131. Świtezianka 2023.

Co najbardziej lubicie oglądać i dlaczego są to fotoreportaże z publicznych wystąpień Jarosława Kaczyńskiego? A to mu stołek podstawią, by się po nim wspiął do mikrofonu, to w butach nie od pary przyjdzie, jeszcze kiedy indziej w ataku szału na mównicę sejmową bez żadnego trybu wpadnie, a później potknie się o schodek lub zgubi się w Sejmie.

Gintrowski, Kaczmarski, Łapiński – Śmiech.

No ale nie ma to, jak mały na posiedzeniu rządu: rozkazał premierowi wymościć fotelik obok siebie. Cóż, Pinokio, jak mówi znany dowcip, jeżeli kiedyś poczujesz się bezużyteczny, pomyśl o laptopie prezesa.

Jakiż to chłopiec piękny i młody?
Jaka to obok dziewica?
U szczytu stołu siedzą pospołu,
on się niewiastą zachwyca.

Ona mu daje państwową kasę,
wprost z partyjnego chlewika,
on z wazeliną wyjeżdża w trasę
i ludzkich spojrzeń unika.

Nic to, że obciach, nic to, że siara,
bo kto mamonę pokocha,
da z siebie robić ciężkiego wała,
lecz już nie moja to brocha.

Zachowaj chłopcze, to dobra rada,
honoru choć odrobinę,
bo gdy ze stołu zniknie zastawa,
przyjdzie ci żreć wazelinę.

W poprzedniej notce opisałem zamianę Polski w krainę mniej lub bardziej zorganizowanych kapusiów, lecz nie samym donosicielstwem żyje partia. Każdego wazeliniarza prezes pan musi najpierw przeczołgać dla przykładu jak Putin Miedwiediewa.

Mumio – Nocniku ciurlikaj.

W armii Napoleona popularne było powiedzenie, że każdy żołnierz nosi w tornistrze buławę marszałkowską. W PiS każdy nosi w kieszeni czopki i wazelinę. Tornistrów nie mają, bo im przywołują złe wspomnienia ze szkoły.

Tak sobie po namyśle kombinuję…, a może pan Mateusz ociepla swój wizerunek pokazując się publicznie z dysfunkcyjnym podopiecznym…?

130. Powrót wicekutasa.

Catch in ski. Tea Who you Yeah bunny„. Koszulkę z takim napisem widziałem na zdjęciu z protestu 4-go czerwca i muszę przyznać, że „uśmiechnęła mnie”, bo wiem, że podkołdernik jadowity zwany przez niektórych Słońcem Żoliborza w życiu sam by nie wychwycił gry słownej, nawet gdyby codziennie w takich t-shirtach paradowali przed nim towarzysze Płaszczak i Bredziński. No, ale znów zrobił się wicepremierem. Podobno przysięgę wzmocnił słowami zaczerpniętymi z „Księgi powtórzonego prawa”: Bo Ja jestem Pan, Bóg twój, Bóg zazdrosny, karzący nieprawość ojców na synach w trzecim i w czwartym pokoleniu – tych, którzy Mnie nienawidzą, a który okazuje łaskę w tysiącznym pokoleniu tym, którzy Mnie miłują i strzegą moich przykazań.

Skoro już przy klasycznych cytatach jesteśmy, to wygrzebałem dla Was taką perełkę:

-Tak jest, panie wiceprezydencie.
-I nie bądź taki oficjalny, Noodles. Mów mi „kutasie”.
Noodles był wstrząśnięty.
-Nigdy nie przeszłoby mi to przez gardło! – oświadczył stanowczo w przypływie spontanicznego protestu.
-Spróbuj.
-Nie zrobię tego.
-Nawet jeśli będzie cię to kosztować utratę pracy?
-Nawet wtedy, panie Kutasie…

Joseph Heller, Ostatni rozdział, czyli paragraf 22 bis.

