088. Mierność tradycji.

W tych przedświątecznych dniach sypie się nam Ojczyzna.

Daniel Olbrychski.

Potrzebowałem tych świąt, potrzebowałem odpoczynku. Świechna szczęśliwie doleciała do Polski, a my (ja i kot Ryszard) oddajemy się błogiemu lenistwu na wybrzeżu Morza Irlandzkiego. Takie zatrzymanie sprzyja różnym myślom, np. o polskich tradycjach bożonarodzeniowych. Pomijając już fakt, że to, co uważamy za katolickie, jest skradzione innym religiom i kulturom (począwszy od czasu świąt, przez pusty, dodatkowy talerzyk, aż do drzewek, światełek i prezentów), sam STAN FAKTYCZNY nie wygląda tak, jakbyśmy chcieli, by wyglądał. W punktach i dużym skrócie – dla przejrzystości.

„Święta, święta i po świętach”, czyli nakład pracy zupełnie nie przystający do efektu, a mówiąc wulgarnie: Zapieprz, który wywołuje takie oczekiwania i napięcie, że aż się prosi o piękną katastrofę, niestety rodzinną. Mieszkając w Polsce ciężko to zauważyć ze względu na powszechność zjawiska i brak materiału porównawczego, ale w Irlandii, gdy wchodzę do sklepu i widzę kobietę poruszającą się niczym czołg kierowany przez pijanego sierżanta lub (dla lubiących subtelniejsze porównania) cząsteczka gazu (od zderzenia do zderzenia, we wszystkich możliwych kierunkach) popychającą, bądź ciągnącą za sobą dziecko, to kwestią czasu jest chwila, gdy z jej ust popłynie nasza piękna polska mowa, oczywiście samymi wielkimi literami, np. „ZAJMIJ KOLEJKĘ” lub „MASŁO JESZCZE WEŹ”, rzucona do partnera, który wyłaniając się ze stoiska monopolowego niczym największy skarb dzierży pod pachą imponujących rozmiarów wielopak piwa. Być może nie każdy się orientuje, ale w sklepach Irlandii oprócz klientów z krajów byłej „demokracji ludowej” spotykamy znaczną ilość nieznających polskich wspaniałych tradycji autochtonów, którzy czas zakupów spędzają przemieszczając się z uśmiechem na ustach w tempie trzykrotnie wolniejszym, niż nasi zaradni rodacy, od czasu do czasu komplementując produkty wrzucane do świątecznego koszyka jakimiś dziwnie dla Polaka brzmiącymi słowami typu „I just love it, it’s gorgeous”. I dopiero mając możliwość takiego porównania widzimy groteskowość zachowań przywiezionych z najwspanialszej z ojczyzn.

„12 potraw”, czyli TRADYCJA ISTNIEJĄCA TYLKO W OPOWIEŚCIACH. Nie spotkałem w życiu nikogo, kto by to liczył, ani tym bardziej nikogo, kto by mi potrafił odpowiedzieć, czy barszcz z uszkami liczyć jako jedną, czy dwie potrawy, a jeżeli jako dwie, to co z sałatką jarzynową lub farszem?! Co ciekawe, historycznie patrząc, większość polskich rodzin była szczęśliwa, jeśli w święta mogła zwyczajnie najeść się do syta, nawet jeśli to były dwie lub trzy potrawy, nawet im w głowie nie było robienie dwunastu, bo po prostu nie było z czego. Jednak im komu dalej do arystokraty, tym mocniej podkreśla swe przywiązanie do szlacheckich tradycji. Wystarczy popatrzeć na stadionową husarię lub rycerzy tego i owego.

Mumio – Nasze zwyczaje.

