143. Ze zdumieniem odkrywane rozmiary dewastacji Państwa.

Zacznę nietypowo, bo od pytania. Czy ktoś z Was pamięta, w jakiej to bajce występowała rozkapryszona księżniczka/ królewna, którą matka (zdaje się, że była dobrą wróżką) wyposażyła w trzy czarodziejskie przedmioty (to chyba była igła, naparstek i kołowrotek) i wygnała z domu, pozwalając wrócić dopiero wtedy, gdy pozna ich zastosowanie i nauczy się z nich korzystać? Chodziło oczywiście o to, by nauczyła się pracować i zarabiać na swoje zachcianki. W każdym razie ja mam podobne myśli o innej rozkapryszonej pipie, konkretnie chodzi mi o Jaśnie Demencję Jarosława Breżniewa Kaczyńskiego, uważam że wyleczyć go może jedynie praca i dopóki sam nie zacznie robić swoich zakupów, prać swoich gaci, sprzątać grobów rodzinnych, czy czyścić kuwety swojego kota, dopóty będzie cierpiał na połączoną z narcyzmem patologiczną niedojrzałość emocjonalną i związane z tym komplikacje.

Klaus Mitffoch – Muł pancerny.

Do rzeczy, do rzeczy…. Zaczęło się od oczekujących w lokalu wyborczym na Żoliborzu. Pewien nadęty dziadyga zaczął się przeciskać do przodu, niczym jaki muł pancerny, by bez kolejki odebrać karty do głosowania. Ani „pocałuj mnie w dupę”, ani „wypierdalaj”, po prostu lezie jak po swoje i mu daj! No to mu wyborcy pokazali, gdzie należy stanąć, by móc zagłosować. Co ciekawe, pewnie nie byłoby żadnego problemu, gdyby wykazał minimum kultury, przywitał się i grzecznie zapytał o pozwolenie.

Zaledwie kilka tygodni po tym wydarzeniu, ten sam niedołęga zignorował czas rozpoczęcia obrad Sejmu, spóźnił się i zdziwiony, że na niego nie zaczekano wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego stojąc na schodach sali plenarnej, a po kilku godzinach podbiegł do stanowiska marszałka, próbując wymusić głos bez żadnego trybu, bo on, jak powiedział, „JEST PREMIEREM”.

O tym wszystkim rozpisywali się komentatorzy (w tym ja sam), jarając się zmianami w Sejmie. Nikt jednak wprost nie napisał, że sam już fakt wielkiej medialnej sensacji z powodu zwykłego ustawienia nadętego bufona na należne miejsce w szeregu ŚWIADCZY O SKALI DEWASTACJI PAŃSTWA. Dotychczas bowiem, a właściwie przez ostatnich 8 lat, przeróżne Dudy, Terleckie, Witki, Bredzińskie, Siuśkie i inne czopki kurdupla hańbiły polskie urzędy państwowe podporządkowując się bez żadnego trybu każdej zachciance JEGO NADĘTOŚCI, a cały „WSPANIAŁY, WIELKI NARÓD POLSKI” udawał, że tak ma być i nic się z tym nie da zrobić. Ta łoj…, naprawdę…?!

Oczywiście spóźniania Breżniewa na obrady Sejmu, czy jego wcinanie się bez kolejki, to jedynie symbole bez szczególnych, prócz wizerunkowych, dla kraju konsekwencji, ale już fakt, że na teren Sejmu, który powinien być chroniony przez Straż Marszałkowską i Służbę Ochrony Państwa, wchodzą uzbrojeni prywatni ochroniarze Breżniewa (finansowani przez partię, przecież nie przez Jego Demencję, któremu się wszystko należy), niesie za sobą poważne skutki. Oto bowiem partyjna bojówka (w swoich oświadczeniach idą w zaparte, że wchodzą na teren nieuzbrojeni, choć nie można znaleźć nikogo, kto ich przy wejściu rozbrajał) nie tylko potencjalnie może użyć siły przeciwko posłom, czy ministrom (nie mówiąc o dziennikarzach), ale też dezorganizuje pracę właściwych służb zdejmując je samowolnie z wyznaczonych stanowisk i rozstawiając po swojemu. Czy to nie jest dewastacja bezpieczeństwa serca Polski, czyli Sejmu? Przecież dokładnie to samo stało się w katastrofie pod Smoleńskiem. Banda partyjnych sługusów wpadała na zmianę do kokpitu pilotów podczas podejścia do lądowania we mgle, wprowadzając swoje porządki. Wrócimy do tego.

Na wieść o tym, że już wkrótce Breżniew może poruszać się po Sejmie bez swoich goryli, niejaki Suski zaczął lamentować, że będzie na niego zamach. Na nikogo nie będzie, tylko na dziadygę będzie! Ale nie to jest w tym najstraszniejsze. Okazuje się bowiem, że WICEPREMIER D/S BEZPIECZEŃSTWA do tego stopnia zniszczył Służbę Ochrony Państwa i Straż Marszałkowską, że sam im nie ufa. Mało tego, uważa że te służby są tak niezdolne do pełnienia swych zadań, że nie są w stanie zagwarantować mu bezpieczeństwa nawet na ograniczonym terenie gmachu Sejmu, co nieszczególnie mnie dziwi, skoro służbom, a potem MSW szefował przestępca ułaskawiony jeszcze przed uprawomocnieniem wyroku przez partyjnego kolegę.

1984 = Ferma hodowlana.

Obiecałem powrót do Smoleńska. Pewnie czytaliście już, że od czasu przejęcia władzy przez PiS, w I Bazie Lotnictwa Transportowego odpowiadającej za transport najważniejszych osób w Polsce (w tym Prezydenta RP) zaczęli rządzić trzej nietykalni oficerowie, wzajemnie wyrabiający sobie samym uprawnienia instruktorskie, uniemożliwiający odbycie szkoleń innym kolegom, nagminnie łamiący procedury bezpieczeństwa. Najsłynniejsza udokumentowana sprawa, to „naprawa” ultranowoczesnego samolotu do przewozu najważniejszych osób w państwie drucikiem i zużytymi pierścieniami i dopuszczenie maszyny do lotu przez Atlantyk, co na lotnisku w USA wywołało poruszenie i osobne dochodzenie. Druga podobna, to dopuszczenie do lotu do Francji samolotu z pękniętą osłoną radaru – i to z osobami o statusie HEAD na pokładzie. Smoleńsk partyjnioków nie nauczył niczego.

To państwo zostało kompletnie zdemolowane przez gangsterów współpracujących z Breżniewem. Pod każdym względem i to już od pierwszych miesięcy po przejęciu władzy. Przypomnę, że na PAŃSTWO, składa się OBSZAR PAŃSTWA + OBYWATELE PAŃSTWA + WŁADZE PAŃSTWA + SYSTEM PRAWNY. Od momentu, gdy władze państwa (konkretnie premier Beata Szydło) odmówiły realizacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, to państwo przestało istnieć. W każdym państwie znajdują się przestępcy, zdarzają się oni i we władzach, ale w momencie, gdy władza jawnie odmawia stosowania się do wyroku sądu, gdy jawnie pozbywa się norm prawnych, tego państwa już nie ma. Są zorganizowane grupy przestępcze próbujące poza prawem wymusić posłuszeństwo obywateli na terenie do tej pory zarządzanym przez państwo.

