156. Grób roku i inne ciekawostki.

Perspektywa emigranta odwiedzającego znajome miejsca po znacznie dłuższych okresach przerwy, niż miejscowi, bywa ciekawa. Autochton będąc przy zmianach w czasie bieżącym powie „takie już jest życie”, podczas gdy dla takiego przybysza zza wielkiej wody jak ja, zmiana będzie zaskoczeniem i odkryciem jednocześnie. Tak się stało, gdy odwiedzając groby bliskich, zauważyłem zniknięcie „Grobu Roku 1998”, ufundowanego przez mafię w głównej alejce cmentarza dla rozstrzelanego przez siebie gangstera, który chciał wykiwać własną grupę przestępczą. To był wtedy chyba najdroższy grób w mieście (trwały kulminacyjne lata bezrobocia spowodowanego transformacją ustrojową, zwykli ludzie mieli ważniejsze wydatki, niż cmentarne „zastaw się, a postaw się”, chcieli przeżyć). Pomnik odbierałem jako manifest mafii: „Chciał zrobić coś obok FIRMY (zdaje się, że w Polsce jest większe przywiązanie do tego określenia gangu, we Włoszech wolą słowo RODZINA), więc poniósł karę, ale to był dzielny żołnierz, dbamy o takich”. Dbałość jednak skończyła się z chwilą ufundowania nagrobka, po upływie 20 lat nie było komu zająć się pamięcią zabitego kolegi.

Znaczy się…, nie do końca, bo pomnik przeniosła rodzina na grób ojca zamordowanego gangstera po prostu dopisując imię szanownego tatusia do płyty nagrobnej nad imieniem syna. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie fakt, że ojciec był przyczyną tragedii dziecka, które wychowywało się głodne i zaniedbane na ulicy, aż do momentu, gdy przystąpiło do gangu. Nawet nie wiem, czy ekshumowali chłopaka (jest to o tyle mało prawdopodobne, że drogie), czy po prostu zajumali mu nagrobek, może jeszcze się dowiem.

Tymczasem w Stolicy skazani prawomocnym wyrokiem przestępcy próbowali wedrzeć się do Sejmu. Zgodnie ze starym żołnierskim przysłowiem, „z mysiej pizdy kaptura nie zrobisz”, jeden ze skazanych dostał w ryj od krewkiego kolegi zwanego tu i ówdzie ŚWIREM, mało się nie popłakał, a sam pierwszy sekretarz KC PiS czmychnął, gdy się zorientował że „znowu w życiu mu nie wyszło”. Jak słusznie zauważa część komentatorów: Tusk nie musiał nic robić, Kaczyński sam się zaorał. Ostatni sondaż daje partii Breżniewa zaledwie 25% poparcia. Gdyby dziś odbyły się wybory, koalicja antypisowska nie tylko byłaby w stanie odrzucić veto prezydenta, ale i przeforsować pozbawienie immunitetu Kaczyńskiego, Dudy i Ziobry oraz Macierewicza, a nawet zmienić Konstytucję. „Wielki Strateg” wyprowadził swą partię na skraj przepaści i zawołał „NAPRZÓD”, a teraz stoi, drze się wniebogłosy i czeka, co się stanie. Tym niemniej obrazki spod Sejmu były ciekawe, prywatnie kojarzą mi się z jakże ponadczasowym utworem Kory i grupy Maanam:

Maanam – Oddech szczura.

Podczas pobytu w Polsce czekała na mnie jeszcze jedna nowinka. Uważni czytelnicy pamiętają moje narzekania na brak wsparcia PiS-owskiej władzy dla artystów podczas pandemii, co było przyczyną zakończenia wielu projektów. Między innymi zamknięty został przez właścicieli „Teatr Nasz” z Michałowic, który był nieco bardziej wyrafinowaną alternatywą dla kabaretu i sitcomu preferowanych przez zwolenników sztuki lekkiej i przyjemnej. Niebagatelne środki pozyskane ze sprzedaży wszystkich nieruchomości i ruchomości z nim związanych przeznaczyli na podróż marzeń. Kupili campera, wyjechali, wrócą gdy będą mieli ochotę, są na emeryturze przecież. Do obrażonego na artystów środowiska PiS-owskiego mam takie pytanie: Wam się naprawdę zdawało, że przesuwając środki ze wsparcia artystów na propagandowy syf oraz populistyczny kał typu disco polo i „sylwester marzeń”, zrobicie na złość twórcom? Starsi po prostu przeszli na emeryturę, młodsi poszli tam, gdzie ich chcieli, jedynie NARÓD został sam na sam z Zenkiem, Marylą i Breżniewem. Toś mnie, Wąski, zaimponował!

