077. Życie i śmierć.

Zacznę od smutnej wiadomości: Blog Krajanki (kliknij, by go otworzyć) nie zostanie już przez Nią nigdy uzupełniony. 10-go lipca odeszła na zawsze. Niesamowicie smuci mnie fakt, że młoda, pozytywnie nastawiona do życia i świata dziewczyna, której odwaga w stawieniu czoła przeciwnościom losu może imponować każdemu, nie pozna już nikogo, nie zobaczy niczego więcej. Pamiętam, jak się potrafiła cieszyć drobiazgami, na przykład tym, że będąc w hospicjum doby pandemii, ma możliwość spotykać się z rodziną i bratanicami, tym że może czytać i pisać, że nie dręczy Jej ból. Czasem sądzę, że powinni o Niej pomyśleć wiecznie narzekający panowie spod sklepu z winem albo genetyczni patrioci. O tych ostatnich miała być ta notka, z powodu tragicznej wiadomości ograniczę moje rozważania do minimum.

Dolmen z Poulnabrone, grobowiec sprzed 5,5 tysiąca lat, o tysiąc lat starszy, niż piramidy w Gizie.

Odwoziłem kolegę po pracy do domu. Wiedziałem, że mieszka w Belfaście, ale nie miałem bladego pojęcia gdzie, dopóki się tam nie znalazłem, domyślałem się tylko, że nie jest to bogata dzielnica. To co zobaczyłem, przybiło mnie. Po moich licznych podróżach przez bogatą północnoirlandzką prowincję, pełną zadbanych wsi i miasteczek oraz pyszniących się z daleka dużych posiadłości (farmerskich, bądź szlacheckich), wjazd na granicę dzielnicy protestanckiej i katolickiej Belfastu był szokiem. Zanim się zorientowałem gdzie jestem, mój wzrok przykuł długi, sześciometrowej wysokości mur zwieńczony drutem kolczastym. Spytałem, czy to więzienie. I jak myślicie, co to było…? Granica między dzielnicami. Brama, którą chwilę wcześniej mijaliśmy, jest zamykana po 21-szej, żeby sobie religijne patrioty krzywdy nie zrobiły.

Klify Moheru.

Tak, tak, oczywiście religia jest ściśle powiązana z podziałem narodowościowym, katolicy czują się Irlandczykami, a protestanci Brytyjczykami. Dlatego też w ramach miłości do swojego kraju dzielą go murami i zasiekami z drutem kolczastym, tak jakby tęsknili do czasów, gdy podkładali sobie wzajemnie bomby, strzelali do siebie i torturowali się. W imię patriotyzmu i religii, domy w dzielnicach granicznych są otoczone murem z zamykanymi bramami. Oczywiście tylko wśród biednych i niewykształconych, bo tak bogate dzielnice, jak i nie mniej bogata prowincja, są zupełnie normalne: Jeżeli mur, to tylko taki, by zwierzęta domowe nie uciekały.

Klify Moheru.

Teraz wyobraźmy sobie wojnę: Ludzie majętni i wykształceni będą w miejscach, gdzie przyda się ich wykształcony umysł, za to wojska liniowe obsadzą chłopaki z tych slumsów, właśnie ci, którzy cholera wie dlaczego nakręcają swą nienawiść nawet w czasie pokoju. Tu pretekstem do bójki może być wszystko: Wydarzenie muzyczne, sportowe, interwencja policji, ślub albo pogrzeb. I właśnie dlatego tak ciężko jest uchronić uczestników prawdziwej wojny od nieuzasadnionego (z militarnego punktu widzenia patrząc) okrucieństwa. Darujemy sobie wynurzenia z serii „co o tym myślę”, prawda?

Ptaki Moheru.

I tylko czuję głęboką niesprawiedliwość, że takie osoby jak Krajanka, otwarte i ciekawe świata, dzielące się życiem ze swoim otoczeniem, umierają przedwcześnie, a ci, którzy budują nienawiść, żyją dopóki sami sobie krzywdy nie zrobią.

Sigur Ros – Glósóli.

Felieton ilustrują zdjęcia z naszej wyprawy na Płaskowyż Burren i Klify Moheru.

069. Kwiecień – plecień.

120 km od naszej wsi, półtorej godziny drogi samochodem wybuchły poważne zamieszki z udziałem setek wandali nie wahających się użyć koktajli Mołotowa. Mowa o Belfaście, dla którego wiek XX był bolesną lekcją poglądową w temacie nienawiści, zdawać by się mogło, że odrobioną. Próbowałem się telefonicznie skontaktować z koleżanką mieszkającą niemal w epicentrum zamieszek (dosłownie kilka przecznic dalej), lecz jak się później okazało, zawsze dzwoniłem, gdy prowadziła samochód i nie mogła rozmawiać. W końcu się udało. Po pierwsze, na szczęście śmierć księcia Filipa zatrzymała burdy. Po drugie, także na szczęście, zadymy potępia zdecydowana większość mieszkańców i jeżeli już trzymają oni kciuki za którąś ze stron, to jest nią policja pacyfikująca zwaśnione grupy, czyli jest nadzieja na szcześliwe rozwiązanie.

Kazik – Kochajcie dzieci swoje.

Nieco przy okazji taka historyjka: Mam w Polsce kilkoro homoseksualnych znajomych, między innymi kolegę, który jest nauczycielem w szkole, a prywatnie partnerem pracownika IPN. Ma wiekowych i potrzebujących wsparcia rodziców, którzy nigdy nie będą mogli liczyć na jego opiekę, gdyż ich konserwatywne poglądy połączone z patologiczną religijnością nie dają mu podstaw do wiary, że byliby skłonni zaakceptować jego związek. Z tego samego regionu Polski pochodzi wspomniana w pierwszym akapicie koleżanka z Belfastu. Ona również jest homoseksualna. Nie pytałem się jej, czy rodzice akceptują ten związek, ale z całą pewnością mieszkańcy jej miasteczka są dalecy od tolerancji, pod żadnym pozorem nie chce tam wracać. Dziewczyna jest architektem, więc gdyby tylko mieszkała w Polsce, swoją pracą dawałaby większe wpływy do budżetu, niż przeciętny Polak. Jednak z powodu homofobii grasującej w grajdole nadwiślańskim, jej praca wzbogaca inny kraj, niebiedny przecież, bo Polska nie jest nawet w pobliżu dochodów Wielkiej Brytanii. Mało tego, moja koleżanka opiekuje się wiekowymi rodzicami swojej partnerki, oczywiście wspólnie z nią. Obie robią to chętnie, ponieważ są przez nich akceptowane.

Mam nadzieję, że ten dość prosty i przejrzysty przykład stosunków międzyludzkich naświetlił łoptologicznie kwestię skutków homofobii. Zarówno największy polski związek wyznaniowy, jak i konserwatywna część społeczeństwa pozbawia w ten sposób ludzi starszych opieki, a państwo traci bezpowrotnie potencjalne wpływy z podatków uciekających przed prześladowaniami rodaków decydujących się na emigrację. To bardzo prosta konsekwencja.

Zmieniając temat: Trochę się przybrudził i popękał pomnik smoleński, nieprawdaż? Myślę, że Kaczyński najchętniej by wykreślił z kalendarza dziesiąty dzień każdego miesiąca, przypominający o jego nekrofilii politycznej i zdradzieckiej roli Macierewicza. Przyjrzyjcie się dokładnie zamieszczonym tu obrazkom. To od początku była łajdacka groteska, ale teraz, to tam jeszcze tylko trzeba nasrać.

Natknąłem się w sieci na dość przerażające porównanie. Słyszeliście, że we wrześniu 1939 roku w wyniku działań wojennych ginęło średnio 2 tysiące Polaków dziennie. Kilka dni temu koronawirus zgładził w Polsce jednego dnia prawie tysiąc Rodaków. Teoretyczny prezydent Duda stwierdził, że sytuacja wygląda lepiej, niż się spodziewano. Z ciekawości…, to ile ofiar się spodziewano? Tyle co we wrześniu 1939, a może więcej? W rekordowym dniu zginęło dziesięć tupolewów chorych, dziś osiem. Mam bić brawo?