089. Żartem czy serio.

Podobno wierni katoliccy uzyskali u biskupów dyspensę od piątkowego postu, a wszystko to z powodu ostatniej nocy roku. Nie wiem, czy powinienem żałować, że jestem niewierzący, bo taka łaska, to hohoho!!! Tak radosny czas, gdy codziennie z powodu pandemii umiera w Polsce 500-700 osób, rzeczywiście zasługuje na zabawę. Zwłaszcza wierzący w piątkową śmierć na krzyżu niejakiego Jezusa z Nazaretu z wdzięcznością przyjmują tę decyzję, chyba że z jakichś powodów są niewdzięczni, nie wiem, ktoś im akurat umarł, czy co?! Mnie zaś bawi postawa duchowieństwa. Oni się zachowują tak, jakby wierzyli, że od ich pozwolenia zależy, czy Polak będzie chlać, ćpać, bzykać, pląsać w rytm przebojów Zenka i Maryli. Za to tego typu decyzje wiele mówią o moralności.

Nie tylko w kościele utrzymuje się radosny nastrój, media z TVP Kurwizją na czele zapraszały na Sylwestra Marzeń do Zakopanego. Aż mi się przypomniała zapowiedź utworu „Still in Warsaw” dokonana przez Johna Portera podczas nagrywania koncertowej płyty „Magic Moments” (1983). Mniej więcej brzmiało to tak: „Jak się czujecie w ogóle? Świetnie! W kolorowych światłach wszystko jest! Ballada”:

John Porter – Still in Warsaw.

Paradoksem jest, że w Polsce największe nieposłuszeństwo obywatelskie pojawia się wobec ratujących życie szczepionek oraz obostrzeń dotyczących możliwości grupowego zalania się w trupa. Do zalewania ryja przywiązana jest także Irlandia, tuż przed nocą sylwestrową włączyłem w samochodzie radio i trafiłem na kogoś z rządu, tłumaczącego obostrzenia na imprezach. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy może płakać, gdy człowiek ten doszedł do momentu o nakazie zasłaniania twarzy maseczkami z WYJĄTKIEM czasu jedzenia, picia i ŚPIEWANIA. Tyle tylko, że w Irlandii 98% dorosłych, to ludzie zaszczepieni, co przekłada się na dobową liczbę zgonów między 0 a 10.

Jaromir Nohavica – Danse macabre.

Sylwester, to także fajerwerki, które regularnie obrywają paluszki i inne części ciała ich miłośnikom. Ponieważ w pandemii każde miejsce w szpitalu się liczy, cywilizowane kraje wprowadziły zakaz sprzedaży materiałów pirotechnicznych. Oczywiście Polska tego nie zrobiła, podobnie jak nie wprowadziła zakazu uboju rytualnego, ani zakazu chowu zwierząt klatkowych na futra. Na Podhalu zaś dalej jeżdżą fasiągi, bo można.

Siekiera – Śmierć i taniec.

My, czyli ja i Świechna, obchodziliśmy wejście w Nowy Rok po swojemu: Dyskutując ze znajomymi o presji społecznej na wspólne świętowanie takich właśnie dni oraz o jeszcze bardziej kontrowersyjnych sprawach. W Nowy Rok obejrzeliśmy zaś sobie „W imię” Szumowskiej. Genialny film społeczny. Scenariusz, dialogi, gra aktorów, muzyka, zdjęcia…, wszystko na najwyższym poziomie. W tym celne obserwacje środowiskowe i natrętnie tłucząca się myśl: Jakie szanse na dobre życie mają ludzie urodzeni w takich miejscach, gdzie patologiczne wychowanie jest tak widoczne, że obserwator się gubi, czy to mieszkaniec wsi, czy wychowanek domu poprawczego. W tle wątek homofobii oraz wykorzystania seksualnego nieletnich w kościele, ze szczególnym uwzlędnieniem zamiatania spraw pod dywan. W ogóle dużo myśli kłębi mi się we łbie. Co musiałoby się stać, by sytuacja uległa poprawie? Jakie cechy i umiejętności powinni mieć rodzice i wychowawcy żyjący w takim miejscu? Jak ich weryfikować? Chyba aż zmęczyłem swoimi uwagami Świechnę, która dziś dość wcześnie poszła spać.

A od koleżanki dostałem instrukcję używania petardy, udostępniam wszystkim chętnym gratis.

Tymczasem trwają przeróżne podsumowania. Myślę, że dla Polski był to najgorszy rok od wstąpienia do Unii Europejskiej. Takiego pośmiewiska i takiej marginalizacji kraju chyba nikt się nie spodziewał. Ze względu na to, że życie naszego małżeństwa niesakramentalnego jest od spraw krajowych praktycznie niezależne, nam akurat wiodło się dobrze i z niejakimi sukcesami. Mnie udało się zakończyć projekt filmowy, Świechna przebija się do pracy w irlandzkiej edukacji, kończąc jednocześnie studiowanie psychologii, a że wszystko to się odbywa przy naszym dobrym zdrowiu i w na ogół dobrych nastrojach, więc i podsumowanie wychodzi na plus.

