161. Nic tak nie boli, jak lustro.

Wielkanoc zakończyłem seansem filmowym. Skorzystałem z nieobecności małżonki mej Świechny, by obejrzeć film, który od wielu lat czekał u mnie na półce. Wiedziałem, że ze względu na szeroko komentowaną brutalność obrazu, seans taki nie dawałby jej radości, natomiast ja w związku z tematem, nad którym pracuję, chciałem zobaczyć, jak go pokazywali inni twórcy.

Autor zabiera nas na jeden specjalny dzień do raczej prowincjonalnego, niż dużego miasta. Szóstoklasiści kończą podstawówkę i mają odebrać świadectwa. Od samego początku filmowi towarzyszy aura dreszczowca. Dziecięcy bohaterowie zachowują się nienormatywnie i od razu czujemy, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Dziewczynka z „dobrego domu” z cechami perfekcjonizmu przed wyjściem do szkoły celowo bierze w usta wrzątek, kontrolując reakcję na ból. Chłopiec, również z „dobrego domu”, gdzie nie ma biedy (choć luksusu też nie ma) wzorowo wypełnia zrzucony na niego obowiązek opieki nad niepełnosprawnym ojcem, by na zakończenie go pobić, właściwie nie wiadomo czemu. Trzeci bohater pochodzi z domu ubogiego, śpi w pokoju z bratem, który jest jeszcze niemowlakiem, więc siłą rzeczy musi się nim zajmować, gdy mały się obudzi i zacznie płakać. Dom utrzymuje ich najstarszy brat. Scena pokazuje jednoznacznie, że matka w ogóle nie spełnia obowiązków rodzicielskich, nie potrafi obronić średniego syna przed przemocą starszego, nie potrafi zarobić na utrzymanie rodziny, więc wypiera wszystko ze świadomości, biorąc się za prace domowe i nakazując niesłuchającym jej synom, by również robili, co do nich należy. Ojca, jak to często bywa, nie ma wcale, nie ma go tak bardzo, że nie wiadomo nawet, czy żyje.

Nieźle, prawda? Jest jeszcze szkoła, gdzie w dniu rozdania świadectw nagrodzeni zostają dobrzy uczniowie, a ci gorsi słyszą w przemówieniu pani dyrektor „cytat wychowawczy”, w którym piętnuje się głupich, mądrym radząc unikanie ich i przedstawiając ich towarzystwo, jako największe nieszczęście. Szkoła zalecająca wykluczenie tych mniej zdolnych – sam miód! Na dodatek jest nudny, sztampowy i koślawy program artystyczny, oczywiście o wakacjach, których co najmniej dwóch z trojga głównych bohaterów mieć nie będzie. Trzy różne domy plus szkoła, miejsca, gdzie dziecko powinno mieć wsparcie, a jest w najlepszym razie brak umiejętności wychowawczych. Do tego dochodzi akcja poprowadzona jak w najlepszym horrorze: Wiemy, że coś jest nie tak, ale nie wiemy dokładnie co będzie miało decydujące znaczenie i nie spodziewamy się, z której strony padnie cios. Mamy więc ojca, który kompletnie nie respektuje prawa córki do prywatności, wchodząc do zajętej przez nią łazienki bez pukania, mamy dzieci szantażujące się wzajemnie, stosujące wobec siebie przemoc i groźby karalne, mamy dziewczynę, która została tak upośledzona społecznie przez najbliższych, że nawet nie wie, jak zagadać do chłopaka, który jej się podoba, więc szkoli się u doświadczonej koleżanki, która ją wyposaża w instrukcje i kondoma oraz umawia parę w odosobnionym miejscu, mamy wreszcie kilkulatka pozostawionego kompletnie bez opieki w centrum handlowym – ktoś poszedł sobie na zakupy i by malec nie przeszkadzał, wsadził/ wsadziła go do samochodu zabawki. Dorośli kompletnie nie ogarniają kuwety.