137. A jeśli Polska, to właśnie ta ojszczana klapa…?

23-go sierpnia postawiłem nogę na polskiej ziemi. Nadludzkim wysiłkiem powstrzymując się od wycałowania płyty lotniska, jak to miał w zwyczaju papież pierdyliardlecia, ruszyłem na spotkanie polskiej kulturze i polskim normom społecznym. Tak jak się spodziewałem, na dzień dobry przypomniałem sobie o narodowej kulturze jazdy. Pomijając „miszczów kierownicy” cisnących po autostradzie z prędkością ok. 200 km/h (mijali mnie średnio co pół godziny) większych cudów nie spotkałem (nie będę przecież liczył rodaków próbujących staranować mnie, gdy usiłuję włączyć się do ruchu z miejsca parkingowego wzdłuż ulicy). Do czasu. Sporo jeżdżę, wiele już widziałem, ale „profesjonalnego” kierowcy TIR-a trąbiącego na samochód jadący z maksymalną dozwoloną prędkością w terenie zabudowanym sobie nie przypominam. Owszem, zdarzało się, że próbowali mi najechać na zderzak, by mnie zmobilizować do łamania przepisów, ale żeby jeszcze trąbić? Jeżeli czyta mnie jakiś „profesjonalny kierowca” z kategorią A+B+C+D+E, to taka informacja: Gdy widzę w lusterku wstecznym zbliżający się samochód doganiający mnie z powodu znacznego przekroczenia dopuszczalnej prędkości, ja nadal znam przepisy ruchu drogowego, husaria ze słomą w butach nie robi na mnie przesadnego wrażenia. Jednak gdy usłyszę do tego klakson, mogę co najwyżej zatrzymać samochód zatrzymując całkowicie pas ruchu, podejść do szoferki trąbiącego i powiedzieć „piękny dzień, w czym mogę pomóc?” Naprawdę.

Jaś Fasola i zalety odkręcania kierownicy.

Skoro już jestem przy polskich normach związanych z ruchem drogowym, to dwa słowa o przepisach: DO DUPY! O znakach drogowych wyglądających tak, jakby raz ustawiali je robotnicy po zażyciu amfetaminy, a innym razem po zjaraniu skręta marihuany nie będę się rozpisywać, bo zdążyłem się przyzwyczaić, ale jestem świeżo po wizycie, umówionej wizycie w Wydziale Komunikacji, więc może o tym. Udałem się tam z wszelkimi papierami potrzebnymi do przerejestrowania samochodu (bez zmiany numerów rejestracyjnych). Nie zostałem obsłużony, gdyż nie zabrałem ze sobą tablic rejestracyjnych. Kierownicy, ani odkręconych kół też ze sobą nie przyniosłem, ale nie zdążyłem o tym powiedzieć panu z okienka, bo mam obawy, że i tego nasze mocarstwo wymaga. Mam niejasne wrażenie, że te azjatyckie, tudzież afrykańskie zwyczaje wynikają z tego, że błogosławione było nie było ręce urzędników…, naszych, polskich urzędników, powinny dotknąć każdej rejestracji – i to jeszcze przed uroczystym poświęceniem ich przez lokalnego proboszcza. Możliwe, że dzięki temu jaśnieć one mogą pełnym blaskiem. Tylko co, jeżeli Polska, to ta ojszczana klapa?!

Marek Koterski – „Dzień świra”.

Teraz uwaga, uwaga, zmiana nastroju! Tak naprawdę jestem na wakacjach i meandry administracyjne polskiego mocarstwa nie dotykają mnie mocniej, niż ewentualne zawiłości prawne mocarstwa, dajmy na to, egipskiego, mogłyby dotyczyć Janusza Kowalskiego udającego się raz do roku na wakacje all inclusive do Szarm el-Szejk. Przyjechałem tu, by się zrelaksować i tego się trzymam. Przez pierwszy tydzień ćwiczyłem wrażliwość twórczą, bo startuję z moim projektem teatralno-filmowym. Na pierwszy ogień poszedł eksperymentalny monodram. Eksperymentalny dla mnie oczywiście, bo jak znam życie, nie jestem z tematem ni formą pierwszy, drugi, ani nawet dziesiąty, ale ponieważ mam zbyt małą wiedzę, by być o tym przekonanym, to się trochę pobawię.

Rzecz jest o tym:

A trochę też o tym:

Nigdy czegoś takiego nie robiłem, ale już teraz mogę powiedzieć, że mój aktor przechodzi sam siebie i jeżeli tylko uda nam się dojechać do końca utrzymując poziom i zachowując przy tym spójność sztuki, wstydu nie będzie. Sesję zakończyłem zadowolony, do następnej jeszcze trochę czasu.

Po tygodniu dołączyła do mnie Świechna i od tej pory skupiam się wyłącznie na miłym spędzaniu czasu. Pogoda dopisuje, nastroje również, choć gdybyśmy byli bardziej podatni na zewnętrzne wpływy, zwłaszcza na cudze sprawy, to nie byłoby kłopotu z zepsuciem sobie humorów. Ostatnie 2 miesiące w mojej rodzinie zostały zdominowane przez tragiczne wydarzenie, którego nawet nie można całkowicie zamknąć, bo nie jest łatwo zmierzyć się ze śmiercią młodego człowieka, gdy ukrywane są okoliczności i przyczyna zgonu. Zdarza się więc, że empatia nie pozwala mi się skupić na swoim życiu, ale mam nadzieję, że nie są to zbyt długie okresy. Odwiedziliśmy wujostwo, które jest znacznie mocniej dotknięte tą śmiercią, widzieliśmy na własne oczy, że się nie pozbierali, chciałbym móc im ulżyć, ale czuję się bezsilny widząc, że nie przeżyli żałoby, cały czas ją pielęgnują zamiast zamknąć. Potrafię to zrozumieć, ale nie skłamię przecież, że to dobrze. Mam Świechnę i dzięki temu najsmutniejsze nawet przeżycia stają się po jakimś czasie wspomnieniem, dalej przeraźliwie smutnym, ale jednak wspomnieniem, jeśli wiecie o co mi chodzi.

Zaczął się dzień 7-go września, nasz dzień. 4 lata temu miła pani z Urzędu Stanu Cywilnego udzieliła nam ślubu. Każdego dnia przeżywamy coś pięknego. Staramy się to jakoś dokumentować, pismem, fotografią, rozmową. Wziąłem do ręki aparat, przeglądam ostatnie zdjęcia. W ciągu zaledwie 7 dni spotykaliśmy rodzinę i przyjaciół, otaczaliśmy się zwierzętami teściów i znajomych, podróżowaliśmy w deszczu w kierunku tęczy oraz w słońcu przed siebie, próbowaliśmy kawy od kilkunastu baristów, obiadów od kilku szefów kuchni, podglądaliśmy kaczki, pawie, kawki i gawrony, łazikowaliśmy po Trzebnicy, Wrocławiu, Janowcu n. Wisłą, Kazimierzu Dolnym, Puławach, byliśmy na wzgórzach i w wąwozach, podziwialiśmy Wisłę, a teraz idziemy spać i w dalszą drogę.

Kilka godzin temu czytałem celną myśl Darka Milińskiego: „PIĘKNY ŚWIAT I NIECH NIKT TEGO NIE KOMPLIKUJE”.

120. Dokądkolwiek pójdziesz, idi na chuj!

Rok temu nazistowski reżim Putina rozpoczął wojnę totalną z Ukrainą. Niczym Hitler w 1941 wydał rozkaz inwazji na całej długości granicy i mam nadzieję, że podzieli los swego starszego kolegi. Jak mawia Skiba, salwę honorową po jego śmierci przydałoby się dla pewności oddać w trumnę, choć dla mnie Fiutin-Przygłupin może po prostu położyć się obok „dumy floty czarnomorskiej”, tej co to poszła tam, gdzie jej obrońcy „Wyspy Węży” iść zalecali. Sam jestem ciekaw, czy takiego Władimira Władimirowicza porosłyby ukwiały, czy tylko glony i sinice lub (co bardziej prawdopodobne) jakieś bakterie fekalne. Żadna ryba tego raczej nie tknie!

Mógłbym tu powielać analizy toku myślenia tego postsowieckiego dyktatorka, przeprowadzane przez rocznicowe wydania mediów wszelkiej maści, ale to sobie przecież znajdziecie w sieci. Mnie bardziej interesują Rosjanie, bo w końcu ktoś wybrał łajdaka na prezydenta i ktoś utrzymuje jego mandat do sprawowania władzy. Znamiennym jest, że Putin zyskał wystarczająco duże poparcie społeczne do utworzenia dyktatury w wyniku zdławienia niepodległościowego zrywu Czeczenii. Onucom się zdało, że są mocarstwem, bo po wieloletniej wojnie pokonali kraj o powierzchni dwukrotnie mniejszej od województwa mazowieckiego, a liczbą ludności znacząco ustępujący Warszawie, stolicy Polski. To naprawdę wystarczyło, by Rosjanie pomyśleli, że znów są „wielką Rosją”.