Mały nie jest ofiarą. Ofermą, fujarą tak, ale nie ofiarą. Chyba, że za ofiarę chcesz uznać gangstera, który nie dość, że dostał porządnie w ryj podczas ataku na upatrzoną ofiarę, to jeszcze czeka go proces za napaść. Bez żadnego trybu! Morda zdradziecka, brudna pała. Dobrze, że jak powiedział prezes pan, też mam w sobie coś takiego, co daje pan Bóg, a co trudno zdefiniować. Może nie tak bardzo jak Obajtek, ale jak się postaram….

The Cranberries – Zombie.

Zanim zabiorę się do opowiadania historii, które uświadomią Wam, w jakie cuchnące Rosją bajoro zmienia się pod rządami małego kutasa Polska, anegdotka wstępna, tłumacząca skąd znam bohaterów poniższych historii. Podczas jednego ze spotkań koleżeńskich z okazji mojego przyjazdu do Polski, zebrała się grupa moich szkolnych znajomych. Opowiedziałem przy stole historię miłości dwóch gejów, z których jeden był pracownikiem IPN ukrywającym w pracy, że jest wiernym wyborcą lewicy, a drugi cenionym przez młodzież nauczycielem z renomowanej szkoły średniej o poglądach na tyle konserwatywnych, że głosującym na PiS. Jeden z uczestników spotkania, wyborca PiS, poczuł dyskomfort na wieść o tym, że wyborca PiS może być gejem romansującym z wyborcą lewicy, który dodatkowo pracuje w tak konserwatywnym środowisku, jak IPN. Tak jakby do tej pory uważał dziewictwo partii za dogmat. Ewidentnie postanowił podważyć mą wiarygodność pytając: „A skąd ty masz takich znajomych?!”. Odpowiedziałem mu krótko: Spójrz, kto siedzi przy tym stoliku. Po kolei: Sędzina, prokuratorka, dwóch architektów, lekarka, trzech bankowców (w tym jeden manager), biegły rewident, i jeszcze kilkoro inżynierów, tylko nie pamiętam specjalności. Wszyscy wpadli na imprezkę z okazji mojego przyjazdu. I Ty się pytasz, skąd znam nauczyciela, a skąd szeregowego pracownika IPN?

A teraz przejdźmy do historii właściwych, których akcje dzieją się w państwowych gigantach, najlepiej prosperujących spółkach Skarbu Państwa.

Z sekretnego życia rezerwatu, czyli Wolska – kraj kapusiów i wazeliniarzy.

1. B. już za pierwszego rządu PiS (2005-2007) sprawował jedną z głównych funkcji kontrolnych państwowego giganta finansowego. Z pewnością miał swoje wady, ale miał też w sobie coś z pretorianina, gdy wierzył w sprawę, bronił jej z entuzjazmem przepełnionego ideałami nastolatka. W tym czasie uwierzył, że będzie mógł naprawdę wyłapywać oszustów finansowych działających na szkodę firmy i państwa. Po zmianie władzy stracił robotę, by po ponownym jej przejęciu przez PiS wrócić na to stanowisko. Pracował tam z wiarą w misję, bo prawdziwym źródłem kasy były dla niego jego dwie prywatne kancelarie obsługujące wymagających graczy rynku finansowego. Tak się składało, że kilka razy wpadł na podejrzane transakcje zawierane przez ludzi Ziobry (istniało ryzyko korupcji, należało to sprawdzić). Postraszono go zwolnieniem, jeśli się nie odpieprzy od nominatów pana Zero, on jednak nie odpuścił, więc stracił pracę. Nie chodzi o ściganie przestępców, chodzi o usuwanie przeciwników pana Zbyszka. Co ciekawe, mimo to pozostał PiS-iorem, bo tak jak więźniowie z łagrów nie wierzyli, że Stalin wiedział o tym, co się z nimi tam wyrabia, tak i on nie wierzy, że bez zgody prezesa pana nie ma rotacji na takich stanowiskach, do dziś obarcza całą winą ziobrystów.

