143. Ze zdumieniem odkrywane rozmiary dewastacji Państwa.

Zacznę nietypowo, bo od pytania. Czy ktoś z Was pamięta, w jakiej to bajce występowała rozkapryszona księżniczka/ królewna, którą matka (zdaje się, że była dobrą wróżką) wyposażyła w trzy czarodziejskie przedmioty (to chyba była igła, naparstek i kołowrotek) i wygnała z domu, pozwalając wrócić dopiero wtedy, gdy pozna ich zastosowanie i nauczy się z nich korzystać? Chodziło oczywiście o to, by nauczyła się pracować i zarabiać na swoje zachcianki. W każdym razie ja mam podobne myśli o innej rozkapryszonej pipie, konkretnie chodzi mi o Jaśnie Demencję Jarosława Breżniewa Kaczyńskiego, uważam że wyleczyć go może jedynie praca i dopóki sam nie zacznie robić swoich zakupów, prać swoich gaci, sprzątać grobów rodzinnych, czy czyścić kuwety swojego kota, dopóty będzie cierpiał na połączoną z narcyzmem patologiczną niedojrzałość emocjonalną i związane z tym komplikacje.

Klaus Mitffoch – Muł pancerny.

Do rzeczy, do rzeczy…. Zaczęło się od oczekujących w lokalu wyborczym na Żoliborzu. Pewien nadęty dziadyga zaczął się przeciskać do przodu, niczym jaki muł pancerny, by bez kolejki odebrać karty do głosowania. Ani „pocałuj mnie w dupę”, ani „wypierdalaj”, po prostu lezie jak po swoje i mu daj! No to mu wyborcy pokazali, gdzie należy stanąć, by móc zagłosować. Co ciekawe, pewnie nie byłoby żadnego problemu, gdyby wykazał minimum kultury, przywitał się i grzecznie zapytał o pozwolenie.

Zaledwie kilka tygodni po tym wydarzeniu, ten sam niedołęga zignorował czas rozpoczęcia obrad Sejmu, spóźnił się i zdziwiony, że na niego nie zaczekano wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego stojąc na schodach sali plenarnej, a po kilku godzinach podbiegł do stanowiska marszałka, próbując wymusić głos bez żadnego trybu, bo on, jak powiedział, „JEST PREMIEREM”.

O tym wszystkim rozpisywali się komentatorzy (w tym ja sam), jarając się zmianami w Sejmie. Nikt jednak wprost nie napisał, że sam już fakt wielkiej medialnej sensacji z powodu zwykłego ustawienia nadętego bufona na należne miejsce w szeregu ŚWIADCZY O SKALI DEWASTACJI PAŃSTWA. Dotychczas bowiem, a właściwie przez ostatnich 8 lat, przeróżne Dudy, Terleckie, Witki, Bredzińskie, Siuśkie i inne czopki kurdupla hańbiły polskie urzędy państwowe podporządkowując się bez żadnego trybu każdej zachciance JEGO NADĘTOŚCI, a cały „WSPANIAŁY, WIELKI NARÓD POLSKI” udawał, że tak ma być i nic się z tym nie da zrobić. Ta łoj…, naprawdę…?!

Oczywiście spóźniania Breżniewa na obrady Sejmu, czy jego wcinanie się bez kolejki, to jedynie symbole bez szczególnych, prócz wizerunkowych, dla kraju konsekwencji, ale już fakt, że na teren Sejmu, który powinien być chroniony przez Straż Marszałkowską i Służbę Ochrony Państwa, wchodzą uzbrojeni prywatni ochroniarze Breżniewa (finansowani przez partię, przecież nie przez Jego Demencję, któremu się wszystko należy), niesie za sobą poważne skutki. Oto bowiem partyjna bojówka (w swoich oświadczeniach idą w zaparte, że wchodzą na teren nieuzbrojeni, choć nie można znaleźć nikogo, kto ich przy wejściu rozbrajał) nie tylko potencjalnie może użyć siły przeciwko posłom, czy ministrom (nie mówiąc o dziennikarzach), ale też dezorganizuje pracę właściwych służb zdejmując je samowolnie z wyznaczonych stanowisk i rozstawiając po swojemu. Czy to nie jest dewastacja bezpieczeństwa serca Polski, czyli Sejmu? Przecież dokładnie to samo stało się w katastrofie pod Smoleńskiem. Banda partyjnych sługusów wpadała na zmianę do kokpitu pilotów podczas podejścia do lądowania we mgle, wprowadzając swoje porządki. Wrócimy do tego.

Na wieść o tym, że już wkrótce Breżniew może poruszać się po Sejmie bez swoich goryli, niejaki Suski zaczął lamentować, że będzie na niego zamach. Na nikogo nie będzie, tylko na dziadygę będzie! Ale nie to jest w tym najstraszniejsze. Okazuje się bowiem, że WICEPREMIER D/S BEZPIECZEŃSTWA do tego stopnia zniszczył Służbę Ochrony Państwa i Straż Marszałkowską, że sam im nie ufa. Mało tego, uważa że te służby są tak niezdolne do pełnienia swych zadań, że nie są w stanie zagwarantować mu bezpieczeństwa nawet na ograniczonym terenie gmachu Sejmu, co nieszczególnie mnie dziwi, skoro służbom, a potem MSW szefował przestępca ułaskawiony jeszcze przed uprawomocnieniem wyroku przez partyjnego kolegę.

1984 = Ferma hodowlana.

Obiecałem powrót do Smoleńska. Pewnie czytaliście już, że od czasu przejęcia władzy przez PiS, w I Bazie Lotnictwa Transportowego odpowiadającej za transport najważniejszych osób w Polsce (w tym Prezydenta RP) zaczęli rządzić trzej nietykalni oficerowie, wzajemnie wyrabiający sobie samym uprawnienia instruktorskie, uniemożliwiający odbycie szkoleń innym kolegom, nagminnie łamiący procedury bezpieczeństwa. Najsłynniejsza udokumentowana sprawa, to „naprawa” ultranowoczesnego samolotu do przewozu najważniejszych osób w państwie drucikiem i zużytymi pierścieniami i dopuszczenie maszyny do lotu przez Atlantyk, co na lotnisku w USA wywołało poruszenie i osobne dochodzenie. Druga podobna, to dopuszczenie do lotu do Francji samolotu z pękniętą osłoną radaru – i to z osobami o statusie HEAD na pokładzie. Smoleńsk partyjnioków nie nauczył niczego.

To państwo zostało kompletnie zdemolowane przez gangsterów współpracujących z Breżniewem. Pod każdym względem i to już od pierwszych miesięcy po przejęciu władzy. Przypomnę, że na PAŃSTWO, składa się OBSZAR PAŃSTWA + OBYWATELE PAŃSTWA + WŁADZE PAŃSTWA + SYSTEM PRAWNY. Od momentu, gdy władze państwa (konkretnie premier Beata Szydło) odmówiły realizacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, to państwo przestało istnieć. W każdym państwie znajdują się przestępcy, zdarzają się oni i we władzach, ale w momencie, gdy władza jawnie odmawia stosowania się do wyroku sądu, gdy jawnie pozbywa się norm prawnych, tego państwa już nie ma. Są zorganizowane grupy przestępcze próbujące poza prawem wymusić posłuszeństwo obywateli na terenie do tej pory zarządzanym przez państwo.

142. Kultura, to jest coś takie ważne dla Narodu…, takie…, że się w pale nie mieści!

Uwaga, uwaga, będzie o nowościach! Rzadko się zdarza, bym w ciągu miesiąca obejrzał 3 świeżością premiery pachnące filmy, więc szkoda by było to przemilczeć. Zanim przejdę do recenzji, krótkie przypomnienie, co to jest kultura, bo pod teoretycznym przewodnictwem Piotra „Tableta” Glińskiego mogło się nam wszystkim zdać, że to Żenek w operze lub Brzozowski na Eurowizji.

Janusz Gajos – Kultura.

Dziwni są ci Jankesi. Zamiast biadolić przed obejrzeniem filmu, że Martin Scorsese w złym świetle przedstawia Amerykanów, zamiast wynieść obronę morderców na sztandary narodowe, wysyłać pogróżki odtwórcom głównych ról i oprzeć o to kampanię wyborczą, jakoś tak siedzą cicho, jakby honoru nie mieli. A przecież „Czas krwawego księżyca/ Killers of The Flower Moon” (2023) opowiada o chciwych białych osadnikach, którzy nie dość, że wypchnęli Indian z plemienia Osagów z ich ziem, to jeszcze zaczęli ich mordować, gdy się okazało, że resztki terenów, które pozostały przy rdzennych właścicielach są bogate w ropę naftową. Oj, wziąłby się Duda za takich, oj wziąłby! Byłoby „Tylko świnie siedzą w kinie” plus klasyczny już monolog o twardkości.

Andrzej Duda + pianino – Musisz być twardy.

