036. Kilka dni w systemie praca – dom, więc trochę publicystyki.

Wybory dawno za nami, można urealnić polskie dane COVID-owe, przecząc radosnym przedwyborczym tezom Morawieckiego i Szumowskiego, jakoby Polska radziła sobie z epidemią najlepiej w Europie (a jak, husario z Godziszowa, a jak?!). Kraina niewolników zwykłego posła nie została wpisana na zieloną listę państw, do których można podróżować bez ograniczeń, ale to nie my, to oni. Tymczasem w USA zmarł na koronawirusa senator Herman Cain, który zasłynął tym, że się cieszył z organizacji wiecu Trumpa bez maseczek. Rozmawialiśmy o tym ze Świechną, dochodząc do konkluzji, że każdy idiota uważa, że niską odporność mają INNI, chyba że nastąpi, pomyłka i żaden drogi garnitur, ni przekonanie o wyższości własnej nie pomogą. „O rany, rany, jestem niepokonany”, chciałoby się zanucić z Magikiem, ale on „musiał wyskoczyć”, więc z nim też się nie da.

Paktofonika – Jestem Bogiem.

Poza frontem walki z pandemią, mamy kolejny sukces najlepszego z rządów. Oprócz przybicia stępki nieistniejącego promu, premier teoretyczny zaprezentował prototyp „Izery”, „polskiego” nieistniejącego samochodu elektrycznego, właściwie są to dwa koncepty, SUV i hatchback. Nikt nie wie, czy zostaną wdrożone do produkcji, ani tym bardziej, czy się to kalkuluje, ale piękna przyszłość po raz kolejny została wymalowana, więc na konserwatywnych forach euforia, prawdziwe prawdziwki przekonują się nawzajem, że (cytuję) „Niemiaszki wyją, są już pierwsze pogłoski u totalnych, że samochód nie jest zgodny z konstytucją”. Nie tak dawno na „Związku niesakramentalnym” dyskutowaliśmy ze Świechną o polskich kompleksach i ktoś napisał, że to już nie te czasy, bo kompleksów nie ma, że na wsi są pieniądze, że zakompleksieni wyjechali na emigrację…. I tu mój rechot staje się coraz głośniejszy…, naprawdę…?! Przecież kompleks, to stan umysłu, nie kieszeni. Towarzystwo się uparło, zrobiło model czegoś, co nie wiadomo czy jeździ i jak jeździ, a co przychodzi do głowy „wcaleniezakompleksionym Polakom”? Że „Niemiaszki wyją”. Ale to nic! Najlepsze jest bowiem, że za stronę techniczną „polskiego” (hihi) konceptu odpowiada NIEMIECKA firma EDAG Engineering, nawet design nie jest „nasz”, bo za tę stronę odpowiada włoska firma Torino Design. Wolaku, ogarnij się! Zapłaciłeś Niemcowi za stronę techniczną, a Włochowi za wizualną, bo nad Wisłą potrafią jedynie koncept na papierze zrobić, a gdy już przychodzi do fazy budowy modelu, to Turyńczyków o pomoc trzeba prosić, nie masz sieci sprzedaży, ni serwisu, przywódcy PiSowskiego PRL-bis, tak świeccy, jak duchowni, jeżdżą póki co autami z grupy Volkswagen, to chociaż nie szczekaj kundelku, bo będzie jak ze „strefami wolnymi od LGBT”, które zostały na kopach wyrzucone z unijnego wsparcia. Trzeba poprosić o kasę żuli z Godziszowa i innych „stref”.

The Bill – Kibel (Obmyślam nowy plan).

Co tam jeszcze się wydarzyło…, aha, „plan naprawczy Suskiego dla górnictwa”, znanego z osobliwego sukcesu niewyborów, z którego polewę miała cała Europa. Nie ma kasy na wypłaty, nie ma perspektyw, ale nic to! Smuci mnie, że także wśród opozycji mało kto rozumie konieczność odchodzenia od węgla i stopniowego zabezpieczania i zamykania nierentownych kopalń. Na moim prywatnym blogu miałem kiedyś kilka dyskusji, w których najpierw mi dobrodusznie tłumaczono, że nie ma w kraju alternatywy dla węgla, a później rodziły się pretensje, gdy zauważałem, iż alternatywy są sztucznie blokowane. A to przecież tylko niszowy blog, a nie jakaś propagandowa instytucja, gdzie wyngiel wychwala się pod niebiosa. Na razie mamy straty finansowe i ofiary, ale okopujemy się na stanowisku podobnym do przemocy domowej, czyli „tak było i tak ma być”.

Piotr Bukartyk – Tak jest i już.

Przenieśmy się teraz w przestrzeń między Łodzią a Podlasiem. Szczerze podziwiana przeze mnie grupa kobiet z łódzkiej Kamienicy 56 oraz współpracującego z nią Wędrownego Teatru Lalek Małe Mi, staje na głowie, by dostarczyć dzieciom z obszarów wiejskich, a także zagranicy, solidną dawkę kultury duchowej. Właśnie trwa XII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Wertep, cykliczna, objazdowa impreza organizowana na Podlasiu. Dla większości dzieci z tamtego regionu, to jedyna szansa na kontakt z teatrem, tymczasem instytucje rządowe tną granty, bo dofinansowanie idzie na propagandę państwową i kościelną. Takie niezależne jednostki kulturalne ledwo wiążą koniec z końcem, ich pracownicy, głównie kobiety, kosztem własnego życia prywatnego próbują u dzieci i młodzieży z terenów trudno dostępnych rozwinąć wrażliwość i zamiłowanie do sztuki. Jeżeli one tam nie dotrą, to nikt tam nie dotrze. Ze względu na to, że oferta kierowana jest do dzieci wykluczonych (społecznie, finansowo, kulturowo), nie ma szans na „zarobienie na siebie”. Albo dbamy o wychowanie nowych pokoleń i to finansujemy z podatków, albo mamy to w dudzie, decydujmy się! Oczywiście można pozwolić dziewczynom wyemigrować, jak to właśnie robi Gretkowska. Robi to również coraz większa liczba prześladowanych homoseksualistów, lekarze i pielęgniarki robią to od dawna. Niedługo Polacy będą się uczyć, leczyć i operować u egzorcystów skupiających się na narządach płciowych i sferach erogennych, a na deskach teatrów występować będą kapele weselne i pleban z wójtem.

Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, Jacek Malczewski, „Sztuka w zaścianku”.

Z powodu zataczających coraz szersze kręgi prześladowań osób LGBT, jedni emigrują, inni protestują. Po ozdobieniu tęczową flagą niektórych pomników, w tym mężczyzny z krzyżem (niektórzy twierdzą, że to niejaki Jezus z Nazaretu), premier teoretyczny ogłosił, że (cytuję) „są jakieś granice poziomu agresji”. A są jakieś granice poziomu absurdu? Księża gwałcą dzieci, Wojtyła organizuje im systemową ochronę (duchownym, nie ich ofiarom), w nagrodę stawia sobie za cudze pieniądze 234 pomniki za życia, jego następcy szczują najpierw na ofiary przemocy, potem na homoseksualistów (z wyłączeniem tych z Watykanu), dzięki nim w Polsce coraz więcej młodych ludzi popełnia samobójstwa z powodu homofobicznych prześladowań, a premier uważa za szczyt agresji ozdobienie figurki flagą. Doskonale ten absurd podkreślił „Asz dziennik” w charakterystyczny dla siebie, ironiczny sposób (kliknij tu, by poczytać). Nie mam nic do dodania.