Spojleruję, tak, wiem że spojleruję, choć nie całkiem, bo uważny obserwator zauważy, że nie podałem tytułu filmu, ani jego kulminacyjnych momentów. Nie mam wyrzutów sumienia, bo każda jego recenzja zawierała zwrot oznaczający końcową tragedię. Każdy, kto chciał go obejrzeć, dostawał spojler w pakiecie – od krytyków, którzy by się chyba zesrali, gdyby nie mogli spalić filmu, który nie bardzo zrozumieli, ale bardzo się chcieli na jego temat wypowiedzieć. W jednym zdaniu oskarżali autora o stereotypowe sugestie przyczyny tragedii (bieda, patologia, gry komputerowe, zagrożenia związane z siecią i hejtem oraz szantażem internetowym), by w następnym narzekać, że ani geneza dramatycznego finału, ani jego konsekwencje nie zostały wyjaśnione. Typowa reakcja ludzi, którzy zobaczyli lustro, zobaczyli sposób, w jaki wychowywali swoje dzieci, bądź miejsca, w których sami byli wychowani. To nie jest brak wiedzy. To nie jest też głupota. To mechanizm obronny mający na celu oddalenie od siebie przemyśleń związanych z błędami wychowawczymi (własnymi, swoich rodziców, opiekunów), oraz braku reakcji na krzywdę dzieci i młodzieży, czy wręcz jej pogłębianie. Taka jest moja koncepcja, tak ja to widzę, jak śpiewał Kazik Staszewski.

Kult – Elektryczne nożyce.

Cywilizowana Europa wśród rodzajów przemocy, prócz fizycznej, psychicznej i seksualnej wymienia STANDARDOWO obciążanie dzieci obowiązkami dorosłych, obowiązkami ponad ich możliwości fizyczne i psychiczne. W Polsce ten ostatni rodzaj przemocy nadal w kręgach konserwatywnych i kryptokonserwatywnych przedstawiany jest, jako kształtujący charakter element wychowawczy. W takim razie zapraszam na dziecięce oddziały psychiatryczne, na sale samobójców, samookaleczeń i innych zaburzeń kontroli typu anoreksja. I wtedy możemy pogadać o tym, jak to świetnie jest zrzucić na dziecko opiekę nad kalekim rodzicem, bądź chorym psychicznie rodzeństwem, ewentualnie jak to super zajebiście jest wymagać od dziecka, by było we wszystkim co robi doskonałe. I zachęcam do szybkich odwiedzin na takim oddziale, nim dziecko dokona udanej próby samobójstwa.

Kult – Rozmyślania wychowanka.

Dobrze, tyle moich emocji, zachęcam do kliknięcia w ten link, który przeniesie Was na stronę filmweb, gdzie znajdziecie TYTUŁ FILMU oraz gównoburzę na forum, choć mimo to znalazła się tam i dość celna recenzja pana Piotra Czerkawskiego pod tytułem „Uderzenie prosto w twarz” – polecam. Jak już pisałem, zakończenie i tak zostało zdemaskowane przez krytyków i krytykantów, więc każdy, kto zdecyduje się go obejrzeć, może się skupić na wyłapywaniu przedstawionych w nim mechanizmów psychologicznych i patologii. No i oczywiście, A JAKŻE, niemiłych dla komfortu psychicznego momentów deja vu.

Róże Europy – Stańcie przed lustrami.

Na zakończenie wytłumaczę się ze swojego gniewu. Film pokazujący realia zostaje odsądzony od czci i wiary, podczas gdy na stronie filmweb znajduje się też opis totalnie patologicznego filmu „Piła” (Saw) – kliknij tu, by poczytać, którego treść stanowią sadystyczne fantazje autorów scenariusza. O dziwo ten film jest przez widzów chwalony, a tam naprawdę nie ma nic poza perwersją i dewiacją, więc nikt się nie dowie, skąd się to bestialstwo wzięło. Nie ma tu żadnych obserwacji społecznych, za to jest dużo krwi, a zboczony sadysta w niczym nie przypomina tatusia, mamusi, cioci, wujka, sąsiadki, sąsiada, pani ze szkoły, bo film w żadnym miejscu nie przypomina rzeczywistości, więc nie ma się czego bać, nie ma się czego wstydzić, ani nad czym zastanawiać. Nie ma to, jak zbić lustro i zanurzyć się w fantazjach. Nic tak bowiem nie boli, jak zwierciadełko, w którym można zobaczyć siebie i bliskich. Irytuje mnie to tchórzostwo. Kompletny brak odwagi cywilnej!

