071. Zdziwieni 2021.

Ostatni tydzień minął mi pod znakiem intensywnej pracy. W Irlandii nadal trwa lockdown, więc nie wybrzydzam i biorę każde zlecenie, jakie wpadnie w ręce, co z kolei kiepsko przekłada się na moją energię, wracam do domu, zjem coś i walę się spać. Nie znaczy to jednak, że nie dochodzą do mnie wieści z kraju, czytam je, a jakże, czasem zapamiętuję, czasem nie. Korzystajac z chwili wolnego czasu, podzielę się refleksją nad tym, co mi się we łbie utrwaliło. Jako przerywnik, budujemy NOWY ŁAD! Jakie to wszystko jest aktualne!

Wały Jagiellońskie – Do pracy Rodacy.

Być może zauważyliście ostry konflikt w samym centrum medialnego światka podłej zmiany. Najpierw były przeboje z emisją smoleńskiego s-f autorstwa tłustowłosej borsuczycy propagandy, a kilka dni później TVP wstrzymała emisję programu Jana Pospieszalskiego, tego samego, który z tłustowłosą kręcił niby-dokument „Solidarni 2010” do „spontanicznych wypowiedzi” tego czegoś zatrudniając aktorów. Najbardziej twardogłowi wyznawcy sekty smoleńskiej zostali upokorzeni przez władzę, której czopkują nie od dziś, ale najbardziej rozśmieszył mnie pretekst zdjęcia programu szczekającego Janka. Otóż według Jacka Kurskiego „program był nieobiektywny i nie przedstawiał argumentów drugiej strony”, a dotyczył błędów rządu w walce z pandemią.

Lombard – Droga pani z TV.

Dacie wiarę? Janek Pospieszalski nieobiektywny, kto by pomyślał. To nic, że nie trafiłem na program, w którym byłby on obiektywny i nie wiem, czy w ciągu ostatnich 15 lat Jankowi udało się taki program zrobić. Owszem, zdarzało się że ktoś z wyselekcjonowanych gości powiedział coś z czym były muzyk się nie zgadzał, ale wtedy podbiegał z gorliwością czekisty do autora niefortunnej wypowiedzi, by go zakrzyczeć. Oczywiście w czasach podłej zmiany TVP ogranicza publicystykę na żywo, Jankowi to nie przeszkadzało, dopóki sam nie został zdjęty prewencyjnie, niczym w Korei Północnej lub Radiu Maryja. Oj, głupi Jasiu, głupi Jasiu, wpadłeś w ten sam gnój, w którym od kilkunastu lat topiłeś prawdę, bulbulbul…, bulbulbul…

Jacek Kaczmarski – Głupi Jasio.

Tymczasem tlustowłosą wyemitowano z pewnym opóźnieniem, a tam „wstrząsający” materiał. Kopacz pije kawę z rosyjskimi naukowcami pracującymi przy szczątkach ofiar i robi z nimi (z lekarzami, a nie szczątkami) pamiątkowe zdjęcie. Od kwietnia roku 2010 bandycka zdrajczyni Polski, Ewa Stankiewicz fałszywie oskarżała rząd Donalda Tuska o zamordowanie Kaczyńskiego Lecha, który zginął w zwykłym wypadku lotniczym spowodowanym przez debili ze swojej własnej ekipy, robiących burdel w kokpicie lądującego w ciężkich warunkach samolotu. Nie znajdując żadnej przesłanki na potwierdzenie oskarżeń, której jako tako obeznany w prawach fizyki człowiek nie mógłby obalić, ta antypolska zbrodniara posuwała się nawet do tego, że domagała się przywrócenia kary śmierci dla Tuska (ówczesnego premiera). Uważam, że łajdaczki o takim profilu psychologicznym, jak Stankiewicz, pracowały jako strażniczki w obozach koncentracyjnych. I ona pokazuje dzisiaj zdjęcie Kopacz pijącej kawę z takim komentarzem, jakby co najmniej instalowała na nim bombę w tupolewie. W tym samym czasie, gdy ówczesna minister zdrowia pracowała przy wydobyciu i identyfikacji zwłok ofiar katastrofy, śmierdzące tchórze z obozu PiS tak robiły w galoty, że bały się latać samolotem. Toż nawet w drodze do Rzymu na kanonizację Wojtyły tłukli się specjalnym pociągiem, dzielne partyjnioki, a Kaczyński do dziś tak wali w pampers, że od kwietnia 2010, gdy był na psychotropach, nie odwiedził miejsca śmierci brata. Tłustowłosa zaś pokazuje zdjęcie Kopacz pijącej kawę jeszcze w fartuchu roboczym i rękawiczkach. Z ludźmi, którzy odwalają czarną robotę, gdy tchórzliwe PiSiory chowały się pod kołderkę.