Wracając do filmu: To prawie 3 i pół godziny spokojnie, bez nadmiernych fajerwerków rozwijającego się westernu, czy może raczej kryminału ukazującego urealnioną twarz białego osadnictwa pełnego wiecznie pijanych i brudnych, uzbrojonych meneli, chętnie bawiących się swą bronią (scena ze strzelaniem w dzwon), przywodzących na myśl polską szlachtę machającą szabelkami (oczywiście gdzieś w karczmie przed niewidocznym wrogiem). Do tego nieprzesadnie inteligentni złoczyńcy, którzy wielokrotnych zbrodni dokonują nie dlatego, że mają jakiś świetny plan, lecz raczej z powodu braku chęci i możliwości ich ścigania przez stróżów prawa. Bandyci przypominają okrutnych gangsterów-nieudaczników z „Fargo” braci Coen. Do zdemaskowania ich szczwanego planu wystarczy tylko ktoś uzbrojony i żywy, co niekoniecznie jest tam prostym warunkiem do spełnienia. Jeżeli ktoś liczy na pojedynek przenikliwych detektywów z geniuszami zbrodni, zawiedzie się srodze. Nie doczekamy się też widowiskowych walk rewolwerowców. Za to jeżeli interesuje Was mechanizm powodujący, że człowiek marnego charakteru w patologicznym środowisku nieuchronnie wciągany jest w wir przestępstwa, będziecie zachwyceni. Do tego wspaniała gra aktorska z Di Caprio grającym DeNirem bardziej, niż sam De Niro, któremu zmarszczki uspokoiły odrobinę twarz i genialna Lily Gladstone, która niewiele mówiąc gra wszystko od oddanej miłości po strach, zranienie i nieufność. Zresztą brak jest w obsadzie osoby, do której interpretacji mógłbym się przyczepić. Wrażenie autentyczności utrzymuje się na długo po seansie. Fabuła oparta jest na faktach, więc tym bardziej zachęcam do obejrzenia.

Nie bez powodu od samego początku stymulowałem czujność „łobrońcuf płolskości”, bo recenzja druga dotyczyć będzie osławionej „Zielonej granicy”, w temacie to której tak chętnie wypowiadali się ci, którzy co prawda filmu nie widzieli, ale chcieliby powiedzieć na jego temat kilka słów. W ogóle to czegoś w tym zamieszaniu nie rozumiem: Skoro powinniśmy być tacy dumni z pograniczników, którzy „obronili granicę” przed „pociskami Putina”, to każdy obrońca powinien wraz z rodziną iść na ten film i z dumą pokazywać: TAK SŁUŻYŁ TATUŚ, ciężko było, przesłuchiwałem całą noc! Z uwagi na dobro polskiej armii zarządzam przerywnik muzyczny na zmianę pampersa!

Kazik – Przesłuchiwałem całą noc.

Sam zaś film jest oparty na emocjach. Wychodziłem z seansu pod dużym wrażeniem, lecz wraz z upływem czasu mój entuzjazm nieco stygł. Owszem, cały czas uważam, że Polacy powinni zobaczyć ten obraz, jednak nie sądzę, by mógł on mieć szanse oskarowe. Co mi się podobało? Czarno-białe zdjęcia, które nie pozwalają uciec od odpowiedzi na pytanie: „JAK SĄDZISZ, CO SIĘ STANIE Z LUDŹMI, KTÓRYCH JESIENNO-ZIMOWĄ PORĄ ZOSTAWISZ BEZ POMOCY W PUSZCZY”? Bo jak się nasza dzielna husaria z Jedwabnego i Bobrowników przeziębi, to wraca pod pierzynkę, po drodze bierze aspirynkę, zakłada czystą piżamkę i woła doktora. Weź no jednak bohaterze przezięb się w puszczy podczas ulewy, bez odzieży na zmianę, bez kaloryferów, bez choćby pałatki nad głową, bez leków, bez ciepłej herbaty. To jest mocna strona tego dzieła: Nie pozwala uciec od odpowiedzi na pytanie o los pozostawionych w lesie. Po stronie minusów stawiam bardzo niechlujne wprowadzenie w temat (rozmowa nieznajomych w samolocie streszcza sytuację polityczną zmuszającą ich do uchodźstwa, a skrótowe odczytanie uchodźcom przez wolontariuszy realiów międzynarodowych ich sytuacji ma wprowadzić w nią widza), za dużo tanich efektów (chyba najbardziej raziło mnie „centrum dowodzenia” podjednostki organizacji humanitarnej, wyglądające jakby to była nieco uboższa kontrola lotów na lotnisku JFK w Nowym Jorku). Niby to drobnostki, ale jakieś takie „pfe” zostawiły w mojej głowie, każąc podejrzewać, że reżyserka nie pofatygowała się w teren, żeby zobaczyć jak wyglądają takie działania w rzeczywistości. Sprzeciw mój budził epizod grany przez Stuhra i Ostaszewską. Przedstawienie terapeutki, która używa do działań pomocowych swojego pacjenta jest co najmniej nietaktowne. To wbrew etyce i praktyce zawodowej, wydarzenie możliwe, choć mało prawdopodobne – powinno się skończyć odebraniem uprawnień terapeutycznych. Podobał mi się za to sposób przedstawienia charakterów wolontariuszy, często ludzi tak niedojrzałych, że niezdolnych do przestrzegania najprostszych reguł, od których może zależeć skuteczność pomocy, czy w ogóle jakakolwiek możliwość jej niesienia. Obywatele w pełni dojrzali, dorośli, doświadczeni, z możliwościami finansowymi i z dobrymi kontaktami nie chcą ryzykować swoich karier, więc na pierwszej linii zostają niedojrzałe dzieciaki. Jakże to przypomina walkę podziemną, choćby tą z czasów okupacji. Jedynie niewiedzący w co się pakują młodzi wchodzą w ten biznes. Co tam jeszcze…, solidna gra aktorska, nawet dziecięcy aktorzy dają radę, co nie zawsze wychodziło polskim filmowcom. Mnie uderzyły neurotyczne interpretacje ról kobiecych ukazujące typowe, znerwicowane Polki, wiecznie się spieszące, wiecznie zajmujące się wszystkim, tylko nie sobą.