072. Nie komplikuj.

Dziwny to czas, gdy jakby jeszcze mniej zależy od jednostki. W Irlandii zazwyczaj dobrze jest konsultować plany z pogodą, dużo bardziej kapryśną niż w Polsce, a od ponad roku doszły do tego pandemiczne zarządzenia. W związku z tym, jeżeli trafia się przyjazna aura, robimy jakąś małą wyprawę, ewentualnie pracujemy w ogródku. A skoro znieśli nam trochę ograniczeń, zrobiliśmy sobie wypad do Narodowego Muzeum Irlandii. Wybraliśmy oddział sztuki użytkowej i historii, gdzie mogliśmy podziwiać wyposażenia domów i stroje z różnych epok, a także mieliśmy przegląd irlandzkich militariów. Na szczęście, tych ostatnich nie było zbyt wiele (ze względu na irlandzką historię zniewolenia przez Brytyjczyków), bo moja fascynacja uzbrojeniem wygasła z chwilą uświadomienia sobie, że wymyślono je po to, by coś zniszczyć, najchętniej ludzkie życie, bądź coś, co jemu służy.

Zaskoczyła mnie niewielka liczba zwiedzających. Jeszcze bardziej zaskoczyły mnie tłumy na Grafton Street, Stephens Green i w okolicach, sądziłem bowiem naiwnie, że skoro jedno z ważniejszych irlandzkich muzeów (na ogół wypełnionych zwiedzającymi) świeci pustkami, to znaczy, że ludzie nadal są ostrożni i niechętnie opuszczają domy. Otóż gówno prawda: Ulice handlowe są zatłoczone, niczym w przedświątecznej gorączce zakupów. Mało tego. Ktoś nieostrożnie wydał rozporządzenie zezwalające knajpom na sprzedaż piwa na wynos (konsumpcja wewnątrz lokalu nadal jest zabroniona), na które towarzystwo rzuciło się niczym bakterie fekalne na niestrawione resztki pokarmu. Efekty tej decyzji są takie, że centrum zamieniło się w jedną wielką szczalnię, bo skoro knajpy są zamknięte, to również toalety, a mało jest produktów tak moczopędnych jak piwo. Drugim skutkiem jest przeobrażenie tego rejonu w syntetyczny śmietnik, bo nagle każdy konsument miast pić ze szklanki, którą później umyje obsługa, pije z plastikowego kubełka. Na razie służby oczyszczania miasta sobie z tym radzą, ale jak tak dalej pójdzie, to obok covidu będziemy mieć epidemię cholery, czerwonki, tyfusu, bądź innego ustrojstwa pochodzenia fekalnego, ewentualnie odpadowego.

Dzięki zniesieniu restrykcji dotyczących odwiedzin, mogliśmy wreszcie spotkać znajomych od naszego prywatnego dyskusyjnego klubu filmowego. Mimo, że w planach mieliśmy mały seans, tak się rozgadaliśmy, że nie starczyło nam na to czasu, po kilku dniach mieliśmy zresztą powtórkę z rozrywki – znów nie starczyło czasu na film, za to poruszone zostało ciekawe zagadnienie. Żona moja własna i kochana zwróciła uwagę na to, że nie zawsze się uśmiechałem, że na zdjęciach sprzed 12 lat jestem poważny. Gospodyni domu podchwyciła ten temat pytając, czym to można wytłumaczyć, a ja podrzucam ten problem do Waszych przemyśleń.

Moja hipoteza brzmi: „Polska, to kraj, w którym ludzie sami sobie narzucają stres, mają kłopot z konstruktywnymi formami relaksu, raczej wybierają używki i magiczne myślenie, dające chwilową ulgę. Wiecznie się spieszą, chcą jak najwięcej spraw kontrolować, nie zważając na to, że przekraczają swoje kompetencje, starają się też odgadywać i spełniać oczekiwania innych, bo przekraczanie granic działa w obie strony. Stają się nieufni i podejrzliwi. Homo sovieticus, mówiąc w skrócie. Wyrastając w takich warunkach trudno nie przesiąknąć tymi zwyczajami, a proces oczyszczenia się z tej klątwy jest stopniowy i długotrwały, ale mimo trudności, zmiany są możliwe”. Ciekaw jestem Waszych hipotez.

