160. Nieśmiały chłopiec, czyli nim kur zapieje, zaprzesz się mnie trzy razy.

„Byłem chłopcem bardzo nieśmiałym. Z tego powodu zawsze unikałem apeli, szkolnych przedstawień, nawet większych prywatek. Nigdy w nich nie uczestniczyłem”, wyznał Zbigniew Ziobro w wywiadzie dla Magdaleny Domagalik w roku 2004. Później miało się okazać, że jest tak nieśmiały, że wstydzi się wziąć odpowiedzialność nie tylko za swoje błędy, ale i za zbrodnie przez siebie popełnione.

Trochę historii: Już w roku 2007, po pierwszych dwóch latach demolowania wymiaru sprawiedliwości, pan Zbyszek niszczył dowody swojej przestępczej działalności. Tak był dumny ze swej działalności ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego w jednym, że utopił laptop służbowy, by nie dało się odczytać danych dotyczących jego decyzji, a przecież należały one do Rzeczypospolitej Polski. Oj tam, oj tam!

Sisters of Mercy – Marian.

Nieśmiały chłopiec bardzo chciał budować wizerunek chłopca twardego, ale wyszedł mu co najwyżej chłopczyk twardki. Umówmy się: To jego szczekanie na swego pana, tego pana, prezesa pana i powracanie ze skamlaniem o łaskę z podkulonym ogonem budziły co najwyżej uśmiech politowania, z pewnością nie zachwyt nad twardkością. Przyszedł jednak rok 2015, a wraz z nim nie wiadomo skąd wzięte przekonanie, że od tej pory PiS będzie rządziło wiecznie, więc Zbigniew, nie bójmy się go tak nazwać, Zero-Twardki się wziął i rozzuchwalił. Jednym z wielu świadectw tego stanu umysłu było jawne i bezczelne korumpowanie kleru i innych organizacji środkami z Funduszu Sprawiedliwości, jak też bezpośrednio środkami Ministerstwa Sprawiedliwości. Spróbowałbyś, będąc jego podwładnym się stawiać, zostałbyś z Warszawy oddelegowany do pracy w Pcimiu lub Sanoku. Nie martwcie się, ja czuwam, zdawał się mówić Zbyszek i czuwał: Dopóki był u władzy, wydawał polecenia umarzania wszelkich śledztw przeciwko ludziom popierających rządy tzw. „Zjednoczonej Prawicy”. Pamiętajmy jednak, co powiedział w tych dniach szczególnie wspominany bohater popularnych podań ludowych: NIM KUR ZAPIEJE, ZAPRZESZ SIĘ MNIE TRZY RAZY. W Wielki Wtorek (jeśli w ogóle można tak nazwać ten skromny dzień tygodnia) Zero-Twardki powiedział dziennikarzom: Bezpośrednio decyzje, co do konkretnych spraw, które zapadały w sprawie Funduszu Sprawiedliwości, poza jedną, podejmowali moi podwładni. Ja w sensie dokumentacyjnym nie uczestniczyłem w podejmowaniu tych czynności.

„Gwiezdne wojny” wg. PiS – Tak było, jak nie było, jak tak było?! Wszystko było!

Także ten…, no…, prawie kapitan tonącego okrętu nie tylko uciekł z niego pierwszy, ale zajumał wszystkie szalupy ratunkowe, żeby nie ocalał żaden świadek jego dowodzenia. Sam zaś przerwał terapię, by dokonać rozpaczliwej próby mataczenia, choć to o tyle głupie, że w przeciwieństwie do prawdziwego okrętu, ten tonąc nie zabija świadków – nadal mogą zeznawać, tym chętniej, że zostali zdradzeni. Wiemy co prawda, że tak w domu Ziobry, jak i w innych przeszukiwanych mieszkaniach ludzi związanych z Funduszem Sprawiedliwości, ABW zabezpieczyła materiał dowodowy, ale zawsze można spróbować utopić jakiś laptop, a może „zniknąć” niewygodne dokumenty. Wszak jeszcze trochę ludzi Twardkiego pozostało w prokuraturach, to samo można powiedzieć o ludziach ułaskawionych przez debila kolegów-przestępców. Zdaje się, że Kamiński i Wąsik im było, już prawie o nich zapomniałem, tak ich (buuuchacha) krzywdę „nagłaśniają” partyjni towarzysze. Poza tym pamiętajmy, że opoką PiS były przez ponad dwie dekady zbierane haki, mały szantażyk może pomóc w zagubieniu kluczowego materiału dowodowego. Tylko, że służby musiałyby być obsadzone totalnymi idiotami, by znając zwyczaje Ziobry, czy też kolegów Kamińskiego, Wąsika, Macierewicza, nie skopiować zdobytych w czasie przeszukań dokumentów. Żeby nie było: Za IQ nikogo ze służb nie mogę ręczyć – nie znam człowieka, podobny zupełnie do nikogo! Tak czy inaczej, jest ciekawie.