2. Ceniony inżynier trafił do państwowej spółki energetycznej. Liczył naiwnie, że nie będzie musiał wchodzić w wewnątrzpartyjne wojenki, bo sam jest bezpartyjny i chce po prostu poprowadzić ważny projekt, a sprawy za które odpowiada nie mają nic wspólnego z polityką. Przeliczył się. Jego negocjacje z głównym wykonawcą, europejskim potentatem, torpedowane były przez partyjnych towarzyszy. Ziobryści tradycyjnie tłukli się z morawiecczykami, a jedni i drudzy tak podszyci byli tchórzem, że bali się składać podpisy pod umowami, ba, bali się podejmować decyzje dotyczące poszczególnych punktów umowy i potwierdzać je na piśmie. Najchętniej decyzje by wydawali, ale bez zostawiania śladu, że to ich jednoosobowa odpowiedzialność. Inżynier widząc ten burdel zwolnił się, ale miał jeszcze okres wypowiedzenia, w czasie którego powinien przekazać swojemu następcy obowiązki, dokumentację, pomóc mu się wdrożyć w stan obecny. Podczas jazdy windą opowiadał komuś o konflikcie z podopiecznym ministra Zero wyśmiewając jego niekompetencje. Ktoś z pasażerów był oślizłym kapusiem, podreptał do obśmiewanego typa i zdał mu piękny donosicielski raport wzorowany na starych dobrych tradycjach szmalcowników i TWSB. A nuż łaska pańska spłynie, warto spróbować. Ponieważ partyjniok od Ziobry był i jest faktycznym idiotą, tak mu gula skoczyła, że zabronił inżynierowi przychodzić więcej do pracy. Oczywiście zgodnie z warunkami okresu wypowiedzenia i zakazu pracy w konkurencji, musiał płacić inżynierowi dokładnie taką samą kasę, jakby przychodził do pracy, a następcę inżyniera zostawiał na dzień dobry z ręką w nocniku, bo ten nie miał jak się dowiedzieć o szczegółach dotychczasowych ustaleń z zagranicznym wykonawcą. Jeżeli zapytacie mnie, która partia zgromadziła największych kretynów w historii, nie wskażę Samoobrony mimo takich licencjonowanych nieogarów jak pani Beger, państwo Łyżwińscy, czy pani Hojarska, tylko właśnie SP. Zbyszek, czy wybierałeś tylko wąchaczy kleju, czy dodajesz coś swoim do posiłków?

3. Pan A., prawnik, wieloletni manager, który przez ćwierć wieku wspinał się szczebel po szczeblu kariery, zaczynając od najniższych stanowisk, w roku 2015 znalazł się w nowej rzeczywistości. Na dzień dobry dostał wypowiedzenie, by za kilka dni ktoś je odwołał, dodając prawnikowi do pomocy kapusia, który miał go szpiegować i zbierać na niego haki. Szybko się zorientował w czym rzecz, bo szpiclem był siurek, który jeszcze za PO pracował z przełożoną bohatera opowieści. Okazało się, że już wtedy szpiegował dla PiS i zbierał na nią haki. W efekcie została ona zwolniona dyscyplinarnie. Gdy prawnik upewnił się, jaka jest rola siurka, sam złożył wypowiedzenie. PiS-owscy przełożeni udawali, że nie, ależ nie ma takiej potrzeby, skąd, tyle że on był zbyt inteligentny, by się podłożyć – daj mi człowieka, paragraf się znajdzie, mawiał duchowy przewodnik ziobrystów. Ponieważ A. był niczym Warren – przyjaciel wszystkich, coś między symetrystą i konformistą, miał wielu wysoko postawionych znajomych, także spośród kaczystowskich nominatów, wrócił więc na ścieżkę kariery w spółkach Skarbu Państwa. Nie wyczuł jednak podłości systemu jedynie słusznej partii. Na pewnym poziomie opiekę operacyjną objęli nad nim ludzie Pinokia. Awansował przy nich naprawdę wysoko. Musiał tylko zrobić dla nich śmiesznie drobne przysługi, jak z państwowej przecież wypłaty oferować darowiznę na fundusz wyborczy PiS (w kwocie, jaką ja mogę wydać na samochód), a to na swoim własnym koncie w social mediach miał zamieścić materiały promujące Matousza, co został premierem. To oczywiście zostawia ślady w papierach. Kończy się bezpartyjność, bo kto z opozycji uwierzy, że taka darowizna i taka promocja, to pomyłka, przypadek, wypadek przy pracy…. No i już był jak rybka na haczyku. Chciał dzieciom zapewnić najlepszą edukację i rozrywkę, ba, sam przywykł (nie oszukujmy się) do pewnego poziomu luksusu, podobnie jak i jego małżonka zresztą. Został zwolniony w okolicznościach nader podobnych do inżyniera z poprzedniej opowieści. Pozwolił sobie w bardzo wąskim gronie na żarcik o przełożonym. NIE ŚMIEJ SIĘ NIGDY ZE STALINA, PUTINA LUB INNEGO S….SYNA!

