103. U nas ludzie jak zombie.

Wojna w Ukrainie uderza w ludzi na różne sposoby, zdążyliśmy się przez 3 ostatnie miesiące o tym przekonać. Niektóre aspekty były do przewidzenia, inne wydawały się niewiarygodne, dopóki nie wystąpiły w całej swej okazałości. Myślę, że jednym z większych zaskoczeń szeregowych Rosjan jest ostracyzm. Pracuję z wieloma z nich i widzę gołym okiem, że skończyła się koleżeńska beztroska, w ich obecności wszyscy starają się uważać na to, co mówią, a gdy mimo to nie uda się uniknąć tematu wojny, następują zdecydowane słowa. Przekonała się też o tym dziewiętnastolatka z Czelabińska, która będąc słuchaczką Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców na Uniwersytecie Łódzkim, planowała dalsze studia na tej uczelni, ale nie będzie miała na to szans bez przyznania jej zgody na pobyt stały w Polsce. Dziewczyna nie chce wracać do Rosji, gdyż jak twierdzi „Tam większość ludzi jest jak zombie„. Link do wywiadu z nią jest tutaj (kliknij, by poczytać), a ja zmienię nieco temat, pozostając przy przytoczonym zdaniu nastolatki.

Andrzej Kostenko (BBC) – Moja krew, twoja krew.

„Ludzie jak zombie” to słowa, których mi kiedyś zabrakło do określenia tego, co pamiętam z PRL, w którym spędziłem całą swą niepełnoletność. Nie potrafiłem ich użyć, bo nie miałem dystansu, przede wszystkim do siebie, zdawało mi się, że tak już jest i już, nie ma co wnikać. Dopiero emigracja, rzut oka na Polskę z perspektywy półtora tysiąca kilometrów, porównanie Polaków do Irlandczyków, a wreszcie internetowy dostęp do archiwalnych filmów dokumentalnych o PRL sprawiły, że dziś tak to mogę nazwać. Sam byłem jak zombie, pozbawiony wiary w możliwość zmian, tkwiący we wzorcach, jakie wpoiło we mnie konserwatywne wychowanie w warunkach promujących jednolitość, posłuszeństwo, cwaniactwo, codzienna złośliwość. O dziwo, okazało się, że potrafię się zmieniać, bardzo pomogła mi w tym odmiana środowiska oraz intuicyjne przeświadczenie, że nie tego chcę w życiu. Dziś, podobnie jak bohaterka podlinkowanego wywiadu, uważam że „tam większość ludzi jest jak zombie”, jednak nie odnoszę tego jedynie do Rosji, a do całego bloku postkomunistycznego, przy czym ta WIĘKSZOŚĆ dotyczy moich rówieśników i jeszcze wcześniejszych generacji – w młodszych jest dużo więcej przebojowości i wiary w siebie. Wracając do zombie…, poniżej i powyżej przedstawiam dwa dokumenty, które lepiej niż moje słowa wytłumaczą, co mam na myśli. Zachęcam…, nie są to rzeczy wesołe, ale bez spojrzenia z boku ciężko o zmiany, więc spójrzmy…, to tylko stare filmy.

Irena Kamieńska – Dzień za dniem.

Kolejna dygresja: Kiedyś wspominałem na blogu o pani Stefanii Krawiec, kresowiaczce, która po ograniczeniu mobilności przez serię udarów, zaczęła spisywać swoje wspomnienia w formie opowiadań i wierszy. Jest to sztuka naiwna, pełna niedoskonałości, ale zatrzymywała obrazy i całe historie, pozwalała poczuć tamten klimat. Doceniałem to, bo dość dobrze znam atmosferę dziś i wczoraj Pogórza Izerskiego, tamtejszych miasteczek i wiosek. Wzruszała mnie mobilizacja społeczności, głównie rodziny i znajomych, by pomóc autorce wydać kolejny tomik wspominków, cieszyłem się, że są takie inicjatywy.

Nie jestem poetka

lecz ze wsi dziewczyna

co w jednej ręce widły

w drugiej pióro trzyma

Codziennie rano

osiem krówek doję

wyrzucam obornik

i koniki poję…

I bardzo kocham

swoje wiejskie życie

i nie wiem dlaczego

mi nie wierzycie.

