004. Wielkanocnie.

Wielka Sobota była namacalnym dowodem na to, że dobra pogoda wprawia w dobry humor. Mieliśmy do zrobienia zakupy, które mają nam starczyć do wtorku, a przedświąteczny czas sugerował niemiłe „kolejki dystansowe” łączone z czekaniem przed sklepem. Piękne słońce przy prawie bezwietrznej pogodzie zamieniły ten nieprzyjemny moment w kocie wygrzewanie moich nie najmłodszych kości z małżonką u boku. A bo nam się gdzie spieszy, czy co…???

Przypadkowo odkryliśmy w Lidlu doskonałą kawę z Zambii, ale pod presją wirusa zapomniałem jej dokupić. Wszystkim smakoszom rekomenduję, bo nuty, które w niej można odkryć pijąc świeżo zmieloną, dorównują znacznie droższym propozycjom z wyspecjalizowanych sklepów.

O pozostałych sprawunkach udało nam się nie zapomnieć, więc zrelaksowani wróciliśmy do domu. Sąsiedzi wylegli, utrzymując przepisowy dystans, Michael postanowił nawet zrobić sobie rundkę honorową na wypieszczonym, błyszczącym Harleyu. Ten sielski obrazek zaniepokoił nas o tyle, że powinien tu być do kompletu kot Ryszard. Usiedliśmy na ławeczce znajdującej się na zielonym skwerku 15 metrów od naszego domu, czekaliśmy pół godziny i nic! Kota brak! Dopiero podczas spaceru powrotnego okrężną drogą, dostrzegliśmy rudą czuprynkę naszego młodego anarchisty, któremu nasz widok prawdopodobnie skojarzył się z pełną michą i wygodnym łóżkiem, co zaskutkowało wspólnym spacerem do domu – ja ze Świechną za rękę, a Ryszard – z godnością osobistą – 2 metry za nami, jedynie dumnie podniesiony ogon zakrzywiony w znak zapytania zdradzał jego radość z takiego obrotu sprawy, co zresztą dostrzegli nasi sąsiedzi, wybuchając śmiechem i dając Ryszardowi gromkie brawa.

Słońce sprawiło, że „JAREK SHOW” z 10-go kwietnia jedynie przyprawił mnie o spazmatyczny śmiech. Kurdupel dokładnie w dziesiątą rocznicę najsłynniejszego polskiego efektu lekceważenia wszelkich procedur, zbiera (mimo pandemii) w jedno miejsce wszystkich pełniących najważniejsze funkcje państwowe, by ponownie złamać wszelkie zasady bezpieczeństwa przez swój rząd zresztą ustalane. To tak groteskowe, że aż prześmiewczy Asz Dziennik umieścił na pierwszej stronie informację „WHO ZABEZPIECZYŁA JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO. Ze zdjęć wynika, że ma naturalną odporność na koronawirusa”. To tak, gdybyście zapomnieli dlaczego doszło do katastrofy Tu 154M. Aaaa… I gdyby ktoś myślał, że Kaczyński jest kimś innym, jak tylko nadętym burakiem przekonanym o swych szczególnych uprawnieniach, niech pomyśli o tym, że Polkom i Polakom zabrania spacerować pod rękę z własnymi żonami i małżonkami, a sam otoczony wianuszkiem międzypośladkowych i ochroniarzy, paraduje po placach i cmentarzach, na które Wam zabronił wstępu. Bez maseczki rzecz jasna, które Wam nakazał pod karą urzędową nosić.

Ignorując zatem prezesa pana, przenieśliśmy na czas jakiś kwarantannę do łóżka w celu podkreślenia naszej wspólnoty, a że za oknem pogoda nadal kusiła, wybraliśmy się potem na wieczorny spacer. Pięknie jest!

Późnym wieczorem zaciekawiła nas propozycja Ninateki z Jandą i Fryczem w rolach głównych. „Zwolnieni z życia” mocno mnie rozczarowali. Jest to mocny dowód na to, że lata dziewięćdziesiąte były w rodzimej kinematografii okresem wielkiej smuty. Mimo nazwisk, mimo nośnego i otwierającego wiele możliwości pomysłu, mimo ambicji (film nazwano „psychologicznym”) nie było tu ani thrillera, ani tym bardziej psychologii. Żeby chociaż reżyser zechciał poobserwować zachowania pacjentów zakładów psychiatrycznych, może byłoby inaczej. Niestety, wyglądało to tak, jakby reżyser dostał kompleksu boga i uznał, że skoro jemu się wydaje, jak powinni zachowywać się ludzie z zaburzeniami psychicznymi, to nie mają oni prawa zachowywać się inaczej, niż on wymyślił. Mało tego: Żadna postać nie była spójna, nie dzieliła się z widzem dylematami przed jakimi stoi (wyjątki były zbyt marnej jakości, by o nich tu pisać), nawet paleta problemów była magicznie mała. Naprawdę szkoda, bo jeżeli w fabule chcemy uwzględnić przemiany ustrojowe, biedę, rozliczenie z peerelowską bezpieką, dylematy tamtych czasów, gdy jeszcze w to wrzucimy pomysł na uszkodzenie mózgu głównego bohatera, zaburzenie pamięci, odświeżanie jej, obcowanie z osobą chorą psychicznie, to spodziewałbym się czegoś ekstremalnie ciekawego. Zmęczył mnie ten film, ale nie dał impulsu do dyskusji.

W Wielkanoc złożyliśmy sobie życzenia, podzieliliśmy się z żoną bananem, spożyliśmy jajeczko (ja z chrzanem, Świechna z majonezem), kabanosy, mozarellę, paprykę, ogórek zielony, kurczaka tikka, a w międzyczasie doszedłem do wniosku, że dzielenie się bananami jest dużo poręczniejsze, niż dzielenie jajkiem, choć przy bardziej ludnych śniadaniach sugerowałbym użycie winogron, bądź słonecznika. Dzielenie słonecznikiem nie nastarczyłoby trudności nawet przy 500 biesiadnikach.

Dziś pogoda nie jest tak łaskawa, ale kot Ryszard i tak po taktycznym przeczekaniu deszczu w naszym łożu, upomniał się o swój lunch i wyszedł w miasto celebrować Wielką Niedzielę.

Spokoju, radości, pogody ducha, zdrowia – tego Wam życzę.