024. Cudowny czwartek.

„Cudowny czwartek”, to jedna z baśni dla dorosłych spod pióra Johna Steinbecka. Czyta się wspaniale, bo jest w niej ciepło, którego pragnie nasze wewnętrzne dziecko. Mam z takimi pozycjami problem, bo z jednej strony jest to majstersztyk słowa, ale z drugiej, modelowy przykład marzeniowego myślenia. Nasz cudowny czwartek był jednak w całości realny i nie było w nim nic, czego nie dałoby się przewidzieć obserwując nasze przygotowania, mało tego, bez problemu da się powtórzyć i nie będzie to sprawa nadzwyczajnego zbiegu okoliczności.

Foyles Way, Ravensdale.

Pierwsza w sezonie wycieczka górska została opóźniona przez pandemię, aż wreszcie nadszedł długo wyczekiwany moment. Tęskniliśmy do tego dnia obydwoje do tego stopnia, że ja nie mogłem spać, Świechna natomiast spała, ale przygotowywała się do drogi w swoim własnym śnie. Gdy już znaleźliśmy się na szlaku, szło się wspaniale, wszystko opisała i obrazkami okrasiła Małżonka tutaj (kliknij, by poczytać), ja jedynie dodam, że nie miałbym nic przeciwko zamieszkaniu gdzieś na stokach tych wzgórz.

Cudowny czwartek nie skończył się tak szybko, bo przyjaciele, z którymi wędrowaliśmy po górach zaprosili nas na obiad, a potem strzeliliśmy sobie seans filmowy. „Roma”, która w oscarowym starciu pokonała naszą „Zimną wojnę” wbiła nas w fotele. Film przypomina trochę kino skandynawskie: akcja dzieje się powoli, pełna jest niedomówień, nikt niczego nie zamierza widzowi tłumaczyć, a jednak w miarę upływu czasu obraz Meksyku bez mężczyzn zaczyna przejmować do szpiku kości. Nie zrozumcie mnie źle, mężczyźni występują obficie, to w końcu patriarchalne społeczeństwo, tylko że zajmują się oni głównie destrukcją (gangi, morderstwa, zdrady małżeńskie i nie tylko, ignorowanie obowiązków rodzicielskich). Jest w tym filmie taka symboliczna scena, gdy banda wysportowanych osiłków trenuje jakąś sztukę walki, a mistrz ubrany jak superman pokazuje mało efektowne, pozornie łatwe ćwiczenie, którego jak się okazuje, nikt z nich nie potrafi zrobić. Nikt, prócz przyglądającej się ćwiczeniom samotnej, zmęczonej, ciężarnej Indianki. Tylko że nikt jej nie zauważa, wszyscy są wpatrzeni w swojego cudaka. Właśnie…, rdzenni mieszkańcy Meksyku i ich los, to drugi ważny motyw tego filmu, a wszystko to widziane przez swoisty filtr, jakim jest pamięć chłopca wychowanego przez taką właśnie siłaczkę, która miała pecha urodzić się w biednej, indiańskiej rodzinie z Meksyku – i to jako kobieta. Wiem, że Świechna pisze o „Romie” notkę, która prawdopodobnie będzie gotowa za kilka dni, więc zajrzyjcie do niej, bo z pewnością napisze więcej, szerzej i jak znam życie, dorzuci Wam dużo informacji tak o twórcy, jak i o Meksyku. Na razie jednak planujemy wykorzystać pogodę na dalsze spacery po górach.

Świetliki – Opluty.

Cudowny czwartek we mnie pozostał i mimo, że cały dzisiejszy dzień spędziliśmy w domu, nie kwapiliśmy się do nowych wrażeń, zapisywaliśmy nasze wczoraj. Oczywiście nie uszło mojej uwadze, że gdy my korzystaliśmy z tego, co daje nam życie, pewien niedołężny dziadyga znów zaczął lżyć w Sejmie opozycję, tym razem nazywając ją chamską hołotą (czyżby demencja?! coraz mniej wyszukane te bluzgi). Zastanawiam się, czy on zdaje sobie sprawę z własnej żałosności: Pierdołowaty tchórz zadufany w stałość swej obecnej pozycji prezesa pana, przekonany że czopki i zawodowa ochrona będą przy nim do końca, głupiec któremu się zdaje że z każdego może zrobić niewolnika, samemu będący niewolnikiem własnej paranoi, nadszyszkownik Kilkujadek oczekujący, że za swe szaleństwo będzie w końcu powszechnie uwielbiany, herzogowski Lope de Aguirre coraz bardziej osamotniony w żądzy podboju, choć jedyne czym zarządza, to coraz bardziej znienawidzona i skłócona załoga PiSowskiej tratwy – dryfującej, a nie kierowanej, robiącej sobie wrogów wszędzie, gdzie się pojawi. Nawet gdy nurt już go pochłonie, nadal będzie miał wokół pełno chętnych na dołożenie mu kamieni do wora ciągnącego go na dno, a wtórować temu będzie donośny rechot gapiów. Tchórze zawsze kończą tak samo, umierają nie zaznawszy nic prócz strachu i własnej wściekłości. Zanim to jednak nastąpi, każdego dnia, na przykład jutro, będzie kontynuować walkę z ostrym cieniem mgły, chować się w willi na Żoliborzu, bądź za plecami ochrony, podczas gdy ja z uśmiechem wezmę Świechnę za rękę na kolejny dobry spacer.