Zazwyczaj niewiele piszę o takich sprawach, ale tym razem zrobię wyjątek, bo i tak prawie pół świata świętuje hucznie rocznicę zdradzenia i zaszlachtowania legendarnego założyciela znanego związku wyznaniowego, więc dwa słowa o śmierci i cierpieniu. Jak nas informują media, Twardki poddał się chemioterapii, a potem operacji w związku z nowotworem gardła, czy innego przełyku. Coś mu podleczyli, coś wycięli, Zbyszkowi od dupy odeszło i uznał, że większe zagrożenie stanowi dla niego śledztwo w sprawie Funduszu Sprawiedliwości, niż nowotwór i śmierć. Cóż…, jego wybór, polemizowałbym z nim, ale przecież to starali się mu ponoć wyperswadować onkolodzy. Osobiście, mimo że sam przeszedłem 3 lata terapii nowotworowej, nie znam NIKOGO, kto by przeżył przerwanie terapii, ba, nie znam też nikogo, kto by przeżył łamiąc zalecenia terapeutyczne (np. paląc tytoń, marihuanę, pijąc alkohol). Wszyscy znamy przykład profesora Religi, też Zbigniewa, który przerwał terapię i po operacji nie zgodził się na chemioterapię. Skoro jednak Zero-Twardki tak wybrał, domagam się stanowczo, by skończył zwalać winę na ABW. Zbigniew Ziobro nie jest potrzebny do procedowania materiału dowodowego, to sprawa śledczych i prokuratury, mało tego, zabezpieczone dokumenty nie są przeznaczone dla niego, więc może spokojnie wracać się leczyć, zwłaszcza że uchroni go to przed pokusą przestępstwa mataczenia.

Sydney Philharmonia Choirs & SydneyPhilharmonia Orchestra, Handel – Hallelujah!

Wesołego Alleluja i innych przebojów!

159. Z dziejów dziaderstwa w Polsce.

Jutro Dzień Mężczyzny, jak dowiaduję się z mediów, którym nie do końca ufam. Tak czy inaczej, całkiem subiektywnie uznałem to za fajny pretekst do opisu kogoś, kim nikt z panów nie chce zostać, choć tak wielu robi wszystko, by się nim stać jak najszybciej, często jeszcze nastolatkiem będąc.

Znamy kilka definicji dziadersa. Dla potrzeb felietonu, przytoczę trafną i jednocześnie żartobliwą, nie tak techniczną, jak ta z WSJP, co opisowo-liryczną, tworzoną z przymrużeniem oka, pochodzącą ze strony miejski.pl.

Dziaders – często przedstawiciel płci męskiej, choć bez reguły – mentalnie zatrzymał się w czasie, przeważnie w latach swej młodości, również występuje dalszy powrót do średniowiecza. Żyje przeszłością. Podchodzi podejrzliwie do wszelkich wynalazków i nowych wzorców kulturowych powstałych mniej, niż 30 lat temu. Posiada wrodzone przekonanie o nieomylności i olśniewaniu „ciemnoty” arbitralnym blaskiem. Paladyn „tradycyjnych” wartości. Wiedza omnibusa pozwala na wyrażanie eksperckiej opinii w każdym temacie – od gotowania po pozyskiwania energii z fuzji atomowej. Odczuwa dyskomfort w konfrontacji z asertywnością. Cechy charakterystyczne: pobłażliwy uśmiech, pojawiająca się napięta żyłka na czole. Skrycie nienawidzi kobiet, a szczególnie tych chcących decydować o sobie, równie skrycie pogardza nonkonformizmem – ta nienawiść wynika ze strachu. Tęskni za schematem uległej kobiety w opresji oraz antagonistyczną główną rolą męską we wszechświecie. Potrzebuje przyjmować dzienne dawki „poczucia kontroli”, więc np. sika obok muszli toaletowej.