Zostawmy dziennikarzy, bo w innym obszarze destrukcji, sądownictwie, inna PiSowska dewiantka, znana jako odkrycie kulinarne prezesa próbuje unieważnić prawo unijne na terenie Polski, co w praktyce uniemożliwi działanie Polski w ramach UE. Tak tylko przypominam opinię prawników, ale przecież narodek raczej posłucha pani Ogórek Magdaleny albo pana Jakimowicza Jarosława, ewentualnie pana Najmana Marcina. Może być, że występującego w towarzystwie Chrystiana Paula.

No dobra, tradycyjnie asertywną wypowiedź w temacie Polski mamy za sobą, a teraz niespodzianki atmosferyczne Irlandii. Zrobiło się u nas tak słonecznie, że wraz ze Świechną aż przebieraliśmy nóżkami, żeby wyrwać się w teren. Mając na uwadze, że nie mogę zbytnio szaleć, by zdążyć wypocząć przed pracą, wybieraliśmy raczej spokojne trasy. W sobotę była to wycieczka wokół terenu bitwy nad rzeką Boyne: solidny, kilkukilometrowy spacer wzdłuż rzeki i z powrotem. Było naprawdę cudownie. Drzewa już porządnie się zazieleniły, bez liści pozostały tylko większe gatunki z dębami na czele, ptaki wydzierały się wniebogłosy wyśpiewując pieśni godowe, a takiej ilości psów wyprowadzających właścicieli na spacer chyba w życiu nie widzieliśmy jednocześnie.

Podnieceni sobotnią wycieczką szybko zorganizowaliśmy plan na niedzielę, Świechna zagadnęła naszą przyjaciółkę i okazało się, że jest chętna. Tym razem była to trasa przez najbardziej na wschód wysunięty wierzchołek południowo-zachodniego grzbietu gór Cooley, znana jako Annaloughan Loop. W zeszłym roku przez kilka dni szalał tu ogień i większa część spalonego lasu została już uprzątnięta, odsłaniając stok wzniesienia oraz zwiększając widoczność. Dzięki temu cały czas towarzyszyła nam panorama zatoki Dundalk, a w drodze powrotnej, północno-wschodniego grzbietu Cooley, na którym byliśmy w dniu św. Patryka. Przyroda na spalonej ziemi zaczyna się dopiero odradzać, żałując lasu zgadywaliśmy na głos, co mogło spowodować pożar, żadne z nas nie miało oficjalnych wiadomości. Mimo tego smutnego świadectwa zeszłorocznej tragedii, wycieczka była udana, pogoda dopisała, ja w duchu się cieszyłem, że zdecydowaliśmy się wyjść w góry, bo miejscowości nadmorskie były zatłoczone do niemożliwości, takie tłumy nie są ani przyjemne, ani zdrowe (pamiętamy o pandemii, pamiętamy). To był męczący, ale bardzo satysfakcjonujący tydzień. Jak to dobrze, że Świechna lubi wypoczywać w podobny sposób, co ja. Poszczęściło się nam.

070. Nie zabijaj, nie kradnij.

Uwaga, uwaga! Wczoraj po południu dałem płaskoziemcom kolejny dowód, że nie myślę samodzielnie i przyjąłem szczepionkę, która (o zgrozo!) zamiast mnie zabić na tysiąc sposobów, poprawiła mi humor. Wypróbowałem już chip ze szczepionki, waląc się dłonią w potylicę i robiąc print screeny okolicy, gdy już mi płaskoziemcy wyjaśnią, jak je teraz wydrukować, natychmiast się z Wami podzielę. Z drugiej strony, czego się można było po mnie spodziewać, skoro raka leczyłem chemioterapią i operacjami, zamiast wodą z Lourdes, modlitwą i wsuwaną pod naskórek cieciorką, chyba oczywiste więc było, że gdy tylko zadzwoni do mnie lekarz z informacją, że została mu jedna dawka szczepionki i musi ją wykorzystać, by się nie zmarnowała, od razu się zgodzę i będę mieć sprawę z głowy. Druga dawka za miesiąc! Zbiegiem okoliczności, tego samego dnia zaszczepili się tym samym preparatem moi teściowie i dobrze jest.

