039. Jak wymodlić synowi żonę.

Nie mam ostatnio dobrego nastroju, przygnębiają mnie zdarzenia, na które nie mam wpływu, a za sprawą empatii czuję się, jakbym był w ich sercu, choć na szczęście, to nie ja muszę przez nie przejść. Zastanawiałem się, o czym Wam napisać, by się nie nakręcać, więc padło na opowiadanko.

Jak wymodlić synowi żonę.

Jan i Maria urodzili się w czasach tak odległych, że dzisiejsza młodzież myli je z romantyzmem albo i średniowieczem. Dzieciństwo spędzali pomiędzy głodem, strachem o życie, terrorem i zagładą. Wychowani w tradycyjnych wiejskich rodzinach, traktujących dzieci jak maszyny robocze stworzone do wykonywania poleceń, uciekali ze swą miłością od swych bogobojnych rodzicieli na raty: Jan najpierw wyjechał do miasta „uczyć się fachu” i znaleźć lokum, Maria dołączyła do niego po trzech latach, opuszczając wieś w najgłębszej tajemnicy. To był udany exodus, zmylili zaskoczone rodziny i z czasem stanęli na nogi, choć początki były długie i trudne, właściwie dopiero po 30 latach przyszło im żyć w godziwych warunkach.

Uciec można dokądkolwiek, ale wszędzie zabieramy siebie. Oni razem ze sobą przywlekli wiejski konserwatyzm, nadgorliwość religijną i przekonanie, że przymus i upór oraz nadludzka praca są najlepszym gwarantem wszelkiej pomyślności. Jakiż to piękny materiał na słuchaczy i darczyńców Radia Maryja, jaki niezłomny, twardy elektorat PiS!

Wiele rozmawiam ze Świechną o takim „sukcesie życiowym”: Trzy pokoje z kuchnią, trójka dzieci, wszystkie z powodzeniem wykształcone i nawet tak dużo nie piją, choć zdarzają się sporadyczne zalania ryjka, a już obowiązkowo kłótnia po pijaku w Boże Narodzenie. Na „rodzinną radość” składa się jeszcze Wielkanoc (z kolejną kłótnią i zanietrzeźwieniem, ewentualnie na odwrót) oraz dwa tygodnie wakacji z jedynym wnukiem (rodzice chłopca mają ten czas dla siebie, cokolwiek to znaczy). No i starczy tego dobrego, bo dzieci, podobnie jak Jan z Marią w młodości, również wolały (i nadal wolą) żyć z dala od rodzicielskich poleceń i uciekły od nich najdalej jak mogły, do wielkiego miasta.

Samotność można oszukiwać na różne sposoby. Dopóki starczy sił, może to być praca, ale w pewnym wieku ta metoda odpada – zdrowie nie pozwala. W Polsce, zwłaszcza na prowincji, nadal podstawowy sposób zajęcia wiekowej głowy stanowi „przygotowywanie się do śmierci”, czyli kościół, modły, parafialne plotki, rezerwacja kwatery w takim ładnym miejscu, niedaleko wyjścia, obok głównej alejki lub wręcz przeciwnie, pod murem cmentarza, gdzie jest najwięcej zieleni. To właśnie preferowali Jan i Maria.

Była jeszcze „pomoc dzieciom”, ale nadzwyczaj często (w tym przypadku również) dzieci miały gdzieś nie tylko złote rady prowadzące oczywiście „do ich dobra”, ale też unikały widoku nieomylnych wyroczni wraz z całą ich ojcowsko-matczyną pomocą, pozostawała więc modlitwa w intencji pociech. Oj…, w tym nasi bohaterowie byli naprawdę dobrzy, szczególnie dużo miejsca w swoich „rozmowach” z siłą wyższą poświęcali najstarszemu synowi, bo co tu gadać, złoty był z niego chłopak, usłuchany był, nauczycielem został, a nawet poglądy polityczne zdawał się dzielić z rodzicami, czego nie można było powiedzieć o pozostałych dzieciach, które i bardziej rozbrykane były, i na „lewaków” głosowały. No i masz…, traf chciał że ten najlepszy, co to radzi sobie najlepiej, na wszystkie wakacje jeździ sam. W Alpy sam, na Kaukaz sam, rowerem do Włoch i do Francji sam, do Czech nawet sam…, toć żony mu dobrej, naszej, polskiej-katolickiej potrzeba. Modlili się i modlili, a czas mijał i mijał, pięćdziesiątka dawno strzeliła i nic.

Przyglądałem się temu wszystkiemu z daleka, być może niektóre rzeczy mi się poplątały, zwłaszcza jeżeli chodzi o szczegóły, wątku głównego jestem jednak pewien. Być może część już z Was się domyśla, ja w każdym razie zakończenie wyobrażam sobie tak:

Bogu to gość niezwykle zajęty, co i rusz zawracają mu dupę wazeliniarskimi tyradami połączonymi zgrabnie z prośbami o przysługę. Często – gęsto różne błagania wzajemnie się wykluczają, nie rozpatrzy starych, a tu napływają nowe. Dlatego gdy przed dziesięciu laty usłyszał: „Bogu, Bogu, daj dobrą żonę naszemu synkowi, no weź, nie bądź taki”, jakaś myśl kapryśna rozświetliła boską twarz, rzekł „hator, hator”, palcami pstryknął… i TA-DAM!!! Niech będzie…, ale z jedną małą poprawką!

Jan i Maria nadal pojęcia nie mają, dlaczego jeszcze ich modły nie zostały wysłuchane, za to SYN w zaciszu swojego wielkomiejskiego mieszkania przysuwa się do swojego partnera szepcząc mu w ucho dokładnie takie rzeczy o jakich jego miły zawsze marzył. Mają dobre i ciekawe życie, właśnie oglądali zdjęcia ze swoich wypraw: W Alpy, na Kaukaz, rowerami do Włoch, Francji i do Czech. Że też rodzice nigdy się nie zastanawiali, kto uruchamiał migawkę fotoaparatu?! A może coś podejrzewali, ale gdzież…, żeby u nich…? W bogobojnej, radiomaryjnej rodzinie?! Może wymodlona para stanie kiedyś przy nich trzymając się za ręce, nie wcześniej jednak, nim Jan i Maria spoczną w dawno zarezerwowanej kwaterze.