149. Jezu, jak się cieszę! Dlatego, że ponieważ.

Po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów parlamentarnych, politycy i publicyści prześcigali się w analizach klęski bandy Kaczyńskiego. Poddawali mniej lub bardziej wiarygodnej diagnostyce decyzje władz partyjnych w ciągu minionych 8 lat oraz związki przyczynowo-skutkowe z nich wynikające. Cieszę się, że nie traciłem energii na przyłączanie się do tych rozważań, bo od tego czasu minęło już ponad 2 miesiące i wydarzenia tego okresu pokazują, że wystarczy prosta odpowiedź: DLATEGO, ŻE PONIEWAŻ! Nie mogło być inaczej, choć oczywiście upadek Breżniewa z Żoliborza mógłby trwać dłużej, gdyby nie nadzwyczajna mobilizacja społeczeństwa.

Karolina Cicha & Spółka + Swada – Wojennyj korabel.

Podstawą powyższej subiektywnej opinii jest dla mnie prosy fakt: Prawo i Sprawiedliwość NIGDY nie posiadało poparcia większości elektoratu, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko osoby oddające ważne głosy. Rok 2015 – 37,58% głosów, rok 2019 – 43,59%, a w roku 2023 – 35,38%. Większość sejmową PiS posiadało jedynie dzięki ordynacji wyborczej, która premiuje zwycięzcę, a ostro karze te komitety wyborcze, które dostały mniejszą ilość głosów, a szczególnie stratne są ugrupowania z jednocyfrowym wynikiem. Już same liczby pokazują, że poparcie dla PiS nie było nigdy tak wielkie, jak to sugerował podział mandatów. Jeżeli do tego dodamy zwykłego fuksa, wynikającego z momentu silnych podziałów w partiach konkurencyjnych (rozpad PO – odejście Palikota, Gowina oraz przejęcie części działaczy przez Nowoczesną Ryszarda Petru), a na lewicy demolka dokonana przez Leszka Millera (marginalizacja stronników Kwaśniewskiego, zgnojenie młodych wilczków Napieralskiego oraz odpływ działaczy i elektoratu do nowopowstałej partii Razem), jaśniej widzimy przyczynę przejęcia Parlamentu przez PiS, nadal jednak nie ma tu rządu dusz nad większością, mimo posiadania największego na scenie politycznej twardego elektoratu.

Rory Gallagher – Walk On Hot Coals.

W obliczu takiego a nie innego układu sił w Polsce (nie mylić z ławami sejmowymi), Kaczyński i tak wybrał (co za nieogar) drogę rządzenia podobną do zachowania przemocowych rodziców, którzy mając olbrzymią przewagę siłową i ekonomiczną nad dziećmi, rządzą marchewką i kijem, nie biorąc pod uwagę tego, że oni się robią coraz słabsi, a dzieci coraz silniejsze i niezależne finansowo. Nie mija dekada, gdy bity jako dziesięciolatek dorastający chłopak zglanuje złajdaczonego tatusia, który do niedawna był dzielnym dziecięcym bokserem, a jak się bandycka mamusia – wspólniczka zbrodni przeciw dziecku będzie rzucać, to i jej się dostanie w pysk – zyg, zyg, zyg, marchewka, jak mi nie szkoda! Nie mówiąc już o żałosnym finale marnego żywota – w samotności lub (w najlepszym przypadku) w domu opieki. I będzie płacz i zgrzytanie zębów! PRZYRODA działa cały czas! Breżniew również znał tylko zastraszanie i przekupstwo. Nie szukał przyjaciół, bo tego nigdy nie potrafił, chciał być władcą absolutnym. Nie sądzę, by się podniósł, zważywszy że w komnatach jego umysłu coraz śmielej sobie poczyna ciotka demencja. Oczywiście są jeszcze wierni stronnicy, ale ponieważ na szczyty byli wpuszczani jedynie słabi umysłowo, cudów nie uczynią. Bo kto niby? Błaszczak? Szydło? Terlecki? Kempa? Brudziński? Pawłowicz? Suski? Lichocka? Sasin? Witek? Duda? Może jeszcze Kononowicz?

Ewa Bem – I co z tego dziś masz?