Obrazek: Ukrposhta.

Skoro już o dziwnych zachowaniach mowa, to poświęcę słów kilka symetrystom. Mamy taką sytuację, że Polska armia została zniszczona przez Macierewicza w dwóch ratach, najpierw rozwalony został wywiad, a potem kadra oficerska i kontrakty na nowoczesny sprzęt. Dzisiejsi wyżsi dowódcy nie mają doświadczenia, ani bojowego (w misjach NATO), ani we współpracy z NATO. Ukraina stanowi skuteczny bufor przed Putinem dopóki będzie otrzymywać pomoc z Zachodu. Tuż za naszą granicą giną ludzie, a polskie olbrzymie zakupy zbrojeniowe w panice robione po wybuchu wojny mają ten defekt, że trzeba je jeszcze zrealizować, bo to kontrakty rozciągnięte w czasie na 10 lat. Po otrzymaniu zaś sprzętu należy dodatkowo przeszkolić obsługę, zabezpieczyć logistykę i opracować taktykę jego użycia. Mój mózg zakłada, że w sytuacji takiego zagrożenia, Polacy powinni kibicować wzmacnianiu obrony Ukrainy. Tymczasem brunatna strona naszej sceny politycznej tradycyjnie próbuje zbić kapitał na prorosyjskości, bo wśród naszych obywateli aż roi się od symetrystów, którzy uwielbiają lans na zdanie odmienne, głosząc teorie typu: „Wam się naiwniacy zdaje, że Biden to dobry wujek przysyłający broń w prezencie, a on tylko się do wyborów przygotowuje”. Niby nic, niby taki stonowany głos, a jednak w gruncie rzeczy uderzający we wsparcie dla Ukrainy.

Jestem dość empatycznym facetem, często podświadomie wczuwam się w sytuację ofiar. Łatwo jest mi wyobrazić sobie sytuację, gdy Putin atakuje Polskę, bombarduje domy mojego rodzeństwa, morduje mi rodzinę, ale przed klęską chroni nas wsparcie Zachodu, choć cały czas trwają walki na wyczerpanie. Ciekaw jestem, czy w takiej sytuacji symetryści też powtórzą swe złote myśli na temat Bidena.

Próbuję znaleźć jakieś porównanie, które lepiej zilustruje szkodliwość takiego postępowania. Otóż pani symetrystko/ panie symetrysto, czy gdy dziecko daje Ci prezent pod choinkę, mówisz mu „I myslisz, że uwierzę, że jesteś takim Świetym Mikołajem?! Dajesz mi prezent, bo taki jest zwyczaj i wiesz, że jak o mnie zapomnisz, to ode mnie też nic nie dostaniesz!”. A może wspinacie się na wyżyny symetryzmu, gdy firma daje Wam podwyżkę? Ktoś może wykonuje lans typu wygarnięcia prosto w oczy dyrektorowi finansowemu: „Myślisz, że mnie rusza ta twoja nędzna podwyżka? Dałeś mi ją, bo musiałeś, bo będą wybory do zarządu i chcesz tam wepchnąć swoich ludzi”.

Pussy Riot – Putin’s Ashes.

A już w najprostszych możliwych słowach: Pomoc dla Ukrainy, to ratunek dla naszej narodowej, polskiej dupy. Nie jest roztropnie obrażać największego wspierającego. I nic mi do cudzego rozsądku, dopóki jego brak mi nie zagraża. Niestety, w tym przypadku pożyteczni idioci stwarzają zagrożenie dla mnie, mojej żony, mojej rodziny.

113. Kraj.

Działo się to w kwietniu 2013, a wrażenie było tak silne, że obraz ten do dzisiaj mam w głowie. Sobieszów, Jelenia Góra, ławeczka przy ścieżce wiodącej w kierunku zamku i rezerwatu „Chojnik”, gdzi wybierałem się w celach turystycznych. Na siedzisku spoczywały dwie nastolatki (mogły nie mieć nawet piętnastu lat) rozpijały z gwinta wino proste wraz z dwoma czterdziestolatkami o aparycji kryminalistów. Taka gmina! Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tam urodził się też Dariusz Miliński, ocalony przez sztukę artysta i społecznik, który dziś porusza niebo i ziemię, by zapomniane przez bogów i ludzi dzieci z okolic pobliskiej Pławnej k. Lubomierza miały możliwość rozwinąć talent, nabrać pewności siebie, uwierzyć w odmianę losu. Jego autobiografia „Urodzony na cmentarzu” powinna być lekturą obowiązkową dla kandydatów na nauczycieli, kuratorów i pracowników MEN, bo pokazuje wszystkim wychowanym w bańkach „dobrych domów” niewyobrażalne rozmiary patologii czające się tuż za rogiem. Oprócz tego, książka pokazuje cud, jaki może nastąpić, gdy dziecko z takim beznadziejnym startem otrzyma pomoc w postaci dostępu do kultury i sztuki oraz możliwość rozwijania talentu. Nie sądzę, by pan Darek czuł dzisiaj potrzebę dowodzenia swojego patriotyzmu poprzez darcie ryja w tryskającym agresją tłumie, czy przez palenie rac i skandowanie szowinistycznych haseł, a jeśli zabiera głos w dyskusji, to np. tak:

Dariusz Miliński – Prężąc muskuły…

W tym roku po raz kolejny jakiś pan Pierdziuszkiewicz zorganizował paradę zdominowaną przez chłopców z płonącymi racami, tym razem pod hasłem „SILNY NARÓD – WIELKA POLSKA”. Gdy zobaczyłem zdjęcie wąsatych Januszy z Polkowic targających transparent tej treści, parsknąłem śmiechem, bo skojarzyło mi się to z pewną odznaką:

Nie wiem.., mam mieszane uczucia…, jakoś nie wyobrażam sobie, by ktoś naprawdę silny potrzebował chodzić z transparentem „SILNY, ŻYLASTY MĘŻCZYZNA, 105 KG WAGI, IQ 150”, chyba że byłaby to komedia.

Innym humorystycznym akcentem marszu była poruszająca się z tłumem grupa przebranych za szlachtę konnych jeźdźców (husaria i inni), bo rzeczywiście tak to mniej więcej wygląda: banda chłopskich potomków czci nabożnie szlachtę, niewolniczo wykorzystującą ich przodków, marząc o tym, by być takim husarzem.

A wiecie, że szlachta stanowiła (według różnych szacunków) zaledwie 6 do 10% ogółu społeczeństwa?

Swoją drogą to ciekawe, że wśród chłopskich potomków nikt nie przebiera się za dawnych gospodarzy, parobków, mieszczan, nie przebierają się nawet za duchownych. Nie ma wśród nich ani dzielnego Janosika, ani Piasta Kołodzieja! Sama szlachta – i to z czasów najgłębszego niewolnictwa! Cóż…, gdy byłem mały, na podwórku każdy pies był Szarikiem, chłopiec Jankiem, dziewczynka Marusią albo Lidką, a każdy mały szkrab na zabawie karnawałowej zakładał pelerynę i maskę Zorro!

Aaaa…, byłbym zapomniał…, w tym roku za Pierdziuszkiewiczem tuptał poseł Zero, czyżby kumpli szukał na wypadek wykopsania z tzw. „Zjednoczonej Prawicy”?

Salon niezależnych feat Wojciech Belon – Żródło.

„A ja na nazwy i na znaki sram. Nie fetysz granic mnie tu trzyma, lecz miejsca… i w tych miejscach przyjaźń!”

Jacek Kleyff, Żródło.