Próbuję wskazać teściom opiewany w szantach port Greenore.

W Wielki Piątek w Lublinie miało miejsce wydarzenie które wobec pilniejszych problemów, nie było nadmiernie omawiane, ot…, każdy kto miał ochotę wrzucił kamyczek do ogródka, ale obyło się bez większej zadymy medialnej. „Koncert jak koncert” chciałoby się powiedzieć, ale wiadomo, że jeżeli czemuś patronuje TVP Kurwizja, to chodzi o efekt propagandowy, a w tym wypadku także o kij i marchewkę dla artystów. Wystarczy pobieżnie się orientować w sytuacji, by wiedzieć, że środowisko artystyczne raczej bojkotuje media publiczne, a gdy ktoś się wyłamuje, zyskuje status podobny artystom występującym dla TVP w stanie wojennym. Jest jednak pandemia i albo wystąpisz dla TVP, albo nigdzie (z wyjątkiem sieci, ale wiemy, że nie każdy odbiorca porusza się w niej biegle). I ten właśnie aspekt koncertu był najczęściej omawiany na różnych forach publicznych. Moją uwagę przykuło co innego: Koncert wypełniony był utworami z repertuaru m.in. Dawida Podsiadły, Hey, Republiki, Chłopców z Placu Broni, ale wykonywanymi przez zupełnie innych artystów. Kilka słów na ten temat.

Justyna Steczkowska – Moja krew (Republika cover).

Jak pewnie zauważyliście, liderzy Republiki i Chłopców z Placu Broni nie żyją. O ile Bogdana Łyszkiewicza potrafiłbym sobie wyobrazić w koncercie wielkopiątkowym (pod koniec życia stał się bardzo religijny), o tyle do Grzegorza Ciechowskiego taka szopka mi niespecjalnie pasuje, ale reakcji żadnego z tych artystow nie jesteśmy w stanie zweryfikować. Za to zarówno Dawid Podsiadło, jak i Katarzyna Nosowska (Hey) są, eufemistycznie mówiąc, niechętni współpracy z TVP Kurwizja. Jestem przekonany, że od strony praw autorskich wszystko zostało dograne (inaczej już by było o tym głośno), jednak mam poczucie, że TVP powinna poszukać innej twórczości. Dlaczego nie Bayer Full albo Akcent? Chyba nie chcecie powiedzieć, że „Majteczki w kropeczki” artysty tak wspierającego najlepszy z możliwych rządów mogłyby naruszać powagę koncertu wielkanocnego, nie mówiąc już o dziełach współczesnego prawie-Pendereckiego, prawie-Lutosławskiego z Podlasia, on nie naruszał nawet powagi Opery Podlaskiej w Białymstoku, ani Teatru Wielkiego w Łodzi. Dlaczego sięgnęliście po repertuar „niepewny ideowo”, na Jowisza pytam się?! „Moja krew” jest niemal tak wielkopiątkowa, jak „Żywot Briana”, znaczy się widać pewne odniesienia, ale czy o to chodziło ewangelistom….???

Acid Drinkers – Menel Song (Always look on the bright side of life)