Gdy mówię „dziaders”, przeciętnemu słuchaczowi przychodzi na myśli Kaczyński, Czarnek, Jaki, Jędraszewski, ewentualnie Wałęsa, czy inny Terlecki, tymczasem zapominamy, kto był prekursorem dziaderstwa w postkomunistycznej Polsce. Sam o nim bym zapomniał, gdyby nie to, że postanowił o sobie przypomnieć. Ten zwolennik monarchii feudalnej (wyłącznie w wersji ze sobą samym na tronie oczywiście), wielki lizidupi satrapów wschodnich, mylnie uważający siebie za liberała, w następstwie wywalenia go z kolejnej założonej przez siebie partii, na złość wszystkim niedobrym niewdzięcznikom, co to nie chcieli go słuchać, postanowił jeszcze im POKAZAĆ i zgłosić swą kandydaturę na urząd prezydenta Warszawy.

Karierę antysystemowca zaczął robić, wykorzystując prostą zależność matematyczną. Jeżeli na sto osób, tylko jedna uzna, że Hitler był fajnym facetem, to w czterdziestomilionowym narodzie może liczyć na czterysta tysięcy zwolenników. Zauważył też, że jak się pozbiera do kupy wszelkich marzących o bezkarności dziecięcych i damskich bokserów, piratów drogowych, ćpunów spragnionych szerokiego dostępu do narkotyków, zlęknionych seksualnie onanistów próbujących wspomóc swe możliwości bronią palną, a najlepiej w ogóle przymuszeniem kobiet do docenienia swojego wielopoziomowego geniuszu erotyczno-umysłowego, najlepiej ustawowo, to ktoś tam na niego zagłosuje. No i ktoś tam zawsze głosował.

Januszowi udawało się bowiem stworzyć wokół siebie aurę człowieka sukcesu, choć niewiele na to wskazywało. Początkowo nie był w stanie skończyć żadnej uczelni, a studiował prawo, matematykę, socjologię, psychologię. Twierdzi, że był wydalany za działalność opozycyjną, ale szczerze wątpię. Może za pierwszym razem…? Po prostu niezbyt mi się w głowie mieści, że z rzekomym wilczym biletem przyjmowali go na coraz to nowe uczelnie. Ponoć ktoś tam się za nim wstawił i mógł dokończyć eksternistycznie filozofię. Za komuny, czyli za pełną darmochę, którą tak pogardzał. Najwidoczniej jak Janusz coś dostać gratis, to nie jest lewactwo, a jak kto inny dostać bezpłatną naukę, no to oczywiście jest: lewactwo, komuna i faszyzm! Pozostałych kierunków nigdy nie ukończył, no, ale Janusz grał w szachy i brydża – i to na wysokim poziomie, więc prócz tego, że był bogaty z domu, zaczął na siebie zarabiać, potem politykować i w końcu, jak już się zrobił znany, to i udało mu się ułożyć legendę miejską o swej mitycznej wiedzy. Co wierniejsi wyznawcy wierzyli, że prócz wyżej wymienionych, był także autorytetem z ekonomii, historii i z wszystkiego ogólnie. W dodatku ćwiczył boks i strzelanie. Na swoim, dziaderskim poziomie oczywiście, ale wystarczyło, by wzbudzić zachwyt co bardziej sfrustrowanej młodzieży.

Kury – Śmierdzi mi z ust.