Najgorsze jest to, że nie każdy przemocowiec jest aż takim upośledzonym społecznie dziadygą, jak Kaczyński. Polska może mieć dużo większy problem, jeżeli elektorat PiS-u przejmie bardziej towarzyski i inteligentny łajdak w stylu Jacka Kurskiego. Sam mam kilku o niebo inteligentniejszych od Breżniewa kolegów, którzy zdecydowali się wspierać swoje kariery poparciem PiS. Doszli bardzo wysoko w swoich branżach, ale że czyste szambo, jakim jest zawodowa polityka, odrzucało ich, ograniczyli swe ruchy do strefy silnych wpływów politycznych, skupiając się na rozwijaniu swoich kwalifikacji. Gdyby przeszli na polityczne zawodowstwo po ciemnej stronie mocy, uznałbym, że czas się zacząć bać. Zresztą…, nie mam pewności że nie znaleźli się tacy, co przeszli, w końcu nie znam ich wszystkich! Dopóki jednak sami o sobie nie dadzą znać, nie ma co nakręcać lęku przed nieistniejącym, ale możliwym działaczem. Chociaż…, uważam że niezbędne jest uzbrojenie PAŃSTWA w bezpieczniki, na wypadek, gdyby się tacy objawili.

Klaus Mitffoch – Jezu, jak się cieszę!

Na blogu Hebiusa wpadł mi w oczy zwrot „przedsylwestrowe zakupy”. Uświadomiłem sobie, że mieszkam z małżonką mą Świechną w kraju, w którym zjawisko to praktycznie nie istnieje. Końcówka roku nie różni się tu specjalnie od weekendu, dzięki czemu w ogóle nie odczuwam społecznej presji na szampańską zabawę tego akurat dnia. W Polsce mi coś ciążyło. Nie dlatego, bym miał problem z mówieniem: „nigdzie nie idę, nie chce mi się, nie mam ochoty, to nie mój klimat”, a bardziej z tego względu, że czułem się, jakby większość moich znajomych tego dnia odbywała wraz z Alicją podróż na drugą stronę lustra. W Irlandii to poczucie znikło. Jezu, jak się cieszę!

Smokie – Alice.

Skoro udało mi się w końcówce felietonu wyciszyć politykę, nie będę tego zmieniać. Opowiem Wam o moich Świętach. Małżonka ma Świechna, Teściowie, 8 kotów, 3 psy, domek pod lasem, a w pobliżu wyborna palarnia kawy El Gato. Wypoczywałem tak dobrze, że pod koniec pobytu poczułem się przybity koniecznością powrotu do codzienności. Na szczęście tuż po wyjściu z lotniska przywitał nas uśmiechnięty i uczynny kierowca autobusu, typowy Irlandczyk. Szybko przypomniałem sobie dlaczego wolę żyć i pracować na Zielonej Wyspie, niż w Polsce. Aaaa…, jeszcze się Wam pochwalę, jak w tym roku potraktował mnie Gwiazdor, Mikołaj, czy jak tam go nazywacie. Otóż w jednym z prezentów znalazłem flakonik perfum. Nie byle jakich, bo był to zapach bois d’encens. Znam tylko jedną perfumerię, w której można go nabyć (oprócz sklepów internetowych). Wyjątkowy, niezwykły, w sam raz dla Wolanda. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że jest tylko jedna kobieta na Świecie, która mogła go dla mnie kupić. Ja też się ustawiłem!

101. Nieadekwatne reakcje.

„Za miłość płacimy miłością”. Początkowo taki tytuł mi się kotłował w głowie. To oczywiście cytat z „Płatnej miłości”, czyli „In a death car” Gorana Bregowica i Iggy’ego Popa, ale z kompletnie innym tekstem.

Krzysztof Krawczyk – Płatna miłość.

Od czasu, gdy poznałem Świechnę, a 26 maja minie 5 lat, odkąd zjedliśmy pierwszy wspólny obiad i wypiliśmy pierwszą wspólną kawę, mogę się o tym codziennie przekonywać i się tym cieszyć, choć im więcej widzę, tym bardziej się przekonuję, jak niepowszechne jest to zachowanie, inaczej mówiąc, rzadko spotykane. Ot, pierwsze z brzegu „love story”:

Dziewczyna wyrwała się z patologicznej rodziny, gdzie alkohol grał pierwsze skrzypce. Jako jedyna z licznego rodzeństwa skończyła studia i uciekła za granicę, gdzie poznała ojca swoich synów. Miała sporo szczęścia, chyba nawet nie zdaje sobie sprawy ile, bo facet okazał się sumienny, pracowity, spędzający czas z rodziną. Dzieci za nim przepadają, bo poświęca im swój wolny czas grając w piłkę, zabierając na basen, wycieczki, etc.. Uważny czytelnik rozglądając się po swoim podwórku szybko zauważy, że nie jest to powszechne zachowanie tatusiów, którzy dużo częściej sądzą, że ich rola kończy się na przynoszniu wypłaty do domu – w najlepszym wypadku, bo przecież można jeszcze wypłatę przepić, wszak któż nie zna frazy „za swoje, kurwa, piję!”? Problem w tym, że ani ja, ani Świechna nie sądzimy, by bohaterka tej opowiastki to doceniała, prawdę powiedziawszy, czasem mam wrażenie, że nie kocha faceta, a swoje wybrażenie o tym, jak powinien wyglądać związek. Bo przecież wyglądać ma tak, że w domowym królestwie, to ona ma mówić, co w danym momencie trzeba zrobić. Od umeblowania i koloru ścian, po mycie naczyń. Otóż facet miał z tym ostatnim problem, więc kupił zmywarkę, co również może zadziałać przeciw niemu, bo okazuje się, że chodzi o to, żeby to ON odniósł po sobie naczynia, a nie żeby nie trzeba było ich zmywać. I może by kiedyś odniósł, tylko że dziewczyna zamiast mu je zostawić i asertywnie się tego domagać, woli sama odnieść i przez tydzień strzelać focha. I może się tu narażę paniom, ale przecież nie chodzi o przeniesienie talerzyka, kubka, noża, widelca i łyżeczki do zmywarki, ale o to, że ona tak chce, a on tego nie robi. Miała doskonały plan, w którym czysty stół odgrywał istotną rolę, a on to zepsuł. Warto takie nieposłuszeństwo ukarać obwinieniem partnera o własne zmęczenie, jak również o to, że jego zdewociała rodzina nie akceptuje ani jej, ani też jej związku partnerskiego z nim. Przyda się go zagdakać… A może wcale się nie przyda? Może NIE WARTO? A co, gdyby raczej zostawić ten jego kubeczek na stole, i poczekać, aż sam go odniesie, ewentualnie mu o tym przypomnieć i nie robić z tego zagadnienia? I przypominać, aż się nauczy, jeśli to takie ważne, a jeśli jednak nie takie istotne, to odnieść samej? No, ale wtedy odpadnie ważny element rozmów z innymi kurami domowymi, zamiast powiedzieć (wiem, bo sam słyszałem takie rozmowy) „Padam na pysk, umyłam okna i podłogi, zrobiłam trzy placki i cztery pieczenie na święta, a mężowi strzeliłam focha, bo po pracy zamiast mi pomóc, położył się spać”, będzie można powiedzieć „Zatrudniłam studentkę do domowych porządków, ciasto i przyprawioną pieczeń kupiłam w sklepie i poszłam z mężem do łóżka (lub do kina)”. Albo jeszcze lepiej: „Ot tego roku postanowiłam, że rodzina jest wystarczająco dorosła, by sama sprzątała koło siebie, a jeśli nie posprząta, to będzie miała nieposprzątane”. Nie będzie dramatu umęczonej cierpiętnicy, ani mitu niezbędnej strażniczki domowego ogniska! Grzebię kijem w mrowisku, co…? Wiem…, mam 51 lat i przerobiłem już cały asortyment ex-partnerek posługujących się fochem, jako narzędziem wymuszania posłuszeństwa. Otrzymywały wtedy punkty karne i gdy uzbierały oczko, dostawały zwolnienie dyscyplinarne. Okazało się, że preferuję inne narzędzia negocjacji.

Zmieniając nieco temat, choć nadal pozostając przy nieadekwatnych reakcjach…. Wiecie, co powiedział Bergoglio, ksywa Franciszek, papież z zawodu? Bez bawienia się w dokładny cytat, usprawiedliwił napaść Putina na Ukrainę „SZCZEKANIEM NATO”. No i zaczęło się w mediach szukanie ukrytego dna wypowiedzi, bo przecież tchórzliwe dziennikarzyny z Grajdołkowa nie nazwą rzeczy po imieniu. A to, że być może to jakiś tajny plan watykańskiej dyplomacji, choć do jasnej cholery, o jakich szczwanych planach możemy mówić, skoro Bergoglio już na własnych nogach chodzić nie ma siły. A może to z powodu niedoinformowania i wprowadzenia w błąd? No jasne, biedny kolejny pan papież „nic nie widziałem, nic nie słyszałem”.