Dziesiątego kwietnia minęła 17-ta rocznica śmierci Jacka Kaczmarskiego, prezes TVP Kurwizja, Jacek Kurski, lubił podkreślać swą przyjaźń z bardem, nawet wykonywał publicznie jego piosenki na potrzeby swojej kampanii wyborczej. Problem z tamtymi wykonaniami polegał na tym, że utwory Kaczmarskiego biły w komunistyczny system wartości, jakim dziś posługuje się PiS. Nie są po linii partyjnej, więc bezpieczniej do nich nie wracać. Dziś przyjaciel jakoś „zapomina” o rocznicy, z nakazu partyjnego ma co innego do świętowania. Tak mi się przypomniało, bo w końcu to jeden i ten sam człowiek wybiera repertuar, choć sam niczego nie stworzył. Wiem, wiem…, to niby takie mało ważne, drobne świństewko, użyć dla celu politycznej szopki utwory stworzone przez kogoś o zupełnie innych poglądach, ale chodzi też o liczbę tych drobnych wredot. Przykład: Choć mieszkam w Irlandii, pozostawiłem w użyciu mój polski numer (obok irlandzkiego). I na ten polski, regularnie jakieś 2 razy w tygodniu dzwoni do mnie kolejna firma, która kupiła go od złodzieja numerów. W Polsce na porządku dziennym są firmy kradnące dane personalne i sprzedające je firmom chcącym coś reklamować – i nikt z tym nic nie robi. Niby drobny przekręcik, pikuś w porównaniu do republiki obajtkowej, ale upierdliwy i niespotykany w cywilizowanych krajach. W Irlandii nie dostaję żadnych reklam na telefon, nie dzwonią do mnie żadne agencje promocyjne z wyjątkiem ofert od firm, z którymi mam podpisaną umowę. Da się? Da się! Tylko w Polsce nadal panuje kultura gównianego złodziejstwa, Europa już to przepracowała.

I tak mi się jakoś sarkastycznie i groteskowo zrobiło, że chyba tak tę notkę zostawię, przynajmniej w części wydarzeń politycznych, a opowiem o pewnej znajomości.

Jak wielokrotnie wspominałem, mamy przemiłych sąsiadów, którzy przy okazji zadziwiają nas swoimi umiejętnościami. Mamy Thomasa – olbrzymiego siłacza, który pływał na kutrach, a dziś na emeryturze zdumiewa nadal siłą do pracy i odpornością na warunki atmosferyczne, mamy małżeństwo miłośników motoryzacji, zmieniających samochody częściej, niż buty lub rękawiczki, mamy też Anne i Michaela, ludzi teatru, których poczynania zawodowe spacyfikował lockdown. Jeszcze w sierpniu gościliśmy u tych ostatnich na garden party i wyglądali na zdrowych i zadowolonych. Minęło 8 miesięcy, a Michael wygląda, niczym bezdomny narkoman. Zniszczona skóra, przygarbiona i roztrzęsiona sylwetka, „traperskie” ubranie. Jakby zupełnie przestał dbać o siebie. Jest poważnie chory, a mocne zaplecze jego problemów zdrowotnych stanowią regularnie opróżniane butelki. Z niejakim przerażeniem uświadamiamy sobie w dyskusjach ze Świechną, że właściwie za każdym razem, gdy go widujemy, niesie butelki puste, bądź pełne. Przychodzi mi teraz do głowy myśl, że zostało mu niewiele czasu na zmianę. Gdy człowiek jest młody, może się intoksykować latami, nim zauważy fatalne skutki zdrowotne. W przypadku osób w moim wieku, takie pójście po całości może się skończyć zejściem w przeciągu kilku – kilkunastu miesięcy. Ostatnie słowa, które usłyszał ode mnie mój towarzysz szaleństw młodości brzmiały: Jeżeli nie pójdziesz na odwyk już teraz, to niedługo przestaniesz mieć wpływ na cokolwiek. Albo nie będziesz mógł wstać z łóżka, albo wysiądzie ci głowa i zamkną cię w psychiatryku. Półtora miesiąca później już nie żył. W przypadku Michaela, nawet nie znam go na tyle, by był sens się do niego zwracać w ten sposób. Nie lubię poczucia bezsilności.

Z bezsilnością wiąże się trzeci i ostatni wątek dzisiejszej notki. Śmierć to śmierć, ale gdy przydarzy się siedemnastolatce, obdarzamy ją chętnie pejoratywnymi określeniami takimi jak „głupia”, czy „niepotrzebna”. Właśnie czytałem o takim przypadku. Młodzież zrobiła sobie ognisko, a jedna z uczestniczek źle się poczuła (możliwe, że po alkoholu), przysnęła, potem płakała i chciała wracać do domu, po czym udała się w jego kierunku. Znaleziono ją martwą, a spekulacjami wobec przyczyn śmierci zajęły się już tabloidy, zawsze chętne do babrania się w cudzym bólu. Mnie zainteresowało coś innego. Opublikowano (prawdopodobnie bez zgody rodziny, bo z rozpikselowaną twarzą) zdjęcie ofiary w mundurze Orląt Z.S. „Strzelec” z Rzeszowa, więc rzuciłem okiem na ich stronę. A tam treść przyrzeczenia.