Gwałtu! Rety! Co się stało?! Dlaczego Janusz Korwin-Mikke stracił fanów? Miejsce w Sejmie przegrał z KOBIETĄ, a przecież tak „fajnie i błyskotliwie” się z nich naśmiewał, podobnie jak z homoseksualistów, niepełnosprawnych, ubogich, a tu go nie chcą w żadnym, najbardziej nawet szowinistycznym i homofobicznym klubie! Może dlatego, że zniedołężniał co nieco, a może z innych przyczyn. Wkrótce nikt o nim nie będzie pamiętać, może ktoś tam wspomni osobliwe widowisko, śpiącego w parlamentarnej ławie z otwartą gębą starca, nie bardzo kojarząc nazwisko, może jakiś młody brydżysta trafi na jego podręcznik…, kto wie…?

Zanim to nastąpi, Janusz próbuje dawać rozpaczliwe znaki, że żyje. Nie ma go w Sejmie, więc nie ma też i w telewizji, ale znalazł sposób. Poszedł do mieszkającego w Polsce mongolskiego streamera, by przez internet uraczyć nas jakąś nową mądrością. Zaciekawiło mnie to i nie zawiodłem się! Pytany, czy jest w stanie wskazać kobietę, która wpłynęła na losy świata, odparł, że nie. Streamer chciał pomóc starszemu panu, więc dopytał – a Maria Curie-Skłodowska? – JKM odparł niezrażony – A co ona takiego zrobiła?! Odkryła jeden z pierwiastków kontynuując pracę męża, nawiasem mówiąc także – na co streamer ponoć uśmiechnął się i wrócił taktownie do szachów, bo taka była konwencja rozmowy, znaczy się, przy partyjce. Wisienkę jednak zostawię na koniec. Jak myślicie, co Janusz mógł odpowiedzieć na pytanie, czy to normalne, że mąż jest starszy o 12 lat od żony? Odpowiedź po krótkim przerywniku muzycznym.

Voo Voo – Ja żyję.

„Dziewczyna jest trochę za stara. Normalnie facet mający 40 lat powinien mieć 20 lat młodszą dziewczynę (…). Przecież małżeństwo rówieśnicze, to jakaś tragedia. Jeżeli mamy rówieśnicze małżeństwo, to się musi rozpaść, bo potem on ma już lat 50, ona 50, on jest w pełni sił jeszcze seksualnych, a ona już nie….”

Janusz Korwin Mikke.

Myślę, że najlepszą odpowiedzią będą słowa poety:

Nie martw się Janusz
Jednak poroniłam
Nie będzie nas więcej
Jeszcze nie tym razem
To nie twe doskonałe lędźwie
Spartaczyły sprawę
To mój schorowany uterus
Winien jest
Ach proszę Janusz
Nie zakładaj gumki
Słyszałeś co mówił dzisiaj
Ojciec Święty
Nie zasilaj grona kondoniarzy
Wmuszaj mi co wieczór
Władczą wilgoć swą
Spójrz pod piątką ósemka Paździorów
Pod dziewiątką dwunastka Bachledów
A wokół triumfalne karaluchy
Obtańcowują drobnym kłusem
Dziatwę twą
Och Janusz jedź na całość
Na urwanym filmie
Jakoś se poradzimy
Choćby i w trzydziestkę
Zobacz karaluchy też sobie jakoś radzą
A przynajmniej nie frasują się na zaś

Tymon Tymański, Kury.

Od siebie dodam jedynie: Nie martw się Janusz. To z pewnością nie dlatego, że zasypiasz w miejscach publicznych z otwartą gębą i czasem coś ci pocieknie z ust, nie chciała cię żadna równolatka. Na pewno też twoja natura upośledzonego neandertalczyka niewiele tu miała do rzeczy. Nie ma to jak liczyć na 20 lat młodszą utrzymankę, która uzna, że warto się przemęczyć tych parę lat, aż odwalisz kitę i pozostawisz spadek – w końcu nawet, jak nie wyjdzie, to na pocieszenie pozostaną alimenty.