Takie to myśli tłukły mi się po głowie, gdy natknąłem się na kolejny z filmików braci Sekielskich, mianowicie „Wstań rano, zrób przedziałek i odpierdol się od siebie”. Tytuł jest cytatem z Wiktora Osiatyńskiego, zachętą do tego, by zajmować się tym, czego potrzebujemy, żeby nie tworzyć sobie samym problemów. Filmik zamieszczam tutaj, to wart obejrzenia wywiad z Krzysztofem Dowgirdem, ale nie pułkownikiem, bohaterem serialu „Czarne chmury”, a alkoholikiem, niepijącym od ponad 30 lat i dzielącym się swoim doświadczeniem z tymi, którzy tego chcą.

Sekielski o nałogach – Wstań rano, zrób przedziałek i odpierdol się od siebie!

„NIE KOMPLIKUJ”, to inny sposób wyrażenia tego samego, co niesie tytuł wywiadu, zresztą to żadna nowość, już japońscy samurajowie uczyli o dążeniu do celu najprostszą drogą. To wniosek ze słynnej historii Wiktora Osiatyńskiego o jego bolącej nodze. Działo się to w USA, lekarz poinformował pana Wiktora, że daje mu zwolnienie z pracy i receptę na pigułki, które ma brać regularnie, oprócz tego ma nie chodzić, ułożyć nogę wysoko, relaksować się, a wieczorem robić okład termoforem. Osiatyński spytał, co mu jest, a lekarz powtórzył zalecenia i poprosił by wyszedł, bo marnuje czas, a w kolejce czekają pacjenci. Polska dusza Wiktora oburzyła się i załamała, pochlipując z cicha, że znikąd pomocy. Jednak wobec bólu, pacjent wykupił prochy, poszedł na zwolnienie, leżał z nogą w górze, załatwił sobie wózek do poruszania po domu, a wieczorem robił ciepły okład. Po kilku dniach problem minął, a on miał już nigdy się nie dowiedzieć, co dolegało nodze. Ja do tej historii dorzuciłbym kilka myśli: Pragnienie kontroli, o którym wspomniałem wcześniej, sprawia że alkoholik próbuje dociec przyczyn choroby, zamiast po prostu przestrzegać zaleceń. Jest to jednak dużo bardziej uniwersalny problem, niż nam się wszystkim wydaje, nie tylko alkoholicy się z nim zmagają. Jakże chętnie Polacy zamiast robić to, co prowadzi ich do dobrostanu (uczyć się, rozwijać i uczciwie robić swoje), cały wysiłek skupiają na szukaniu przyczyn, którymi się oczywiście szybko znajdują, na przykład „Niemce, Ruskie, Żydy i Pedały”, a czasem to jeszcze Woland, no i jak raz zapominają przez to zmienić bielizny, umyć zębów i zająć się sobą. Wbrew pozorom, wywiad nie dotyczy spraw przykrych, jest bardzo optymistyczny. Krzysztof Dowgird przypomniał na przykład o bardzo ważnej rzeczy związanej z dbaniem o siebie: Rzekł o spełnianiu marzeń i opowiedział historię o tym, jak kolega spytał się go, czy ma takowe. Słowo do słowa okazało się, że może wyjazd na narty w Alpach, ale jest brak kasy i tysiąc innych przeszkód, na co kolega odrzekł, że w takim razie powinien zaoszczędzić pieniądze, jako punkt programu na życie. Po roku Krzysztof stał w pełnym ekwipunku na śniegu, na wysokości 2200 mnpm i ze łzami w oczach szykował się do zjazdu. „Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku” – ile razy to zdanie bezmyślnie powtarzaliśmy, zamiast z niego skorzystać?!

Skoro już mowa o korzystaniu, w piątek minął tydzień, gdy przyjąłem drugą dawkę szczepionki Pfizera i już cieszę się na wspólne podróże z żoną, bo i ona wreszcie mogła się zapisać. Póki co, ograniczamy się do Irlandii, ale i tu mamy kilka podróżniczych marzeń. Oczywiście znam sporo osób, które ani nie chcą się szczepić, ani nie zamierzają podróżować, bo „WYJĄTKOWO” przed NIMI – BIEDNYMI piętrzą się zagrożenia, jakich świat nie widział. To jednak ich problem, chyba zbyt jestem zajęty swoim życiem i spełnianiem swoich marzeń, a siedząca obok Świechna jest jednym z nich.

036. Kilka dni w systemie praca – dom, więc trochę publicystyki.

Wybory dawno za nami, można urealnić polskie dane COVID-owe, przecząc radosnym przedwyborczym tezom Morawieckiego i Szumowskiego, jakoby Polska radziła sobie z epidemią najlepiej w Europie (a jak, husario z Godziszowa, a jak?!). Kraina niewolników zwykłego posła nie została wpisana na zieloną listę państw, do których można podróżować bez ograniczeń, ale to nie my, to oni. Tymczasem w USA zmarł na koronawirusa senator Herman Cain, który zasłynął tym, że się cieszył z organizacji wiecu Trumpa bez maseczek. Rozmawialiśmy o tym ze Świechną, dochodząc do konkluzji, że każdy idiota uważa, że niską odporność mają INNI, chyba że nastąpi, pomyłka i żaden drogi garnitur, ni przekonanie o wyższości własnej nie pomogą. „O rany, rany, jestem niepokonany”, chciałoby się zanucić z Magikiem, ale on „musiał wyskoczyć”, więc z nim też się nie da.