Wstępując w szeregi Orląt Związku Strzeleckiego „Strzelec” przyrzekam: Postępować stale według prawa orlęcego (WTF?!), aby stać się godnymi tych orląt, które przelaną swą krwią serdeczną wskazały nam jak kochać ziemię ojczystą. Jak żyć dla niej i umierać. Tak nam dopomóż Bóg.

Kolejna banda sfrustrowanych łajdaków chce zarabiać przerabianiem młodych na mięso armatnie. Z ciekawości? Jak to się umiera dla Polski? Dziewczyna właśnie straciła życie, jak to powiązać z dobrem kraju? Od chwili śmierci nie zrobi dla niego już niczego, ale pieprzyć tzw. ojczyznę, skoro dziewczyna nie zrobi też niczego dla siebie, nie przeżyje żadnej dobrej chwili, nie zrealizuje żadnych marzeń, ani drobnych, ani wielkich. Robię się zły!

063. Gdyby to chociaż było arcydzieło….

Dziś Walentynki. Niby temat powinien być oczywisty, ale pogoda wdmuchmnęła mi wiatrem wiejącym ze średnią prędkością 60 km/h coś innego. Bo sami rozumiecie, gdy za oknem tak, że zwykłe wyrzucanie śmieci zyskuje rangę czynu heroicznego, to Wasz nieprzesadnie lubujący się w takich aktach bezsensownej bohaterszczyzny obserwator rzeczy ulotnych i dziwnych (kto pamięta, jaka znana postać się tak przedstawiała w audycjach radiowych Rozgłośni Harcerskiej?), raczej szuka sposobów na zagnieżdżenie się w ciepłym miejscu w celu obejrzenia ciekawego materiału filmowego. Najpierw sprawdziłem, czy wszystko, co mi do tego potrzebne, zostało zrobione, zatem kot nakarmiony, żona siadła obok, ciepła herbatka z miodem zagrzała nasze ręce i ruszyliśmy z seansami. Zacznę od najbardziej bulwersującego.

Oglądaliście kiedyś dokument „Defilada” (Andrzej Fidyk, 1989)? Powstał on tak, że autor filmował dokładnie to, co przedstawiciele reżimu północnokoreańskiego chcieli, by filmował. Powstało gówno, jakich było wiele w jedynie słusznej telewizji kraju Kim Ir Sena (tamten dyktator zmarł dopiero w 1994 roku), przeszło wszystkie szczeble cenzury i władze kolegialnie uznały, że we WŁAŚCIWY SPOSÓB UKAZANE ZOSTAŁO ŻYCIE w KRLD. Tymczasem, gdy film został ukazany WIDOWNI W WOLNYCH KRAJACH, został okrzyknięty dokumentem demaskującym całą nędzę życia społeczeństwa znajdującego się pod władzą tyrana. Wazelina płynąca z ust filmowanych Koreańczyków i czopkowanie władzom, wolnym ludziom nie pozostawiało złudzeń, że jest to efekt strachu, prania mózgów i dewiacji ustrojowej. Polski reżyser oddał pełną kontrolę nad dokumentem przedstawicielom reżimu, bo zdał sobie sprawę, że nic go tak nie obnaży, jak ten właśnie zabieg. Nie o tym filmie jednak chcę Wam opowiedzieć, a o podobnym propagandowym łajnie, robionym przez TVP Kurwizja rękami partyjnej kolubryny, niejakiej Magdaleny Piejko związanej z Gazetą Polską, Niezależną, TV Republika. Film miał premierę w roku 2019.

Fisz, Emade, Tworzywo – Mój kraj znika.

