104. Mamo, kup mi karabin.

Chyba mamy kolejny skutek uboczny wojny w Ukrainie: Posłowie zaczęli masowo robić sobie selfie z bronią, że niby przygotowują się do obrony Ojczyzny. „Urzekła mnie twoja historia”, chciałoby się odpowiedzieć, bo jednocześnie znowelizowana ustawa o obowiązku obrony Ojczyzny zniosła go dla posłów (innymi słowy, przelewać krew pójdą inni frajerzy). Ma to sens, na strzelnicy można występować w garniturze, nowym i czystym moro lub casualu z nocnego klubu, założyć ochraniacze słuchu, okulary z pleksi i walić do tarczy ile wlezie, bo nie odpowie. A na wojnie to sami wiecie…, mogą do was strzelać, zrzucać na was bomby, więc walka za kraj na strzelnicy wydaje się być optymalnym rozwiązaniem.

T.Love – Gwiazdka.

Tu zaczyna się mój problem, bo gdy widzę panów Mikkego, Brauna, czy Kukiza z bronią w ręku, to zastanawiam się, czym to się różni od uzbrojenia Krzysztofa Kononowicza i reszty bohaterów universum Szkolnej 17. Zupełnie przy tym nie rozumiem, co to ma wspólnego z obronnością Polski. Z tego, co się zdążyłem zorientować z relacji wojennych, współczesna piechota potrzebuje raczej ludzi, którzy potrafią przetrwać w ruinach przez miesiąc z ograniczonym dostępem do wody, żywności, amunicji i środków opatrunkowych, czy przeciwbólowych. Pan w garniturze lub nawet eleganckim, nowym moro, może (i owszem) przejść się po linii frontu, ale jak już dostanie to, o co prosił, to może się okazać, że będzie się tam rozkładać przez kilka tygodni, bo nawet nie będzie go komu pochować.

Emir Kusturica – Underground, Katastrofa

Wolałbym widzieć wśród obrońców granic ludzi, którzy poradzą sobie bez pampersa, prezesa i księdza, a jak patrzę na takiego pieszczoszka, jak Krzysio Bosak lub na zaślinionego Janusza Korwina Mikke śpiącego w parlamentarnej ławie z otwartymi ustami, to sami rozumiecie moje wątpliwości.

Świetliki – Opluty.

Tymczasem w Teksasie, gdzie broń kupuje się jak wódkę, 21 osób zginęło w wyniku strzelaniny. Chłopiec kupił sobie broń w dzień osiemnastych urodzin. Kiedyś pan Janusz Korwin Mikke demagogicznie domagał się zakazu używania reklamówek, bo można nimi zabić człowieka, tak jak bronią palną. I powinien iść tym tropem, uzbroić się w reklamówkę i tak paradować. Zwłaszcza, że można w nią włożyć figurkę Andrzeja Boboli, a to już niemal opcja atomowa!

Dorota – Motyle.

Zmiana tematu: Zdarza się, że w komentarzach dostrzegam nieuchronne zmiany dokonywane w skostniałym systemie przez młodych. Czasami jednak jest tak, że ręce i nogi opadają. Ponieważ media, a tym bardziej polityka, opanowane są przez dziadersów, młodych najlepiej szukać w sztuce: muzyce, literaturze. Rzadziej w filmie i teatrze, bo tam decydujący głos mają autorytety, choć oczywiście i tam są ludzie prowadzący swoje małe rewolucje. Niestety, czasem jest na odwrót: Pewnie obiła się Wam o uszy gównoburza wywołana wokół ostatniego klipu Doroty Masłowskiej „Motyle”, konkretnie chodzi mi o hejt, jaki się wylał na artystkę. Niestety, tym razem w rolę dziadersów weszła młodzież, która wpisała się w schemat charakterystyczny dla starych pierdzieli pozbawionych kontaktu z otoczeniem, i to pół wieku po ukazaniu się filmu Rejs, gdzie Piwowski ustami inżyniera Mamonia parodiuje intelYgencję, której podobają się TYLKO TE PIOSENKI, które JUŻ SŁYSZELI,. Z jakichś przyczyn towarzystwo uznało, że jakaś tam wytwórnia jest zastrzeżona dla Maty i innych młodych hiphopowców. Co się zaś tyczy samego utworu, to Masłowska w porównaniu do numerów nagrywanych jako Mister D., straciła nieco na autentyczności języka, trochę odeszła od ulicy i blokowiska, więc wypowiedzi z utworu nie brzmią tak, jakby dać się wypowiedzieć ich bohaterkom (lub bohaterom) na żywo, tym niemniej miło by było, gdyby młody człowiek w wypadku niezrozumienia ironii, czy aluzji, nie zdradzał się z tym tak radośnie na forum.

