013. O próbach walki z mrokiem.

Proszę, jak łatwo zmitrężyć tydzień bez mała, wszak tyle czasu nie uzupełniałem bloga, choć nie miałem żadnych konkretnych powodów. Choć właściwie co ja Wam tu wciskam, powody były, tylko że nie lubię się tłumaczyć z rzeczy, do których nie czuję się zobowiązany.

Taki na przykład wtorek spędziłem sobie klnąc pod nosem na ból pleców, w międzyczasie bardzo niezdarnie wykonując drobne prace domowe. Środa zaś była dniem, który odcisnął na mnie bolesne piętno. Miałem złe wiadomości, które sprawiły, że moja dusza „walczyła z mrokiem”. Wiem, że to strasznie patetycznie brzmi, a w dodatku wali po oczach kiczem, tyle że tak właśnie się czułem. W środę „poddałem się ciemności”. Na szczęście mam kilka metod walki z takim stanem. Wędrówka, film, rozmowa…, a niezawodna Świechna jest przy mnie, więc wszystko przychodzi łatwiej.

Tak się złożyło, że w czwartek rozmawialiśmy o Oldze Tokarczuk, prokuratorach, a potem o literackim blogu, którego autorka zauważyła, że „Mistrz i Małgorzata” nie jest jakoś szczególnie wysmakowaną literacko pozycją. Zacząłem na głos analizować, co w takim razie przyciąga do niej czytelników. Mnie na przykład humor i sarkazm, mimo tragedii opisywanych czasów, a także marzenie o tym, by najbardziej nawet zdeprawowane totalitarne systemy przemocowe zderzyły się w końcu ze sprawiedliwością niesioną przez ekipę Szatana. Bułhakow oczywiście myślał o stalinizmie, jako uosobieniu wszechmocnego zła, ja natomiast o polskiej prokuraturze i sądownictwie, które władza próbuje wykorzystać do własnych celów, a jedyną siłą zdolną ich powstrzymać zdają się być Korowiow, Azazello, Behemot, Hella i sam Woland. Potem zaś Świechna opowiedziała o tym, że dla niej mieszkanie nr 50 na Sadowej było metaforą miejsca, gdzie żadne ziemskie licho nie ma dostępu. Jak w „Buffy, postrach wampirów”, gdzie dom był oazą bezpieczeństwa, do którego zło mogło wejść jedynie wtedy, gdy się je samemu zaprosiło.

Piotr Bukartyk – U fryzjera.

To był ten moment, gdy zrozumiałem, że to ja sam zapraszam do siebie mrok. Za każdym razem, gdy zderzałem się z informacjami o tym, co spotyka W., czułem bezsilność, z którą próbowałem sobie radzić ucieczką w mrzonki o tym, co bym zrobił, gdybym mógł. Problem w tym, że nie mogę, a to powoduje wzmożone poczucie bezsilności. Goniłem własny ogon nie zwracając uwagi na to, że w ten właśnie sposób zapraszam ciemność do bezpiecznego domu. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, podjąłem pewien wysiłek, by skończyć z bezproduktywnym biciem piany, więc zacząłem robić wszystko, co oddala moje myśli od spraw, na które nie mam wpływu.

Ot, cała tajemnica! Nie pisałem, bo próbując odtworzyć minione dni, zawsze docierałem do tematu, który wywołuje u mnie tak silne i nieprzyjemne emocje, że później na długo jestem przez nie zdominowany. Wolałbym lepiej sobie z tym radzić, ale chwilowo robię to właśnie tak.

001. Urodziny.

Urodziny zaczęły się w swoją własną wigilię, co wynikało z różnicy czasu. Korzystając z wymówki, jaką daje pandemia, mogłem cieszyć się moją Świechną, nie rozpraszając się żadnymi gośćmi. Właściwie w ogóle nie mam zwyczaju zapraszać gości urodzinowych (imieninowych zresztą też) i nie praktykuję tego od ćwierćwiecza – nie lubię spędów. Lubię odwiedziny tych, którzy chcą mnie odwiedzić. Dobrowolność lubię, dlatego ożeniłem się z dziewczyną, której ta wartość jest równie bliska.

Nie mogłem spać. Często zdarza mi się to właśnie wtedy, gdy poczuję się szczęśliwy, gdy docenię wszystkimi zmysłami, jaki piękny traf stał się moim udziałem. Wtedy wracam do czasów, gdy tak nie było, a gdy mówię nie było, to znaczy dokładnie to co mówię. Dzięki traumatycznym doświadczeniom wiem, jakie uczucia przewalają się przez przepracowany mózg W.: Nie znam jego myśli, ani planów, ale wiem co może czuć. Powiedzieć „bezsilność”, to jak nie powiedzieć nic. Obiecałem sobie od tej pory traktować prokuraturę polską, jak zorganizowaną grupę przestępczą. Od dziś członkowie tego gangu zajmują u mnie miejsce obok faszystów, komunistów i fanatyków religijnych, a to oznacza brak jakichkolwiek relacji towarzyskich. Dotyczy to każdego prokuratora, bez wyjątku, także mojej koleżanki z klasy. Po tym, co zrobili W., nie mam wątpliwości, że od gangu pruszkowskiego różni ich jedynie to, że żaden prawnik nie zechce ich ścigać. Ja wiem…, gangster też uśmiechnie się słysząc taką „groźbę”, ale jeżeli OSTRACYZM jest jedynym, co w tej chwili mogę zrobić, użyję go. A koleje losu różnie się plotą, może kiedyś zrobię więcej.

Czy nakarmienie kota przywraca spokojny sen? Nakarmiłem Ryszarda o 2.30, a potem spałem do dziewiątej, odwlekając następnie moment spionizowania niemrawego ciała. Właśnie piłem przygotowaną przez małżonkę kawę (uwielbiam, gdy robi ją dla mnie), gdy pojawił się przede mną Ryszard odmieniony. Gdybyśmy mieszkali na Górnym Śląsku, czy w Zagłębiu, uznałbym że bawił się w nieczynnej kopalni węgla kamiennego, ale w naszej najbliższej okolicy zbliżone warunki może posiadać jedynie szopka Eugene’a – jako jedyny z sąsiadów pozostał wierny opalaniu kominka węglem. Umorusany kot w sposób doskonały przypomniał mi, jak dobre i beztroskie jest moje życie.

Lubimy spacerować. Świechna i ja. Mamy dwie plaże do dyspozycji i całą Irlandię pod ręką. Nie ma miejsca, do którego nie da się dojechać w cztery godziny, jednak koronawirusowe ograniczenia w przemieszczaniu uznajemy za rozsądne, co nie uwiera tak mocno, gdy się ma do dyspozycji dwie plaże i klifowy cypel. Dobrze nam.

Korzystając z pandemicznego spadku aktywności, zamarzyło mi się zamienić frontowy trawnik w poletko krzaczków ozdobnych z dominacją lawendy. W Irlandii trawniki tnie się na 2 centymetry, a trawa do kostek uznawana jest za sąsiedzkie faux pas. Gdy tylko pszczoły i trzmiele z nadzieją na napełnienie włochatych brzuszków witają rozkwitające mlecze i stokrotki, ostrza mowerów szybko pozbawiają je pożywienia. Lawenda to zmieni, nie dając sąsiadom powodów do pretensji. Mamy już kilka krzaczków, ale dziś postanowiłem zamówić większą ilość. I padł serwer hurtowni, a gdy wrócił do życia, lawendy już nie było. Jutro znowu spróbuję.