158. Portland, Oregon. Co z tego wynika?

Od 1-go lutego 2021, wzorując się na Portugalii, w której w ciągu 20 lat zmniejszyła się liczba wypadków śmiertelnych wśród osób zażywających twarde narkotyki, jak również zmalała liczba przypadków HIV wśród narkomanów, wprowadzono dekryminalizację posiadania niewielkich ilości twardych narkotyków. Niektóre detale nowego prawa możesz poznać KLIKAJĄC TUTAJ, w skrócie zaś chodzi o to, że uzależnieni złapani z małą ilością twardych narkotyków będą mieli wybór: mandat w wysokości 100 $ lub poddanie się terapii. Osoby złapane z narkotykami po przejściu terapii mają szansę skorzystać z programu socjalnego pozwalającego zdobyć własne mieszkanie oraz pracę, a sam program jest, TO WAŻNE, WRÓCĘ DO TEGO, finansowany z zysków z LEGALNIE UPRAWIANEJ I SPRZEDAWANEJ MARIHUANY oraz z oszczędności wynikających z tego, że więzienia nie będą zapełniane narkomanami, których jedyną winą jest, że ćpają.

Minęły 3 lata. Z powodu rozpowszechnienia na rynku stosunkowo nowego narkotyku, fentanylu w połączeniu z dotychczasowymi liderami śmiertelności, jak metaamfetamina i heroina, ilość ofiar śmiertelnych z przedawkowania podwoiła się. Jest jeszcze za wcześnie by mówić o innych, bardziej długofalowych skutkach. Na razie sytuacja wygląda tak: Większość uzależnionych, przyłapanych na zażywaniu narkotyków twardych wybiera terapię, po czym wraca na ulice ignorując jej zalecenia. W tłumaczeniu na coś bardziej zrozumiałego dla człowieka, który niezbyt się orientuje w temacie, to tak jakby chory na zapalenie płuc zignorował zakaz wychodzenia z domu i poszedł w mróz na basen, wracając z niego bez wysuszenia. Co ciekawe, uzależnienia od substancji psychoaktywnych można zaleczyć ze stuprocentową skutecznością, przestrzegając zaleceń (spróbujcie na przykład napić się wódki, jeżeli nie przebywacie tam, gdzie się ona pojawia, a każdego kto wam ją przynosi, wyganiacie na zbity pysk). Wracając do Oregonu: Sytuacja wymknęła się spod kontroli, a władze pracują nad korektą programu (nie mylić z powrotem do kryminalizacji używania narkotyków). Wprowadzają stan wyjątkowy, ale zupełnie inny, niż te znane dotychczas. Uruchamiane są dodatkowe fundusze na centrum dowodzenia akcją, programy żywieniowe i mieszkalne dla uzależnionych, powiększenie przytułków o setki dodatkowych łóżek oraz wybudowanie wioski dla osób, które podejmą leczenie. Zaznaczyć trzeba, że problem ze zwiększoną ilością zgonów z przedawkowania oraz wzrost bezdomności narkotykowej odnotowały także stany, w których zażywanie narkotyków jest traktowane jak przestępstwo, z tym, że z jakichś względów, zjawiska te są w Oregonie wyjątkowo drastycznie widoczne.

Taka dygresja: Znacie powiedzenie, że zakazany owoc lepiej smakuje? Tzn. trzymając się tego przysłowia, należałoby oczekiwać, że zakazywanie używania narkotyków (w tym alkoholu i marihuany) powoduje wzrost ich spożycia. Przykład Oregonu tak na pierwszy rzut oka sugeruje mi, że to nie zakazany owoc smakuje lepiej, ale komfort spożywania tego owocu poprawia ten smak. To oczywiście tylko moje domniemanie, które należałoby sprawdzić odpowiednim badaniem, ale gdybym miał postawić hipotezę, to byłaby właśnie taka: Użytkowników substancji psychoaktywnych, zwłaszcza nowych, przyciąga raczej komfortowe spożycie, niż jego zakaz.