Nie pisałem nic o Halloween, Dziadach, ni o Wszystkich Świętych i Zaduszkach. Korciło mnie, bo wiele rozmawiam o śmierci z małżonką mą Świechną, tyle że nasze rozmowy są dalekie od całej mistycznej aury okalającej tę tematykę. Nas zwyczajnie ogarnia wkurw, gdy młodzi ludzie giną z powodu nałogów, samobójstw, porachunków gangsterskich i wojennych. W tym roku szczególnie ciężko było mi komentować listę zmarłych, bo w Ukrainie giną ludzie, którzy chcieli po prostu normalnie żyć. Wściekły jestem, gdy uzmysłowię sobie, że ginie nauczycielka, sportowiec, lekarka, dyrygent, budowlaniec, tancerka, tylko dlatego, że Fiutinowi się zdało, że jest Piotrem Wielkim. Do szału doprowadza mnie anonimowość tych ofiar, których zwie się po prostu „obrońcami ojczyzny”, „bohaterami”, etc…, podczas gdy oni mieli imię, nazwisko, rodzinę, przyjaciół, pasje, umiejętności, namiętności. Irytuję się, gdy słyszę „nie zapomnimy”, bo my nawet nie wiemy, o czym mamy pamiętać. Tak się chyba uzewnetrznia moja bezsilność wobec wojny.

Przemysław Ginrowski – Postacie.

Zobaczyłem na f-b kilka zdjęć moich kolegów z lat wczesnej młodości. Przystojni, pełni wigoru, przerażająco biedni: podkoszulki, przyciasne i znoszone szorty, na stopach co się trafi. Dwóch z nich zabił alkoholizm, jeden stracił pół dorosłego życia za kratkami, jeszcze inny dogorywa pijąc w samotności, robiąc za ciecia i parobka na jakimś niemieckim kampingu, ciężko się z nim rozmawia przez telefon, monotonia jego życia nie daje mu możliwości snucia opowieści. To też mnie przygnębia. Nie wychowywaliśmy się, kurwa, w żadnych „fajnych, beztroskich czasach”. Byliśmy biedni, sfrustrowani, nie potrafiliśmy planować przyszłości, bo nie wierzyliśmy, że może w niej nas czekać coś dobrego, a mówiąc o biedzie, nie mam na myśli finansów jedynie, ale też nędzę kulturalną.

109. Tak naprawdę, to nie ma na świecie dużo felietonów lepszych, niż ten.

Tak naprawdę, to nie ma na świecie ludzi dużo mądrzejszych, niż ja (…). Niestety, niesprawiedliwie, noblistą nie jestem!

Epoka Ciekawostek – Jarosław Najmądrzejszy.

Naprawdę staramy się i sięgamy do wszystkich, także dla tych najbardziej pokrzywdzonych…, tych miejsc, gdzie tych głodnych dzieci było naprawdę dużo, tych miejsc, gdzie ludzie zbierali po lasach kartofle zasadzane dla dzików…, przez leśników (człowiek nie czuje, jak mu się rymuje)! Bo tak było! Tak było, ja to mogę potwierdzić (a jak potwierdza najmądrzejszy człowiek na świecie, to sami wiecie…), bo mnie to bezpośrednio ci leśnicy opowiadali!

Spółka z o o – Fakty autentyczne 21.

I pamiętajcie, moi drodzy, mogę wam to potwierdzić, bo mnie prezes pan z laptopa gadał, węgla jest zakupiona odpowiednia ilość, tzn. trzy razy więcej niż potrzeba, bo do palenia w piecach, zwłaszcza tych nowoczesnych, potrzebny jest sortowany, a on jest jeszcze niesortowany, a potem, jak się go posortuje i przewozi, to on znowu zamienia się w transporcie w niesortowany. Zresztą nawet „jej autoryteta” Zalewska twierdzi stanowczo, że Jarosław Kaczyński nigdy nie mówi o rzeczach, o których nie usłyszał. Nie wiem jak was, ale mnie przekonała (nie wiem, czy czuć wystarczająco mą ironię, stąd dopisek dla wyborców najmądrzejszego prezesa świata), buuuchachacha…!!!

Ja wiedziałem, że tak będzie. I nie dlatego, że kolega z piosenki Grzegorza Halamy mógł wziąć śpiworek. Nawet nie dlatego, że w roku 2018, niejaki Tchórzewski Krzysztof, minister energii (to szef takiego resortu utworzonego przez PiS w roku 2015 i zabitego przez tenże PiS w 2019), sierota po swym ministerstwie, zawierzył je i z nim razem wszystkich energetyków opiece Matki Bożej Królowej Polski. Po prostu wiedziałem, że jeśli Polską rządzi niedołężny tyranek, który nie potrafi założyć butów od pary, to może być tylko tak. A dziki już dawno mówiły, że im głodne dzieciary ziemniaki wykopują! A nie mogły za radą marszałek Gosiewskiej se po prostu namiotu w lesie rozstawić i żreć kanapki z kawiorem? A domu docieplić przed sezonem nie mogły, jak premier zaleca? Zbierać chrust przecież by się dało, jak minister Siarka doradza, palić trzeba przecież było wszystkim (z wyjątkiem opon oczywiście), jak mawia sam prezes pan! A jeść mniej i nie tak drogo, to nie łaska?! Sam minister edukacji o tym mówi! Mogły, tylko wtedy nie było we władzach pana Siarki (nie mylić z Siarą), Czarnka, Gosiewskiej, Morawieckiego, samego Kaczyńskiego, żeby im mogli światłych wskazówek podczas ojcowskiej wizyty udzielić.

Tak naprawdę, nie ma na świecie dużo lepszych felietonów, niż ten. Niesprawiedliwie nie dostałem żadnego Pulitzera, choć dużo lepszych felietonistów też nie ma. Tylko, że ja nie jestem prezesem Wolski!

105. Nakurwiam zen.

Coraz trudniej mi uwierzyć, że wywodzę się z kraju, w którym tematem dnia i ogólnonarodowej dyskusji jest skecz kabaretowy, który obraził uczucia partyjne suwerena. Cóż za wrażliwa nacja! Oglądają gatunek, który jeszcze sto lat temu był klaunadą, gdzie najlepszymi dowcipami były kopniaki w tyłek, walenie sobie nawzajem w twarz masą tortową, oraz przywalenie z obrotu drabiną i są zaskoczeni brakiem subtelności, ale jednocześnie największe salwy śmiechu padają po słowach „dupa”, „dymać” i „kurwa”, choć zaznaczyć należy, że czujne oko kamery bezbłędnie wychwyciło również naburmuszonych przez cały czas miłośników pasków TVP Info, których przekaz odmienny rani, zwłaszcza gdy się zorientują, iż tym razem skecz jest o nich. I pomysleć, że jeszcze pół miesiąca wcześniej ten sam suweren protestował po słowach noblistki: „literatura nie jest dla idiotów”. Okazuje się, że kabaret również.

Ciężko mi znaleźć język rozmowy z Rodakami, gdy w jej trakcie, w odpowiedzi na narzekanie rzucam „łączę się z Tobą w bólu, jak pan papież”, a jako ripostę słyszę „od razu wystrzelajcie katolików, przyjdą muzułmanie, to zobaczycie”.

Nie jest łatwo, gdy orientuję się, że mniej więcej co drugi znajomy/ co druga znajoma żali mi się, że linie lotnicze „kazały się szczepić”, a już bardzo niezręcznie robi się, gdy zdawać by się mogło inteligentny człowiek porównuje kilka tygodni ukrywania katastrofy ekologicznej na Odrze, zwłoki w działaniach ratunkowych i ukrywania informacji o potencjalnych źródłach skażenia do awarii „Czajki”, gdzie po 23 godzinach wiadomość była już w mediach i trwała akcja ratunkowa. Udawanie, że nie ma różnicy przypomina mi pięciolatka, który przemoczy buty i na uwagi rodziców odpowiada, że jemu jest dobrze w mokrych i właśnie o to mu chodziło, a poza tym tato też chodzi po kałużach. Przy okazji, podobnie zachowują się ludzie, porównujący systemową pedofilię i ochronę jej sprawców wśród kleru do przypadków pedofilii w innych grupach społecznych, gdzie reakcja jest natychmiastowa.