Paktofonika – Jestem Bogiem.

Poza frontem walki z pandemią, mamy kolejny sukces najlepszego z rządów. Oprócz przybicia stępki nieistniejącego promu, premier teoretyczny zaprezentował prototyp „Izery”, „polskiego” nieistniejącego samochodu elektrycznego, właściwie są to dwa koncepty, SUV i hatchback. Nikt nie wie, czy zostaną wdrożone do produkcji, ani tym bardziej, czy się to kalkuluje, ale piękna przyszłość po raz kolejny została wymalowana, więc na konserwatywnych forach euforia, prawdziwe prawdziwki przekonują się nawzajem, że (cytuję) „Niemiaszki wyją, są już pierwsze pogłoski u totalnych, że samochód nie jest zgodny z konstytucją”. Nie tak dawno na „Związku niesakramentalnym” dyskutowaliśmy ze Świechną o polskich kompleksach i ktoś napisał, że to już nie te czasy, bo kompleksów nie ma, że na wsi są pieniądze, że zakompleksieni wyjechali na emigrację…. I tu mój rechot staje się coraz głośniejszy…, naprawdę…?! Przecież kompleks, to stan umysłu, nie kieszeni. Towarzystwo się uparło, zrobiło model czegoś, co nie wiadomo czy jeździ i jak jeździ, a co przychodzi do głowy „wcaleniezakompleksionym Polakom”? Że „Niemiaszki wyją”. Ale to nic! Najlepsze jest bowiem, że za stronę techniczną „polskiego” (hihi) konceptu odpowiada NIEMIECKA firma EDAG Engineering, nawet design nie jest „nasz”, bo za tę stronę odpowiada włoska firma Torino Design. Wolaku, ogarnij się! Zapłaciłeś Niemcowi za stronę techniczną, a Włochowi za wizualną, bo nad Wisłą potrafią jedynie koncept na papierze zrobić, a gdy już przychodzi do fazy budowy modelu, to Turyńczyków o pomoc trzeba prosić, nie masz sieci sprzedaży, ni serwisu, przywódcy PiSowskiego PRL-bis, tak świeccy, jak duchowni, jeżdżą póki co autami z grupy Volkswagen, to chociaż nie szczekaj kundelku, bo będzie jak ze „strefami wolnymi od LGBT”, które zostały na kopach wyrzucone z unijnego wsparcia. Trzeba poprosić o kasę żuli z Godziszowa i innych „stref”.

The Bill – Kibel (Obmyślam nowy plan).

Co tam jeszcze się wydarzyło…, aha, „plan naprawczy Suskiego dla górnictwa”, znanego z osobliwego sukcesu niewyborów, z którego polewę miała cała Europa. Nie ma kasy na wypłaty, nie ma perspektyw, ale nic to! Smuci mnie, że także wśród opozycji mało kto rozumie konieczność odchodzenia od węgla i stopniowego zabezpieczania i zamykania nierentownych kopalń. Na moim prywatnym blogu miałem kiedyś kilka dyskusji, w których najpierw mi dobrodusznie tłumaczono, że nie ma w kraju alternatywy dla węgla, a później rodziły się pretensje, gdy zauważałem, iż alternatywy są sztucznie blokowane. A to przecież tylko niszowy blog, a nie jakaś propagandowa instytucja, gdzie wyngiel wychwala się pod niebiosa. Na razie mamy straty finansowe i ofiary, ale okopujemy się na stanowisku podobnym do przemocy domowej, czyli „tak było i tak ma być”.

Piotr Bukartyk – Tak jest i już.

Przenieśmy się teraz w przestrzeń między Łodzią a Podlasiem. Szczerze podziwiana przeze mnie grupa kobiet z łódzkiej Kamienicy 56 oraz współpracującego z nią Wędrownego Teatru Lalek Małe Mi, staje na głowie, by dostarczyć dzieciom z obszarów wiejskich, a także zagranicy, solidną dawkę kultury duchowej. Właśnie trwa XII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Wertep, cykliczna, objazdowa impreza organizowana na Podlasiu. Dla większości dzieci z tamtego regionu, to jedyna szansa na kontakt z teatrem, tymczasem instytucje rządowe tną granty, bo dofinansowanie idzie na propagandę państwową i kościelną. Takie niezależne jednostki kulturalne ledwo wiążą koniec z końcem, ich pracownicy, głównie kobiety, kosztem własnego życia prywatnego próbują u dzieci i młodzieży z terenów trudno dostępnych rozwinąć wrażliwość i zamiłowanie do sztuki. Jeżeli one tam nie dotrą, to nikt tam nie dotrze. Ze względu na to, że oferta kierowana jest do dzieci wykluczonych (społecznie, finansowo, kulturowo), nie ma szans na „zarobienie na siebie”. Albo dbamy o wychowanie nowych pokoleń i to finansujemy z podatków, albo mamy to w dudzie, decydujmy się! Oczywiście można pozwolić dziewczynom wyemigrować, jak to właśnie robi Gretkowska. Robi to również coraz większa liczba prześladowanych homoseksualistów, lekarze i pielęgniarki robią to od dawna. Niedługo Polacy będą się uczyć, leczyć i operować u egzorcystów skupiających się na narządach płciowych i sferach erogennych, a na deskach teatrów występować będą kapele weselne i pleban z wójtem.

Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, Jacek Malczewski, „Sztuka w zaścianku”.

Z powodu zataczających coraz szersze kręgi prześladowań osób LGBT, jedni emigrują, inni protestują. Po ozdobieniu tęczową flagą niektórych pomników, w tym mężczyzny z krzyżem (niektórzy twierdzą, że to niejaki Jezus z Nazaretu), premier teoretyczny ogłosił, że (cytuję) „są jakieś granice poziomu agresji”. A są jakieś granice poziomu absurdu? Księża gwałcą dzieci, Wojtyła organizuje im systemową ochronę (duchownym, nie ich ofiarom), w nagrodę stawia sobie za cudze pieniądze 234 pomniki za życia, jego następcy szczują najpierw na ofiary przemocy, potem na homoseksualistów (z wyłączeniem tych z Watykanu), dzięki nim w Polsce coraz więcej młodych ludzi popełnia samobójstwa z powodu homofobicznych prześladowań, a premier uważa za szczyt agresji ozdobienie figurki flagą. Doskonale ten absurd podkreślił „Asz dziennik” w charakterystyczny dla siebie, ironiczny sposób (kliknij tu, by poczytać). Nie mam nic do dodania.

Ralph Kamiński – Witajcie w naszej bajce/ Na zakręcie.

Ostatni akapit poświęcę właśnie nienawiści. Wczoraj obejrzeliśmy „Hejtera” Komasy. Pod względem artystycznym film rozczarowuje, jednak jeśli chodzi o ukazanie mechanizmu hejtu i czarnej propagandy, to chyba pierwsza tak przystępna forma wytłumaczenia, jak działa farma trolli i jakie są konsekwencje. Nietrudno odnaleźć w obrazie odniesienia do zorganizowanych ataków hejterskich na rząd PO-PSL, zwłaszcza w kontekście uchodźców, jednak nikt nie wiedział, że film okaże się proroczy, bo wkrótce po zakończeniu zdjęć zamordowano prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Tymczasem nad Wisłą okazało się, że zakonnice z domów opieki współuczestniczyły w sposób zorganizowany w fałszerstwie wyborczym, wypełniając karty do głosowania swoich pensjonariuszek. Chciałem się zapytać wierzących wyborców opozycji, czy to coś zmienia w ich praktykach religijnych, zwłaszcza przeróżnych tacach, ofiarach, intencjach, wypominkach, różach i innych formach wsparcia tej zbrodniczej instytucji. Siusiak z Polską, prawda? Ważne żeby nie dopuścić do siebie myśli, że chodząc do kościoła, wspieramy finansowo PiSowski zamach stanu, zamach na wolną Polskę.

034. Najpierw Slieve Binnian, potem powrót do rzeczywistości.

Tytułowy Slieve Binnian, to piękna, granitowa góra w hrabstwie Down, której atrakcyjność podnoszą doskonała dostępność, krajobraz serca Mournes oraz panorama ze szczytu, która oprócz normalnego w tym paśmie widoku Morza Irlandzkiego z Wyspą Man na horyzoncie, zawiera zbiorniki retencyjne Silent Valley i Ben Crom, spoczywające u samego podnóża wraz ze swoimi zaporami. Dodatkowo, grzbiet przyozdobiony jest niezwykłymi formacjami skalnymi. Liczba turystów w sobotę była duża, zbyt duża jak na moje standardy komfortu, na szczęście dało się ich zgubić, oddalając się szlakiem grzbietowym od najbliższych parkingów. Świechna zdążyła już zawrzeć u siebie wspaniałą fotorelację (kliknij tu), a nawet dwie (tu też jest kilka zdjęć, jeśli klikniesz), natomiast ja opowiem Wam o czymś innym.

Na piesze wędrówki po górach jeździłem od dziesiątego roku życia. Żeby pokonać trasę, zobaczyć wszystko po drodze na własne oczy, poczuć atmosferę szlaku, spotkać ciekawych ludzi. Zawsze wydawało mi się, że to jest główny powód odwiedzin w górskich miejscowościach. Spotykałem na szlakach ludzi różnie przygotowanych, wzorowych turystów i pozbawionych wyobraźni leszczy, ale nawet ci ostatni mieli ten sam cel. Tymczasem kilka dni temu zobaczyłem zdjęcia z kolejki do wyciągu krzesełkowego na Kopę w Karpaczu (na stronie Nowiny Karpacz). Czas oczekiwania: 6 godzin!!! W ogonku młodzi ludzie stanowili mniej więcej 90% stanu oczekujących. Przez ten czas można pieszo wejść i zejść. Lato, piękna pogoda, a towarzystwo w krótkich gatkach i bucikach z trzema paskami, obowiązkowo wyposażone w smartfony i nic więcej. Nie wnikając, co zrobią, jeśli załamie się pogoda, gdy będą na górze, bądź jeżeli wtedy nastąpi awaria wyciągu, zastanawiam się, co to za niepełnosprawność sprawiła, że przejścia szlakiem nie uważają za dobry pomysł. Jest też coś, co zastanawia mnie jeszcze mocniej: Jak w związku z powyższym wygląda ich cały urlop w górach? Łażą w tę i we w tę po śmierdzącym smażonym olejem deptaku? No przecież, jak już wjadą wyciągiem na górę, to im materiału na instagram starczy z nawiązką.

Wracając do mnie. Po sobotniej wycieczce na Slieve Binnian, czekały mnie dwie wieczorno-nocne zmiany w pracy. Maseczki, social distancing, mniejszy skład, za to więcej czasu na wykonie roboty, czyli spokój, choć pracowity. Ludzie wypoczęci (mało zleceń), zrelaksowani, a pośród nich jeden zarośnięty typ, wykonujący nerwowe ruchy. Jak gdzieś idzie, to niemal biegnie, jak coś sprawdza, to wszystko dookoła aż furczy, z taką energią jest przysuwane, kanapki pochłania tak, jakby wszyscy wokół czaili się, by mu je zjeść, gdy pomylił drogę i przeszedł 20 metrów w kierunku przeciwnym, niż powinien, wracał biegiem, przeciskając się między ludźmi, jakby chciał odzyskać „utracony czas”. Litwin. Mówcie co chcecie, ale”homo sovieticus” nie jest abstrakcyjnym pojęciem. Dlaczego nigdy w takiej akcji nie widziałem żadnego Irlandczyka? Zawsze musi to być Polak, Litwin, Łotysz, ewentualnie Rosjanin. Nawet Hindusi i Arabowie zachowują spokój. Jak widzę jakiegoś narwańca wyglądającego, jakby przed chwilą wciągnął do nosa biały proszek, to zawsze musi być z Europy Wschodniej. Przyzwyczaiłem się już do irlandzkiego stylu życia, nie chciałbym, by patologiczne zwyczaje zostały przeniesione do tego spokojnego kraju. Martwi mnie jeszcze coś: Nie ma zbyt wielu zleceń, a dodatkowo dochodzą nas słuchy o bankructwach firm, z którymi współpracowaliśmy. Niektóre plany trzeba będzie odłożyć na później.

Z innych ciekawostek…. Obejrzeliśmy fabularną biografię Edith Piaf „Niczego nie żałuję” (2007). Ponieważ jej życie było dla mnie całkowicie nieznane, oglądałem z zapartym tchem. Niesamowity obraz destrukcji. To niewiarygodne, jak zniszczona mogła być ta 48-latka, której postać natychmiast skojarzyła nam się z Judy Garland (przeżyła 47 lat). Obie panie będąc w kwiecie wieku wyglądały niczym schorowane staruszki. Nie tyle z powodu biedy, co alkoholu i narkotyków. „Ubóstwo mentalne”, taki termin mi bardzo do nich pasuje.

Edith Piaf – Non, je ne regrette rien.

Ciekawe jest, że bycie uznanym artystą wcale nie gwarantuje rozwoju, można być na szczycie i pędzić życie ulicznicy. Że w droższych lokalach? Egzotycznych miejscach? A cóż to za różnica, jeżeli poza snem i pracą jest tylko stolik z alkoholem i narkotyki na ból, na sen, na każde przykre doznanie. Swoją drogą nie sądzę, by Edith „nie żałowała niczego”, wręcz przeciwnie, żałowała, lecz bała się do tego przyznać, chciała uchodzić za zwyciężczynię.

Właśnie się dowiedziałem, że w małym dolnośląskim miasteczku, gdzie prężny dyrektor domu kultury zorganizował weekendowe warsztaty dla dzieci ze znanym w tamtym rejonie malarzem i społecznikiem, na zwieńczenie sobotniego wieczoru przygotował coś absolutnie niezwykłego: projekcję przedwojennej, niemej wersji „Pana Tadeusza” (1928), z muzyką wykonywaną na pianinie na żywo, jak w latach premiery. Projekcja odbyła się na rynku, wstęp był wolny. Wyobraźcie sobie, że nikt z miasteczka nie był zainteresowany. Obecni byli tylko przyjezdni miłośnicy kina. Z mieszkańców miasteczka najbardziej zauważalna była alkoholiczka, którą mąż zamknął w domu, więc przez okno na drugim piętrze, na sznurku wciągała trunki, zakupione przez troskliwych znajomych. Czy tak mocno różniła się od Judy Garland i Edith Piaf? Akurat dobiega wieku, w którym jej sławne koleżanki zakończyły swój żywot, jest podobnie jak one zniszczona. To prawda, nie umie tak śpiewać jak one, ale łączy je ubóstwo mentalne. Alkohol, jako najwyższa forma rozrywki. „Ciesz się późny wnuku, ideał sięgnął bruku”. To oczywiście Norwid i „Fortepian Szopena”. Cytat odnosi się do wyrzucenia na bruk oryginalnego instrumentu legendarnego muzyka, z jednej strony symbolizuje zniszczenie dziedzictwa kulturalnego, ale z drugiej, dostępność sztuki dla ludzi ulicy. Czy tak jest naprawdę? W Polsce Telewizja „Narodowa” puszcza Zenka Martyniuka, a nacjonalistyczne przygłupy prześcigają się w dowodzeniu, że Miłosz, Szymborska, Tokarczuk, wcale nie są warci Nobla.

Skoro już przy różnych formach szaleństwa jesteśmy, wspomnę na zakończenie, że dane nam było obejrzeć „Birdmana”, dziwną produkcję nagrodzoną Oscarem o postępującym oderwaniu od rzeczywistości brodwayowskiego światka artystycznego, ze szczególnym uwzględnieniem tytułowego Birdmana, aktora filmów s-f usiłującego za wszelką cenę udowodnić sobie i innym, że potrafi grać na scenie. Próbę zdobycia obcego sobie Brodwayu przypłaca dramatycznym kryzysem emocjonalnym. Inne spojrzenie na Nowy York Woody’ego Allena, przedstawione przez meksykańskiego reżysera, Alejandro Gonzaleza Inarritu.

002. Na zwolnionych obrotach.

Spowolnione tempo życia przy zabezpieczonych środkach finansowych działa na mnie, jak daleki wyjazd. Nie mam presji na nic, bo i tak wszystko, co eksploatowało moje zasoby jest odległe lub stanęło. Dziś miałem czas nawet na przypilnowanie, by panowie od wywożenia odpadów nie pominęli naszych kubłów. Na szczęście tu o nic nie trzeba walczyć, wszystko nadchodzi zgodnie z nadrzędną zasadą Republiki Irlandii „TAKE YOUR TIME”.

Od rana słuchałem muzyki zrobionej przez syna mojego starego kumpla. Bardzo dobry warsztatowo hip hop. Chciałbym tak umieć. Chłopak ma dopiero 21 lat, myślę że już wkrótce będzie można kupić jego płyty.

Dziś był dzień zakupów (staramy się je robić raz na trzy dni), na mieście spokój. Nawet nie wyobrażacie sobie, jakie to miłe uczucie, gdy po lekturze zimnowojennych w nastroju mediów polskich rozglądam się po mojej okolicy i z ulgą stwierdzam, że żyję w znacznie spokojniejszym kraju. Wszelkie zmiany przyjęto tu do wiadomości, ludzie się dostosowali, a gdy patrzę na zachowania obywateli, mam poczucie wspólnoty. Ponieważ sytuację w Polsce znam teraz głównie z internetu, być może jestem przebodźcowany medialnymi sensacyjkami, ale przecież pewne rzeczy istnieją bezspornie. Ja już nie mówię o paranoi wyborczej, ale weźmy kościoły: W Irlandii z miejsca wierni dostali dyspensę, a od 29-go marca odwołano wszelkie msze, pozostawiając jedynie te internetowe. Nie ma gorączkowania się, wahań (iść czy nie iść), nie ma narzekań, właściwie jedyne z czym Irlandczycy nie bardzo mogli się pogodzić, to restrykcje pogrzebowe, bo wprowadzono takie procedury, że ciało idzie od razu do ziemi (bez wystawiania go w kościele), a ilość uczestników pogrzebu ograniczona jest do dziesięciu. Tymczasem w Polsce rząd próbuje na siłę wejść między poślady biskupów dając im taryfę ulgową w restrykcjach, której oni wcale tak mocno nie pragną (przynajmniej w tym wypadku). Z takiej dwoistości przekazu korzystają radykałowie. Jedni krzyczą „karać klechów”, inni „to napad na Kościół”, „zabierają mi liturgię”. JA TEGO NIE ROZUMIEM. To cytat, ale wrócę do tego. Tam, gdzie ryzyko jest podwyższone, dobrą praktyką jest PROSTOTA i PRZEJRZYSTOŚĆ. Gdy czwórka przyjaciół wchodzi na żaglówkę popływać, choćby tylko dookoła sadzawki w stylu Zalewu Zemborzyckiego, to z roześmianej grupki młodzieży rozmawiającej slangiem, zmieniają się w porozumiewającą się konkretnymi komendami ustalonymi przez praktykę kilku pokoleń żeglarzy załogę. Dwuznaczność prawa potrafi zabić. A JEST TAKI PIĘKNY DZIEŃ (znowu cytat, do którego jeszcze wrócę).

