089. Żartem czy serio.

Podobno wierni katoliccy uzyskali u biskupów dyspensę od piątkowego postu, a wszystko to z powodu ostatniej nocy roku. Nie wiem, czy powinienem żałować, że jestem niewierzący, bo taka łaska, to hohoho!!! Tak radosny czas, gdy codziennie z powodu pandemii umiera w Polsce 500-700 osób, rzeczywiście zasługuje na zabawę. Zwłaszcza wierzący w piątkową śmierć na krzyżu niejakiego Jezusa z Nazaretu z wdzięcznością przyjmują tę decyzję, chyba że z jakichś powodów są niewdzięczni, nie wiem, ktoś im akurat umarł, czy co?! Mnie zaś bawi postawa duchowieństwa. Oni się zachowują tak, jakby wierzyli, że od ich pozwolenia zależy, czy Polak będzie chlać, ćpać, bzykać, pląsać w rytm przebojów Zenka i Maryli. Za to tego typu decyzje wiele mówią o moralności.

Nie tylko w kościele utrzymuje się radosny nastrój, media z TVP Kurwizją na czele zapraszały na Sylwestra Marzeń do Zakopanego. Aż mi się przypomniała zapowiedź utworu „Still in Warsaw” dokonana przez Johna Portera podczas nagrywania koncertowej płyty „Magic Moments” (1983). Mniej więcej brzmiało to tak: „Jak się czujecie w ogóle? Świetnie! W kolorowych światłach wszystko jest! Ballada”:

John Porter – Still in Warsaw.

Paradoksem jest, że w Polsce największe nieposłuszeństwo obywatelskie pojawia się wobec ratujących życie szczepionek oraz obostrzeń dotyczących możliwości grupowego zalania się w trupa. Do zalewania ryja przywiązana jest także Irlandia, tuż przed nocą sylwestrową włączyłem w samochodzie radio i trafiłem na kogoś z rządu, tłumaczącego obostrzenia na imprezach. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy może płakać, gdy człowiek ten doszedł do momentu o nakazie zasłaniania twarzy maseczkami z WYJĄTKIEM czasu jedzenia, picia i ŚPIEWANIA. Tyle tylko, że w Irlandii 98% dorosłych, to ludzie zaszczepieni, co przekłada się na dobową liczbę zgonów między 0 a 10.

Jaromir Nohavica – Danse macabre.

Sylwester, to także fajerwerki, które regularnie obrywają paluszki i inne części ciała ich miłośnikom. Ponieważ w pandemii każde miejsce w szpitalu się liczy, cywilizowane kraje wprowadziły zakaz sprzedaży materiałów pirotechnicznych. Oczywiście Polska tego nie zrobiła, podobnie jak nie wprowadziła zakazu uboju rytualnego, ani zakazu chowu zwierząt klatkowych na futra. Na Podhalu zaś dalej jeżdżą fasiągi, bo można.

Siekiera – Śmierć i taniec.

My, czyli ja i Świechna, obchodziliśmy wejście w Nowy Rok po swojemu: Dyskutując ze znajomymi o presji społecznej na wspólne świętowanie takich właśnie dni oraz o jeszcze bardziej kontrowersyjnych sprawach. W Nowy Rok obejrzeliśmy zaś sobie „W imię” Szumowskiej. Genialny film społeczny. Scenariusz, dialogi, gra aktorów, muzyka, zdjęcia…, wszystko na najwyższym poziomie. W tym celne obserwacje środowiskowe i natrętnie tłucząca się myśl: Jakie szanse na dobre życie mają ludzie urodzeni w takich miejscach, gdzie patologiczne wychowanie jest tak widoczne, że obserwator się gubi, czy to mieszkaniec wsi, czy wychowanek domu poprawczego. W tle wątek homofobii oraz wykorzystania seksualnego nieletnich w kościele, ze szczególnym uwzlędnieniem zamiatania spraw pod dywan. W ogóle dużo myśli kłębi mi się we łbie. Co musiałoby się stać, by sytuacja uległa poprawie? Jakie cechy i umiejętności powinni mieć rodzice i wychowawcy żyjący w takim miejscu? Jak ich weryfikować? Chyba aż zmęczyłem swoimi uwagami Świechnę, która dziś dość wcześnie poszła spać.

A od koleżanki dostałem instrukcję używania petardy, udostępniam wszystkim chętnym gratis.

Tymczasem trwają przeróżne podsumowania. Myślę, że dla Polski był to najgorszy rok od wstąpienia do Unii Europejskiej. Takiego pośmiewiska i takiej marginalizacji kraju chyba nikt się nie spodziewał. Ze względu na to, że życie naszego małżeństwa niesakramentalnego jest od spraw krajowych praktycznie niezależne, nam akurat wiodło się dobrze i z niejakimi sukcesami. Mnie udało się zakończyć projekt filmowy, Świechna przebija się do pracy w irlandzkiej edukacji, kończąc jednocześnie studiowanie psychologii, a że wszystko to się odbywa przy naszym dobrym zdrowiu i w na ogół dobrych nastrojach, więc i podsumowanie wychodzi na plus.