Oczywiście wiem, dlaczego tak jest. Skoro taki Plugawy Krystyn żre na sali plenarnej Sejmu i pyskuje, gdy mu się zwróci uwagę, podobnie jak drze ryja, zamiast poprawić swój błąd językowy i twierdzi, że ortografia jest lewacka, a mówi się „wziąŚĆ”, bo tak go uczyli i jest to przyjmowane jako norma debaty publicznej, to nie mam więcej pytań, choć budzi się we mnie ciekawość, co będzie następne. Słoma wystaje z butów na każdym kroku, czy sprawa warta jest kompromitacji, czy jest zupełnie pomijalna. Kilka miesięcy temu niejaki Jaki wystąpił w Europarlamencie w galotach wyglądających, niczym piżama lub dres, a potem dowodził oburzony krytyką, że to jednak nie dres. I tak sobie myślę, czy pan Patryk zakładając spodnie wyglądające jak obsrane lub koszulę wyglądającą jak obrzygana, będzie dowodził, że to fabryczny wzorek i dlatego nie ma nic zdrożnego w zakładaniu ich na publiczne wystąpienia. W każdym razie te lekcje idą w Polskę: Jak naniesiesz komuś do mieszkania gnoju, to zaatakuj go, że sam ma gnój w oborze, a gdy pierdniesz przy stole, będąc w gościnie, to wykrzycz, że to przez „skandaliczny” poczęstunek.

„Nakurwiam zen!” – podoba mi się ten oksymoron, bo nieźle oddaje to, co czuję. Jego pierwsza część mówi o tym, że moje emocje są burzliwe, a druga odzwierciedla mój sposób radzenia sobie z tymi z nich, na które nie mam wpływu: Po wyartykułowaniu opinii zajmuję się przyjemniejszymi sprawami. Ostatnio nawet nie czytam blogów, przynajmniej nie robię tego regularnie, bo wybieram rozrywki, które bardziej mnie relaksują. Ci z Was, którzy mnie lepiej znają, wiedzą że lubię wędrować, lubię też od czasu do czasu obejrzeć jakiś spektakl, czy film. Zazwyczaj robię to ze Świechną, ale ponieważ nasze plany wymusiły na nas prawie 3 tygodnie rozłąki, próbowałem rozejrzeć się za kolegami, którzy chcieliby się podłączyć pod ten sposób spędzania czasu. Niby nie jest to dla mnie zaskoczenie, ale jakoś tak nostalgicznie mi się robi, gdy orientuję się, że starzy znajomi nie wykazują entuzjazmu na takie propozycje, co skłania mnie do zwrotu ku nowym, dobieranym według klucza zainteresowań. Na szczęście z małżonką mą Świechną również się dobraliśmy zgodnie z naszymi pasjami. Klucz dostępności, jakim się kieruje młodzież, po latach ukazuje wady i luki, gdy tymczasem my z optymizmem patrzymy w przyszłość.

W Irlandii sezon wyprawowy może trwać nawet do końca października, mam w związku z tym kilka pomysłów na małżeńskie wypady, a od listopada – w porze deszczów i wiatrów, rozejrzymy się za koncertami i spektaklami. 17 listopada Dublin gości naszych ulubionych Finów. Sigur Ros koncertuje w „3 Arenie”, a to dopiero początek sezonu.

Sigur Ros – Olsen, Olsen.

Po głowie chodzi mi jeszcze jeden szczwany plan: Chciałbym powoli odchodzić od blogowania na rzecz pisania, bo choć natychmiastowe interakcje w blogosferze potrafią mile podłechtać moją próżność, to chciałbym pójść w kierunku ponadczasowości, robić coś, co nie starzeje się tak, jak komentarze do rzeczywistości. Mój projekt filmowy dał mi pojęcie o tym, co sprawia mi przyjemność. Zobaczymy, czy mi wyjdzie takie przesunięcie uwagi, bo zdaje się, że nie pokonałem w sobie łowcy nagrody. Mam za to Świechnę, która od dawna mnie namawia na ten krok. Może nie na porzucenie blogosfery, ale na pisanie i na kolejny film. Nierozsądnie by było zignorować takie wsparcie od najbliższej mi osoby.

Giants Causeway, to oczywiście miejsce, skąd pochodzą zdjęcia ilustrujące dzisiejszą notkę, a na nich jedna z tych wypraw, które miały posłużyć zarażeniu spokojem tych, którzy wszystko robią po coś innego od czerpania przyjemności z chwili.

080. O urwał! Jestem w Polsce! Obrazki wybrane.

„Rosja to stan umysłu”, głosi powszechnie małpowany slogan dotyczący nietypowych zachowań, wystarczająco często spotykanych w tym kraju, by powstał stereotyp. A ja kilka dni temu wylądowałem w Polsce i odnoszę nieodparte wrażenie, że Polacy chcą udowodnić, że co tam Rosja…!!! Polska, urwał!!!

Wleń, widok z pałacu Lenno.

Lotnisko we Wrocławiu. Działa tylko jeden parkomat i tylko jeden jest oficjalnie wyłączony (znaczy się, jest informacja, że nie działa). Pozostałe działają teoretycznie, ich słodka tajemnica niepełnosprawności wychodzi na jaw dopiero po kilku minutach prób. Ale nie to mnie wzrusza, awarie się zdarzają! Stoję przy parkomacie z biletem w ręku, szukając wzrokiem miejsca, w którym mógłbym dokonać jego sprawdzenia i opłacenia. Nagle widzę przed nosem męską rękę, która pcha swój bilet w jakąś szparę przed moim nosem, a ja mam wrażenie, że za chwilę nastąpi atak ciałem w walce o pozycję przed otworem biletowym. Jestem zdumiony, zatkało mnie, odruchowo się odsuwam. W kraju, z którego przylatuję, takim ludziom się ustępuje, bo prawdopodobnie mają ostry autyzm, zespół Downa lub inne schorzenie, które utrudnia im kontakty społeczne. Polak tego mieć nie musi. Z pewnością ma świetne uzasadnienie na swoje zachowanie. Mógł się „wyjątkowo” spieszyć, a ja stać jak ta pipa przecież.

Wleń – Widok z pałacu Lenno.

Siadam za kierownicą. Przede mną polskie drogi. Nie, nie zanudzę Was historiami o ilości husarii walczącej z czasem (sami wiecie, że Polacy częściej, niż przedstawiciele innych nacji mylą samochód z wehikułem czasu i zamiast ruszyć dupsko odpowiednio wcześnie, próbują nadrobić spóźnienie po drodze, a Polki pod tym względem panom ostatnio wcale nie ustępują – statystycznie rzecz jasna). Dojeżdżam drogą podporządkowaną do skrzyżowania. Po prawej stłuczka, która ogranicza moją widoczność. Drogą główną da się w tym miejscu jechać 100 km/h bez ryzyka wypadnięcia z trasy, a to znaczy, że jak się da, to ktoś to zrobi mimo ograniczenia i dwóch dobrze eksponowanych uszkodzonych samochodów. Delikatnie podjeżdżam próbując dostrzec, czy nic się nie zbliża. Za mną kierowca autobusu zaczyna trąbić (panu chyba się zdaje, że w ten sposób coś przyspieszy). Nie zaryzykuję wpakowania siebie i Świechny pod pędzący pojazd jedynie dlatego, że jakiś Janusz trąbi. Zdaję sobie jednak sprawę, że młody, badź niezbyt często jeżdżący kierowca pod taką presją potrafiłby to zrobić.

Siedlęcin, kładka nad Jeziorem Modrym pod Perłą Zachodu.

Wchodzimy do galerii. Taśmą odgrodzona jest ścieżka dla tych, którzy w kolejce czekają na wpuszczenie do sklepu (limity covidowe), czekamy spokojnie na swoim miejscu, gdy nagle przez taśmę przeskakuje jakiś mężczyzna, stając jak gdyby nigdy nic przed nosem naszym i jeszcze dwóch kobiet, które były tuż przed nami. Pamiętacie scenę z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”?

– Pan tu nie stał!

Panie, wsiądzie pan w 125, dojedzie pan na Plac Zamkowy, tam jest kolumna Zygmunta Trzeciego. Pójdzie pan i powie mu: Pan tu nie stał!

Siedlęcin, wieża rycerska.