Mister D. – Żona piłkarza.

Z cyklu „Ten dzień przyjdzie jak złodziej”: Powiesił się ksiądz Krzysztof Gidziński, znany z ataków na „gender” i edukację seksualną. Prokuratura sprawdza, czy ktoś mu w tym pomógł, ale wiemy, że ostatnio mocno podupadł na zdrowiu (domyślam się, że psychicznym), przyjaciele księdza twierdzą, że to „walka o moralność” tak go osłabiła. Tak zupełnie bez śmichów-chichów, to nie jest tajemnicą, że księża zmagają się z wieloma zaburzeniami, a samotność je tylko pogłębia.

A skoro jesteśmy przy nekrologach, to mamy jakąś czarną kumulację: Po Vangelisie odeszli Andy Fletcher (muzyk Depeche Mode) i Ray Liotta (aktor, Chłopcy z ferajny). Na smutki dobra jest praca w ogródku. Ja, Świechna i Kot Ryszard ostatnio z tego korzystamy

I to by było na tyle.

103. U nas ludzie jak zombie.

Wojna w Ukrainie uderza w ludzi na różne sposoby, zdążyliśmy się przez 3 ostatnie miesiące o tym przekonać. Niektóre aspekty były do przewidzenia, inne wydawały się niewiarygodne, dopóki nie wystąpiły w całej swej okazałości. Myślę, że jednym z większych zaskoczeń szeregowych Rosjan jest ostracyzm. Pracuję z wieloma z nich i widzę gołym okiem, że skończyła się koleżeńska beztroska, w ich obecności wszyscy starają się uważać na to, co mówią, a gdy mimo to nie uda się uniknąć tematu wojny, następują zdecydowane słowa. Przekonała się też o tym dziewiętnastolatka z Czelabińska, która będąc słuchaczką Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców na Uniwersytecie Łódzkim, planowała dalsze studia na tej uczelni, ale nie będzie miała na to szans bez przyznania jej zgody na pobyt stały w Polsce. Dziewczyna nie chce wracać do Rosji, gdyż jak twierdzi „Tam większość ludzi jest jak zombie„. Link do wywiadu z nią jest tutaj (kliknij, by poczytać), a ja zmienię nieco temat, pozostając przy przytoczonym zdaniu nastolatki.

Andrzej Kostenko (BBC) – Moja krew, twoja krew.

„Ludzie jak zombie” to słowa, których mi kiedyś zabrakło do określenia tego, co pamiętam z PRL, w którym spędziłem całą swą niepełnoletność. Nie potrafiłem ich użyć, bo nie miałem dystansu, przede wszystkim do siebie, zdawało mi się, że tak już jest i już, nie ma co wnikać. Dopiero emigracja, rzut oka na Polskę z perspektywy półtora tysiąca kilometrów, porównanie Polaków do Irlandczyków, a wreszcie internetowy dostęp do archiwalnych filmów dokumentalnych o PRL sprawiły, że dziś tak to mogę nazwać. Sam byłem jak zombie, pozbawiony wiary w możliwość zmian, tkwiący we wzorcach, jakie wpoiło we mnie konserwatywne wychowanie w warunkach promujących jednolitość, posłuszeństwo, cwaniactwo, codzienna złośliwość. O dziwo, okazało się, że potrafię się zmieniać, bardzo pomogła mi w tym odmiana środowiska oraz intuicyjne przeświadczenie, że nie tego chcę w życiu. Dziś, podobnie jak bohaterka podlinkowanego wywiadu, uważam że „tam większość ludzi jest jak zombie”, jednak nie odnoszę tego jedynie do Rosji, a do całego bloku postkomunistycznego, przy czym ta WIĘKSZOŚĆ dotyczy moich rówieśników i jeszcze wcześniejszych generacji – w młodszych jest dużo więcej przebojowości i wiary w siebie. Wracając do zombie…, poniżej i powyżej przedstawiam dwa dokumenty, które lepiej niż moje słowa wytłumaczą, co mam na myśli. Zachęcam…, nie są to rzeczy wesołe, ale bez spojrzenia z boku ciężko o zmiany, więc spójrzmy…, to tylko stare filmy.