Stefania Krawiec – Nie jestem.

Kilka dni temu zderzyłem się w końcu z polskim piekiełkiem – i to w tak niewinnym, wydawać by się mogło wymiarze, jak twórczość emerytów. Podczas ostatniego pobytu w Polsce zostaliśmy obdarowani książeczką zawierającą tomiki 343-345 (sic!) pod zbiorczym tytułem „Dwie połówki jabłka” Bogumiły Konstancji Załęskiej. Już samo to daje pewien obraz autorki, bo skoro mamy dwie połówki owocu (nie trzy, ani pięć), to albo spodziewamy się żartu, albo przesyconej tautologią grafomanii. Niestety, tfurczość twórczość okazała się być śmiertelnie poważna, a ręka w rękę z tautologią szły zmultiplikowana częstochowszczyzna, odarcie z metafor, niedomówień i tajemnicy oraz arytmia zmiksowana z plugawą pogardą dla wszystkich niespełniających wymagań „poetki” dwojga imion. Po prostu ZOMBIE.

Robiłem rekonesans w sprawie kosztów wydania książki. Przy nakładzie 100 egzemplarzy, szukając po najtańszych drukarniach, może to być 1500 złotych (przy obecnej technice). Pani Bogumiła wydaje od 2001 roku, średnio co dwadzieścia dni powstaje nowy „tomik poezji”, tłucze z prędkością cepa. Zakładając, że zbiera po trzy tomiki w jednej książeczce, oznacza to wydatek 750 złotych miesięcznie, przez 20 lat daje to 180 tysięcy polskich złotych przeznaczonych na dokumentację swej tonącej w brakach warsztatowych mieszanki pogardy z narcyzmem. Ktoś w tym wspiera starszą panią, ktoś smaruje laurki w lokalnych mediach, ktoś organizuje jej wieczorki autorskie. Okazuje się, że twórczość może zatruwać. Głównie starszą panią, bo jakoś niespecjalnie sobie potrafię wyobrazić, by ktoś chciał to czytać. Nie wierzycie? Oto próbka, wybrałem ją, gdyż nastąpiło w niej coś jakby SAMOZAORANIE (pisownia oryginalna):

Szczujnie, myślą i mówią

Fasadowo, nieskładnie

Niechlujnie, nieraz

Nawet zabawnie

Bo zgrupowani w nich

O przerośniętym ego

Pseudofachowcy

To intelektualne flejtuchy,

Dyletanci i połebkowcy.

Bogumiła Konstancja Załęska – Szczujnie.

Z jednej strony mamy panią Stefanię, która utrwala wydarzenia, minione obrazy, zostawia świadectwo życia, a z drugiej czai się Bogumiła ze swym zafiksowaniem na tym, co dozwolone, a co zabronione, kto jest cacy, a kto be. Ostatnie zdanie tego felietonu w nieco przekonwertowanej formie już u mnie padało na blogu, często to powtarzam. Znam ludzi, którzy żyją mimo choroby aż do śmierci, ale znam też i takich, którzy umarli w wieku 20 lat i resztę ziemskiego życia spędzają jako zombie.

21 myśli w temacie “103. U nas ludzie jak zombie.”