Tyle moich przemyśleń o pandemii – i tak za dużo. Nadeszła wiosna i nasz kot Ryszard tak się ucieszył, że udało mu się przegapić porę posiłku. Słowo honoru! A nawet jak ma nałożone na talerz, to zje pół i mówi: „to ja lecę, umówiłem się”. Udał nam się ten futrzak. Jest tak nastawiony na komunikację, że czujemy się, jakby rozumiał wszystko o czym rozmawiamy.

Wieczorem udało nam się odpalić „Fargo”, film braci Coen z 1996 (udało się, bo kilka miesięcy temu mieliśmy spalone podejście). Zaskoczyła mnie rzadko spotykana forma filmu: Krwawy pastisz, bezsensowny trup goniący bezsensownego trupa i pośród tego jedna jedyna normalna para obrazu: policjantka w ciąży i jej małżonek, miłośnik wędkowania, zdaje się grafik, którego marzeniem jest wygrać konkurs na projekt znaczka pocztowego. Gdy już zginęli wszyscy, którzy zginąć mieli, policjantka wygłasza do skutego na tylnym siedzeniu radiowozu sprawcy morderstw kwestię, której fragmenty przytaczałem. Najpierw wymieniła wszystkie trupy, a potem spytała „I po co ci to wszystko? Dla pieniędzy? Ja tego nie rozumiem. Oni nie żyją, ty siedzisz TU. A jest taki piękny dzień.” Była zadymka śnieżna, mróz i biel, ale ona kończyła pracę, zrobiła co miała zrobić, wiedziała że niedługo wróci do męża wspierać go w oczekiwaniu na wynik konkursu i cieszyć się mającym wkrótce narodzić się dzieckiem. Jej sposób myślenia jest mi bardzo bliski. „Róbmy swoje” i „warto być przyzwoitym” po amerykańsku.

Chciałbym Wam przy okazji opowiedzieć o jeszcze jednym filmie. Małżonka wyszukała go dla mnie, jako urodzinową niespodziankę, czym sprawiła mi radochę nie lada. „Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady”, film drogi Tommy Lee Jonesa. Odjechałem. Na dwie godziny przeniosłem się na pogranicze Teksasu i Meksyku. Piękne ujęcia plenerowe idealnie spójne ze scenografią, charakteryzacją i realistycznym aktorstwem zaczarowały mnie, a wszystko po to, by wytłumaczyć, że nie można bezkarnie poniżać człowieka, dać mu po prostu w mordę, czy go zastrzelić nawet, jeżeli nosisz mundur i jesteś tzw. „szanowanym obywatelem”, a on nielegalnym emigrantem z Meksyku. Obejrzenie tego obrazu da Wam pogląd, dlaczego na równi traktuję gangstera, faszystę, komunistę, polityka, sędziego, prokuratora i biskupa. Nikt nie ma prawa stawiać się ponad innych ludzi, a oni to właśnie robią. Każdy z nich uważa, że ma szczególne prawa nad współobywatelami. I każdemu z nich przydałaby się taka pokuta, jak bohaterowi filmu.

Przegadaliśmy ze Świechną główne i epizodyczne postaci „Trzech pogrzebów(…)”, małe i duże patologie farmerskich miasteczek Południa, ściąganie w dół nowo przybyłych, moszczenie im miejsca dupie, no i mechanizm dehumanizacji emigrantów, choć to na nich opiera się farmerska egzystencja – widocznie każdy dupek pragnie znaleźć kogoś „gorszego”.

Zostałem obudzony kotem. 6.30 to ta pora, o której Ryszard uznał, że dobrze mi zrobi, gdy mi się przejdzie po żołądku i wątrobie, masując je swoimi sześcioma kilogramami obywatela, a wobec mojej niechęci do marszu w kierunku miski, usadził się tak, bym mógł niemały przecież nos wtulić w jego już doczyszczoną sierść. Jest słoneczny, piękny dzień.