Irena Kamieńska – Dzień za dniem.

Kolejna dygresja: Kiedyś wspominałem na blogu o pani Stefanii Krawiec, kresowiaczce, która po ograniczeniu mobilności przez serię udarów, zaczęła spisywać swoje wspomnienia w formie opowiadań i wierszy. Jest to sztuka naiwna, pełna niedoskonałości, ale zatrzymywała obrazy i całe historie, pozwalała poczuć tamten klimat. Doceniałem to, bo dość dobrze znam atmosferę dziś i wczoraj Pogórza Izerskiego, tamtejszych miasteczek i wiosek. Wzruszała mnie mobilizacja społeczności, głównie rodziny i znajomych, by pomóc autorce wydać kolejny tomik wspominków, cieszyłem się, że są takie inicjatywy.

Nie jestem poetka

lecz ze wsi dziewczyna

co w jednej ręce widły

w drugiej pióro trzyma

Codziennie rano

osiem krówek doję

wyrzucam obornik

i koniki poję…

I bardzo kocham

swoje wiejskie życie

i nie wiem dlaczego

mi nie wierzycie.

Stefania Krawiec – Nie jestem.

Kilka dni temu zderzyłem się w końcu z polskim piekiełkiem – i to w tak niewinnym, wydawać by się mogło wymiarze, jak twórczość emerytów. Podczas ostatniego pobytu w Polsce zostaliśmy obdarowani książeczką zawierającą tomiki 343-345 (sic!) pod zbiorczym tytułem „Dwie połówki jabłka” Bogumiły Konstancji Załęskiej. Już samo to daje pewien obraz autorki, bo skoro mamy dwie połówki owocu (nie trzy, ani pięć), to albo spodziewamy się żartu, albo przesyconej tautologią grafomanii. Niestety, tfurczość twórczość okazała się być śmiertelnie poważna, a ręka w rękę z tautologią szły zmultiplikowana częstochowszczyzna, odarcie z metafor, niedomówień i tajemnicy oraz arytmia zmiksowana z plugawą pogardą dla wszystkich niespełniających wymagań „poetki” dwojga imion. Po prostu ZOMBIE.

Robiłem rekonesans w sprawie kosztów wydania książki. Przy nakładzie 100 egzemplarzy, szukając po najtańszych drukarniach, może to być 1500 złotych (przy obecnej technice). Pani Bogumiła wydaje od 2001 roku, średnio co dwadzieścia dni powstaje nowy „tomik poezji”, tłucze z prędkością cepa. Zakładając, że zbiera po trzy tomiki w jednej książeczce, oznacza to wydatek 750 złotych miesięcznie, przez 20 lat daje to 180 tysięcy polskich złotych przeznaczonych na dokumentację swej tonącej w brakach warsztatowych mieszanki pogardy z narcyzmem. Ktoś w tym wspiera starszą panią, ktoś smaruje laurki w lokalnych mediach, ktoś organizuje jej wieczorki autorskie. Okazuje się, że twórczość może zatruwać. Głównie starszą panią, bo jakoś niespecjalnie sobie potrafię wyobrazić, by ktoś chciał to czytać. Nie wierzycie? Oto próbka, wybrałem ją, gdyż nastąpiło w niej coś jakby SAMOZAORANIE (pisownia oryginalna):

Szczujnie, myślą i mówią

Fasadowo, nieskładnie

Niechlujnie, nieraz

Nawet zabawnie

Bo zgrupowani w nich

O przerośniętym ego

Pseudofachowcy

To intelektualne flejtuchy,

Dyletanci i połebkowcy.