Wrócę teraz do zdania, o którym pisałem, że jest ważne. Stan Oregon nie dość, że zdepenalizował użycie marihuany, to jeszcze zalegalizował jej produkcję i sprzedaż. Nijak nie przełożyło się to na zmniejszenie liczby uzależnionych, czy na redukcję szkód, w szczególności zaś na liczbę zgonów z powodu przedawkowania twardych narkotyków. Nie ma najmniejszych powodów, by podejrzewać, że zalegalizowanie marihuany w jakikolwiek sposób poprawiło sytuację medyczną, choć oczywiście zwiększyło wpływy do budżetu stanowego, więc można je przeznaczyć na pomoc uzależnionym. Przypomnę: Ilość zgonów z przedawkowania nie tylko się nie zmniejszyła, ale podwoiła się. Ilość koczujących w centrum bezdomnych stała się pilnym problemem, który dopiero teraz władze będą się starały rozwiązać. Nie ukrywam, że TEN AKAPIT kieruję do Ciebie, @PKanalia, bo uporczywie publikujesz fake-newsy o rzekomej walce z narkomanią za pomocą narkotyku zwanego marihuaną, który konsekwentnie nazywasz zielem (ewentualnie używasz innych eufemizmów). Jak obaj wiemy, moja małżonka Świechna zbiera linki do badań na temat wpływu zdrowotnego na zażywających marihuanę, można się z nimi zapoznać KLIKAJĄC TUTAJ. Zebrała całkiem sporo badań przeczącym Twojej tezie, dlatego jeżeli coś się zmieniło i dotarłeś w końcu do prac naukowych na jej poparcie (do badań, a nie strony z cyklu „tłumaczył ćpun ćpunowi”), to podziel się ze mną, a obiecuję Ci, że tu, na tym blogu przedstawię źródło i wyniki (jak wiesz, przeczytam je z ciekawością, jeśli będą po polsku lub angielsku). Jeżeli jednak nadal tylko Ci się zdaje, że palenie marihuany zmniejsza społeczne szkody wynikające z zażywania innych narkotyków, a nie dotarłeś do wyników żadnych badań, to nie znaczy to nic więcej, jak tylko to, że Ci się zdaje. Lobby marihuanistyczne, a jak napisałeś u mej małżonki, według Ciebie także rzekomo uznający tezy tego pierwszego ekolodzy, to całkiem spora grupa, wystarczająco zamożna, by przeprowadzić uczciwe badania i je naukowo obronić. Jeżeli to zrobili, podziel się tym proszę, bo bez sensu jest dyskutować o tym, co im się zdaje i co opierają o własne tak subiektywne, jak i niesprawdzone naukowo pomysły.

Drodzy czytelnicy. Mam wielką prośbę, by nie odnosić się personalnie do nikogo, ani do @PKanalii, ani do mnie, ani do nikogo innego z komentujących. Jestem w stanie moderować blog i nie potrzebuję wymiany inwektyw. Wystarczy, jeżeli zabierzecie głos w sprawie treści mojego artykułu. ZA TO MAM INNĄ PROŚBĘ: Byłbym bardzo wdzięczny, jeżeli udostępnilibyście mi jakieś inne BADANIA, a raczej linki do tych badań, odnoszące się do tematu. Interesują mnie wszelkie naukowe publikacje, zarówno te omawiające wpływ zdrowotny palenia marihuany, jak i wpływ społeczny (np. czy legalizacja handlu marihuaną, bądź tylko depenalizacja, wpłynęła na zwiększenie/ zmniejszenie szkód związanych z zażywaniem innych narkotyków, W TYM ALKOHOLU). Nie musi to być całe badanie, wystarczy podanie autora i miejsca przeprowadzenia badania z ilością badanych i podstawowymi rezultatami, żebyśmy mogli odnaleźć całą publikację. Artykuły w prasie popularnej, na blogach, popularnych portalach internetowych nie są wiarygodnymi źródłami, więc ich proszę nie podawać, bo to naprawdę strata czasu. Czasopisma naukowe, internetowe biblioteki, to miejsca w których można znaleźć wiarygodne dane.