Nieśmiało zasugeruję prostsze rozwiązania: Tetrykowi puściła uszczelka i użył dla obrony rosyjskiej agresji żulerskiego języka podobnego raczej Plugawemu Krystynowi, niż wytrawnemu politykowi, ponieważ przez dziesiątki lat bycia wysoko postawionym duchownym nauczony jest, że co wypierdzi, to sentencja. Takich stanowisk, jakie były jego udziałem, nie uzyskuje się bez walki, bez potężnych przyjaciół i równie potężnych wrogów. Haki na pana papieża z powodu jego związków z krwawą juntą argentyńską mają wszystkie liczące się służby Świata, kremlowskie również. Podobnie, jak haki na watykański klub pedofila, budowany jeszcze przez Wojtyłę. A do tego istnieje również osobisty interes pana papieża, który jak każdy papież jest wprawdzie bardzo skromny, ale grabie grabią do siebie i łapówki zwane „zwyczajowymi ofiarami” płyną do Watykanu nieprzerwanym strumieniem. Jakieś przemyślenia, ktoś-coś? Co z tego może wynikać, zważywszy na autorytatywny charakter władzy kościelnej? To bardzo proszę o refleksje! Niekoniecznie tutaj, bo choć byłoby miło, to w zupełności wystarczą te w szanownych mózgach…. I w codziennym działaniu.

053. Mało czasu na relaks, dużo na mielenie w głowie.

Irlandzka pora zimowa, zaczynająca się od listopada ma swój urok, ale żeby to docenić, potrzebuję kilku czynników. Przede wszystkm zdrowia i czasu, a także swobody poruszania, o czym w lockdownie nie może być mowy. Poza tym pod swobodę podciągam również możliwość spożywania posiłków „na mieście” i ewentualność noclegu w terenie, co znowu wykluczane jest przez restrykcje covidowe. Tym niemniej udało nam się odbyć ze Świechną kilka miłych spacerów (okienko pogodowe zbiegło się z moimi dniami wolnymi) i mam poczucie miło spędzonego czasu. Czasem jednak, na przykład gdy oglądam zaprzyjaźniony blog o Karkonoszach, budzi się we mnie taka tęsknota za solidną, kilkudniową wycieczką (ostrzymy zęby na kilka dni w Izerach z zahaczeniem o Karkonosze, no i kusi nas Kotlina Kłodzka), że aż zaczynam liczyć miesiące do maja, który to miesiąc uważam za prawdziwy początek sezonu.

Poza tym moje myśli zaprzątały dwa tematy: Wojtyła i Maradona. O tym pierwszym (oczywiście w głośnym ostatnio kontekście pedofilii) pisałem na „Antyconfiteorze”, a drugi zajmuje moją głowę, bo widzę pewne podobieństwa w traktowaniu obu panów przez wyznawców. Obaj w swoich rodzinnych stronach uchodzili za guru od wszystkiego, choć umówmy się, ich wiedza była poważnie ograniczona. Jeden używał głowy do zmyślania, czego chce od ludzi niejaki Bogu (w oparciu o oderwane od rzeczywistości dogmaty), a drugi walił głową w piłkę. Ani jedno, ani drugie nie pomagało w dochodzeniu do prawdy, mimo to chętnie wypowiadali się na tematy, o których nie mieli pojęcia. Mało tego, obaj zachowywali się tak, jakby wierzyli w swą boskość. Właśnie drugi z nich przez swe zejście z tego łez padołu dowiódł, że jest tylko zwykłym śmiertelnikiem. Sława nie obroniła żadnego z nich przed śmiercią.

Tematy polskie nadal mnie przygnębiają, dyktatura ciemniaków robi swoje, choć chwieje się i trzeszczy. Niestety, narodowa sytuacja mentalna zdaje się być przesunięta w czasie o jakieś 100 lat wstecz. I wiecie co…? Gdyby chodziło jedynie o wyborców PiS, to machnąłbym ręką. Ale nie, konserwatywne wychowanie pod czujnym okiem Wojtyłowego Kościoła zrobiło swoje. Nie dalej jak wczoraj czytałem wywiad z artystką młodego pokolenia, Siksą, przeprowadzony przez niejakiego Jarka Szubrychta. Jeżeli komuś nadal się wydaje, że Strajk Kobiet, czy #MeToo są jedynie fanaberią żądnych sławy celebrytek, to PRZECZYTAJCIE TO KONIECZNIE – KLIKNIJ TUTAJ.