Bogumiła Konstancja Załęska – Szczujnie.

Z jednej strony mamy panią Stefanię, która utrwala wydarzenia, minione obrazy, zostawia świadectwo życia, a z drugiej czai się Bogumiła ze swym zafiksowaniem na tym, co dozwolone, a co zabronione, kto jest cacy, a kto be. Ostatnie zdanie tego felietonu w nieco przekonwertowanej formie już u mnie padało na blogu, często to powtarzam. Znam ludzi, którzy żyją mimo choroby aż do śmierci, ale znam też i takich, którzy umarli w wieku 20 lat i resztę ziemskiego życia spędzają jako zombie.

102. To musi być szok, czyli majty prezesa.

(…) Ponoć wygina się czas,

pomarańczowy jest Mars,

płeć zmienił wczoraj mój brat,

jaki ciekawy jest Świat.

W grzybach odkłada się rtęć,

w szmatach odkłada się pleśń,

jaki to wszystko ma sens?

Życie tak ciekawe jest…

Bielizna – Sens życia (fragment).

Bielizna – Sens życia.

„Sens życia” gdańskiej „Bielizny” odbieram jako zgrabną satyrę na tabloidację życia. Skoczna ta melodyjka z zabawnym tekstem przypomniała mi się, gdy w dzisiejszej „Wyborczej” natknąłem się na wspomnienie drobnego incydentu medialnego z 2018 roku, gdy „Super Espress” zamieścił zdjęcie gaci suszących się na balkonie największego inaczej prezesa wszystkich prezesów. Szczujnia Karnowskich natychmiast zareagowała słowami „To musi być szok dla totalnej opozycji. ‚Dyktator’ Kaczyński jak zwykły Polak zrobił pranie i wywiesił je na balkonie”. Czemu tak skromnie? Dodajcie jeszcze, że Kaczyński, jak zwykły Polak, zmienia co trzeci dzień bieliznę i oszczędza na mydle – pomyślałem nie bez złośliwości, odnotowując w myślach, że czasy się zmieniają, ale nawet za komuny „zwykły Polak” starał się tak powiesić pranie, by nie rzucało się w oczy, a jak już nie miał innej możliwości, to z całą pewnością nie dekorował nim domu na oczach fotoreporterów. Poza tym prezes pan zdaje się do takich czynności, jak pranie i sprzątanie, czy czyszczenie kuwety, ma zwyczaj wyznaczać ochronę, bądź przydupasów (to ostatnie zdanie wymaga weryfikacji, oparłem je na filmie z Powązek przedstawiającym ochroniarzy najważniejszego czyszczących mu grób symboliczny brata), więc trochę „NIE jak zwykły Polak”.

Tyle wspomnień. Wojna w Ukrainie prowokuje mnie do coraz to nowych pytań i przemyśleń. Na przykład takich, że armia obrońców składa się z najlepszych ludzi, jakich nasz napadnięty sąsiad jest w stanie wystawić, podczas gdy armia najeźdzcy składa się z tych, którzy byli tak biedni i niedouczeni, że armia była dla nich jedyną szansą osiągnięcia minimum życiowego, a dowodzą nimi starannie wyselekcjonowani, skorumpowani wazeliniarze Putina, którzy zostali wybrani w miejsce niekoniecznie entuzjastycznie do wodza nastawionych oficerów. Nie jest to jakieś moje odkrycie, powtarzam tutaj komentarze oficerów NATO, próbujących wytłumaczyć obronny sukces pozornie skazanej na szybką porażkę armii Ukrainy. Moje pytanie zaś brzmi: A POLSKA JAKĄ DROGĄ PODĄŻA, MOSKIEWSKĄ, CZY KIJOWSKĄ? Nie powiecie mi chyba, że po wybuchu wojny Błaszczak stał się nagle ordynatem Zamoyskim, Duda Chodkiewiczem, Macierewicz Stańczykiem, a wiceminister d/s bezpieczeństwa butów nie od pary przeobraził się w Żółkiewskiego? Po czystkach Macierewicza, armią polską nadal dowodzą skorumpowani wazeliniarze defraudujący niewyobrażalne fundusze, bo choć wojna zmusiła rząd do zakupów uzbrojenia, które tak skutecznie zatrzymał na długie lata Antoni Smoleński, to nadal nie wiem, czy batalion wojska posiada dwa „toj-toje” na 300 chłopa i pancerny sracz dla ministra obrony plus hełmy orzeszki po renowacji. Z całą pewnością bowiem doświadczeni (także w boju) oficerowie są nadal odsunięci.

