056. Śmierć z daleka.

Dzień rozpoczął się przygnębiająco, otworzyłem pocztę, a tu mail z Wyborczej. Wśród newsów informacja o śmierci Darka „Maliny” Malinowskiego, basisty i wokalu z Siekiery (tylko z Tomaszem Adamskim brał udział w obu odsłonach grupy: punkowej i nowofalowej). Miał 55 lat. Tak, wiem że „Dzwon” Adamski w 2011 wydał jeszcze trzecią odsłonę, wolę jednak myśleć o Siekierze z lat osiemdziesiątych.

Siekiera – Burek dobry pies.

Przypomniałem sobie rozmowę, jaką odbyłem 10 lat temu z kumplem z klasy, świetnie poinformowanym starym załogantem, dziś prawnikiem i managerem w międzynarodowej korporacji, cały czas utrzymującym kontakty.

– Nie wiesz, co się dzieje z chłopakami ze starej Siekiery? Grela wiadomo, dostał kosę i wącha kwiatki od spodu, Budzy wszedł w nawiedzone klimaty, czasem o nim słychać, ale co z pozostałymi?

Dzwon robi teatr, ale chyba kiepsko mu idzie, a Malina jara zioło i robi muzykę.

Nie zobaczyłem teatru Tomka…, może kiedyś…. Darka z pewnością już nie usłyszę.

Siekiera – Śmierć i taniec.

Jakby tego było mało, znajoma aktorka Beata zamieściła wspomnienia z próby swojego teatru. Na zdjęciach trzy osoby: Ona, Marek i Darek (ale nie ten z Siekiery). Żyje tylko Beata. Ją i Darka poznałem na premierze spektaklu, który przygotowywali na zdjęciach. Marek już wtedy nie żył, spektakl był mu dedykowany.

Siekiera – Ludzie wschodu.

Siekiera, to było zjawisko. Chłopaki sami nie zdawali sobie sprawy, jak ich twórczość przenika się z poczuciem braku szans, jakiego permanentnie doznawała młodzież z lat osiemdziesiątych, jak bardzo jest to widoczne, zwłaszcza z perspektywy. Wydawało się, że nic nas nie wyciągnie z tej dupy. Nas, młodzieży ze średnich i mniejszych miejscowości. Nie chcę mówić za wszystkich, nie mam ani takiego prawa, ani wiedzy, ale ja osobiście nie wierzyłem, by jakikolwiek wysiłek mógł mnie zaprowadzić gdzieś dalej, niż do cyklu praca-dom-praca-dom. Dziś, gdy słucham punkowej Siekiery, wyobrażam sobie obraz zdegenerowanej, objętej ciągłą wojną i bezprawiem Ziemi, coś a la Tolkien, tylko bez nadziei na zmianę. Nowofalowa zaś jej wersja, to już bezpośrednia kalka nastrojów epoki.

Siekiera – Nowa Aleksandria.

Zmiana tematu: W ostatnich dniach oglądaliśmy dwie fabuły. „Wiatr buszujący w jęczmieniu” (2006) Kena Loacha, czyli koszmar irlandzkiej wojny domowej w warunkach brytyjskiej dominacji, pozostawiający poczucie totalnego bezsensu, marnotrawstwa życia i szans.

Siekiera – Wojownik.

W drugim filmie coś z naszego podwórka. „Dom wariatów” Marka Koterskiego, czyli pierwsza część sagi rodu Miauczyńskich. Pan Marek był wówczas czynnym (pijącym) alkoholikiem, więc odbiło się to na braku umiejętności dostrzeżenia problemu bazowego rodziny, za to jeśli chodzi o objawy behawioralne inne niż upijanie się, to już wtedy autor walił celnie z precyzją snajpera. Naprawdę dziwnie mi się oglądało ten film, bo z jednej strony nagromadzenie absurdu i braku sensu przenosiło się na wysiłek, jaki trzeba było włożyć w oglądanie obrazu, a z drugiej strony, odnosiłem wrażenie ciągłego deja vu. Ja takie zachowania już widziałem, te postaci nie są mi obce. I widziałem je nie tylko w filmach Koterskiego. Dużo częściej spotykałem je w codziennym życiu. I ta obsada: Kondrat, Łomnicki, Majda, Nehrebecka, Teleszyński…. Co jeszcze mógłbym tu napisać…? Film bardzo teatralny. Ze względu na zawężone miejsce akcji, ale przede wszystkim ze względu na absurdalne dialogi odsłaniające lęki, uprzedzenia, niepokoje i kompletny brak zrozumienia, nawet wśród najbliższych. Momentami miałem wrażenie, że to „Kartoteka” Różewicza albo „Pokój” Pintera. „Pokój”…, to właśnie z próby tej sztuki pochodziły zdjęcia Beaty, które tak mną rano wstrząsnęły.

P.S. Wspomnienie Darka Malinowskiego w Wyborczej – kliknij, by poczytać.