  1. Przypomina mi się „Boska Florence” i z pewna fascynacją zawsze patrzę na wszelkiej maści grafomaństwo w różnych rodzajach twórczości. Pół biedy jak problem jest na całej linii (warsztat + treść) gorzej kiedy warsztat jest natomiast treść kuleje. Galopujący major/Hasseliebe popełnił dość straszną książkę „fabularną” reprezentującą poziom fanflicku za to reklamowaną jako „wieka powieść o rzeczach ważnych”. A z drugiej strony sceny powolny upadek Wolskiego który pisał naprawdę dobrą fantastykę zanim mu nie odbiło.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Przypadek „Boskiej Florence” jest o tyle ciekawy, co i dość często występujący w przyrodzie, co widać przy występach ludzi odrzuconych na wstępnych etapach talent shows, oni po prostu wciąż mają nadzieję, że to może się podobać, istnieją najwyraźniej pewne rodzaje zaburzeń psychicznych ograniczających zdolność oceny sytuacji.
      Pani Bogumiła zaś, to trochę inny typ, ona zupełnie nie kuma o co chodzi w poezji. Ona nie opisuje świata, marzeń, uczuć, pragnień, nie opisuje też postaci. Ona rzuca bluzgi na „lewaków”, „LGBT”, „krytykujących konserwatywną prawicę”, ma przy tym na tyle ubogie słownictwo, że nie potrafi znaleźć zamienników, które by choćby rytm utworu były w stanie utrzymać, ba, niezbyt rozumie do czego służy interpunkcja. I zobacz, jak to kontrastuje z prostą, ale serdeczną twórczością pani Stefanii, która po prostu robi swoje zapiski, utrwala postaci i wydarzenia, myśli i stany emocjonalne, wspomina znajomych i rodzinę. Oczywiście nie mam miejsca w jednym felietonie, by robić przegląd jej twórczości (tym bardziej nie chciałem przeglądać dość plugawych wynurzeń pani Bogumiły), wybrałem wiersze, które z pominięciem konkretów, pokazują różnicę.
      Wolskiego wspominam zaś jako autora świetnych parodii opowiadań sensacyjnych. Tylko, że pisał je, gdy był w pełni władz umysłowych. Jego twórczość proPiSowska przypadła na czas, gdy lata świetności miał za sobą, gdy już zagubił wyczucie sztuki.

      Polubienie

  2. Nie ma niczego złego w sztuce naiwnej. Pani Stefania opowiada o swoim życiu, różnych jego odsłonach, można się z jej tekstów CZEGOŚ dowiedzieć. U pani Bogumiły przeważa jeden grymas twarzy – jest zdegustowana. Może i w realu jest błyskotliwą, ciekawie opowiadającą osobą, ale w jej tekstach nie widać niczego poza starą autorytarystką (i to nie „starą” jest tu zarzutem). Myślę, że oboje, Wolandzie, jesteśmy w stanie na poczekaniu przywołać z pamięci kilka blogerek tak się prezentujących – sztywność umysłowa, złość, że inni nie oddają im czci należnej choćby z tego względu, że są starsze, poczucie wyższości wynikające z cudzych osiągnięć (bo mąż jest/był dyrektorem, albo córka robi coś strasznie ważnego, albo wyznaje się jedyną słuszną religię, albo widziało się raz jedynego prawdziwego papieża, 40 lat temu, w maju, w piątek). Zawsze po takim spotkaniu myślę sobie „no nie jest dobrze”, i poza zafascynowaniem innością, które mnie przez jakiś czas pochłania, współczuję, mimo wszystko.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Sztuka naiwna potrafi budzić niekłamany zachwyt. I nie mam tu na myśli jedynie Nikifora Krynickiego, czy tak licznych na ziemiach Polski świątków, bo przecież sama wiesz, że zasłuchujemy się w ludowych piosenkach opowiadających o wilkach, wiłach, południcach, o strachu przed głodem lub wygnaniem, o samobójstwach i zabójstwach będących efektem bezwzględnych stosunków społecznych. Panią Stefanię czytam, bo opisuje życie w miejscach, w których jestem zakochany. Ona nie kryje, że miasteczko, w którym przyszło jej spędzić życie było jej miejscem marzeń od pierwszego wejrzenia, jej rodzice osiedlili się na wsi, a ona przejeżdżając kiedyś przez Wleń nad Bobrem zachwyciła się nim. I gdy czytasz, czujesz ciepło jakim otacza i miejsce, i mieszkańców.
      Pani Bogumiła zaś, to tak jak napisałaś, przypadek tak powszechny w blogosferze, zgorzkniała pani, której sukcesy nie nadążyły za ambicjami, tłucze w kółko jeden i ten sam temat w różnych konfiguracjach: NIE TAK NAS ŁOJCE NARODU UCZYŁY, NIE TAK…! …I Co by pan papież, ten papież, powiedział?! I rzeczywiście, nie jest dobrze, bo szybki rajd po sieci, jaki zrobiłaś w poszukiwaniu informacji na temat autorki wykazał, że była adwokatem, ale nie jest (nie tak łatwo być odsuniętym od tego zawodu), była też geodetą, a została wierszokletą, że pojadę częstochowskim rymem, tak jak pani Bogumiła to lubi.