Druga myśl, to pokłosie czasów chłopięcych, gdy grywałem w szachy i chłonąłem jak gąbka wszystkie informacje dotyczące taktyki i strategii w wielkich bitwach II wojny światowej. Żeby się zbyt długo nie mądrzyć: Ukraina geograficznie miała podobną sytuację, jak Polska w 1939: Otoczona z 3 stron przez wroga, bez większych barier naturalnych z wyjątkiem lasów, mokradeł i rzek. Dowództwo naczelne Ukrainy pokazuje, co Polska mogła zrobić, a nie zrobiła we wrześniu. Pytanie brzmi: Czy ta lekcja dociera do aktualnego dowództwa, czy mają plan, a nie gówno pod hasłem „do krwi ostatniej” (nie swojej oczywiście). Gdy nasz sąsiad tak skutecznie wygrywa wojnę obronną z silniejszym agresorem, nasi politycy nagle jakby się ośmielili i co bardziej nadęci (z „prezydĘtem” na czele) zaczęli pokpiwać z możliwości Rosji w zakresie zaatakowania Polski, a ja się zastanawiam, czy jest sensowny plan obrony, czy tylko plan oddania życia obywateli, na które to poświęcenie nasza władza zdaje się być zawsze gotowa. Powiecie, że NBP, to nie armia, ale armia działa za pieniądze i właśnie przedłużono kadencję kolesiowi, który dla interesów partyjnych opóźniał działania antyinflacyjne do momentu, kiedy Polska znalazła się w takiej dupie, że aż ciężko oszacować, ile lat drożyzny czeka Polaków. A dochodzą nam priorytetowe wydatki na zatrzymanie Putina i wzmocnienie armii, oraz na aktywizację zawodową rzeszy uchodźców znajdujących się na terenie Polski. Podkreślam, że sam nie mam wiedzy, by tu udawać że wiem, co trzeba zrobić, natomiast dostrzegam PROBLEM, na który trzeba po prostu ZAREAGOWAĆ, a nie udawać, że jest świetnie.

Na zakończenie trochę informacji osobistych. Jestem zmęczony, cholernie zmęczony. Władowałem się w ciężkie zlecenia, aż Świechna, ma małżonka certyfikowana się zaniepokoiła i zasugerowała wycofanie z części zobowiązań. W dołku mnie ściska, gdy widzę jak się martwi, ale tydzień da się wytrzymać, mam nadzieję, a tym sposobem będzie załatwiony miesięczny przychód, więc nie jest to tak całkiem pozbawione logiki. Też wolałbym wziąć mapę i zaplanować z małżonką małą wyprawę w góry. Swoją drogą, czas najwyższy w tym roku gdzieś pójść. Przypomniałem sobie, bo okazuje się, że mam w pracy kolegę, który również łazi po górach. Pierwszy w tej firmie, z którym mogę o tym porozmawiać.