059. Malowany ptak, czyli kiedy wyjdziemy poza ptasi móżdżek?!

Nowy Rok przywitał nas mrozem, który nie chce odpuścić. Oczywiście nie jest to trzaskający mróz w rozumieniu polskim, ale delikatne irlandzkie zejście poniżej zera, poprzedzone ostrzeżeniami meteorologicznymi i alertem służb socjalnych zajmujących się bezdomnymi i uzależnionymi, których życie w tych dniach jest szczególnie zagrożone. Nie wspominałem chyba tutaj o tym, że wkraczaliśmy w 2021 u koleżanki, która nabawiła się poważnych problemów zdrowotnych (bólu kręgosłupa i palpitacji serca) z powodu nieleczonych zaburzeń lękowych. Nie wiem, czy byłaby możliwa taka diagnoza w Polsce, ponieważ tam nawet lekarze w sile wieku zaburzenia podejrzewają dopiero, gdy ktoś zaczyna porządnie świrować. I to mimo od lat znanego powiedzonka, że nie ma osób normalnych, są tylko niezdiagnozowane. Wspominam o tym, bo chciałbym, by możliwie dużo osób zdawało sobie sprawę, że wbrew utartej opinii, osoby z zaburzeniami to podobnie liczna grupa, jak z chorobami somatycznymi, np. grypą i przeziębieniem. I wiele rzeczy można bardzo łatwo skorygować, potrzebna jest jednak wizyta u psychiatry, który zdecyduje, czy to sprawa dla niego, czy psychologa. Uważam, że obok przemocy, faszyzmu, rasizmu i homofobii, największym wstydem dla Polski jest stygmatyzacja osób korzystających z pomocy psychiatry lub psychologa. Przez to osoby z lekkimi formami nerwicy, depresji, aspergera, zaburzeń lękowych, boją się zgłaszać po pomoc, choć dzisiejsza wiedza daje im szanse na cieszenie się pełnią życia.

Dorwałem się wreszcie do „Malowanego ptaka” Kosińskiego. Długo odkładałem lekturę, bo wiele słyszałem o opisywanych okrucieństwach i myślałem, że to kolejna pozycja o holocauście. Po prostu mylnie zaprojektowałem sobie spodziewaną treść. Owszem, wojna, zbrodnie hitlerowskie, udział Polaków w denuncjacji Żydów i Romów ciągle się gdzieś przewijał, ale tak naprawdę jest to historia o zbrodniach wynikających z zabobonów, braku wiedzy, lęku przed innością. Dlatego też zaskoczony byłem, że ofiarami w książce byli nie tyle Żydzi, co najsłabsi: dzieci, kobiety, upośledzeni umysłowo, zwierzęta, a oprócz nędzy, alkoholizmu i śmierci, powieść przesączona była przemocą seksualną i dewiacjami powstałymi na jej tle. I wiem już, skąd takie krzyk narodowy, że Kosiński jest „polakożercą”. Uderz w stół, a nożyce się odezwą! O przemocy wobec dzieci, gwałtach i stręczeniu nieletnich, wykorzystywaniu seksualnym upośledzonych umysłowo, dewiacjach seksualnych takich jak zoofilia, kazirodztwo, czy pedofilia, które miały miejsce w małych miejscowościach i wioskach lub wielkomiejskich gettach patologii, wiedziałem z dobrych źródeł w latach dziewięćdziesiątych (jeszcze wtedy były tam one na porządku dziennym). Zarówno sprawcy, jak i bezczynni świadkowie oraz udający, że nic złego się nie dzieje, streszczali przeróżne incydenty tak, jak opowiada się film, a wszystko przy piwie, wódce i licznej rzeszy słuchaczy. Skoro tak wyglądała polska prowincja schyłku XX wieku, to lepiej miałoby być na ścianie wschodniej w latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku? Gdzie analfabetyzm, brud, smród, zabobony, choroby, izolacja, brak komunikacji….

Piotr Bukartyk – Małgocha.

Tytuł powieści wziął się od zwyczaju jednego z mężczyzn przewijających się przez tę historię: Gdy czuł się bezradny, wyładowywał frustrację malując pióra złapanych ptaków na wściekłe kolory i zwracając im wolność. Nieszczęsne ofiary były zadziobywane przez własne stado – ptaki nie tolerowały odmieńców, miały wgrany lęk przed innością. Pytaniem otwartym pozostaje „kiedy Polacy wyjdą poza algorytm ptasich móżdżków?!” Uchodźcy, LGBT, Niemcy, Rosjanie, Ukraińcy, ekolodzy, wegetarianie, ateiści i cykliści…, tyle odmieńców do zadziobania!

Tak się złożyło, że oglądamy sobie właśnie „Karierę Nikodema Dyzmy”. Główny wątek zna chyba każdy, ale moją uwagę przyciągnęło coś innego. Warszawska ulica, nędznicy gotowi za 100 złotych zasztyletować człowieka, nie pytając nawet dlaczego oraz ulicznice, dla których płatni mordercy stawali się bohaterami. Najbardziej zaś wpadło mi w ucho słowo „FRAJER”, którego prawdziwe znaczenie poznałem, gdy mój kolega w latach dziewięćdziesiątych przygotowywał film o dzieciach z warszawskiej Pragi. Nie…, nie odnosi się ono do kogoś o marnym charakterze, nie odnosi się do głupca, ani pochlebcy…, to zły trop. KAŻDY KTO NIE JEST SWÓJ, jest FRAJEREM, potencjalnym wrogiem, ofiarą do oskubania. Bez żadnych pytań.

Z innej beczki: Śledzicie wydarzenia w USA? Tak mi się skojarzyło, bo na Kapitol wtargnęli dziobacze malowanych ptaków.

Znowu niezbyt pamiętnikowy mi wyszedł post. Ale co ja zrobię, że w zimową pogodę więcej jest czasu na książki, filmy, rozmowy i rozmyślania, niż na przygody w terenie?!