Poczekalnia u dentysty. Bardzo uprzejma recepcjonistka przyjmuje nasze dane i wskazuje wygodne miejsca, gdzie możemy spocząć. Z gabinetu wychodzi starsza pani, grzecznie pozdrawia nas na do widzenia, obsługa dezynfekuje fotel dentystyczny, byśmy mogli skorzystać z ich usługi. Mija minuta, gdy z ulicy wchodzi z hukiem jakiś typ, na oko skrzyżowanie straganowego sprzedawcy buraków, cinkciarza i miłośnika osiedlowej siłowni. Bez słowa wprowadzenia drze się na dziewczynę z recepcji, że on specjalnie zwalnia się z pracy. Dalsza część jego wypowiedzi świadczy o tym, że to on przywiózł starszą panią, ale stan jego umysłu nie pozwala zrozumieć procedury finansowania zabiegu przez NFZ. On „myślał” (właściwie, to przestrzeń między uszami mu się zjonizowała), że pacjentka będzie od razu leczona, a tu się okazuje, że trzeba wysłać dokumenty do NFZ i czekać na odpowiedź. Procedura nie zależy od nikogo z przychodni, ale to na jej pracownikach pan wyładował frustracje. Poinformowany o kolei rzeczy wychodzi. „PRZEPRASZAM” nie przechodzi mu przez gardło, ale to już nie robi na mnie wrażenia. Dziwnym by było, gdybym się tego po nim spodziewał.

Most kolejowy nad odnogą jeziora Pilchowickiego.

Dolny Śląsk jest piękny, mnie zachwycają szczególnie Sudety i całe Pogórze Sudeckie (bez wyróżniania pomniejszych pasm). Zamki, pałace, przepiękna architektura poniemieckich domów. Zwiedzamy szczęśliwi, rozmawiamy podnieceni o tutejszych cudach: Świechna, Tatko Świechny i ja. Wokół ludzie z takimi wyrazami twarzy, jakby im coś śmierdziało i od ich wysiłku umysłowego zależało, czy przestanie. Nawet kelnerki są tu spięte, niczym szeregowiec obsługujący w kantynie generała. To nie jest w Europie powszechne, kto nie był, musi mi uwierzyć na słowo. W Grajdołkowie jest jak ma być, myśmy Francuza jeść widelcem uczyli!

Wleń, budynek stacji kolejowej na nieczynnej linii kolejowej doliny Bobru.

Wszystko się zmienia. Miejsca, które zostawiłem w 2004 już nie są takie same, tym bardziej ludzie. Nawet alkoholicy spod sklepu w moim ukochanym miasteczku, zdawać by się mogło, że najbardziej stagnacją ogarnięta część społeczeństwa, rotują. Oprócz Cwenia i Garnka, którzy w minionym roku zeszli z tego świata nie wytrzeźwiawszy, brakuje Czubka, który już nie podnosi się z łóżka – z tego samego powodu wygląda ponoć jak schorowany osiemdziesięciolatek. Żaden z nich nie przekroczył pięćdziesiątki. Za dzieciaka grywałem z nimi w gałę. Pod sklepem biegają teraz jakieś monstra, skrzyżowanie dzieła dra Frankensteina z kloszardem – i to takim z lat Wielkiego Kryzysu, obdarci do granic możliwości, szurający resztkami obuwia, szaleństwo mają wypisane na twarzach, mówią do siebie wykrzyknikami i cytując Iana Andersona (Jethro Tull) „spędzają czas w jedyny znany sobie sposób”.

Jethro Tull – Aqualung.

Rozmawiam trochę z ciocią R. o pogrzebach znajomych. Tych, co przez alkohol, tych co przez covid i inne choroby oraz tych, co ze starości. W ciągu 10 minut opowieści, słyszę dwie o kłótniach rodzinnych o miejsce na kwaterze. Ktoś nie godzi się, by ktoś z rodziny leżał w tym samym grobie, co dotychczasowi zmarli z rodziny. „A co Oleńka, a co….?!”, że tak pojadę Kmicicem. Najwidoczniej tych kilka chwil poczucia władzy i kontroli kompensuje dożywotni gniew i urazy rodzinne. Nawet, jeśli przez to wkrótce nie będzie komu opiekować się spornym grobem, bo przegonieni członkowie rodziny będą leżeć na innym cmentarzu, nowe groby będą zaopiekowane, a stare odejdą w zapomnienie.

Wleń, kamienica w południowo-zachodnim narożniku rynku.

Poznajemy nową partnerkę kuzyna, daje się łatwo polubić. Jest miło, zwłaszcza, że wszyscy zajadamy się przepysznymi daniami spod ręki mojego kolegi, wyśmienitego szefa kuchni zatrudnionego do poprawienia działania pewnej restauracji w Świeradowie. Dowiadujemy się, że moja cioteczna bratanica zafascynowała się czytelnictwem. Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni tym, jak poważne lektury ma już na swoim koncie. W czasach wszechobecnej propagandy i wojny polsko-polskiej, dobra książka jest w stanie uświadomić, że mało jest rzeczy czarno-białych, jak to próbują wmówić politycy, a etyka nie ma nic wspólnego z zarozumiałą religią udającą, że zna wszystkie odpowiedzi na dylematy moralne. Cieszę się, Świechna również, bo naszej nastolatce przyszło się wcześnie zderzyć z problemami, z którymi dziecko mierzyć się nie powinno. Po okresie ślepego buntu wydaje się, że wkroczyła na drogę konstruktywnego radzenia sobie z zastaną rzeczywistością. Dostała się do najlepszego liceum w regionie i chyba wybrała ścieżkę zgodną z zainteresowaniami.

Wleń, kamienice północnej ściany rynku.

Trzeba pożegnać moją rodzinę. Wracamy w strony Świechny. Ze Świeradowa do Szklarskiej z postojem na punkcie widokowym znanym jako „Zakręt śmierci”. Potem Jelenia. Wkrótce wjadę na wygodne drogi, ale jeszcze nie teraz. Kieruję się na Bolków i mam wrażenie, jakbym poruszał się w jakimś koszmarnym śnie. Do autostrady mam z Zabobrza jakieś 30 km jednopasmowej, krętej drogi krajowej, niby niewiele, ale obserwowane we wstecznym lusterku decyzje kierowców przyprawiają mnie o skok adrenaliny. Każda redukcja mojej prędkości w terenie zabudowanym, spotyka się z jakimś groteskowym rytuałem wyprzedzania mnie przez stado kretynów, które nie da sobie wmówić, że nie powinno się ani wykonywać tego manewru na zakrętach, ani też przekraczać dozwolonej prędkości. Kilka razy jestem wręcz spychany z toru jazdy.

Bóbr, zapora pilchowicka, najwyższa kamienna i łukowa zapora w Polsce i druga co do wysokości wśród wszystkich typów.

Pisałem, że do autostrady miałem 30 kilometrów? Ujechaliśmy 25, gdy zobaczyłem dwóch dawców narządów, którzy pięć minut wcześniej wyprzedzali mnie w charakterystycznych, żółtych kamizelkach odblaskowych z napisem „Polska”. Zawrócili swoje jednoślady i pognali w przeciwnym kierunku. Za nimi sznur samochodów. Co drugi kierowca pokazuje nam na migi, byśmy zawracali. Wypadek! W domu przeczytałem o czołowym zderzeniu w Jeżowie pod Bolkowem (kliknij tu, by obejrzeć). Siedem osób poszkodowanych, w tym dwoje dzieci. Samochody skasowane. Jeden fiut narobił kłopotu tylu ludziom: poszkodowanym, ratownikom, policjantom, lekarzom, rehabilitantom, opiekunom, rodzinom które poniosą koszty szaleńczej jazdy. W drodze do Wrocławia i z powrotem w dolinę Bobru minęliśmy jeszcze dwa korki spowodowane wypadkami, już na autostradzie, która nosi tę nazwę nieuprawnienie ze względu na brak pasa awaryjnego, zbyt krótkie pasy włączenia do ruchu i fakt, że w najbliższej perspektywie nikt nie zamierza tego zmieniać.

Wleń, ratusz i pomnik gołębiarki.

To nie jest norma europejska. To, co na Zachodzie jest sporadyczne, na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej jest często spotykanym standardem. Stres, agresja, niebezpieczne zachowania…. Nikt nie jest od nich wolny, ale znaj proporcjum, mocium panie! Można tak, a można inaczej! Nie mówię tylko o drogach, to tylko wycinek życia.