„Puste miejsce dla samotnego wędrowca”, to wielokrotnie obśmiany (zwłaszcza w dobie kryzysu granicznego, który zweryfikował pojęcie staropolskiej gościnności ze szczególnym uwzględnieniem bliskowschodnich wędrowców) i tak sponiewierany zwyczaj, że aż nie chce mi się o nim pisać. Bo gdzież tu sens, gdzie logika? Tak bardzo chcemy udawać wielkodusznych dobroczyńców będąc tchórzliwymi chciwcami? Przecież to tak, jakby jakiś wyjątkowy purytanin chcąc grać swobodnego, zasiadł do partii pokera rozbieranego, panicznie się bojąc, że to on będzie się musiał rozebrać. Co ciekawe, wigilię spędziłem u znajomych, którzy podobnie jak ja ze Świechną, dali sobie spokój z pokazowymi tradycjami i pustego talerzyka u nich nie ma, żeby było wygodniej przy stole. Za to często można u nich spotkać gości pochodzenia afrykańskiego, azjatyckiego, wschodnioeuropejskiego, zachodnioeuropejskiego…. Nie ma to znaczenia, dodatkowy talerzyk im nie jest potrzebny, by przyjmować tych, którzy chcą skorzystać z gościny. Przyjaźnią się z nimi na co dzień, a nie tylko w wigilię.

Raz, dwa, trzy – Talerzyk.

„Zwierzęta gadające ludzkim głosem o północy”, to tradycja będąca efektem pomyłki. Poruszające się chwiejnym krokiem postaci na pasterce, to nadal ludzie, mimo iż ich mowa po alkoholu jest półludzka, napiętnowana jakąś zwierzęcą naleciałością. Nie, nie, to nadal ludzie, tylko że biedni, bo uzależnieni.

„Rodzinna atmosfera”. Kropka jest tu zupełnie na miejscu. Po prostu, jaka jest atmosfera w rodzinie, taka jest i na święta – nie ma co tego rozwlekać. Po kilku głębszych pryskają pozory i sztywność rytuału, więc ludzie bliscy sobie czują bliskość, ludzie wrodzy czują wrogość. Ba, to samo dzieje się bez udziału alkoholu – w rodzinach abstynenckich. Gdy stopią się pierwsze lody, ludzie którzy od dawna się nie widzieli, przyzwyczają się do swojej obecności i wszystko wraca do stanu sprzed świąt. Jedni się kochają, inni nienawidzą.

„Sytość”. Bardzo piękna idea (hołduję jej namiętnie), mylona niestety z nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu. Na szczęście poznaję coraz więcej osób, które nie mają problemu z dostrzeżeniem różnicy.

Z przyczyn subiektywnych, daruję sobie omawianie szczerości życzeń oraz kwestię prezentów, przechodząc do cytatu otwierającego notkę. Sypie się nam Ojczyzna. Prawo stało się karykaturą, prześladowania są faktem, wolność słowa jest metodycznie zabijana, nawet żołnierze dezerterują, bądź duszą się na posterunku własnymi alkoholowymi wymiocinami, podczas gdy władza „modernizuje” armię kupując używane pojazdy i nakazując renowację pięćdziesięcioletnich hełmów. Partia inwigiluje za pomocą nielegalnych podsłuchów opozycję, prawników, sędziów, obywatele masowo umierają z powodu niepoważnego podejścia do pandemii (w zależności od tygodnia, Polska ma 5 do 10 razy więcej przypadków śmiertelnych w przeliczeniu na 1000 mieszkańców, niż Irlandia), a pozycja międzynarodowa kraju zaczyna się zbliżać do pozycji Kuby i Białorusi. Inflacja nabiera tempa, suweren uważa, że tak dobrze, to jeszcze nie było, a tymczasem polska psychiatria praktycznie nie istnieje. Macierewicz nadal przebywa na wolności, głosząc publicznie fantazje o 3 wybuchach, a ostatnio o tym, że Misiewicz to może i złodziej, ale uratował polski wywiad. Gdzie? W jaki sposób nasz Misiu tego dokonał? W sypialni pana Antoniego?!

Dużo czasu spędzam na rozmowach ze Świechną. Nawet teraz, gdy Ona jest w Polsce, a ja tutaj, grzeje się nasz messenger. Na tapecie Faust, Faustus, Woland i totalitaryzm. Jak to słusznie zauważyła moja Małżonka, od pierwszego spotkania zaczęliśmy gadać i gadamy do tej pory. Zatwierdziliśmy misję: Dziś wyjeżdżam szukać prezentów dla sąsiadów, bo tak hojnie nas obdarowali, że źle bym się czuł nie odwdzięczając się. Zwłaszcza, że ich bardzo lubimy i też chcielibyśmy im sprawić jakąś drobną radość.