To jeszcze się żoną pochwalę (bez jej pozwolenia, ale też i bez zakazu): Właśnie weszła w fazę twórczą pracy dyplomowej. Jestem dumny jak paw, bo sam mam już problemy z koncentracją i nie wiedzę siebie samego studiującego i regularnie wykonującego założone zadania naukowe, podczas gdy ona śmiga po książkach jak nastolatka. Mój mózg broni się przed wysiłkiem intelektualnym i nie wiem, czy się cieszyć, czy smucić, bo z grubsza rzecz biorąc są dwie możliwości: Albo rzeczywiście w tym wieku i przy tym stanie zdrowia byłoby to dla mnie zbyt obciążające doświadczenie, więc dobrze, że nie podejmuję się czegoś, co musiałbym opłacić rzezią intelektualną, albo się migam i pod byle pretekstem uniemożliwiam zdobycie wiedzy, umiejętności i kolejnych doświadczeń.

P.S. Rzadko wyręczam się tak całkowicie cudzymi artykułami, ale przeczytajcie to, proszę (KLIKNIJ TUTAJ). Przypominam, że Polska nie zrobiła niczego, by tę sytuację zmienić. Wojna w Ukrainie wyciszyła dyskusje o wewnętrznych wojenkach Grajdołkowa, o szukaniu wroga i polowaniach na czarownice, ale temat wisi nad Polakami, jak miecz Damoklesa.

101. Nieadekwatne reakcje.

„Za miłość płacimy miłością”. Początkowo taki tytuł mi się kotłował w głowie. To oczywiście cytat z „Płatnej miłości”, czyli „In a death car” Gorana Bregowica i Iggy’ego Popa, ale z kompletnie innym tekstem.

Krzysztof Krawczyk – Płatna miłość.

Od czasu, gdy poznałem Świechnę, a 26 maja minie 5 lat, odkąd zjedliśmy pierwszy wspólny obiad i wypiliśmy pierwszą wspólną kawę, mogę się o tym codziennie przekonywać i się tym cieszyć, choć im więcej widzę, tym bardziej się przekonuję, jak niepowszechne jest to zachowanie, inaczej mówiąc, rzadko spotykane. Ot, pierwsze z brzegu „love story”:

Dziewczyna wyrwała się z patologicznej rodziny, gdzie alkohol grał pierwsze skrzypce. Jako jedyna z licznego rodzeństwa skończyła studia i uciekła za granicę, gdzie poznała ojca swoich synów. Miała sporo szczęścia, chyba nawet nie zdaje sobie sprawy ile, bo facet okazał się sumienny, pracowity, spędzający czas z rodziną. Dzieci za nim przepadają, bo poświęca im swój wolny czas grając w piłkę, zabierając na basen, wycieczki, etc.. Uważny czytelnik rozglądając się po swoim podwórku szybko zauważy, że nie jest to powszechne zachowanie tatusiów, którzy dużo częściej sądzą, że ich rola kończy się na przynoszniu wypłaty do domu – w najlepszym wypadku, bo przecież można jeszcze wypłatę przepić, wszak któż nie zna frazy „za swoje, kurwa, piję!”? Problem w tym, że ani ja, ani Świechna nie sądzimy, by bohaterka tej opowiastki to doceniała, prawdę powiedziawszy, czasem mam wrażenie, że nie kocha faceta, a swoje wybrażenie o tym, jak powinien wyglądać związek. Bo przecież wyglądać ma tak, że w domowym królestwie, to ona ma mówić, co w danym momencie trzeba zrobić. Od umeblowania i koloru ścian, po mycie naczyń. Otóż facet miał z tym ostatnim problem, więc kupił zmywarkę, co również może zadziałać przeciw niemu, bo okazuje się, że chodzi o to, żeby to ON odniósł po sobie naczynia, a nie żeby nie trzeba było ich zmywać. I może by kiedyś odniósł, tylko że dziewczyna zamiast mu je zostawić i asertywnie się tego domagać, woli sama odnieść i przez tydzień strzelać focha. I może się tu narażę paniom, ale przecież nie chodzi o przeniesienie talerzyka, kubka, noża, widelca i łyżeczki do zmywarki, ale o to, że ona tak chce, a on tego nie robi. Miała doskonały plan, w którym czysty stół odgrywał istotną rolę, a on to zepsuł. Warto takie nieposłuszeństwo ukarać obwinieniem partnera o własne zmęczenie, jak również o to, że jego zdewociała rodzina nie akceptuje ani jej, ani też jej związku partnerskiego z nim. Przyda się go zagdakać… A może wcale się nie przyda? Może NIE WARTO? A co, gdyby raczej zostawić ten jego kubeczek na stole, i poczekać, aż sam go odniesie, ewentualnie mu o tym przypomnieć i nie robić z tego zagadnienia? I przypominać, aż się nauczy, jeśli to takie ważne, a jeśli jednak nie takie istotne, to odnieść samej? No, ale wtedy odpadnie ważny element rozmów z innymi kurami domowymi, zamiast powiedzieć (wiem, bo sam słyszałem takie rozmowy) „Padam na pysk, umyłam okna i podłogi, zrobiłam trzy placki i cztery pieczenie na święta, a mężowi strzeliłam focha, bo po pracy zamiast mi pomóc, położył się spać”, będzie można powiedzieć „Zatrudniłam studentkę do domowych porządków, ciasto i przyprawioną pieczeń kupiłam w sklepie i poszłam z mężem do łóżka (lub do kina)”. Albo jeszcze lepiej: „Ot tego roku postanowiłam, że rodzina jest wystarczająco dorosła, by sama sprzątała koło siebie, a jeśli nie posprząta, to będzie miała nieposprzątane”. Nie będzie dramatu umęczonej cierpiętnicy, ani mitu niezbędnej strażniczki domowego ogniska! Grzebię kijem w mrowisku, co…? Wiem…, mam 51 lat i przerobiłem już cały asortyment ex-partnerek posługujących się fochem, jako narzędziem wymuszania posłuszeństwa. Otrzymywały wtedy punkty karne i gdy uzbierały oczko, dostawały zwolnienie dyscyplinarne. Okazało się, że preferuję inne narzędzia negocjacji.