Trzecia nowość, to „Znachor” (2023). Tutaj już u mnie emocji było najmniej. Najbardziej znany „Znachor” (1981) jest do tego stopnia zgrany, że zasiadałem przed telewizorem znajomych z pełną obojętnością. I muszę przyznać, że z dużą przyjemnością oglądałem zagrane na innych emocjach główne postacie znanej opowieści, zwłaszcza że nie musiałem oglądać Stockingera, a zamiast niego widziałem zdecydowanie więcej grającego Ignacego Lissa. Pozostali aktorzy też dali radę, choć mieli wysoko zawieszoną poprzeczkę. Nie o każdym mogę powiedzieć, że był lepszy od odpowiednika u Hoffmana, ale było naprawdę solidnie. Oczywiście drugi raz bym tego filmu dobrowolnie nie oglądał, choć pewnie przyjdzie mi jeszcze nie raz, gdy będę gościł u kogoś na święta. Dlaczego? Bo to jednak to samo tanie romansidło, nikt się nie pokusił o wyjście poza jego ramy, np. w kierunku społecznym. „Znachor” Dołęgi-Mostowicza, to jednak nie „Chłopi” Reymonta.

Strzeż się!

Strzeż się, morderco kota. Wjechałeś w naszą wieś łamiąc ograniczenie prędkości, zignorowałeś obecność wspaniałego zwierzęcia z jednej strony drogi i czteroosobowej rodziny z drugiej, potrąciłeś śmiertelnie naszego Rysia i nawet się nie zatrzymałeś, na to nie ma usprawiedliwienia.

Woland nie musiał wydawać poleceń. Bliscy, którymi się otaczał, sami wiedzieli co robić. Nie dlatego, by było to coś osobistego. Po prostu niektórzy ludzie nigdy nie pojmą swych błędów i nie zmienią swojego postępowania. Przez długie życie niczego nie pojęli i już nie pojmą, a Woland czasem czuje tylko żal i nie ma miejsca na zemstę. Wtedy zostają zasady, odwieczne prawa przyrody.

Zatem strzeż się! Wiedźmy Wschodniego Wybrzeża: Świechna – żona Wolanda, Anne, Kathleen i Lisa już obłożyły cię klątwą. Nie uciekniesz na Zachód, bo srodze rozgniewana Nutria zapewniła, że Fairies połamią ci nogi, jeżeli tylko się tam pokażesz. Nie próbuj uciekać do Polski, gdzie Aga – siostra Wolanda ma plan na ciebie, a nie spodoba ci się on. Za to w Ukrainie czeka na ciebie Yuliia, bo i ona kochała Rysia. Annuszka już rozlała olej!

Nie cieszył mnie Wojtyła gadający w telewizorze, ni Kaczyński, ani żaden Tusk. Cieszył mnie Rysio wchodzący do domu i pozdrawiający nas uniesionym ogonem. Cieszył mnie uśmiech sąsiadów, który pojawiał się na ich twarzach na widok Najlepszego Kota, cieszyła mnie radość okolicznych dzieci, które na widok Ryszarda wołały podekscytowane „Richard, Richard!” i biegły go powitać.

Rysio – jedno z pierwszych jego zdjęć, jakie posiadamy.

Strzeż się, bo nigdy nie zrozumiesz ilu osobom rozdarłeś serca, nie zrozumiesz co zrobiłeś. Zupełnie jak spowiadany przez Duszejkę prezes Wolski. A ja nie rozumiem, po co ci to było. Nasza wieś jest na końcu drogi. Do domu, a może do portu, czy plaży, miałeś nie więcej, niż 3 minuty spokojnej, wygodnej, bezpiecznej jazdy. Nic nie zyskałeś zabijając drogą tylu osobom Istotę. Mnie nadal cieszyć będzie Świechna, razem będziemy wspominać Najlepszego Kota, cieszyć się, że ofiarował nam pół swojego kociego życia. A ciebie co cieszy?