O czym wiemy z całą pewnością i na to dowodów nie potrzeba: W niektórych krajach prowadzone są programy, w których uzależnieni od szczególnie wyniszczających narkotyków, jak np. heroina, dostają na receptę narkotyki mniej szkodliwe i dzięki temu destrukcja organizmu nie postępuje tak szybko. Próbowano użycia w tym celu marihuany, np. w wypadku uzależnienia od alkoholu, a także od środków przeciwbólowych, m.in. opioidów. Rzeczywiście zażywający medyczną marihuanę przyjmowali wtedy mniej innych narkotyków. Problem w tym, że wcale nie wychodzili z uzależnienia i gdy nie dostawali marihuany, wracali do dawek sprzed zastosowania substytutu, a stosowanie marihuany wcale nie gwarantowało, że tego dnia nie sięgną po inny narkotyk. Żeby zrozumieć, co w tej metodzie jest nie tak, podam inny przykład. Alkohol jest narkotykiem, który potrafi wykończyć organizm w ciągu kilku lat od rozpoczęcia picia ciągami. Dlatego zdecydowana większość pijących robi sobie przerwy w piciu, bo po prostu więcej w siebie wlać już nie mogą. To też jest mechanizm redukcji szkód, takie „harm reduction” prowadzone na własną rękę, intuicyjnie. Kto zetknął się z alkoholikami wie, że jak tylko zdrowie im się poprawi, wracają do ciągu. Alkoholik, który zmniejsza spożycie etanolu spożyciem marihuany robi dokładnie to samo – to oddech od za dużej na możliwości organizmu ilości toksyny, tyle że tutaj jest on na ciągłej bombie. Czy zdrowszej? Polemizowałbym. Uzależnienie polega na braku kontroli, zawsze można się spodziewać tego dnia, w którym mimo przyjętej marihuany, ilość wypitego alkoholu okaże się zabójcza, choć statystycznie rzeczywiście należy się spodziewać, że długość oczekiwana życia nieco wzrośnie, tyle że co to za życie? Jak jednak by tego nie oceniać, rzeczywiście w niektórych krajach wykorzystuje się taką zależność do redukcji szkód i polemika na ten temat nie ustaje.

Na zakończenie dygresja osobista. W latach 1990-2004, miałem intensywny kontakt ze środowiskami używającymi przeróżnych narkotyków: od alkoholu i marihuany po amfetaminę i kokainę. Widziałem sporo na własne oczy i nie są to jakieś szczególnie miłe wspomnienia. Potem wyemigrowałem do Irlandii, wciągnęły mnie zupełnie inne zainteresowania, imprezy stawały się dla mnie coraz mniej ciekawe, aż niemal całkowicie straciłem kontakt z sytuacjami „po zażyciu” narkotyków. Co nie znaczy, że nie potrafię odnaleźć w tłumie osoby, która prawdopodobnie jest na jakiejś bombie. Nie zawsze potrafię powiedzieć na czym, ale jeżeli chodzi o narkotyki najpopularniejsze – alkohol i marihuanę, to każde nadużycie widać i czuć. Obie substancje śmierdzą w charakterystyczny sposób. W pracy mojej małżonki, osoby od których poczuje się marihuanę lub alkohol, są wypraszane z budynku i proszone o przyjście następnego dnia, już bez zapachu. W mojej pracy przełożeni przymykają oko, jeśli nie dochodzi do incydentów. A dochodzi. Osoby pod wpływem alkoholu na ogół nie docierają do pracy, zdarza się też, że dotrą i są zbyt wylewne w stosunku do klientów. Osoby pod wpływem marihuany tylko nią śmierdzą i mają niedbałe podejście do obowiązków, niemal wszyscy z używających tego narkotyku, nadużywają jednocześnie napojów energetycznych. Nie dziwi mnie to, bo godziny naszej pracy sprzyjają zmęczeniu, a uspokajające działanie marihuany jeszcze to poczucie zwiększa, więc pomagają sobie kolejnym syfem. Ponieważ ani ja nie jestem od diagnozowania, ani też od wychowania obcych ludzi, powiem tylko tyle: Jeżeli ktoś nie może wytrzymać w pracy bez jakiejś substancji psychoaktywnej, to nie jest to kwestia lubienia, bądź nielubienia, a uzależnienia. To jest tak: Jeżeli ktoś na przerwie zamiast odpocząć, zjeść śniadanie, napić się herbaty, biegnie po schodach po ciuchy, potem wybiega z budynku, żeby zapalić, to niezależnie od tego, czy jest to tytoń, czy marihuana, możemy z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością założyć, że jest uzależniony. Szczególnie w wypadku marihuany (teoretycznie za to można stracić pracę w trybie dyscyplinarnym), takie ustawienie priorytetów jest podejrzane. To samo się tyczy alkoholu – gdyby ktoś wyskoczył w pracy na jednego, to umówmy się, że słabo ocenia sytuację.