Zmieniając nieco temat, choć nadal pozostając przy nieadekwatnych reakcjach…. Wiecie, co powiedział Bergoglio, ksywa Franciszek, papież z zawodu? Bez bawienia się w dokładny cytat, usprawiedliwił napaść Putina na Ukrainę „SZCZEKANIEM NATO”. No i zaczęło się w mediach szukanie ukrytego dna wypowiedzi, bo przecież tchórzliwe dziennikarzyny z Grajdołkowa nie nazwą rzeczy po imieniu. A to, że być może to jakiś tajny plan watykańskiej dyplomacji, choć do jasnej cholery, o jakich szczwanych planach możemy mówić, skoro Bergoglio już na własnych nogach chodzić nie ma siły. A może to z powodu niedoinformowania i wprowadzenia w błąd? No jasne, biedny kolejny pan papież „nic nie widziałem, nic nie słyszałem”.

Nieśmiało zasugeruję prostsze rozwiązania: Tetrykowi puściła uszczelka i użył dla obrony rosyjskiej agresji żulerskiego języka podobnego raczej Plugawemu Krystynowi, niż wytrawnemu politykowi, ponieważ przez dziesiątki lat bycia wysoko postawionym duchownym nauczony jest, że co wypierdzi, to sentencja. Takich stanowisk, jakie były jego udziałem, nie uzyskuje się bez walki, bez potężnych przyjaciół i równie potężnych wrogów. Haki na pana papieża z powodu jego związków z krwawą juntą argentyńską mają wszystkie liczące się służby Świata, kremlowskie również. Podobnie, jak haki na watykański klub pedofila, budowany jeszcze przez Wojtyłę. A do tego istnieje również osobisty interes pana papieża, który jak każdy papież jest wprawdzie bardzo skromny, ale grabie grabią do siebie i łapówki zwane „zwyczajowymi ofiarami” płyną do Watykanu nieprzerwanym strumieniem. Jakieś przemyślenia, ktoś-coś? Co z tego może wynikać, zważywszy na autorytatywny charakter władzy kościelnej? To bardzo proszę o refleksje! Niekoniecznie tutaj, bo choć byłoby miło, to w zupełności wystarczą te w szanownych mózgach…. I w codziennym działaniu.