Polska, rok 2020, Gazeta Wyborcza, nie wiedzieć czemu uważana za periodyk liberalny, zamieszcza na swoich łamach takie kwiatki, jak…, no właśnie, od czego tu zacząć. Może od tego, co mnie najbardziej wkur…, znaczy się zirytowało (tak się boję się zranić delikatne i wrażliwe serduszko nie najgorzej przecież opłacanego dziennikarza, że postanowiłem nie używać brzydkich słów).

Siksa – Proste hasło.

Facet rozpoczął wywiad w najbardziej żenujący z możliwych sposobów: Zaczął przypier…, znaczy się… przyczepiać do wulgaryzmów (zapomniałem, że miało być tak, by wyczulone uszko pana Szubrychta nie poczuło się urażone). Wiecie co, ja to zacytuję:

Jacek Szubrycht: Podobno jesteś fanką Ewy Demarczyk.

Alex Freiheit: Od wielu, wielu lat.

J.Sz.: I nie mogłabyś tak jak pani Ewa być na scenie prawdziwą damą? Bez wulgarności, bez tych krzyków?

I jak już tak zaczął traktować swą rozmówczynię z góry i protekcjonalnie, to później już było tylko gorzej. Mimo to, Alex odpowiadała mu spokojnie i cierpliwie, a Jareczek brnął, ośmieszając się z każdym pytaniem coraz bardziej. Tak sobie myślę, że gdyby spróbował tym tonem mówić do Ewy Demarczyk, to wysłałaby go na drzewo banany prostować. I mimo szansy, którą dostał od Alex, postanowił osiągnąć dno. Tu znów posłużę się cytatem:

J.Sz.: Nawet jeśli „Dziadów”nie wykpiwasz, to już sformułowanie „filomaci i filareci” podszyte jest szyderstwem.

A.F.: Współcześni filomaci i filareci to intelektualiści, którzy pouczają innych, jak się powinno mówić o pewnych sprawach. To często dziennikarze, krytycy, ale też inni artyści, którzy zawsze wiedzą lepiej, jaki charakter powinna mieć twoja twórczość.

Tutaj na moment wtrącę. Wydawać by się mogło, że panna (?) Freiheit najprecyzyjniej i nadelikatniej jak można, powiedziała panu Szubrychtowi, że ma na myśli takich siurków, jak on, tyle że biedak tego nie załapał. Nie wiedząc o tym, kontynuowała:

A.F.: Ruch #MeToo w Polsce ledwie się zaczął, a filomaci i filareci już mówili: „Dajmy sobie spokój, już dość tych tekstów o prawach kobiet, przecież pięć lat temu ktoś zrobił o tym spektakl”.

J.Sz.: Mówią tak, bo uporczywie nawracacie nawróconych. Po co opowiadać ludziom tolerancyjnym o potrzebie tolerancji? Po co obciążasz swoimi traumami tych, którzy muchy by nie skrzywdzili? Do prawdziwych agresorów twój głos i tak nie dotrze.

Ujmę to tak. Gdyby jakiś dziennikarzyna wyjechał mi z takim tekstem, to byłby koniec rozmowy. W najlepszym wypadku by usłyszał „Koleś, idź do tego sklepu, kup sanki i idź sobie pojeździć. Pchaj je, noś, rób cokolwiek, bylebym cię nie musiał więcej oglądać”. Alex Freiheit wykazała się anielską cierpliwością, tłumacząc dziennikarzynie jak koniowi na miedzy, że nie kieruje przekazu do agresora, interesuje ją wsparcie dla osób, które nigdy nie odważyły się głośno powiedzieć o doświadczeniu przemocy. Tłumaczyła i tłumaczyła, aż usłyszała:

J.Sz.: Nie lepiej pójść na terapię, niż obciążać innych swoimi traumami?

W tym momencie poczułem, jak mi się przepalają wszystkie bezpieczniki. Biedny Ciapciak z Wyborczej został przez niedobrą Siksę (a właściwie żeńską połówkę zespołu o tej nazwie) obciążony traumami. Kij z ofiarami przemocy, one mogą o sobie mówić co najwyżej na terapii, a my mamy ratować Jarusia przed takimi okropnymi opowieściami. Nie obciążajmy go traumą, zaklinam na Jowisza, on już i tak nie ma jaj, a teraz się o tym może dowiedzieć! Nie będę dalej opowiadać, macie link, poczytajcie, zobaczcie jaki syf potrafi zrobić taki przekonany o swojej doskonałości, symetryczny i okrągły w słowach Warren – przyjaciel wszystkich, a ja tymczasem napiszę coś, co może zaskoczyć niedoinformowanych.

Alex mimo dziewczęcego wyglądu, nie jest taką głupiutką owieczką, jak się naszemu dziennikarzynie zdawało. To nie tylko punkowa poetka, wokaliska, performerka i feministka. Zawodowo jest kulturoznawczynią i muzealniczką, jest też aktorką Teatru Polskiego we Wrocławiu. Jarosław Szubrycht albo nie zrobił researchu, albo zrobił, tylko go nie zrozumiał. Chciałem o nim napisać, że jest mocno podtatusiały, ale nie byłaby to prawda, gdyż jest raczej zdziadziały, a nawet spierniczały, ma ledwie 3 lata mniej ode mnie i gdy wyobrażę sobie takiego satyra, próbującego zaimponować zdolnej, młodej artystce z rozpoznawalnym dorobkiem pozą wszystkowiedzącego tatusia, to sobie myślę „Gościu, ty nie przynoś wstydu naszemu pokoleniu, na taką bajerę to możesz rwać panienki pod dyskoteką, a i to pod warunkiem, że będziesz im stawiać”.

Żeby było ciekawiej, pan Jarosław również nie jest tylko dziennikarzem muzycznym, bo sam jest wokalistą i autorem tekstów w blackmetalowej grupie Lux Occulta. Chciał uczyć swą rozmówczynię jak być damą na scenie, ale sam tworzył i wyśpiewywał n.p. takie strofki:

„(…) teraz zanurzam miecz w gorącej krwi noworodków,

teraz zabijam wszystko co kiedykolwiek kochaliście,

świat wybuchnie, gdy się obudzę!

pożeniony światłości

kopuluję ze słońcem….”

(Apokathastasis).

Nie zrozumcie mnie źle. Zupełnie nie mam pretensji do J.Sz. o jego twórczość i zdaję sobie sprawę z tego, że słowa podmiotu lirycznego nie muszą być ani zbieżne z poglądami twórcy, ani tym bardziej nie muszą być wezwaniem do określonych zachowań. Tylko dlaczego inną miarkę przykłada do siebie, a inną do swej rozmówczyni?

Dobra, zostawiam rozmowy pana Jarka, bo to jakieś felerne imię. Oglądaliśmy wczoraj „Ciemno, prawie noc”, naprawdę dobrze zrobiony film o utrudnionym starcie ocierającym się o brak szans wśród dzieci obszarów dziedziczonej patologii. Wałbrzych jest rzeczywiście niezłą scenerią na taki obraz. Świechna opisała go u siebie (kliknij tu, by poczytać), więc nie będę dublował Małżonki, za to chciałbym powiedzieć, że aby lepiej zrozumieć moją irytację na opisany powyżej wywiad z Wyborczej, dobrze by było obejrzeć tę produkcję.

Na zakończenie przenieśmy się do Brukseli. Policja zatrzymała europosła, ultrakonserwatywnego polityka z partii Fidesz, Jozsefa Szajera, który wsławił się między innymi pracami nad takimi zmianami węgierskiej konstytucji, by uniemożliwić małżeństwa jednopłciowe. Powodem zatrzymania był udział polityka w seks party w gejowskim klubie (25 mężczyzn tam się znajdujących, to przekroczenie obostrzeń antycovidowych, taki jest pierwszy zarzut wobec polityka. Drugi, to posiadanie narkotyków). Według niesprawdzonych informacji, byli tam również politycy z Polski. Ponieważ jednak nie ma potwierdzenia, powiem że z polskiego konserwatywnego podwórka na gejowskim sex party spodziewałbym się znaleźć Macierewicza. Jego protegowani Misiewicze i Janningery w połączeniu z wypowiedziami o dobrze zbudowanych mężczyznach na „Marszu Niepodległości” każą mi sądzić, że ten to by w Brukseli poszalał. Tak, wiem że ma rodzinę. Zatrzymany eurodeputowany z Fideszu też ma żonę, córkę i konserwatywne poglądy.