Wleń, pałac Lenno, alejka grabowa.

Dość jednak tych zmyłek. Wakacje w Polsce uważam za bardzo udane. Sami wybieramy miejsca i ludzi, z którymi chcemy spędzić czas, jesteśmy, gdzie chcemy być. Cieszymy się walorami turystycznymi Ojczyzny i jest nam dobrze, a po wakacjach wracamy do Irlandii. Świechna ogląda regularnie filmy youtuberki imieniem Gosia, która po kilku miesiącach próby zadomowienia się w Polsce wróciła do Szkocji stwierdzając, że tam jest jest miejsce. Mógłbym się pod tymi słowami podpisać: Na tę chwilę, moim miejscem jest Irlandia. Dzisiejsza Polska nie spełnia kryteriów mojej wizji domu. Dzicz stanowi tak duży odsetek społeczeństwa, że była w stanie wybrać do władzy szamańskich posługaczy, zwykłą żulię i przekupy o programie dającym streścić się słowami „będzie tak, bo tak powiedziałem i fuj”!

Wleń, widok z góry cmentarnej.

To wszystko jest bardzo ciekawe – z punktu widzenia obserwatora i turysty oczywiście. Chciałbym móc o sobie powiedzieć, że jestem dobrym obserwatorem, ale tak jest tylko czasami. Weźmy dzisiejszy dzień. Najpierw Wrocław i dentysta, a potem trochę przyjemności. Obiad ze Świechną, kawa, lody domowej roboty, napoleonka (wolę nie nazywać jej kremówką, źle mi się kojarzy), miła wybrała ciastko kokosowe, spacer po terenach uzdrowiskowych, no i sanktuarium św. Jadwigi Śląskiej (właściwie Hedwig von Andechs).

Trzebnica, sarkofag Jadwigi Śląskiej.

Wchodzimy do barokowego wnętrza przebudowanego z gotyku, podziwiamy liczne i bogate zdobienia, obrazy i rzeźby, grobowiec z figurą niepodobnej do siebie świętej denatki (troszkę zbyt pulchna im wyszła, jak większość barokowych podobizn, za to nie tak szpetna, jak podobno była). Odnajdujemy kilka śladów gotyku, jednak barok zdecydowanie dominuje. I nagle odkrywam, że znikła kiczowata podobizna Wojtyły, która podczas naszej poprzedniej wizyty szpeciła ścianę w pobliżu grobowca Hedwig. Syf to był nieziemski: papież…, ten papież… Naturalnej wielkości, wysmarowany na płótnie w stylu „przemaluj podobiznę z fotografii”, tak dobrze znanym z odpustowych obrazków, pasujący tak do baroku, jak i do gotyku niczym białe skarpety frotte do czarnego garnituru od Lagerfelda. To jakiś cud. Ktoś ściągnął Karola… i to ze ściany bazyliki. Ciekawe co robią z pomnikami…???

A jest to miejsce niebywałe, sami odczytajcie ten niezbity dowód…

…i jego ilustrację. Jak widać na zdjęciu, Jezus miał prawą rękę wolną. Nie jestem pewien, czy to ma sugerować, że trzymał się nią krzyża, ale obraz mnie zainspirował. Miłych przemyśleń!

Nowe wyzwanie Matki Kurki.

-Co to jest?

-Kandydatka na konkurs piękności!

-Pytam, co ona ma na sobie?!

-To orzeł w koronie, panie reżyserze.

-A czego on gdacze?

-Mam taką koncepcję: Prapolska kura zamiast orła na piersi Matki Kurki, to nasza kura. Ona odpowiada żywotnym potrzebom społeczeństwa! To kura na miarę naszych możliwości! Ty wiesz, co my robimy tą kurą? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – To nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo. Już pan Józek – hodowca kurczaków się o to postara. Pracownia Christiana Paula ma coraz to nowe pomysły. I tak nas nie zamkną! Pieniądze na psychiatrię poszły na dofinansowanie TVP oraz nowe pomysły kulinarne Trybunału Kucharskiego (TK)! A po zużyciu zrobi się bulion i protokół spożycia! I to jest słuszna koncepcja!

Dama z kurczakiem – alter ego Matki Kurki na konkursie Miss Supranational 2021.
Limo – Symbole narodowe.

Wspólny projekt pana Józka – hodowcy kurczaków oraz słynnego projektanta z Ameryki i TVP Kurwizja, Christiana Paula. Jak mówi przysłowie: Na pochyłym drzewie każda kura gdacze!

Zespół reprezentacyjny (Lluis LLach cover) – Kura.

Czy dla genetycznych patridiotów istnieje granica obciachu wystarczająco zbliżona do planety Ziemia, bym jej nie pomylił z nieskończonością? Zrozumcie! Mam swoje lata i zdążyłem się przyzwyczaić, że dwie proste równoległe nie mają punktów wspólnych w przestrzeni ograniczonej, a tu zdaje się, że komuś krzyżują się one, rzekłbym, rutynowo. Opuśćmy spodnie i uczcijmy ten fakt minutą ciszy!

079. Frustracje.

Nie lubię poczucia bezsilności. Czy to drobiazg, czy duża rzecz. Właściwie drobiazgi są ważniejsze, bo dotyczą mnie bezpośrednio. Rzeczy wielkie, są tak wielkie, że aż się ich istota rozmywa. Weźmy taką Polskę. Ma tyle wątków, że można się zgubić, a chodzi przecież o to, czy jest wolnym krajem. Sejm sobie przeprowadza głosowania ustaw, chłoptasie od Kukiza głosują inaczej niż rząd. W najważniejszej ustawie dnia również. Niejaka Witek Elżbieta, funkcjonariusz partyjna, popełnia przed kamerami przestępstwo, olewając wynik głosowania i zarządzając nieregulaminowo długą przerwę. Partia wysyła do głosujących „nie tak jak trzeba” chłoptasiów Pawełka kij i marchewkę, a ten kuli uszy po sobie i po wznowieniu obrad głosuje już zgodnie z wolą pana. Prezesa pana. Najpierw za powtórzeniem głosowania, potem przeciw wolności słowa. Bo „się pomylił”. On i jeszcze jeden.

– Tak wiele razy?!

– Tak, tak! Tak wiele razy!

Paweł Kukiz ma co najmniej kilka słabych punktów. Lubi narkotyki, na swoje nieszczęście również te nielegalne. Wykonywał też wolny zawód, który musiał sam rozliczać z fiskusem. Dorobił się niemałego majątku i nie wiem, czy wykazał to w formularzach podatkowych. Służby wiedzą. Podobnie jak wiedzą o skłonnościach do narkotyków. Przesłanki są, można zacząć węszyć, a jeśli trop będzie dobry, szantażować. Dla lepszego efektu można na drugiej szalce położyć marchewkę. Paweł Kukiz śpiewał na festiwalu w Jarocinie A.D.1982 „wciąż bądź sobą”. I zdaje się, że on taki właśnie jest: Tchórzliwy krzykacz, wieczny gówniarz, mocny w gębie, ale wystarczy dać mu prztyka w ucho i ma pełno w gaciach. „Mam czyste sumienie”, mówi piosenkarz, którego już nikt z dawnych fanów nie będzie chciał słuchać, a ja twierdzę, że ma kupę w majtach. I że to jest właśnie prawdziwy on.

Mirosław Czyżykiewicz (Jaromir Nohavica cover) – Myszka Miki.

