073. Koń Kaliguli.

Życie bywa ciekawe, czasem śmieszne, innym razem straszne, a ostatnio to nawet mamy dwa w jednym. Natknąłem się w sieci na rysunek Andrzeja Mleczki:

Zbiegło się to z powołaniem Beaty Szydło do Rady Muzeum Auschwitz i jako żywo, ujrzałem konia Kaliguli i jego kwalifikacje do bycia senatorem, choć gdy poszedłem tym tropem w kontekście innych nominatów obecnej władzy, to w pół minuty dałem sobie spokój (zaczęła mi z tego wychodzić książka telefoniczna), więc pozostanę przy Beci, jako rozpoznawalnym symbolu obciachu i bezwstydu tej władzy.

Jerzy Stuhr – Śpiewać każdy może.

Oczywiście wydarzeniem maja było ogłoszenie „polskiego ładu” (nazwa jeszcze bardziej groteskowa od pierwszej proponowanej, kojarzącej się nierozerwalnie z PRL, początkowo zapowiadano bowiem „nowy ład”). Sami powiedzcie, czy w UE jest kraj, w którym panuje większy burdel, nazywany ładem? Przyznam się, że mnie zatkało, gdy z każdej strony zaczęto analizować ten zbiór haseł, bez jakiegokolwiek projektu ustawy i w kompletnym oderwaniu od nie do końca jeszcze znanych skutków pandemii. Lubię konkrety, a właściwie jedynym w tym programie jest to, że swoje obiecanki władza ma ochotę sfinansować zabierając „bogatym”, a według PiS są to ludzie zarabiający powyżej 7 tysięcy brutto miesięcznie (czyli mniej, niż ja jako dorabiający rencista mam w Irlandii netto). Gdy im to wytknięto, pan Pinokio zaczął kluczyć i bąkać coś o bliżej nieokreślonych ulgach podatkowych, czyli dodatkowych komplikacjach i tak już zagmatwanego systemu fiskalnego. Moja opinia jest taka: Żeby coś komentować, trzeba wiedzieć co się komentuje, a tu jest póki co jedynie dym medialny, w dodatku autorstwa najbardziej zakłamanego rządu od upadku PRL.

Mam za to kilka słów komentarza do drugiej informacji miesiąca (według mojego subiektywnego rankingu): Zbuntowany szef NIK, po szeregu kontroli składa do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie polskiego rządu podczas przygotowań do niedoszłych wyborów kopertowych. Rozliczenia prawne zostawię ekspertom, mnie najbardziej tutaj zbulwersował fakt, że niejaki Kaczyński Jarosław rzekł (cytuję): „Chcę, żeby to było jasno powiedziane: to była moja osobista decyzja, by spróbować skorzystać z doświadczenia bawarskiego i kanadyjskiego w organizacji takich głosowań”. Dziadydze wydaje się, że jego osobista decyzja jest prawem w Rzeczypospolitej. Mam nadzieję, że nim skończy swój marny żywot, zdąży w więziennej celi jeszcze raz to przemyśleć.

Maneskin – Zitti E Buoni.

Na zakończenie części politycznej, sytuacja międzynarodowa Wolski. Paździerzowe państwo Kaczyńskiego zbiera kopniaki w zad ze wszystkich stron. Pijacka bezczelność działa tylko w polskiej polityce, z klubów publicznych (w tym wypadku, międzynarodowych) żulia jest wyrzucana. Po pierwsze, Parlament Europejski przyjął rezolucję, że nie ma dowolności w wydawaniu pieniędzy z Funduszu Odbudowy i będzie kontrola wydatków. Słusznie, bo skoro posłowie z Grajdołkowa kradną byle gówno, np. na bezczela wyłudzają kilometrówki, to należy się spodziewać, że ich mocodawcy lepsi nie będą. Po drugie, TSUE swoim wyrokiem nakazał zamrożenie kopalni Turów z powodu ignorowania przez władze Polski czeskich postulatów dotyczących zabezpieczenia przed obniżaniem wód gruntowych na sąsiadujących z wyrobiskami terenach Czech (okolice Frydlantu). Wolska narracja „nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?” okazała się równie kiepska, jak prawie polska piosenka na Eurowizję. Na domiar złego, inny żul polityki, niejaki Łukaszenko, porwał polski samolot, by zaaresztować znajdującego się na pokładzie opozycjonistę. Z lidera państw Europy Środkowej, Polska została sprowadzona do roli chłopca do bicia, a jej międzynarodowe funkcje przejmują takie państwa UE, jak Litwa, czy Rumunia. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!