      Polubienie

    1. Tak, choć zastanawiam się, czy oddaje psychiczne cierpienie samego zombie, bo mówimy o ludziach, którzy z powodu różnych deficytów mają problem z czerpaniem radości z życia, zastępując ją czymkolwiek, czasem pracą, czasem pogardą, co oczywiście od czasu do czasu odwraca uwagę od własnego życia, ale problemu nie likwiduje.

      Polubione przez 1 osoba

  3. Wczoraj widziałam jakiś reportaż o interwencji w sprawie pijanego księdza, który na gazie odprawiał pogrzeb, ksiądz przyznał, że ma problem i został skierowany na odwyk.
    Mieszkanka miejscowości, zapytana o aferę pogrzebową stwierdziła – no i co się stało, każdemu może się zdarzyć, a to taki lubiany ksiądz… i jak tu ma się cos zmienić?

    Polubienie

    1. Trudno kogoś uszczęśliwiać na siłę. Kobieta potrafi żyć z mężem alkoholikiem i go bronić przed leczeniem. Dlaczego miałby jej zatem bardziej przeszkadzać ksiądz alkoholik? Inna sprawa, że „każdemu może się zdarzyć” jest kłamstwem. Obecność w pracy pod wpływem alkoholu zdarza się pijącym szkodliwie, na ogół uzależnionym.

      Polubienie

    2. Wiesz z praktyki wiem że tacy księża z przywarami rzeczywiście bywają bardziej empatyczni i zaangażowani niż standardowy model. Z czego zresztą często wynika pociąg do kielicha.

      Polubienie

      1. Rzeczywiście, empatia, czy też bardziej ogólnie, wrażliwość, wydają się być jednym z czynników sprzyjających uzależnieniom, choć sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, a za najważniejszy czynnik mimo wszystko uważam nadal regularne wystawianie się na wpływ przedmiotu uzależnienia.
        Ja myślę również o innym zjawisku (w kontekście pijanego księdza z pogrzebu): Zauważyłem (nie tylko zresztą ja), że ludzie pijący są uważani za swoich, mniej niedostępni, z dobrze widoczną wadą. Można takich polubić, pod warunkiem, że się nie dzieli z nimi życia.

        Polubienie

  4. Zatrzymałam się przy tym naszym polskim zombi i pomyślałam, że zaczęliśmy umierać żyjąc- już od wielu lat i jeśli nie znajdziemy w porę osinowego kołka, to marny będzie nasz los…
    A co do grafomanii. Nic przeciwko niej nie mam, gdy jest jedynie do osobistego bądź rodzinnego użytku, ale wychodzenie z tym na zewnątrz zwyczajnie mnie zniesmacza… i trochę śmieszy.

    Polubienie

    1. Sam nie wiem, czy naród polski stać na zdecydowane, a przede wszystkim powszechne przewartościowanie życia. Młodzi wydają się być nadzieją, ale tak łatwo jest ściągnąć człowieka w dół, by dorównał do większości….
      Oczywiście, że grafomania nie musi szkodzić, mało tego, każdy od czegoś zaczyna, istnieje rozwój, odpowiedni feedback w połączeniu z próbą naprawy błędów może wiele zdziałać.

      Polubienie

  5. od pewnego czasu słowo „zombie” /poza pierwotnym znaczeniem/ kojarzy mi się z prefixem „srajfonowe” i kilkoma (o piczy włos nie) rozjechanymi panienkami autem, czy rowerem, natomiast z tamtych czasów kojarzę określenie „ludzie jak dynie”, choć może to nie do końca to samo, trochę o czym innym Piekarczyk śpiewał…

    p.jzns 🙂

    Polubienie

        1. O, toś na bieżąco z Jarmushem, mnie dopiero kilka dni temu udało się obejrzeć Paterson (2016), „Truposze nie umierają” wpisujemy rzecz jasna na listę życzeń, bo powiem Ci, że „Paterson” wprowadził mnie w tak miłą nostalgię, że aż sam byłem zaskoczony.

          Polubienie

        2. To prawda, ci „gangsterzy”, którzy zamiast napadać, martwią się, by ktoś psa nie ukradł, czy małżeństwo, które się wspiera wzajemnie w swoich pasjach i po prostu cieszy się wspólnym życiem….

          Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz