083. Mniej mam i mniemam, że nie mam ja mienia.

Po powrocie z Polski złapałem się na haczyk zarabiania, aż wstyd się przyznać, ale zaledwie pojedyncze dni byłem w stanie poświęcić Świechnie-Małżonce i sobie samemu. W końcu miarka się przebrała i odrzuciłem wszystkie oferty pracy na najbliższy tydzień, puszczając mimo uszu komplementy centrali mające skłonić mnie do wynajęcia im swojego czasu. Nie wszystko da się kupić za pieniądze – nie chciałbym naśladować tych z moich znajomych, którzy o tym zapomnieli.

W pierwszy dzień wolnego Świechna wyciągnęła mnie na obiad do restauracji z pobliskiej wsi. Jadłodajnie Irlandii to dla mnie, Polaka, prawdziwy fenomen. Miejscowość z populacją nie przekraczającą 1500 osób, posiada 4 restauracje oraz jedno stoisko z fastfoodami na stacji benzynowej. O ile 3 restauracje nastawione są na zamożniejszych klientów przyjeżdżających na znane w środowisku pola golfowe, to czwarta jest typowo rodzinnym miejscem obleganym przez rodowitych mieszkańców. I właśnie tam zachwycałem się niezwykłej dobroci chowderem i sałatką z sera koziego. Mamy wreszcie czas, by wspólnie doświadczać i o tym rozmawiać, a jest o czym.

Na przykład o familii Beksińskich, których okruchy życia poznawaliśmy w „Ostatniej rodzinie”, fabule Jana Pawła Matuszyńskiego i dokumencie Marcina Borchardta „Beksińscy – album wideofoniczny”. Bardzo różne obrazy, ale z jedną cechą wspólną: Oba pokazują poważnie zaburzoną rodzinę i jej próby mierzenia się z niełatwą rzeczywistością, ujęte w niepowiązanych ze sobą ciągiem przyczynowo-skutkowym scenach. Mnie ten sposób odpowiada, pozwala poczuć chaos w jakim zanurzeni są bohaterowie. Oszczędzę jednak Czytelnikom moich mniej lub bardziej udolnych prób analizowania postaci (być może Świechna się o to pokusi, bo wiem, że przygotowuje na ten temat swoją notkę), a skomentuję jedynie to, co odkryła moja Małżonka na pewnym forum filmowym, gdzie jakiś urażony fan Tomasza Beksińskiego oburzał się na przedstawienie go jako (cytuję) „nieudacznika”, wywołując tym dyskusję, czy legendarny tłumacz i prezenter radiowy nim był, czy też nie. Zdradzę Wam, że poczułem w tym momencie bezsilność, ręce i nogi mi opadły, bo naprawdę nie wiem, co trzeba zrobić, by do Polaków dotarło, że zaburzenia psychiczne, bądź ich brak nie świadczą o byciu, bądź nie, nieudacznikiem. Zaburzenia, które nie zawsze muszą być nawet jednostką chorobową, a raczej innym sposobem odbierania bodźców zewnętrznych. A filmy zobaczyć warto, bardzo warto, po to chociażby, by zobaczyć jakie problemy napotykają ludzie z niezdiagnozowanymi problemami natury psychicznej. Korciło mnie, by napisać „ze spektrum autyzmu”, ale choć to prawdopodobne, to przecież diagnoza mogłaby być zupełnie inna, a dodatkowo poszerzona o problemy współistniejące. Mam na myśli głównie Zdzisława i Tomasza, ale przecież Zofii też by się przydała wizyta u psychoterapeuty.

Paweł Aldaron Czekalski – Niemanie.

Rozmawialiśmy też o Polsce, o tym, że rodzicom Świechny rachunki za ogrzewanie wyskoczyły pod tysiąc złotych miesięcznie (pomyślałem o słowach piosenki, które zawarłem w tytule notki), a rząd z Matouszem na czele kompromituje się żulerskimi wystąpieniami w Europarlamencie. Przy całym poczuciu upokorzenia, jakie mam z powodu tej władzy, rozśmieszyła mnie Becia Szydło, pyskująca z mównicy Europarlamentu „ODCZEPCIE SIĘ OD POLSKI”. A przecież Unia nic innego nie zamierza zrobić, jak tylko odczepić się od Polski, uwalniając ją od wrażych unijnych pieniędzy przynoszących według wyliczeń Jakiego same straty. Podstawą prawną jest powiązanie planowanych wypłat pomocy solidarnościowej z praworządnością, a że Polska nie jest państwem prawa, expremierka teoretyczna wie najlepiej, gdyż osobiście NIE WYKONAŁA WYROKÓW Trybunału Konstytucyjnego własnego kraju (więc nie chodzi o prymat sądów polskich nad unijnymi, ale o prymat Kaczyńskiego nad sądami), a później wybrała nielegalny trybunał z politykami i przestępcami w składzie, w tym z komunistycznym przestępcą sądowym oraz małżonką TW Wolfganga, której KRS nie wydała zgody na powrót do pracy sędziny.