Barbara Pravi – Voila.

Dobrze, to teraz sprawy bieżące. Przede wszystkim, właśnie minęła czwarta rocznica mojego pierwszego spotkania ze Świechną, która opowiadając o nas naszej koleżance powiedziała tak: „Od chwili, gdy się zobaczyliśmy po raz pierwszy, ciągle rozmawiamy”. I tak właśnie jest. Nie możemy się nagadać i sprawia nam to radość. Oj, panie Dyjak, żeby pan wiedział ile nam pan dał szczęścia! Tak, tak…, to za sprawą tego artysty się poznaliśmy osobiście, Śwechna skomentowała mój stary post na jego temat i bardzo szybko przełączyliśmy się na kanał prywatny. A jako hedonista pierwszej wody i gorszego sortu, nie mam ochoty wypuszczać z rąk szczęścia.

Marek Dyjak – Nie będziesz.

Tak to już jest, że w życiu radości przeplatają się ze smutkami. Niedawno odnalazł na mnie namiary stary znajomy, który poinformował mnie o śmierci dwóch kolegów. Jeden, dwa lata młodszy ode mnie zmarł na komplikacje po covid , a drugiego, rok młodszego, wykończyło picie. Pochodzili z terenów objętych ciężką patologią i po raz kolejny przekonałem się, że w takich środowiskach, ludzie przechodzą przez życie, jak wędrowne stado. Gdy ktoś traci życie, rzadko kto się pochyli i pożegna, stado idzie dalej, ryknie coś na wieść o śmierci i stara się zapomnieć. Nikt mnie o tych zdarzeniach nawet nie poinformował, dowiedziałem się z dużym opóźnieniem i właściwie przypadkiem, gdy nazwiska nieżyjących padły w koleżeńskiej rozmowie na temat „A co tam u naszych wspólnych znajomych?”.

P.S.

Pośród muzycznych ilustracji tekstu znalazły się m.in. dwa zwycięskie utwory tegorocznej Eurowizji. Zachęcam do posłuchania, pozwoli to zrozumieć, dlaczego reprezentant Polski nie miał najmniejszych szans. Piosenki-laureatki strzelały emocjami, jak korki od szampana, a to z czym przyjechał Brzozowski miało energię kisielu. Tu nawet nie chodzi o jakość utworów, bo o gustach się nie dyskutuje, ale ja chciałbym choćby mieć złudzenie, że artysta żywi jakieś uczucia względem prezentowanego przez siebie show, że przekazuje jakąś treść. Zaczynałem od konia Kaliguli, prawda? No właśnie!

072. Nie komplikuj.

Dziwny to czas, gdy jakby jeszcze mniej zależy od jednostki. W Irlandii zazwyczaj dobrze jest konsultować plany z pogodą, dużo bardziej kapryśną niż w Polsce, a od ponad roku doszły do tego pandemiczne zarządzenia. W związku z tym, jeżeli trafia się przyjazna aura, robimy jakąś małą wyprawę, ewentualnie pracujemy w ogródku. A skoro znieśli nam trochę ograniczeń, zrobiliśmy sobie wypad do Narodowego Muzeum Irlandii. Wybraliśmy oddział sztuki użytkowej i historii, gdzie mogliśmy podziwiać wyposażenia domów i stroje z różnych epok, a także mieliśmy przegląd irlandzkich militariów. Na szczęście, tych ostatnich nie było zbyt wiele (ze względu na irlandzką historię zniewolenia przez Brytyjczyków), bo moja fascynacja uzbrojeniem wygasła z chwilą uświadomienia sobie, że wymyślono je po to, by coś zniszczyć, najchętniej ludzkie życie, bądź coś, co jemu służy.