Wracam do Irlandii! Żona czeka!

150. Wejście w Nowy Rok. W gruncie rzeczy, była to sprawa smaku…

Był rok 1984 i czarna dupa komuny, gdy średniej klasy zachodnia gitara elektryczna kosztowała więcej, niż roczne zarobki. Niejaki Walter Chełstowski, twórca festiwalu w Jarocinie wpadł na pomysł stworzenia „frontu zespołów walczących”, jak roboczo nazwał spotkanie grup Madame, Aya RL, Made in Poland, Kultura/Izrael, Siekiera i Variete. Po wysłuchaniu taśmy demo Siekiery chyba sam się postraszył pomysłu promowania tej bezkompromisowej grupy, sprowokował muzyków pozostałych kapel do oceny jej materiału. Wtedy nadające na innej energii dzieciaki z innych zespołów rozpoczęły krytykę, dając się podpuścić prowadzącemu spotkanie. Adamski, lider Siekiery, bez słowa wstał i wyszedł.

Steely Dan – Show Biz Kids.

Rok 2015, do władzy dochodzi neokomuna Kaczyńskiego, błyskawicznie przekształcając media publiczne w partyjną szczujnię. Część ludzi szołbiznesu, włączając w to muzyków i prezenterów zdecydowała się jednak nadal firmować swoimi nazwiskami propagandowy ściek Jacka Kurskiego, który wziął na siebie kwestię utrzymania „czystości ideologicznej” TVP. Kurwizja pluła, muzycy i prezenterzy dający jej twarze udawali, że deszcz pada i że oni tu są tylko dla muzyki, pomimo tego, że na rynku pozostawało wciąż wiele mediów niezależnych, gdzie mogliby się udać. Nie straciliby środków do życia odchodząc, jak Siekiera w 1984. Jednak pozostali, wybrali „koryto +”. Niektórzy z nich wykazywali się niezwykłą wprost gorliwością. Ot, jak choćby pan „ja wam wszystko wyśpiewam” Brzozowski. Jak się taplasz w błocie, to coś się zawsze przyklei!

„(…)W gruncie rzeczy, była to sprawa smaku, tak, smaku, który każe wyjść, skrzywić się, wycedzić szyderstwo….” To oczywiście Zbigniew Herbert.

Przemysław Gintrowski – Potęga smaku.

Dzisiejszej nocy, przy okazji sylwestrowego koncertu w Zakopanym trafiłem na dyskusję o sprzedajnych artystach, inspirowaną zwolnieniem Marka Sierockiego z Teleexpressu. I nie wiem o co w tych emocjach chodzi. Przecież to tylko kwestia smaku! Festyn w Zakopanem dupy poziomem nie urywał, ale gromadził tłumy. Nie musi tego organizować telewizja publiczna, może sobie to zrobić miasto, jak ma ochotę zarabiać na tego typu rozrywce. Z drugiej strony, jeżeli nowa TVP będzie chciała, to jej sprawa. Mnie tam i tak nie będzie, choć wolałbym, by MISJA obejmowała również nieco lepszy smak, niż pod władzą PiS. Sami rozumiecie, jak Kaczyński raz w życiu na wycieczkę do Wiednia pojechał, to zapamiętał sex-shopy. Ten poziom poznawczy mnie nie kręci.

Rozbawił mnie powyższy obrazek, więc się dzielę, choć sylwestrowe strzelanie za nami. Dobrego 2024, szczęśliwej Polski już czas!