Wróćmy jednak do wystąpień PiSowskich polityków w Europarlamencie. Zostali wezwani do złożenia wyjaśnień, w celu uruchomienia pomocy finansowej dla Polski. I teraz zadanie dla Czytelników:

Dwóch obywateli ubiega się w banku o pomoc finansową, więc zostali poproszeni o udokumentowanie wydania środków z poprzedniej pożyczki zgodnie z deklarowanym celem. Wskaż tego z nich, który otrzyma pożyczkę oraz tego, który uprzejmie, aczkolwiek stanowczo zostanie odprawiony z kwitkiem:

OBYWATEL A, który przyniósł do banku faktury dokumentujące wydatki, czy OBYWATEL B pyskujący, żeby się bank odpierdolił od jego rodziny, bo tak w ogóle, to pan Iksiński niczego takiego nie musiał dowodzić, więc z jakiej racji on musi.

Innym tematem poruszanym przez nas ostatnio w domowych dyskusjach, było wychodzenie niektórych szkół polskich przed szereg i wdrażanie Czarnkowego wychowania do cnót niewieścich, zanim jeszcze w odpowiednim rozporządzeniu minister zdołał wyjaśnić, czego oczekuje. Podobno padały oczekiwania nauczycieli co do stroju dziewcząt, który (cytuję) „ma nie kusić chłopców”. Komentarz Świechny, która kilkanaście lat przepracowała w zawodzie nauczycielskim był krótki, cytuję: „W środowisku nauczycielskim zawsze było wielu konformistów, którzy tak samo płakali publicznie po Stalinie, jak i po JPII”. Ja z kolei zatrzymałem się na kilku gniewnych komentarzach wobec „strażników cnót niewieścich”, bo moje myśli uciekły w kierunku tego, czego ja bym chciał, by młodzież została nauczona w temacie wpływu ubioru na seksualność i w ogóle wpływu ubioru na odbiór otoczenia. Przede wszystkim marzy mi się, by młodzi ludzie nauczyli się, że mają prawo do atrakcyjnego wyglądu, mają prawo do pewności siebie, mają prawo dbać o siebie tak, jak umieją, właśnie po to, by mogli się czuć atrakcyjnymi dla innych, a dla rówieśników w szczególności. A potem zacząłem to w myślach rozwijać tak rozlegle, że w tym momencie nie chce już mi się tego przelewać na blog.

I jeszcze jedna moja rozmowa ze Świechną…: O szukaniu siebie, o drodze jaką przebyliśmy, by się odnaleźć, aż nasza dyskusja zeszła na pewne cechy, które zachowałem z dzieciństwa podczas, gdy większość moich rówieśników zdążyła się ich pozbyć. Opowiedziałem o chwili, w której wychwyciłem, że coś takiego się dzieje, Wam też powtórzę: Co wakacje widywałem się z kuzynem i do pewnego momentu, gdy miał lat może 10, może 12, nie miał problemu, by wyjść ze mną poza miasto na czereśnie, orzechy (teraz przypomniałem sobie, że dotyczyło to również wypadów w ruiny zamku), aż pewnego lata napotkałem opór. Wszystko się zmieniło, na owoce chodzić mu się „nie opłacało”, do zamku to w ogóle nie wiadomo po co iść, skoro daleko i pod górę, a nic z tego nie wynika. Do tego wkradł się bezsensowny pośpiech, niecierpliwił się nawet, gdy zbyt długo sznurowałem buty, przestaliśmy łazić dla łażenia, a zaczęło się chodzenie w konkretne miejsca na skróty, najszybszą trasą. Skończyła się pewna epoka, to był dla mnie niemały szok, nie wiedziałem co się stało i dlaczego.

Do dziś chodzę, by się przejść, zdarza mi się przejechać samochodem, by się przejechać (gdy aura nie sprzyja chodzeniu). I znalazłem kogoś, kto chodzi ze mną i szczęśliwym zbiegiem okoliczności jest mą Małżonką 😉