053. Mało czasu na relaks, dużo na mielenie w głowie.

Irlandzka pora zimowa, zaczynająca się od listopada ma swój urok, ale żeby to docenić, potrzebuję kilku czynników. Przede wszystkm zdrowia i czasu, a także swobody poruszania, o czym w lockdownie nie może być mowy. Poza tym pod swobodę podciągam również możliwość spożywania posiłków „na mieście” i ewentualność noclegu w terenie, co znowu wykluczane jest przez restrykcje covidowe. Tym niemniej udało nam się odbyć ze Świechną kilka miłych spacerów (okienko pogodowe zbiegło się z moimi dniami wolnymi) i mam poczucie miło spędzonego czasu. Czasem jednak, na przykład gdy oglądam zaprzyjaźniony blog o Karkonoszach, budzi się we mnie taka tęsknota za solidną, kilkudniową wycieczką (ostrzymy zęby na kilka dni w Izerach z zahaczeniem o Karkonosze, no i kusi nas Kotlina Kłodzka), że aż zaczynam liczyć miesiące do maja, który to miesiąc uważam za prawdziwy początek sezonu.

Poza tym moje myśli zaprzątały dwa tematy: Wojtyła i Maradona. O tym pierwszym (oczywiście w głośnym ostatnio kontekście pedofilii) pisałem na „Antyconfiteorze”, a drugi zajmuje moją głowę, bo widzę pewne podobieństwa w traktowaniu obu panów przez wyznawców. Obaj w swoich rodzinnych stronach uchodzili za guru od wszystkiego, choć umówmy się, ich wiedza była poważnie ograniczona. Jeden używał głowy do zmyślania, czego chce od ludzi niejaki Bogu (w oparciu o oderwane od rzeczywistości dogmaty), a drugi walił głową w piłkę. Ani jedno, ani drugie nie pomagało w dochodzeniu do prawdy, mimo to chętnie wypowiadali się na tematy, o których nie mieli pojęcia. Mało tego, obaj zachowywali się tak, jakby wierzyli w swą boskość. Właśnie drugi z nich przez swe zejście z tego łez padołu dowiódł, że jest tylko zwykłym śmiertelnikiem. Sława nie obroniła żadnego z nich przed śmiercią.

Tematy polskie nadal mnie przygnębiają, dyktatura ciemniaków robi swoje, choć chwieje się i trzeszczy. Niestety, narodowa sytuacja mentalna zdaje się być przesunięta w czasie o jakieś 100 lat wstecz. I wiecie co…? Gdyby chodziło jedynie o wyborców PiS, to machnąłbym ręką. Ale nie, konserwatywne wychowanie pod czujnym okiem Wojtyłowego Kościoła zrobiło swoje. Nie dalej jak wczoraj czytałem wywiad z artystką młodego pokolenia, Siksą, przeprowadzony przez niejakiego Jarka Szubrychta. Jeżeli komuś nadal się wydaje, że Strajk Kobiet, czy #MeToo są jedynie fanaberią żądnych sławy celebrytek, to PRZECZYTAJCIE TO KONIECZNIE – KLIKNIJ TUTAJ.

Polska, rok 2020, Gazeta Wyborcza, nie wiedzieć czemu uważana za periodyk liberalny, zamieszcza na swoich łamach takie kwiatki, jak…, no właśnie, od czego tu zacząć. Może od tego, co mnie najbardziej wkur…, znaczy się zirytowało (tak się boję się zranić delikatne i wrażliwe serduszko nie najgorzej przecież opłacanego dziennikarza, że postanowiłem nie używać brzydkich słów).

Siksa – Proste hasło.

Facet rozpoczął wywiad w najbardziej żenujący z możliwych sposobów: Zaczął przypier…, znaczy się… przyczepiać do wulgaryzmów (zapomniałem, że miało być tak, by wyczulone uszko pana Szubrychta nie poczuło się urażone). Wiecie co, ja to zacytuję:

Jacek Szubrycht: Podobno jesteś fanką Ewy Demarczyk.

Alex Freiheit: Od wielu, wielu lat.

J.Sz.: I nie mogłabyś tak jak pani Ewa być na scenie prawdziwą damą? Bez wulgarności, bez tych krzyków?

I jak już tak zaczął traktować swą rozmówczynię z góry i protekcjonalnie, to później już było tylko gorzej. Mimo to, Alex odpowiadała mu spokojnie i cierpliwie, a Jareczek brnął, ośmieszając się z każdym pytaniem coraz bardziej. Tak sobie myślę, że gdyby spróbował tym tonem mówić do Ewy Demarczyk, to wysłałaby go na drzewo banany prostować. I mimo szansy, którą dostał od Alex, postanowił osiągnąć dno. Tu znów posłużę się cytatem:

J.Sz.: Nawet jeśli „Dziadów”nie wykpiwasz, to już sformułowanie „filomaci i filareci” podszyte jest szyderstwem.

A.F.: Współcześni filomaci i filareci to intelektualiści, którzy pouczają innych, jak się powinno mówić o pewnych sprawach. To często dziennikarze, krytycy, ale też inni artyści, którzy zawsze wiedzą lepiej, jaki charakter powinna mieć twoja twórczość.

Tutaj na moment wtrącę. Wydawać by się mogło, że panna (?) Freiheit najprecyzyjniej i nadelikatniej jak można, powiedziała panu Szubrychtowi, że ma na myśli takich siurków, jak on, tyle że biedak tego nie załapał. Nie wiedząc o tym, kontynuowała:

A.F.: Ruch #MeToo w Polsce ledwie się zaczął, a filomaci i filareci już mówili: „Dajmy sobie spokój, już dość tych tekstów o prawach kobiet, przecież pięć lat temu ktoś zrobił o tym spektakl”.

J.Sz.: Mówią tak, bo uporczywie nawracacie nawróconych. Po co opowiadać ludziom tolerancyjnym o potrzebie tolerancji? Po co obciążasz swoimi traumami tych, którzy muchy by nie skrzywdzili? Do prawdziwych agresorów twój głos i tak nie dotrze.

Ujmę to tak. Gdyby jakiś dziennikarzyna wyjechał mi z takim tekstem, to byłby koniec rozmowy. W najlepszym wypadku by usłyszał „Koleś, idź do tego sklepu, kup sanki i idź sobie pojeździć. Pchaj je, noś, rób cokolwiek, bylebym cię nie musiał więcej oglądać”. Alex Freiheit wykazała się anielską cierpliwością, tłumacząc dziennikarzynie jak koniowi na miedzy, że nie kieruje przekazu do agresora, interesuje ją wsparcie dla osób, które nigdy nie odważyły się głośno powiedzieć o doświadczeniu przemocy. Tłumaczyła i tłumaczyła, aż usłyszała:

J.Sz.: Nie lepiej pójść na terapię, niż obciążać innych swoimi traumami?

W tym momencie poczułem, jak mi się przepalają wszystkie bezpieczniki. Biedny Ciapciak z Wyborczej został przez niedobrą Siksę (a właściwie żeńską połówkę zespołu o tej nazwie) obciążony traumami. Kij z ofiarami przemocy, one mogą o sobie mówić co najwyżej na terapii, a my mamy ratować Jarusia przed takimi okropnymi opowieściami. Nie obciążajmy go traumą, zaklinam na Jowisza, on już i tak nie ma jaj, a teraz się o tym może dowiedzieć! Nie będę dalej opowiadać, macie link, poczytajcie, zobaczcie jaki syf potrafi zrobić taki przekonany o swojej doskonałości, symetryczny i okrągły w słowach Warren – przyjaciel wszystkich, a ja tymczasem napiszę coś, co może zaskoczyć niedoinformowanych.

Alex mimo dziewczęcego wyglądu, nie jest taką głupiutką owieczką, jak się naszemu dziennikarzynie zdawało. To nie tylko punkowa poetka, wokaliska, performerka i feministka. Zawodowo jest kulturoznawczynią i muzealniczką, jest też aktorką Teatru Polskiego we Wrocławiu. Jarosław Szubrycht albo nie zrobił researchu, albo zrobił, tylko go nie zrozumiał. Chciałem o nim napisać, że jest mocno podtatusiały, ale nie byłaby to prawda, gdyż jest raczej zdziadziały, a nawet spierniczały, ma ledwie 3 lata mniej ode mnie i gdy wyobrażę sobie takiego satyra, próbującego zaimponować zdolnej, młodej artystce z rozpoznawalnym dorobkiem pozą wszystkowiedzącego tatusia, to sobie myślę „Gościu, ty nie przynoś wstydu naszemu pokoleniu, na taką bajerę to możesz rwać panienki pod dyskoteką, a i to pod warunkiem, że będziesz im stawiać”.

Żeby było ciekawiej, pan Jarosław również nie jest tylko dziennikarzem muzycznym, bo sam jest wokalistą i autorem tekstów w blackmetalowej grupie Lux Occulta. Chciał uczyć swą rozmówczynię jak być damą na scenie, ale sam tworzył i wyśpiewywał n.p. takie strofki:

„(…) teraz zanurzam miecz w gorącej krwi noworodków,

teraz zabijam wszystko co kiedykolwiek kochaliście,

świat wybuchnie, gdy się obudzę!

pożeniony światłości

kopuluję ze słońcem….”

(Apokathastasis).

Nie zrozumcie mnie źle. Zupełnie nie mam pretensji do J.Sz. o jego twórczość i zdaję sobie sprawę z tego, że słowa podmiotu lirycznego nie muszą być ani zbieżne z poglądami twórcy, ani tym bardziej nie muszą być wezwaniem do określonych zachowań. Tylko dlaczego inną miarkę przykłada do siebie, a inną do swej rozmówczyni?

Dobra, zostawiam rozmowy pana Jarka, bo to jakieś felerne imię. Oglądaliśmy wczoraj „Ciemno, prawie noc”, naprawdę dobrze zrobiony film o utrudnionym starcie ocierającym się o brak szans wśród dzieci obszarów dziedziczonej patologii. Wałbrzych jest rzeczywiście niezłą scenerią na taki obraz. Świechna opisała go u siebie (kliknij tu, by poczytać), więc nie będę dublował Małżonki, za to chciałbym powiedzieć, że aby lepiej zrozumieć moją irytację na opisany powyżej wywiad z Wyborczej, dobrze by było obejrzeć tę produkcję.

Na zakończenie przenieśmy się do Brukseli. Policja zatrzymała europosła, ultrakonserwatywnego polityka z partii Fidesz, Jozsefa Szajera, który wsławił się między innymi pracami nad takimi zmianami węgierskiej konstytucji, by uniemożliwić małżeństwa jednopłciowe. Powodem zatrzymania był udział polityka w seks party w gejowskim klubie (25 mężczyzn tam się znajdujących, to przekroczenie obostrzeń antycovidowych, taki jest pierwszy zarzut wobec polityka. Drugi, to posiadanie narkotyków). Według niesprawdzonych informacji, byli tam również politycy z Polski. Ponieważ jednak nie ma potwierdzenia, powiem że z polskiego konserwatywnego podwórka na gejowskim sex party spodziewałbym się znaleźć Macierewicza. Jego protegowani Misiewicze i Janningery w połączeniu z wypowiedziami o dobrze zbudowanych mężczyznach na „Marszu Niepodległości” każą mi sądzić, że ten to by w Brukseli poszalał. Tak, wiem że ma rodzinę. Zatrzymany eurodeputowany z Fideszu też ma żonę, córkę i konserwatywne poglądy.