011. Aguirre i inne ciekawostki.

Nie mam jak kupić krzaczków lawendy, jestem coraz bardziej zły na sklepy internetowe, które nie chcąc powiedzieć wprost, że mają gdzieś drobnych klientów, symulują otwarcie strony raz w tygodniu, po czym zanim to nastąpi, produkty znikają. Poniekąd rozumiem, że znikają, bo jeśli mają zamówienie na 100 krzaczków, to wolą jechać tam, a nie pod 5 adresów, gdzie mieliby zostawić po 20 krzaczków, tylko dlaczego łudzą drobnych klientów, że przyjmą zamówienie, czemu każą czekać na godzinę 18-tą w piątek, a potem pokazują im środkowy palec?!

Pogoda nadal przepiękna, wczoraj był lekki wiatr, dziś go prawie nie było, dostosowaliśmy się zatem do aury i dalej na naszą plażę. Pogodę doceniły też wyprowadzane tam na spacer pieski, które nader chętnie chłodziły się w morzu. Co ciekawe, tutaj na plażę ludzie przychodzą głównie pospacerować lub pobiegać, podczas gdy polscy plażowicze czują się źle, jeśli nie mogą się wysmażyć leżąc plackiem na słonecznej patelni. Oczywiście tu i tu zdarzają się wyjątki, ale znaj proporcje, mocium panie!

Armia – Aguirre.

Filmowo też było znakomicie. „Aguirre, gniew boży” Wernera Herzoga z 1972 roku od początku wciągnął mnie klimatem absurdalnego szaleństwa. Już pierwsze ujęcia wędrowców przeciskających się przez górskie przejścia Andów: indiańskich niewolników, odzianych w zbroje konkwiskadorów oraz dwóch kobiet wystrojonych w absurdalne w tych warunkach suknie i salonowe fatałaszki, transportowane działa, pędzony żywy inwentarz, dają przedsmak paranoi wędrowców, która pogłębia się z każdą minutą filmu. Żądza władzy i sławy przerasta nawet marzenia o odkryciu Eldorado – legendarnej krainy złota. Studium zdrady, pozbycia się potencjalnych sojuszników, palenia za sobą kolejnych mostów i stopniowego osamotnienia w coraz bardziej nieprzyjaznym otoczeniu przywołuje mi paranoję Jarosława Kaczyńskiego i wszystkich jadących na tym samym wózku – z opozycją włącznie. Rodzi się pytanie, kiedy można to przerwać, a od którego momentu będzie za późno. A może już jest za późno, tymczasem wózek się toczy, tam gdzie ma upaść i nie chce inaczej.

Procol Harum – Conquistador

Ponieważ Herzog jest Niemcem z Monachium (chorwackiego pochodzenia), najprostszym skojarzeniem „co autor filmu miał na myśli” jest szaleństwo Hitlera i całego narodu niemieckiego (zarówno zwolenników, jak i tych popierających dyktatora z wyrachowania politycznego, ale także tą część obywateli, która dała się zastraszyć, bądź nie zareagowała w odpowiednim czasie lub też uważała, że to nic takiego złego). No, ale skojarzenia mamy zgodne ze swoimi doświadczeniami, dlatego ja widzę pewnego żoliborskiego niedołęgę, podobnie jak w filmie wspartego przez zachłannego duchownego. Co ciekawe, film przywołał w mej pamięci „Krzyk kamienia” tego samego reżysera i po obejrzeniu Aguirre, doszedłem do wniosku, że w gruncie rzeczy opowiada o tym samym – szalonej żądzy władzy i sławy, niczym nieuzasadnionym przekonaniu o własnej niezwyciężoności, mimo skrajnie niesprzyjających okoliczności, tyle że tym razem w oparciu o losy herosów wspinaczki i bez ukazania wpływu tego rodzaju szaleństwa na otoczenie.

Sugar Cubes – Regina.

Z rzeczy miłych: Odnalazł się piesek – włóczykij, któremu czasem odpalamy działkę psiego żarcia (ku wyraźnemu niezadowolenia kota Ryszarda, który uspokaja się dopiero, gdy dostaje swoje jedzonko, najwyraźniej miał obawy, że dokarmianie przybłędy będzie się wiązało ze zmniejszeniem jego racji żywnościowej). Świechna wypatrzyła go z daleka i zanim się zorientował, już stała przed nim z saszetką w ręku zapraszając gościa na posiłek. Wszystko to w takt dźwięków z płyty Sugarcubes „Here today, tomorrow, next week”. Chyba już wiem, gdzie kupię lawendę w czasie pandemii – sąsiadka mi podpowiedziała.