Zaskoczyła mnie niewielka liczba zwiedzających. Jeszcze bardziej zaskoczyły mnie tłumy na Grafton Street, Stephens Green i w okolicach, sądziłem bowiem naiwnie, że skoro jedno z ważniejszych irlandzkich muzeów (na ogół wypełnionych zwiedzającymi) świeci pustkami, to znaczy, że ludzie nadal są ostrożni i niechętnie opuszczają domy. Otóż gówno prawda: Ulice handlowe są zatłoczone, niczym w przedświątecznej gorączce zakupów. Mało tego. Ktoś nieostrożnie wydał rozporządzenie zezwalające knajpom na sprzedaż piwa na wynos (konsumpcja wewnątrz lokalu nadal jest zabroniona), na które towarzystwo rzuciło się niczym bakterie fekalne na niestrawione resztki pokarmu. Efekty tej decyzji są takie, że centrum zamieniło się w jedną wielką szczalnię, bo skoro knajpy są zamknięte, to również toalety, a mało jest produktów tak moczopędnych jak piwo. Drugim skutkiem jest przeobrażenie tego rejonu w syntetyczny śmietnik, bo nagle każdy konsument miast pić ze szklanki, którą później umyje obsługa, pije z plastikowego kubełka. Na razie służby oczyszczania miasta sobie z tym radzą, ale jak tak dalej pójdzie, to obok covidu będziemy mieć epidemię cholery, czerwonki, tyfusu, bądź innego ustrojstwa pochodzenia fekalnego, ewentualnie odpadowego.

Dzięki zniesieniu restrykcji dotyczących odwiedzin, mogliśmy wreszcie spotkać znajomych od naszego prywatnego dyskusyjnego klubu filmowego. Mimo, że w planach mieliśmy mały seans, tak się rozgadaliśmy, że nie starczyło nam na to czasu, po kilku dniach mieliśmy zresztą powtórkę z rozrywki – znów nie starczyło czasu na film, za to poruszone zostało ciekawe zagadnienie. Żona moja własna i kochana zwróciła uwagę na to, że nie zawsze się uśmiechałem, że na zdjęciach sprzed 12 lat jestem poważny. Gospodyni domu podchwyciła ten temat pytając, czym to można wytłumaczyć, a ja podrzucam ten problem do Waszych przemyśleń.

Moja hipoteza brzmi: „Polska, to kraj, w którym ludzie sami sobie narzucają stres, mają kłopot z konstruktywnymi formami relaksu, raczej wybierają używki i magiczne myślenie, dające chwilową ulgę. Wiecznie się spieszą, chcą jak najwięcej spraw kontrolować, nie zważając na to, że przekraczają swoje kompetencje, starają się też odgadywać i spełniać oczekiwania innych, bo przekraczanie granic działa w obie strony. Stają się nieufni i podejrzliwi. Homo sovieticus, mówiąc w skrócie. Wyrastając w takich warunkach trudno nie przesiąknąć tymi zwyczajami, a proces oczyszczenia się z tej klątwy jest stopniowy i długotrwały, ale mimo trudności, zmiany są możliwe”. Ciekaw jestem Waszych hipotez.

Takie to myśli tłukły mi się po głowie, gdy natknąłem się na kolejny z filmików braci Sekielskich, mianowicie „Wstań rano, zrób przedziałek i odpierdol się od siebie”. Tytuł jest cytatem z Wiktora Osiatyńskiego, zachętą do tego, by zajmować się tym, czego potrzebujemy, żeby nie tworzyć sobie samym problemów. Filmik zamieszczam tutaj, to wart obejrzenia wywiad z Krzysztofem Dowgirdem, ale nie pułkownikiem, bohaterem serialu „Czarne chmury”, a alkoholikiem, niepijącym od ponad 30 lat i dzielącym się swoim doświadczeniem z tymi, którzy tego chcą.