Po głosowaniu przez kraj przetoczyła się fala komentarzy. Koledzy muzyka wylewają gorycz, bo się poczuli prywatnie dotknięci, bo mu kiedyś podawali rękę, wspierali go i nierzadko bronili, razem żartowali, razem się smucili, opowiadali o prywatnych porażkach i problemach. W jeszcze wolnych mediach ktoś patetycznie napisał, że historia go osądzi. Coście się tak wszyscy historii czepili, mamy tu i teraz, a Pawełek powinien zebrać, co zasiał. Trudno…, spośród tych, z którymi chciałby przebywać, nikt mu już ręki nie poda, wlazł w miejsce Gowina i czeka na komendy oraz kość, może pogadać z parasolowym Brudzińskim o sposobach osłaniania prezesa od deszczu i wiatru oraz z kuwetowym Błaszczakiem o antysystemowej wymianie żwirku. Warto było, Pawełku? Pamiętasz kim byłeś 10 lat temu, a kim jesteś teraz? W filmach byłby to ten moment, gdy główny bohater strzela sobie w łeb, chyba że jest to film Woody’ego Allena, gdzie bohater mówi: „Na razie prokuratura mnie nie ściga, a stan konta rośnie.” Sumienie może poczekać, mówić „Nie przejmuj się, jestem czyste, nic się nie martw, pomogę ci”. I tylko na ulicę trzeba będzie wychodzić w kapturze naciągniętym na czoło, bo gdy piosenkarz zostanie rozpoznany, zdąży powiedzieć „o kurwa”, a sumienie „o ja pierdolę” i trzeba będzie zmykać.

Limeryk o antysystemowcu.

Pewien piosenkarz z okolic Opola

chciał bohaterem zostać pornola.

„Został zwyczajnym

korkiem analnym”

– stwierdziła NIK-u kontrola.

Ojczyzna…? Tak upadała pierwsza Rzeczpospolita. Wystarczyło nastraszyć, bądź przekupić jednego gnoja. Czasem Zandberga, Czarzastego, czy Biedronia, innym razem Kosiniaka. Na stałe był Gowin, ale że go zjedli i wysrali, na jego miejsce wszedł Kukiz, zdaje się tylko, że pomylił strony układu pokarmowego. Za dużo było białego do nosa i przezroczystego bez zakąski (chociaż schłodzona ta wódka była?!).

Media doniosły, że w nocy odbyła się tajna narada rządowa, ale bez teoretycznego szefa rządu. Była Beata „Nam się to po prostu należało” Szydło, znana jako Sołtys Ruina (1:27), był Marek „Członek-Penelopa” Kuchciński, był Ryszard „Pies-Budapren” Terlecki, był człowiek-porażka, Jacek „70 milionów” Sasin oraz ten, co butów jednakowych założyć nie potrafi, nie mówiąc o zapięciu rozporka, czy powstrzymaniu ślinotoku (mlask, mlask), a którego imienia brzydzę się wymawiać. Myślę o tych nieudacznikach, którzy w innych okolicznościach wzbudzaliby co najwyżej litość i przypomina mi się stara psychologiczna prawda: TO, ŻE KTOŚ JEST OFIARĄ, NIE OZNACZA, ŻE NIE MOŻE BYĆ OPRAWCĄ. Nie ma czegoś takiego jak frakcja umiarkowana w zorganizowanej grupie przestępczej. Można być uśpionym kretem, ale gdy przyjdzie rozkaz, trzeba się podporządkować. Dziś sprawy toczą się w Sejmie, więc niepotrzebny tu Plugawy Krystyn, ni prokurator stanu wojennego, ani nawet teoretyczna przewodnicząca trybunału kucharskiego (TK), dziś oni odpoczywają, kto inny wykonuje mokrą robotę, ale wkrótce trzeba będzie stracić to dziewictwo wielokrotnego użytku. I tak wkoło Macieju, dopóki nie pogodzi ich Zakład Karny albo śmierć ich nie rozłączy.

056. Śmierć z daleka.

Dzień rozpoczął się przygnębiająco, otworzyłem pocztę, a tu mail z Wyborczej. Wśród newsów informacja o śmierci Darka „Maliny” Malinowskiego, basisty i wokalu z Siekiery (tylko z Tomaszem Adamskim brał udział w obu odsłonach grupy: punkowej i nowofalowej). Miał 55 lat. Tak, wiem że „Dzwon” Adamski w 2011 wydał jeszcze trzecią odsłonę, wolę jednak myśleć o Siekierze z lat osiemdziesiątych.

Siekiera – Burek dobry pies.

Przypomniałem sobie rozmowę, jaką odbyłem 10 lat temu z kumplem z klasy, świetnie poinformowanym starym załogantem, dziś prawnikiem i managerem w międzynarodowej korporacji, cały czas utrzymującym kontakty.

– Nie wiesz, co się dzieje z chłopakami ze starej Siekiery? Grela wiadomo, dostał kosę i wącha kwiatki od spodu, Budzy wszedł w nawiedzone klimaty, czasem o nim słychać, ale co z pozostałymi?

Dzwon robi teatr, ale chyba kiepsko mu idzie, a Malina jara zioło i robi muzykę.

Nie zobaczyłem teatru Tomka…, może kiedyś…. Darka z pewnością już nie usłyszę.

Siekiera – Śmierć i taniec.

Jakby tego było mało, znajoma aktorka Beata zamieściła wspomnienia z próby swojego teatru. Na zdjęciach trzy osoby: Ona, Marek i Darek (ale nie ten z Siekiery). Żyje tylko Beata. Ją i Darka poznałem na premierze spektaklu, który przygotowywali na zdjęciach. Marek już wtedy nie żył, spektakl był mu dedykowany.

Siekiera – Ludzie wschodu.

Siekiera, to było zjawisko. Chłopaki sami nie zdawali sobie sprawy, jak ich twórczość przenika się z poczuciem braku szans, jakiego permanentnie doznawała młodzież z lat osiemdziesiątych, jak bardzo jest to widoczne, zwłaszcza z perspektywy. Wydawało się, że nic nas nie wyciągnie z tej dupy. Nas, młodzieży ze średnich i mniejszych miejscowości. Nie chcę mówić za wszystkich, nie mam ani takiego prawa, ani wiedzy, ale ja osobiście nie wierzyłem, by jakikolwiek wysiłek mógł mnie zaprowadzić gdzieś dalej, niż do cyklu praca-dom-praca-dom. Dziś, gdy słucham punkowej Siekiery, wyobrażam sobie obraz zdegenerowanej, objętej ciągłą wojną i bezprawiem Ziemi, coś a la Tolkien, tylko bez nadziei na zmianę. Nowofalowa zaś jej wersja, to już bezpośrednia kalka nastrojów epoki.

Siekiera – Nowa Aleksandria.

Zmiana tematu: W ostatnich dniach oglądaliśmy dwie fabuły. „Wiatr buszujący w jęczmieniu” (2006) Kena Loacha, czyli koszmar irlandzkiej wojny domowej w warunkach brytyjskiej dominacji, pozostawiający poczucie totalnego bezsensu, marnotrawstwa życia i szans.

Siekiera – Wojownik.

W drugim filmie coś z naszego podwórka. „Dom wariatów” Marka Koterskiego, czyli pierwsza część sagi rodu Miauczyńskich. Pan Marek był wówczas czynnym (pijącym) alkoholikiem, więc odbiło się to na braku umiejętności dostrzeżenia problemu bazowego rodziny, za to jeśli chodzi o objawy behawioralne inne niż upijanie się, to już wtedy autor walił celnie z precyzją snajpera. Naprawdę dziwnie mi się oglądało ten film, bo z jednej strony nagromadzenie absurdu i braku sensu przenosiło się na wysiłek, jaki trzeba było włożyć w oglądanie obrazu, a z drugiej strony, odnosiłem wrażenie ciągłego deja vu. Ja takie zachowania już widziałem, te postaci nie są mi obce. I widziałem je nie tylko w filmach Koterskiego. Dużo częściej spotykałem je w codziennym życiu. I ta obsada: Kondrat, Łomnicki, Majda, Nehrebecka, Teleszyński…. Co jeszcze mógłbym tu napisać…? Film bardzo teatralny. Ze względu na zawężone miejsce akcji, ale przede wszystkim ze względu na absurdalne dialogi odsłaniające lęki, uprzedzenia, niepokoje i kompletny brak zrozumienia, nawet wśród najbliższych. Momentami miałem wrażenie, że to „Kartoteka” Różewicza albo „Pokój” Pintera. „Pokój”…, to właśnie z próby tej sztuki pochodziły zdjęcia Beaty, które tak mną rano wstrząsnęły.

P.S. Wspomnienie Darka Malinowskiego w Wyborczej – kliknij, by poczytać.