Zestawiam te dwa filmy z prostego powodu: W obu produkcjach cenzura była zachwycona, być może wyznawcy partii również, jednak gdy je obejrzy WOLNY WIDZ, to dokumenty ośmieszają to, co miały promować. W wypadku „WracaMy?”, już dobór bohaterów piejących zachwyty nad nową polską władzą rozwala system. Widz chyba z żadnym z nich nie chciałby sie zamienić na miejsca, natomiast sentencje jakie głoszą, że niby Polska jest takim tolerancyjnym krajem, w czystej formie pokazane zachodniej publicznośći, dowodziłyby polskiej ksenofobii, rasizmu i homofobii. Chyba zaś najlepszym dowodem na to, że coś jest z tym filmem nie tak, jest pominięcie nazwisk bohaterów w napisach końcowych. Zresztą umówmy się: cóż to za dokument o emigracji, nie pokazujący czym bohaterowie się zajmują (nie dowiedziałem się tego o żadnym z nich), a większość bohaterów widzimy na ulicy lub w pubie, więc nie wiemy nawet jak mieszkają. Jeżeli ktoś z Was ma ochotę, obejrzyjcie, my wytrzymaliśmy, choć później długo zastanawialiśmy się, gdzie oni tych ludzi wyszukali. Jest takie słynne arcydzieło propagandy, „Triumf woli” (1934, Leni Riefenstahl, Niemcy). Tym się różni od PiSowskiej propagandówki, że pokazuje ludzi sukcesu, sportowców, wzorce do naśladowania. Widz Kurwizji nie odnajdzie zaś w jej dokumencie superbohatera, którego mógłby naśladować, żeby być takim jak on.

Dezerter – Mój kraj.

Tak się złożyło, że następnego dnia obejrzeliśmy „Jak daleko stąd, jak blisko” (Konwicki, 1971) i miałem wrażenie, że bohaterowie tego filmu zahibernowali, by wziąć udział we „WracaMy?”. Porażający obraz ludzi, którzy nie bardzo wiedzą, co robić z życiem, ciskają się między pracą dla pracy a alkoholem, gdzieś tam z tyłu głowy mający nierealny ideał życia, robiący wszystko, by niczego nie zmieniać. Tragiczny obraz społeczeństwa, które nie wie, co mu sprawia radość i czego właściwie chce. Z tym, że bohaterowie Konwickiego są społeczeństwem odbitym w krzywym zwierciadle, natomiast dokument Kurwizji wybrał same oryginalne okazy.

A tu pominięci w filmie emigranci obnoszący się na swoich blogach brakiem sympatii do rządu PiS.

Swoje przemyślenia na temat trzylecia pobytu na emigracji Świechna przedstawiła u siebie (kliknij tu, chcąc je przeczytać), a ja…. Już tak się zrosłem z Zieloną Wyspą, że stała się moją. Ciągle ją poznaję przemierzając wzdłuż, wszerz i wzwyż, a od trzech lat robię to ze Świechną. Mam wrażenie, że Walentynki mamy codziennie. Tęsknota za Ojczyzną? Mam wielki sentyment do kilku miejsc w Polsce, może nawet większy, niż bohaterowie PiSowskiej propagandówki, ale podobnym sentymentem darzę również kilka miejsc w Irlandii, co jest o tyle łatwe, że mam z nią związane bardzo miłe wspomnienia. A teraz, gdy mam przy sobie Świechnę, w ogóle nie czuję potrzeby radykalnych zmian. Robimy to, co lubimy, stać nas na spokojne, bezstresowe życie i coraz nowe doznania, właściwie jeśli chodzi o braki, to odczuwamy jedynie potrzebę większego mieszkania, a to z całą pewnością będzie nam łatwiej zaspokoić w Irlandii, niż w Polsce. Co ciekawe, gotów jestem się założyć, że kontakt z Ojczyzną i tak mamy o niebo lepszy od „genetycznych patriotów” deklarujących miłość do kraju przodków. Nawet podróż poślubną odbyliśmy po Polsce (dokładnie, to po Ścianie Wschodniej), a jak widać z zawartości naszych blogów, z literaturą, filmem, czy sztuką Rzeczpospolitej także łączą nas ścisłe więzi. Możliwe, że kiedyś wrócimy, choć równie prawdopodobne jest, że przeniesiemy się w ciepłe kraje. Razem z pewnością będzie nam dobrze i wybierzemy to, co nas bardziej kręci.