Sekielski o nałogach – Wstań rano, zrób przedziałek i odpierdol się od siebie!

„NIE KOMPLIKUJ”, to inny sposób wyrażenia tego samego, co niesie tytuł wywiadu, zresztą to żadna nowość, już japońscy samurajowie uczyli o dążeniu do celu najprostszą drogą. To wniosek ze słynnej historii Wiktora Osiatyńskiego o jego bolącej nodze. Działo się to w USA, lekarz poinformował pana Wiktora, że daje mu zwolnienie z pracy i receptę na pigułki, które ma brać regularnie, oprócz tego ma nie chodzić, ułożyć nogę wysoko, relaksować się, a wieczorem robić okład termoforem. Osiatyński spytał, co mu jest, a lekarz powtórzył zalecenia i poprosił by wyszedł, bo marnuje czas, a w kolejce czekają pacjenci. Polska dusza Wiktora oburzyła się i załamała, pochlipując z cicha, że znikąd pomocy. Jednak wobec bólu, pacjent wykupił prochy, poszedł na zwolnienie, leżał z nogą w górze, załatwił sobie wózek do poruszania po domu, a wieczorem robił ciepły okład. Po kilku dniach problem minął, a on miał już nigdy się nie dowiedzieć, co dolegało nodze. Ja do tej historii dorzuciłbym kilka myśli: Pragnienie kontroli, o którym wspomniałem wcześniej, sprawia że alkoholik próbuje dociec przyczyn choroby, zamiast po prostu przestrzegać zaleceń. Jest to jednak dużo bardziej uniwersalny problem, niż nam się wszystkim wydaje, nie tylko alkoholicy się z nim zmagają. Jakże chętnie Polacy zamiast robić to, co prowadzi ich do dobrostanu (uczyć się, rozwijać i uczciwie robić swoje), cały wysiłek skupiają na szukaniu przyczyn, którymi się oczywiście szybko znajdują, na przykład „Niemce, Ruskie, Żydy i Pedały”, a czasem to jeszcze Woland, no i jak raz zapominają przez to zmienić bielizny, umyć zębów i zająć się sobą. Wbrew pozorom, wywiad nie dotyczy spraw przykrych, jest bardzo optymistyczny. Krzysztof Dowgird przypomniał na przykład o bardzo ważnej rzeczy związanej z dbaniem o siebie: Rzekł o spełnianiu marzeń i opowiedział historię o tym, jak kolega spytał się go, czy ma takowe. Słowo do słowa okazało się, że może wyjazd na narty w Alpach, ale jest brak kasy i tysiąc innych przeszkód, na co kolega odrzekł, że w takim razie powinien zaoszczędzić pieniądze, jako punkt programu na życie. Po roku Krzysztof stał w pełnym ekwipunku na śniegu, na wysokości 2200 mnpm i ze łzami w oczach szykował się do zjazdu. „Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku” – ile razy to zdanie bezmyślnie powtarzaliśmy, zamiast z niego skorzystać?!

Skoro już mowa o korzystaniu, w piątek minął tydzień, gdy przyjąłem drugą dawkę szczepionki Pfizera i już cieszę się na wspólne podróże z żoną, bo i ona wreszcie mogła się zapisać. Póki co, ograniczamy się do Irlandii, ale i tu mamy kilka podróżniczych marzeń. Oczywiście znam sporo osób, które ani nie chcą się szczepić, ani nie zamierzają podróżować, bo „WYJĄTKOWO” przed NIMI – BIEDNYMI piętrzą się zagrożenia, jakich świat nie widział. To jednak ich problem, chyba zbyt jestem zajęty swoim życiem i spełnianiem swoich marzeń, a siedząca obok Świechna jest jednym z nich.