Ralph Kamiński – Witajcie w naszej bajce/ Na zakręcie.

Ostatni akapit poświęcę właśnie nienawiści. Wczoraj obejrzeliśmy „Hejtera” Komasy. Pod względem artystycznym film rozczarowuje, jednak jeśli chodzi o ukazanie mechanizmu hejtu i czarnej propagandy, to chyba pierwsza tak przystępna forma wytłumaczenia, jak działa farma trolli i jakie są konsekwencje. Nietrudno odnaleźć w obrazie odniesienia do zorganizowanych ataków hejterskich na rząd PO-PSL, zwłaszcza w kontekście uchodźców, jednak nikt nie wiedział, że film okaże się proroczy, bo wkrótce po zakończeniu zdjęć zamordowano prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Tymczasem nad Wisłą okazało się, że zakonnice z domów opieki współuczestniczyły w sposób zorganizowany w fałszerstwie wyborczym, wypełniając karty do głosowania swoich pensjonariuszek. Chciałem się zapytać wierzących wyborców opozycji, czy to coś zmienia w ich praktykach religijnych, zwłaszcza przeróżnych tacach, ofiarach, intencjach, wypominkach, różach i innych formach wsparcia tej zbrodniczej instytucji. Siusiak z Polską, prawda? Ważne żeby nie dopuścić do siebie myśli, że chodząc do kościoła, wspieramy finansowo PiSowski zamach stanu, zamach na wolną Polskę.

035. Śmierć, przemoc, rozwody i błogosławieństwo szambiarki.

Sobota była dniem przedziwnych informacji medialnych. Zacznę od dwóch smutnych, bo po pierwsze, w wieku 76 lat zmarła Ewa Milde-Prus, czyli „Panowie pozwolą, moja żona Zooffija!”.

Miś – Zdzisław Dyrman. Zasadniczo.

Druga niesłychanie przykra nowina, to śmierć Petera Greena, założyciela Fleetwood Mac, gitarzysty, autora wielu standardów takich, jak choćby „Black Magic Woman” (tak, tak, to jego, nie Santany dzieło), czy „The Green Manalishi”. Dowiedziałem się o tym z portalu Onet i włos mi się zjeżył na głowie. Nie tyle z powodu samej śmierci, bo dożył ponad 73 lat, co przy poważnych problemach z narkotykami i zdrowiem psychicznym można uznać za przyzwoity wiek. Zirytował mnie sposób podania tej informacji. Nie dość, że lakoniczny, to jeszcze zilustrowany utworami Fleetwood Mac z czasów, gdy od ponad 7 lat nie grał w zespole, czyli zupełnie z nim niezwiązanymi. Dlaczego Onet zatrudnia aroganckich ignorantów, którym nawet w pośmiertnym wspomnieniu nie chce się sprawdzić o kim piszą?! Naprawdę nie mówimy o jakiejś gwiazdce jednego sezonu, a o legendzie gitary i białego bluesa.

Fleetwood Mac – Peter Green – Black Magic Woman.

Zmieniając temat: W gminie Warta, województwo łódzkie, ksiądz poświęcił szambiarkę, co ilustruje fotka poniżej, a jeżeli macie ochotę to skomentować, klikając tu wejdziecie do Świechny na fraszkę poświęconą temu incydentowi. Ja zaś mam pytanie na temat guseł opłacanych z finansów publicznych: Kiedy zaczniemy ścigać przestępców defraudujących środki publiczne na święcenie karetek, uzbrojenia, sprzętu medycznego, mostów, budynków, szambochlajów etc…?!

Fot. Super Express.

Skoro już przy szambie jesteśmy, to kilka słów o unieważnieniu 2 kościelnych ślubów: Jacka Kurskiego i Joanny Klimek, by para mogła wziąć kolejny ślub kościelny – wydany z wielką pompą w jednym z najbardziej znanych sanktuariów w Polsce – w Łagiewnikach, już jako Jacek i Joanna Kurscy. Chodzi mi o taki detal: Czy rodziny z unieważnionych ślubów są również unieważnione? I pomyśleć, że cały ten syf z „unieważnieniem” wynika jedynie z pychy hierarchów, którzy tępo tkwią w uporze, odrzucając najprostsze i najuczciwsze rozwiązanie – rozwód, bo tzw. „Święty Kościół” nigdy nie przyznaje się do błędów.

Fot. kwejk.pl

I jeszcze coś. Jacek Kurski chwalił się niegdyś zdjęciem, na którym pan papież błogosławił jego pierwszemu małżeństwu. Jemu i jego pierwszej żonie Monice. Wobec tego, co po takim błogosławieństwie stało się z małżeństwem Kurskich, poważnie obawiam się o los szambiarki z Warty.

Fleetwood Mac – Peter Green – The Green Manalishi.

Przez Polskę przetacza się fala protestów kobiet. Konserwatywni bandyci chcą wypowiedzieć konwencję stambulską (dotyczącą ochrony kobiet przed przemocą). Wylała się fala (nomen omen) szamba w stylu: „a gdzie ochrona dzieci”, „osób starszych”, etc.. Odpowiadam w skrócie, bo czasu szkoda: Po pierwsze, konwencja stambulska w artykule czwartym mówi o niedopuszczalności przemocy i dyskryminacji z jakichkolwiek powodów (w tym płci, wieku, wyznania, etc…). Po drugie. Kodeks drogowy chroni użytkowników dróg, kodeks morski, użytkowników mórz, konwencja stambulska chroni kobiety, karta praw dziecka dzieci. Wprowadzenie jakiegokolwiek z tych aktów nie stanowi przyzwolenia na łamanie innych regulacji.

Acid Drinkers – I Fuck The Violence (I’m Sure I’m Right).

48-letnia Polka w Cork City (Irlandia) zwymyślała właściciela włoskiej restauracji, ubździło jej się, że ma jakieś możliwości nakazania mu powrotu do kraju (co za poczucie mocy, husaria z Grajdołkowa, chciałoby się rzec), po czym nogą wybiła szybę w witrynie lokalu. Jej adwokat rzekł był, iż do niedawna radziła sobie nieźle, tylko ostatnio wpadła w pijące towarzystwo. Polakowi to zawsze wiatr w oczy, no wzięła i wpadła! Aż się moja żona przeraziła, że mam lat 49 i żadnej rozbitej witryny na koncie, więc coś nam umknęło z życia.

Perfect – Czytanka dla Janka.

W wieku 49 lat dowiedziałem się od Małżonki, co to jest zalotka i do czego służy, a nawet ją mogłem dotknąć, gdyż to Jej nowy nabytek. Bawi mnie myśl o zmianach, jakie by musiały nastąpić w moim mózgu, bym zastanawiał się nad tym, czy mam wystarczająco wywinięte rzęsy i czy w dobrą stronę, bo jak nie, to do korekty zalotką. Nasi zaś sąsiedzi nabyli samochód moich marzeń, Bentley Continental rocznik 2006, 80 tysięcy mil przebiegu, silnik oczywiście 6 litrów, napęd na cztery łapy. Dzieło sztuki, tam nie ma do czego się przyczepić. Michael mnie przewiózł, wbił w fotel demonstrując przyspieszenie, a ja rozkoszowałem się obserwując wykończenie wnętrza. Przy okazji dowiedziałem się, że niepozorny Beetle Kathleen, jego połowicy, to również samochód specjalny, kupiony od ambasodorki Volkswagena w Irlandii, więc posiada takie bajery, jak skrzynię automatyczną z opcją przełożenia na tryb sport, gdzie biegi zmienia się ręcznie, manetkami przy kierownicy. A tak w ogóle to u nas dość męczący czas. Ja męczę się pływając po długiej przerwie, Świechna męczy się jeżdżąc samochodem po jeszcze dłuższej absencji za kółkiem. Rekompensujemy sobie ten wysiłek dodatkowymi dawkami czułości i czujnie obserwujemy prognozy pogody, by nie przegapić sposobności na kolejną wyprawę krajoznawczą. Mam kilka pomysłów, o których nie wie nawet Świechna. No dobra, teraz, jak to przeczyta, to mnie zapyta i będzie już wiedziała 😉

034. Najpierw Slieve Binnian, potem powrót do rzeczywistości.

Tytułowy Slieve Binnian, to piękna, granitowa góra w hrabstwie Down, której atrakcyjność podnoszą doskonała dostępność, krajobraz serca Mournes oraz panorama ze szczytu, która oprócz normalnego w tym paśmie widoku Morza Irlandzkiego z Wyspą Man na horyzoncie, zawiera zbiorniki retencyjne Silent Valley i Ben Crom, spoczywające u samego podnóża wraz ze swoimi zaporami. Dodatkowo, grzbiet przyozdobiony jest niezwykłymi formacjami skalnymi. Liczba turystów w sobotę była duża, zbyt duża jak na moje standardy komfortu, na szczęście dało się ich zgubić, oddalając się szlakiem grzbietowym od najbliższych parkingów. Świechna zdążyła już zawrzeć u siebie wspaniałą fotorelację (kliknij tu), a nawet dwie (tu też jest kilka zdjęć, jeśli klikniesz), natomiast ja opowiem Wam o czymś innym.

Na piesze wędrówki po górach jeździłem od dziesiątego roku życia. Żeby pokonać trasę, zobaczyć wszystko po drodze na własne oczy, poczuć atmosferę szlaku, spotkać ciekawych ludzi. Zawsze wydawało mi się, że to jest główny powód odwiedzin w górskich miejscowościach. Spotykałem na szlakach ludzi różnie przygotowanych, wzorowych turystów i pozbawionych wyobraźni leszczy, ale nawet ci ostatni mieli ten sam cel. Tymczasem kilka dni temu zobaczyłem zdjęcia z kolejki do wyciągu krzesełkowego na Kopę w Karpaczu (na stronie Nowiny Karpacz). Czas oczekiwania: 6 godzin!!! W ogonku młodzi ludzie stanowili mniej więcej 90% stanu oczekujących. Przez ten czas można pieszo wejść i zejść. Lato, piękna pogoda, a towarzystwo w krótkich gatkach i bucikach z trzema paskami, obowiązkowo wyposażone w smartfony i nic więcej. Nie wnikając, co zrobią, jeśli załamie się pogoda, gdy będą na górze, bądź jeżeli wtedy nastąpi awaria wyciągu, zastanawiam się, co to za niepełnosprawność sprawiła, że przejścia szlakiem nie uważają za dobry pomysł. Jest też coś, co zastanawia mnie jeszcze mocniej: Jak w związku z powyższym wygląda ich cały urlop w górach? Łażą w tę i we w tę po śmierdzącym smażonym olejem deptaku? No przecież, jak już wjadą wyciągiem na górę, to im materiału na instagram starczy z nawiązką.

Wracając do mnie. Po sobotniej wycieczce na Slieve Binnian, czekały mnie dwie wieczorno-nocne zmiany w pracy. Maseczki, social distancing, mniejszy skład, za to więcej czasu na wykonie roboty, czyli spokój, choć pracowity. Ludzie wypoczęci (mało zleceń), zrelaksowani, a pośród nich jeden zarośnięty typ, wykonujący nerwowe ruchy. Jak gdzieś idzie, to niemal biegnie, jak coś sprawdza, to wszystko dookoła aż furczy, z taką energią jest przysuwane, kanapki pochłania tak, jakby wszyscy wokół czaili się, by mu je zjeść, gdy pomylił drogę i przeszedł 20 metrów w kierunku przeciwnym, niż powinien, wracał biegiem, przeciskając się między ludźmi, jakby chciał odzyskać „utracony czas”. Litwin. Mówcie co chcecie, ale”homo sovieticus” nie jest abstrakcyjnym pojęciem. Dlaczego nigdy w takiej akcji nie widziałem żadnego Irlandczyka? Zawsze musi to być Polak, Litwin, Łotysz, ewentualnie Rosjanin. Nawet Hindusi i Arabowie zachowują spokój. Jak widzę jakiegoś narwańca wyglądającego, jakby przed chwilą wciągnął do nosa biały proszek, to zawsze musi być z Europy Wschodniej. Przyzwyczaiłem się już do irlandzkiego stylu życia, nie chciałbym, by patologiczne zwyczaje zostały przeniesione do tego spokojnego kraju. Martwi mnie jeszcze coś: Nie ma zbyt wielu zleceń, a dodatkowo dochodzą nas słuchy o bankructwach firm, z którymi współpracowaliśmy. Niektóre plany trzeba będzie odłożyć na później.

Z innych ciekawostek…. Obejrzeliśmy fabularną biografię Edith Piaf „Niczego nie żałuję” (2007). Ponieważ jej życie było dla mnie całkowicie nieznane, oglądałem z zapartym tchem. Niesamowity obraz destrukcji. To niewiarygodne, jak zniszczona mogła być ta 48-latka, której postać natychmiast skojarzyła nam się z Judy Garland (przeżyła 47 lat). Obie panie będąc w kwiecie wieku wyglądały niczym schorowane staruszki. Nie tyle z powodu biedy, co alkoholu i narkotyków. „Ubóstwo mentalne”, taki termin mi bardzo do nich pasuje.

Edith Piaf – Non, je ne regrette rien.

Ciekawe jest, że bycie uznanym artystą wcale nie gwarantuje rozwoju, można być na szczycie i pędzić życie ulicznicy. Że w droższych lokalach? Egzotycznych miejscach? A cóż to za różnica, jeżeli poza snem i pracą jest tylko stolik z alkoholem i narkotyki na ból, na sen, na każde przykre doznanie. Swoją drogą nie sądzę, by Edith „nie żałowała niczego”, wręcz przeciwnie, żałowała, lecz bała się do tego przyznać, chciała uchodzić za zwyciężczynię.

Właśnie się dowiedziałem, że w małym dolnośląskim miasteczku, gdzie prężny dyrektor domu kultury zorganizował weekendowe warsztaty dla dzieci ze znanym w tamtym rejonie malarzem i społecznikiem, na zwieńczenie sobotniego wieczoru przygotował coś absolutnie niezwykłego: projekcję przedwojennej, niemej wersji „Pana Tadeusza” (1928), z muzyką wykonywaną na pianinie na żywo, jak w latach premiery. Projekcja odbyła się na rynku, wstęp był wolny. Wyobraźcie sobie, że nikt z miasteczka nie był zainteresowany. Obecni byli tylko przyjezdni miłośnicy kina. Z mieszkańców miasteczka najbardziej zauważalna była alkoholiczka, którą mąż zamknął w domu, więc przez okno na drugim piętrze, na sznurku wciągała trunki, zakupione przez troskliwych znajomych. Czy tak mocno różniła się od Judy Garland i Edith Piaf? Akurat dobiega wieku, w którym jej sławne koleżanki zakończyły swój żywot, jest podobnie jak one zniszczona. To prawda, nie umie tak śpiewać jak one, ale łączy je ubóstwo mentalne. Alkohol, jako najwyższa forma rozrywki. „Ciesz się późny wnuku, ideał sięgnął bruku”. To oczywiście Norwid i „Fortepian Szopena”. Cytat odnosi się do wyrzucenia na bruk oryginalnego instrumentu legendarnego muzyka, z jednej strony symbolizuje zniszczenie dziedzictwa kulturalnego, ale z drugiej, dostępność sztuki dla ludzi ulicy. Czy tak jest naprawdę? W Polsce Telewizja „Narodowa” puszcza Zenka Martyniuka, a nacjonalistyczne przygłupy prześcigają się w dowodzeniu, że Miłosz, Szymborska, Tokarczuk, wcale nie są warci Nobla.

Skoro już przy różnych formach szaleństwa jesteśmy, wspomnę na zakończenie, że dane nam było obejrzeć „Birdmana”, dziwną produkcję nagrodzoną Oscarem o postępującym oderwaniu od rzeczywistości brodwayowskiego światka artystycznego, ze szczególnym uwzględnieniem tytułowego Birdmana, aktora filmów s-f usiłującego za wszelką cenę udowodnić sobie i innym, że potrafi grać na scenie. Próbę zdobycia obcego sobie Brodwayu przypłaca dramatycznym kryzysem emocjonalnym. Inne spojrzenie na Nowy York Woody’ego Allena, przedstawione przez meksykańskiego reżysera, Alejandro Gonzaleza Inarritu.

033. O wyprawie na Croagh Patrick. Już prawie nie pamiętam o wyborach.

Zdążyłem się już pochwalić naszą wyprawą na Croagh Patrick, zastanawiam się tylko, co jeszcze dodać do relacji Małżonki (kliknij tu, by poczytać i pooglądać zdjęcia). Jest to jeden z najpiękniej położonych szczytów Irlandii, z jego wierzchołka, z najbliższej odległości można podziwiać zatokę Clew, pełną cudownych form polodowcowych, najwyraźniej zaznaczonych właśnie tam, jako wysepki. Właściwie sam ten widok dawałby tej górze miejsce w pierwszej dziesiątce najbardziej widokowych punktów Zielonej Wyspy, a przecież dochodzą do tego widoki na góry południowego Mayo i Connemary oraz góry północnego Mayo. Pejzaż jest znacznie rozleglejszy, ja ograniczam się do tego, co mamy jak na dłoni.

Samo podejście, tak jak podejrzewałem, było ciężkie. Startowaliśmy w największym tłoku, więc odcinek szczytowy zamienił się w zwałowisko ruchomych skał. Tak liczni pielgrzymi, jak i zwykli turyści (tacy jak my) obluzowali chyba wszystkie skały pokrywające stromy wierzchołek, nie można się było ani porządnie zaprzeć, ani nawet na moment zdekoncentrować, bo w każdej chwili można było spowodować lawinę i poważnie kogoś zranić. To naprawdę nie jest góra dla dzieci, nie jest to również góra dla bosonogich pokutników, ani ludzi starszych, choć jedni, drudzy i trzeci się zdarzali. Tylko w ciągu pierwszych dwóch dni po naszej wizycie, miały tam miejsce dwa wypadki z koniecznością użycia śmigłowca ratunkowego.

Nazwa góry odnosi się oczywiście do św. Patryka, który miał tu pościć, walczyć, zapewniać Irom łaskę Boga, wypędzać gadzinę jadowitą i cholera wie co jeszcze. Postać ta tak inspirowała bajarzy, że ciężko mi uwierzyć, by te historie wymyślali na trzeźwo. Nie wiem, czy wiecie, że zamiast wybrać dowolną broń świata (choćby gromy, jak niejaki Zeus), ciskał ze szczytu w demony zła dzwonem, który mu potem aniołowie przynosili, by znów mógł nim rzucić. Różne mity słyszałem, o walce wyrwanymi z korzeniami drzewami, ciskaniu wielkimi głazami, bądź całymi górami, ale żeby wymyślić taką broń miotającą, jak dzwon…???

Żeby było ciekawiej, towarzyszyła nam mocno wierząca koleżanka. Ograniczę się do stwierdzenia, że nas nie nawróciła i chyba nawet nie próbowała, bo krótki rekonesans tematyczny utwierdził ją w przekonaniu, że lepiej nie. Za to sama wycieczka była niezwykle udana. Cel osiągnięty bez strat własnych, piękne widoki, wspaniała pogoda, włoska restauracja na zwieńczenie dnia. Gorąco zachęcam, nie tylko zresztą z powodu Croagh Patrick. Południowe Mayo i Connemara, to świetna alternatywa dla Zachodniego Cork i Kerry, zwyczajowo uznanych turystycznym sercem Irlandii. Za wyjątkiem góry św. Patryka, cała reszta jest spokojna i cicha, jedynie we wsiach i miasteczkach rozbrzmiewa irlandzka muzyka. No i pięknie jest 😉

Z innej beczki: O wyborach zdążyłem już zapomnieć, a to z tego względu, że nie stało się nic, co by mnie zaskoczyło. Tak jak przewidywałem, zwycięska strona zaczęła się zachowywać tak, jakby nie zauważyła, że wygrała o włos, a w dodatku łamiąc prawo wyborcze (zwyczajowa kampania w kościołach i mediach katolickich, oraz propagandowy ściek z kurwizji, która będąc oficjalnie państwową, pogwałciła wszelkie reguły neutralności przekazu). Oczywiście wyborcy opozycji nadal zasuwają do kościółka, finansując przestępców wyborczych do tego stopnia bezczelnych, że udostępniali kościelne ambony politykom PiS. Ponieważ wyborcy opozycji nie reagują, uważam że zasłużyli sobie na taką władzę. Gdzieś przeczytałem wpis opozycyjnej blogerki twierdzącej, że Kościół, to nie tylko Kościół Michalika, ale i Kościół Bonieckiego. Naprawdę? Boniecki jest tylko AKWIZYTOREM, nagania tych, których na lep nacjonalizmu i homofobii nie złapał Rydzyk, Michalik, Głódź i wszyscy ci, którzy dzielą i rządzą w kościołach nad Wisłą.

Rory Gallagher – Bad Penny.

Wróciłem do pływania. Pierwsze po długiej przerwie wizyty na basenie są dla mnie bardzo męczące, ale nie zamierzam dobrowolnie zdziadzieć, jak nie przymierzając prezes pan jakiś. Ta aktywność dobrze też wpływa na moje emocje związane z polityką. Pozwala mi poczuć całym sobą, że polskie władze nie mają na mnie najmniejszego wpływu. Mam tylko niezły ubaw, gdy czytam pierwsze powyborcze informacje gospodarcze. Na dzień dobry okazało się, że emeryci mogą się pocałować, bo kasy nie ma i nie będzie, więc te wszystkie obiecane „fafnastki” przyjdzie im pożegnać machaniem chusteczką z najbliższego czynnego tarasu widokowego. Jeszcze ciekawsza jest informacja o planowanej ścieżce ekspresowej dla największych inwestorów zagranicznych. Teoretyczny prezydent w czasie kampanii opluł Niemców, opluł środowiska LGBT, więc Grajdołkowo musi zapłacić cenę. Jak widzimy, żule z Godziszowa nie zapewnią inwestycji, więc trzeba przekonać Niemców dając im fory w stosunku do Polaków. I to jakim Niemcom: KORPORACJOM, bo rzecz dotyczy naprawdę grubych kontraktów. Zresztą.., nie tylko Niemcom, także Ruskim, Kitajcom, Wujowi Samowi, byleby jakąś walutą sypnęli. Polska PiS nie tylko nie jest w stanie znacjonalizować przemysłu, ale na kolanach błaga o zwiększenie udziału kapitału zagranicznego. Jak się jest gołodupcem i do tego pyskuje się dobroczyńcy, to kara musi być! Nie wiedziałeś o tym, wyborco PiS? Ta łoj, przecież Ty dalej myślisz, że to mnie na złość robisz. Tymczasem jutro wybieramy się ze Świechną w Góry Mournes, na Slieve Binnian. Pięknie położony szczyt opadający klifem do Silent Valley, atrakcyjny nawet przy niskiej widoczności, a prognoza na jutro jest obiecująca. I co nam może Duda?

Lech Janerka – Reformator.

Czasem zastanawiam się, dlaczego jest mi tak dobrze z moją Lubą. Bo to różnie gadają, jak wiecie ;-)…, a to że trzeba krzyż nosić, a to że pracować nad związkiem. Mnie zaś wychodzi, że wystarczy zmierzać w podobnym kierunku, pozwalać sobie wzajemnie na swoją ścieżkę rozwoju, i nie tracić czasu na rozważania, co „powinien zrobić partner/ partnerka”, bo wystarczy się skomunikować, chociażby paszczowo, by uzgodnić plany.

032. Nadchodzą wybory, oddaliśmy głosy i w gory!

Góry Cooley, to niewielki masyw górski zajmujący Półwysep Coooley. Ani długości 2 głównych łańcuchów wchodzących w skład tych gór (żaden nie przekracza 10 km), ani wysokości szczytów nie robią większego wrażenia. Mimo to, we wtorek z nieukrywaną radością wyruszyliśmy na Slieve Foye (588mnpm), ich najwyższy szczyt, zwany też Górą Carlingford. Ukształtowanie terenu (strome, granitowe wypiętrzenie) oraz krajobraz z nawiązką rekompensują niezbyt imponujące suche liczby. Góra wznosi się na brzegu Morza Irlandzkiego, od południa ogranicza ją Zatoka Dundalk, a od północy Jezioro Carlingford, będące tak naprawdę zatoką morską, którą widzimy spoglądając w dół. Jeśli podniesiemy wzrok w tym samym kierunku, zobaczymy jak na dłoni całą panoramę Gór Mournes. Spoglądając na wschód (z lekkim odchyleniem na północ) widzimy na horyzoncie Wyspę Man, natomiast południowy widok zamykany jest Półwyspem Howth i Górami Wicklow. Najkrótszą panoramę mamy na zachodzie, bo widok ogranicza masyw Slieve Goulion, mimo to widok (granitowy grzbiet główny i dolina rzeki Newry) jest wystarczająco zachwycający.

Początkowo podejście od Carlingford wygląda jak spacer miejskiego bogacza, w cieple z widokiem na liczne wille i ogrody schodzące do zatoki. I to jest tradycyjnie czas, który ze Świechną poświęcamy na rozmowy o wymarzonym domku, bo rzeczywiście jest ich tam co najmniej kilka, spełniających nasze skromne wymagania :-). Beztroska kończy się po dojściu na siodło, gdzie wiatr bez ostrzeżenia wzmaga się na tyle, że utrudnia rozmowy, a szlak rusza ostro pod górę. Tu zaczyna się królestwo granitowych skał i uskoków i lepiej nie zmylić drogi.

Szczyt wiadomo, raczy nas pięknym widokiem i porywami wiatru. To jest stan permanentny, jedynie kilkanaście dni w roku jest tu bezwietrznych. Dla urozmaicenia zeszliśmy północnym zboczem, dużo ostrzej nachylonym, wilgotnym, pełnym podziemnych i naziemnych cieków, momentami tworzących bagniste połacie. To zdecydowanie trudniejsza strona góry i w dodatku kompletnie nieoznakowana, więc miło tędy wędrować z kimś, kto wie, którędy iść. Niewielkie pomyłki w nawigacji grożą przykrym zaskoczeniem. Widoki rekompensują wysiłek, warto więc poznać i to zejście.

Z Półwyspem Cooley wiąże się szereg wczesnośredniowiecznych legend podobnych epopejom i często do nich zaliczanych. Jednym z najbardziej znanych jest mit o uprowadzeniu byków z Cooley, a wgłębiając się w opowieść, odkrywamy powiązania z innymi legendami ulsterskimi. Wszystko to do kupy wzięte wzajemnie się wyklucza, taki jest tam galimatias rzeczowy, stąd od razu moje skojarzenia z równie niespójną i mętną Biblią. Znajdujemy tam różne wersje przygód bohaterów, fantazja twórców wydaje się być niczym nieograniczona, a już najmniej rozumem, ale zbiór tych legend, to jeden z największych zabytków literackich Irlandii, spisany w kilku językach (staroirlandzkim, średnioirlandzkim, wczesnoirlandzkim), zachowały się trzy rękopisy z XI i XII wieku, spisujące dawne mity.

Chciałem Wam jeszcze napisać o moich ze Świechną rozmowach dotyczących zaburzeń psychicznych w rodzinie Beksińskich i nie tylko, ale gdy zdałem sobie sprawę, ile znam osób, których życie jest niszczone przez tego typu choroby, popadłem w takie przygnębienie, że mi się odechciało. Ograniczę się do stwierdzenia, że w Polsce nie ma ani wiedzy na ten temat, ani powszechnej opieki psychiatrycznej i psychologicznej, choć oczywiście prowadzi się leczenie, często z dobrymi wynikami. Kluczem jest słowo „POWSZECHNA”. Z braku wystarczającej opieki, lukę wypełniają przeróżni szarlatani i uzurpatorzy, jak egzorcyści, księża, prokuratorzy i sędziowie, czasem nauczyciele, ba, powstało nawet takie kuriozum, jak trener personalny.

Dave Brubeck – Take Five.

Nieuchronnie zbliżają się wybory. My już swoje głosy dostarczyliśmy najbliżej naszej komisji, jak to było możliwe, dalej muszą iść pocztą, bo taki jest prikaz i już. To już ostatnia szansa, by przywrócić w Polsce demokrację, którą niemal dokumentnie zniszczył w ciągu 5 lat Kaczyński i jego niewolnicy. Począwszy od tego, że media publiczne i kościelne stały się mediami partii Kaczyńskiego, prokuratura stała się podległa jednemu z najbardziej tępych partyjnioków, jakich zna historia, niejakiemu Ziobrze Zbigniewowi, pełzający zamach na sądy trwa przez 5 lat, a w efekcie sędziowie są prześladowani za pomocą mobbingu, TK został obsadzony przez niemniej jak Ziobro upartyjnionych aparatczyków, w tym Przyłębską Julię niekryjącą się z zażyłością z Kaczyńskim małżonkę TW Wolfganga, a także komunistycznego przestępcę sądowego, prokuratora stanu wojennego Piotrowicza Stanisława oraz znaną z żulerskiego języka towarzyszkę Pawłowicz Krystynę zwaną tu i ówdzie Plugawym Krystynem. Spółki skarbu państwa przeszły we władanie Misiewiczów i PiSiewiczów, w NiK rządzi Republika Banasiowa, partyjniocy bez żenady prowadzą propagandę z ambon kościelnych – w tym z faszyzującej, politycznej chlewni zwanej niegdyś Jasną Górą. Media rządowe i kościelne prowadzą nagonkę na obcokrajowców i osoby nienormatywne seksualnie oraz zmasowaną krucjatę przeciw kobietom, jednocześnie prokurator generalny Ziobro ukrywa pedofilów kościelnych, a także rekomenduje ułaskawienie pedofila cywilnego. Telewizja publiczna wspierana szczujnią Karnowskich i Rydzyka, prowadzi kampanię oszczerstw przeciw każdemu, kto zagraża partyjniokom Kaczyńskiego. PiS wprowadziło bowiem komunistyczną zasadę „kto nie z nami, ten przeciw nam”, więc według ich nomenklatury, jeśli coś nie jest PiSowskie, to jest „z układu”. Tutaj policją zarządza przestępca skazany wyrokiem sądowym, a ułaskawionym przez… no właśnie…? Najbardziej haniebną postacią tej dziwnej hybrydy faszyzmu i komunizmu z elementami państwa wyznaniowego jest teoretyczny prezydent Duda, podpisujący nawet bez udawania że czyta, ułaskawienia pedofilów, partyjne ustawy, czy ułaskawienia dla przestępców, najczęściej widywany na klęczkach, bądź w dziwnych przykucach, znany z poszukiwań wrażeń u różnych „Dzikich Foczek „ i „Ruchadełek Leśnych”. Swą pierwszą kadencję zaczął od nocnych meldunków na Żoliborzu oraz od pomówienia poprzedniego prezydenta o rozgrabienie Pałacu Prezydenckiego. Osławiony audyt winy prezydenta Komorowskiego oczywiście nie wykazał, za to dowiódł, że Duda jest kłamcą, ale następujące po tym wybory parlamentarne wygrało PiS. Nie ma w słowniku słów dostatecznie obelżywych, by opisać tego ubezwłasnowolnionego aparatczyka, który na finał swej kampanii jako jedyny prezydent w historii zaczął szczuć niczym internetowy troll, a to na osoby LGBT, a to na Niemców, a to znowu na Warszawiaków i Krakowiaków, próbując za wszelką cenę potrząsnąć tematami dzielącymi Polaków. W państwie prawa, bezwolny człowiek z budyniu zostałby odstawiony na boczny tor, zanim by się stał rozpoznawalny. Ale tu jest Polska. Skoro już musieliśmy go poznać, to pomóżmy mu się znaleźć tam, gdzie jego miejsce, żeby dziadyga z Żoliborza nie miał interesu go dłużej molestować długopisem.

Wieczne szusowanie

racz mu dać przez głosowanie.

W Gruzji, Kazachstanie,

Turcji bądź Azerbejdżanie.

Ramen.

Wały Jagiellońskie – Grusza a sprawa polska.

My już swe głosy oddaliśmy, Trzask i już wiecie. Jutro wybieramy się na jedną z najbardziej widowiskowych gór Irlandii, Croagh Patrick. Na nas wyniki wyborów w Polsce będą mieć znikomy wpływ, ale mieszkającym w kraju radziłbym potraktować elekcję priorytetowo. Nawiązując do utworu Wałów Jagiellońskich: Mamy nadzieję, że znajdziecie dość siły, by tę gruszę zrównać z ziemią. My zrobiliśmy, co do nas należało, czas na Was.

031. Lękajcie się. Spokojnie, to tylko cytat.

W piątek były urodziny K., szykowaliśmy się do nich od środy. Zdawało się nam to dosyć proste: wiedzieliśmy, co chcemy kupić, a co obejrzeć w ramach naszego prywatnego dyskusyjnego klubu filmowego. Niby nie zdarzyły się przy tym jakieś dramatyczne zwroty akcji, ale nieco mnie zirytował fakt, że sklepy AGD domagają się w większości przeglądania oferty w sieci, żeby tylko przyjść i kupić produkt, bez możliwości przeglądania towaru. Tym sposobem (przez znalezienie na stronie internetowej) kupiliśmy na prezent młynek do kawy, który zdawał mi się być urządzeniem dozującym ilość kawy do zmielenia oraz regulującym grubość mielenia. Po zakupie okazało się, że był to chwyt marketingowy. Nie wnikając w szczegóły, kupiliśmy towar bez oglądania, nie było czasu na zwroty, na szczęście obdarowany nie jest aż takim kawoszem, by mu to mogło przeszkadzać, więc dostał to, co kupiliśmy i przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Jedno tylko mi chodzi po głowie: zauważam, że wiele firm pandemię wykorzystało do tego, by zminimalizować możliwości konsultacji, informacji i reklamacji, odcinając się od niezadowolonych klientów.

David Bowie – Let’s Dance (Glastonbury 2000).

Samo spotkanie urodzinowe przebiegło bardzo miło, bez przerostu formy nad treścią (znaczy się, gospodyni nabyła produkty gotowe, ewentualnie półprodukty prawie gotowe do spożycia), dzięki czemu wszyscy mieliśmy czas dla siebie. Z ciekawostek, udało nam się zaobserwować, jak dwie waleczne mewy przegoniły znad naszych głów jastrzębia. Prawie jak „Dywizjon 303”, choć nie ten film planowaliśmy oglądać. Ze względu na to, że J. nie widziała „Kleru” Smarzowskiego (byliśmy na nim ze Świechną i K. w kinie, ale bez niej), postanowiliśmy sobie film odświeżyć. To był świetny pomysł, bo po pierwsze, J. była pod wrażeniem obrazu, a po drugie, udało mi się odkryć kilka drobiazgów, które uszły mej uwadze podczas pierwszego oglądania. Na przykład płonący ksiądz w ostatniej scenie został otoczony przez przyglądających się bezczynnie jego śmierci ludzi ustawionych w kształt trójkąta, czyli symbol „Boga w trójcy jedynego” z płonącym okiem pośrodku (widzi więc wszystko, czy nie widzi?!).

Nie chcę pisać o samym filmie, bo przecież dyskutowaliśmy o nim po premierze (kliknij tu, jak chcesz sobie przypomnieć), za to mam kilka refleksji dotyczących zachowania Polaków. Wściekłe ataki na reżysera przycichły dopiero po premierze dokumentu braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu”, gdy już nie dało się wyprzeć tego, że sami sprawcy przyznali się do gwałtów na dzieciach przed kamerą. Jednak tuż po premierze „Kleru”, zamiast wziąć stronę ofiar, katolicy rzucili się do gardła Smarzowskiemu. Na ich stronach dało się przeczytać, że oskarżył on o pedofilię błogosławionego męczennika Popiełuszkę, choć już wkrótce okazało się, że aluzja do kapelana Solidarności dotyczyła prałata Jankowskiego, a na to okazało się, że jest wystarczająco dużo dowodów, nawet upadły jego pomniki, tyle że Smarzowskiego nie przeproszono, katolik nie przeprasza, nigdy i pod żadnym pozorem.

Kury – Adam ma dobry humer.

W „Klerze” jest taki moment, gdy arcybiskup Mordowicz oglądając film ze świadectwami ofiar pedofilii duchownych, pyta się z wściekłością, kto jest autorem, jakby chciał go dopaść, ale szybciutko się wycofuje, gdy okazuje się, że to holenderski dziennikarz. Po prostu wie, że Polacy są dupkami pozwalającymi zaszczuć ludzi broniących ofiar pedofilii, ale w Holandii ludzie staną po stronie ofiar. I myślę, że ta teza jest prawdziwa, bo po dwóch latach nic się nie zmieniło, politycy zabiegają o poparcie kleru, co oznacza, że ma on poparcie wśród Narodu.

Motyw z Holendrem jest autentyczny, z tą różnicą, że nie nakręcił on filmu, a napisał książkę: „Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim kościele mówią”. Ekke Overbeek, to nazwisko autora. Rzućcie proszę okiem tutaj (kliknij, by poczytać), bo to naprawdę ciekawy wywiad. Mnie najbardziej podoba się ten fragment:

(…)Owszem, trafiają się przypadki, kiedy media mówią o tych sprawach. Charakterystyczne jednak, że media, zwłaszcza elektroniczne, robią z tego sensację. Problem polega na tym, że w mediach w Polsce za mało zadaje się kluczowych pytań, które są potrzebne do rozwiązania sprawy. Nie chodzi o to, żeby gonić królika i miażdżyć winnego księdza. Chodzi o to, żeby znaleźć rozwiązanie instytucjonalne.

W polskich mediach bardzo rzadko słychać pytania: Ile jest ofiar? Ilu sprawców? Jaka jest odpowiedzialność biskupów, którzy przesuwali przestępców seksualnych z parafii do parafii? Czy to była zaplanowana polityka, czy każdy biskup działał na własną rękę? Czy organy państwowe wiedziały o tym? Czy tajne służby PRL szantażowały księży pedofilów, żeby ich zmusić do współpracy? Przede wszystkim: jaka ścieżka instytucjonalna byłaby w Polsce odpowiednia, żeby rozwiązać ten problem?

I to jest kolejny kierunek moich myśli: Tchórzliwe polskie media. Przypomnę, że nikt nie chciał wyprodukować dokumentu Sekielskich. Media stanęły po stronie oprawców, a gdy uparci bracia opublikowali swoje dzieło, nagle zaczęły udawać szok i podziw dla autorów, podczas gdy odmawiając pomocy Sekielskim, współpracowały de facto z kościołem hierarchicznym w ukrywaniu pedofilów.

Wracam do tematu molestowania nieletnich nie bez powodu, bo prawie wszyscy już słyszeli o ułaskawieniu pedofila przez Dudę, przez media przetoczyła się wściekła dyskusja o charakterze polityczno-wyborczym, a w tym wszystkim mało kto zwrócił uwagę na ofiary. Konkretnie zaś na to, że państwo polskie kompletnie nie ma pomysłu na ich ochronę. W trakcie badania sprawy ułaskawienia wyszło na jaw, że rodzina prosiła o cofnięcie zakazu zbliżania się sprawcy pedofilii ze względów ekonomicznych, a państwo zamiast pomóc rodzinie, cofa wyrok sądu w nadziei, że pedofil jej pomoże. To jest chore! Ofiary przemocy domowej (w tym seksualnej) często są niewydolne finansowo, to żadna nowość dla psychologii, ale pchać je w łapska kata, który w zamyśle ułaskawiającego prezydenta będzie miał przewagę ekonomiczną i jej nie wykorzysta przeciw ofiarom, tylko w ich interesie, to jakiś sen wariata. Państwo PiS rozdaje na prawo i lewo socjalną pomoc każdemu, tylko nie tym najsłabszym, którzy choćby chcieli, nie poradzą sobie sami. Mam tu na myśli ofiary przemocy, mam tu na myśli matki samotnie wychowujące dzieci, mam wreszcie na myśli matki wychowujące niepełnosprawne dzieci. Tak, piszę o kobietach, bo podejmują się tego niemal wyłącznie one. I na nich się oszczędza, bo propagandowo lepiej brzmi, że „RODZINA JEST NAJWAŻNIEJSZA”, a nie jakieś tam samotne matki. Żeby tak kler walczył o nie, jak walczy o zygoty albo komfort księży pedofilów.

Bielizna – Dom rodzinny.

Jest jedno ALE: Kler owszem, nie walczy o dobro pokrzywdzonych, ALE CO Z NARODEM?! Moja chata z kraja, prawda? Mnie to nie spotka…. Bądźcie spokojni, coś spotka każdego. Nie muszę mieć doświadczenia całego życia, by Wam zaświadczyć, że wśród samych tylko moich znajomych zły los hula jak chce. W takim kraju jak Polska, wystarczy depresja, by skutecznie i dokumentnie zniszczyć życie, a to wcale nie jest najgroźniejsza z przypadłości, jakie się mogą przydarzyć. Ktoś wpadnie pod samochód, ktoś dozna wylewu, u kogoś innego ujawni się choroba dwubiegunowa lub schizofrenia, jeszcze ktoś inny zbierze owoce wieloletniego nadużywania alkoholu lub innych narkotyków, a ktoś zajdzie w ciążę z gwałtu. A każdy z nich będzie mieć rodziny, w które to uderzy. Dobrze by było móc polegać na państwie, co…? Jednak Polacy wolą walczyć o coś innego, a najchętniej przeciw komuś innemu.

Kury – Nie martw się Janusz.

I już na koniec: Świechna czyta coś mocno związanego z tematem problemów rodzinnych. „Beksińscy – portret podwójny” Grzebałkowskiej. Myślę, że wkrótce podzieli się z Wami swoimi spostrzeżeniami, ja dzisiaj zdradzę, że póki co dzieli się nimi ze mną, na bieżąco. Nie sądzę, byście chcieli mieć takie problemy z psychiką, jak oni, cała rodzina, bez wyjątku. Wyznawcy i przyjaciele uznawali ich za ludzi sukcesu, tymczasem oni cierpieli każdego dnia i nie dawali sobie rady z najprostszymi sprawami. Pamiętajcie o tym, gdy Wam się zda przez chwilę, że takie problemy są odległe.

030. Smutny poniedziałek, rubinowy wtorek, dobra środa.

Cały poniedziałek miałem ponury nastrój, spowodowany złymi przeczuciami co do przyszłości polskiej demokracji. Nie, nie chodzi mi o wyniki pierwszej tury, bo arytmetyka wyborcza nie skreśla jeszcze demokraty, zwłaszcza że naprzeciw ma pacynkę dziadygi z Żoliborza. Chodzi mi o zachowania i wypowiedzi „elektoratu w terenie”. Czytam, że w Bytomiu członek komisji fałszował karty do głosowania, by przez dodanie drugiego znaku „X” unieważnić głosy oddane na Trzaskowskiego – został złapany na gorącym uczynku przez innego członka komisji. Po internecie zaś krąży film z młodzieńcem zaklejającym plakaty kandydata KO w czasie ciszy wyborczej. Widziałem nawet filmik z kampanii Beci Szydło „Polska w ruinie” z podpisem „pamiętacie jak było”? Suweren nie tyle mnie przeraża, co wywołuje natychmiastowy facepalm.

Facepalm.

Przygnębia mnie fakt, że wielu ludziom nadal się wydaje, że wybory to są jaja, rozrywka podobna kibicowaniu Legii albo Widzewowi. Weźmy tego fałszerza z Bytomia: Ryzykował 3 lata więzienia (mam nadzieję, że tyle dostanie, bo ciężko sobie większą premedytację wyobrazić: zapisać się do komisji wyborczej, przygotować plan i metodę oszustwa wyborczego, wcielić ją w życie), nie mówiąc już o tym, że obciąży to sztab Dudy. Zachował się jak ostatni gówniarz przekonany, że nikt nie wpadnie na trop jego oszustwa i tym samym ujdzie mu ono na sucho.

New Order – Blue Monday.

Dużo zrobiłem w swoim życiu dla swojej wolności i niezależności, ale zanim udało mi się realnie je uzyskać, intuicyjnie uciekałem od Suwerena w góry, film, muzykę, książkę. Instynkt stadny i owszem, pozwolił mi na wybranie sobie grupy przyjaciół, ale słowo daję, nigdy nie byłem „Warrenem – przyjacielem wszystkich”, czułem potrzebę ogarniania liczby znajomych. Do dziś sobie nie wyobrażam, by ktokolwiek mógł mi mówić, jak się ubierać, jak spędzać wolny czas, co czytać, a co oglądać i słuchać. A im bliżej intymnych spraw, tym bardziej sobie nie wyobrażam, by mi ktoś fundował kontrolę, zwłaszcza Suweren. Tymczasem 12 milionów Polaków spośród 38 milionów żyjących w granicach Rzeczpospolitej, żyje w ustanowionych na mocy neofaszystowskich uchwał podjętych przez legalnie wybrane samorządy terytorialne „strefach wolnych od LGBT”, czyli w obszarach zalegalizowanej dyskryminacji ze względu na preferencje seksualne. Kto ma siłę, niech obejrzy dokument, choćby na raty, żeby nie było, że „nie wiedzieliśmy”.

Jędrzej Malko – Tu nie chodzi o ludzi

Życie biegnie swoim torem, więc oczywiście nie pozwolę sobie go zmarnować niekończącym się rozpamiętywaniem spraw, na które nie mam wpływu (n.p. głosowania innych wyborców, niż ja), a ponieważ nadal trzymany na zwolnionych obrotach tryb pandemiczny w Irlandii bardzo sprzyja konstruktywnemu wypoczynkowi, więc i z niego korzystamy. Mimo dużego zachmurzenia i przelotnych opadów jest tak ciepło, że szkoda marnować życia w domu, w szczególności szkoda marnować go na politykę. Wtorek był dniem, który po koniecznych zakupach poświęciliśmy na spacery w Zatoce Dundalk, konkretnie na plaży Annagassan oraz na wybrzeżu Blackrock. Morze było spokojne, choć pełne martwych glonów, a my mieliśmy nastrój na chodzenie. Świechna każdy nasz mniejszy i większy spacer dokumentuje i teraz przeglądając zdjęcia uśmiecham się na myśl, ile już razem kroków zrobiliśmy. Każdy dzień przynosi coś ciekawego i dobrego. Warto wyjść z domu, nawet jeśli nie są to spektakularne, kilkudziesięciokilometrowe wędrówki, lecz krótkie spacery do pięciu kilometrów. Nam robi to zdecydowanie dobrze, choć oczywiście nasze apetyty na prawdziwe góry rosną z każdym dniem – niech no tylko nam zniosą ograniczenia w przemieszczaniu.

The Rolling Stones – Ruby Tuesday.

Dziś, czyli wczoraj w środę byliśmy za to w naszym ukochanym Carlingford. Te widoki nie mogą się znudzić: przejazd przez Wietrzną Przełęcz w górach Cooley, widok na Carlingford Lake (jezioro, które jest tak naprawdę długą, kiszkowatą zatoką Morza Irlandzkiego)…. Przez szczyty tym razem przewalały się deszczowe chmury, ale mam przekonanie graniczące z pewnością, że w ciągu najbliższych 10 dni wejdziemy na Slieve Foye, a może nawet wyskoczymy w góry Mournes. Deszcz nie może padać w nieskończoność, nawet w Irlandii. Póki co, zadowoliliśmy się spacerami po miasteczku i nabrzeżu. Martwimy się trochę o A., naszą koleżankę, którą przy okazji tych wycieczek wyciągamy na przechadzki. Ma szczęście tam mieszkać, ale nie widać w niej radości, zbyt wiele spraw, które nie zależą od niej chciałaby kontrolować i nie jest jej z tym dobrze. Jej życie wcale nie jest złe, ale czasem tak jest, że ludzie żyją w ciągłym napięciu, zupełnie niepotrzebnie…, ale to jedna z tych rzeczy, na które my z kolei nie mamy wpływu. Mamy za to wpływ na drobne przyjemności, dlatego wraz ze Świechną udaliśmy się do jednej z naszych ulubionych kawiarni, gdzie ja rzuciłem się na sałatkę z koziego sera, a moja Luba na pieczonego ziemniaka z farszem pieczarkowo-kurczakowym. Irlandzka kuchnia nie jest tak różnorodna jak włoska, czy francuska, ale warto jej spróbować. Mówimy oczywiście o świeżo przygotowanych posiłkach, żadnych gotowców z mrożonek!

To nie był koniec dnia. Na dobry wieczór wpadliśmy w drodze powrotnej do K. i J., tradycyjnie dużo gadając o tym i o owym. Dziś sporo było o polskiej prowincji, a trochę o zuchwałych, lecz mimo wszystko gównianych kradzieżach. Czuję się trochę, jak w skandynawskim filmie: Nie wydarza się nic sensacyjnego, ale trwa cud codzienności i jej drobnych odkryć.

Dostałem od Żony prezent: t-shirt z czarnym baranem i napisaną w lokalnych językach sentencją, że w każdej, nawet śnieżnobiałej rodzinie musi być czarna owca. Noszę w sobie coś z dumy, że takową byłem, a nawet jestem i sobie chwalę ten stan do tego stopnia, że tym wyznaniem zakończę dzisiejszą notkę.