Siekiera – Banda dzika.

zaraz pójdziesz trucicielu
w ślepo w ciemno nie masz celu
już nadchodzi już przyzywa
dzika banda krwawe żniwa

już kobyłka wściekła czeka
na bok z drogi pies ucieka
siadać splunąć pora jechać
naprzód banda w ciemno jechać

banda dzika banda cięta
skurwysyny i zwierzęta
dla was noga dla was ręka
dla was głowa świeżo ścięta

Siekiera, Banda dzika.

Widzicie już w co kaczyści i ziobryści zamienili Polskę? Nie? To polecam artykuł Newsweeka o putinowskiej Rosji doby wojny w Ukrainie. Kliknij tutaj, by poczytać.

129. Z cyklu „Wspólnicy dyktatora”. Dramat zakochanego Pawła.

Paweł K. zakochał się w PO. – Ale żeby tylko…!!! Ach, ach, ach…!!! Jaki ja byłem zakochany! – Twierdzi – To były lata 2004-2005, gdy zbieraliśmy podpisy za wprowadzeniem okręgów jednomandatowych, zniesieniem Senatu, zmniejszeniem o połowę liczby posłów i zniesieniem immunitetu parlamentarnego. Była taka atmosfera, jak po marszu 4-go czerwca!

Podniecony K. wszedł wówczas w rolę wielkiego ideowca. – Naplujcie mi w twarz, jeśli zostanę politykiem, mówcie mi szmato! – Prosił. Kryształ nie człowiek!

Piotr Bukartyk – Polityka.

Nasz bohater miał jednak spory problem. Przywykł do stosunkowo luksusowego życia gwiazdy sceny, zarówno jego projekt „Piersi”, wieloosobowy „Yugoton”, jak i wspólny z Jankiem Borysewiczem „Borysewicz & Kukiz” odnosiły komercyjne sukcesy, co oznacza kasę oraz… (tu pozwolę sobie na nie do końca uprawnione spekulacje) nielubianą konieczność płacenia podatków od dochodu. To może być istotne, choć równie dobrze może być zupełnie pomijalne. O poziomie artystycznym mógłbym powiedzieć kilka ciepłych i kilka chłodnych słów, ale nie chcę rozwadniać tematu, więc zmilczę. Nie przemilczę za to przywiązania Pawełka do używek, podobno brał sporo do nocha, a do walenia gazu sam się przyznawał bez bicia, oczywiście w wersji „piję tak jak inni”, bo powiedzmy sobie szczerze: Ilu znamy rodaków, którzy twierdzą, że żłopią za dziesięciu żuli? Aż się człowiek zastanawia, kto to wszystko w takim razie wychlewa! Nasz muzykant stawał się przez narkotyki coraz mniej twórczy, a coraz bardziej narcystyczny. I ślepy! Dziś, z perspektywy czasu sądzę, że Kukiz nie zauważył, że w latach 2005-2007 rządziło PiS, ewentualnie, w najlepszym razie, nie zapamiętał tego. Najgorsze jest jednak to, że zamiast uczyć się, jakim naciskom podlegają partie, jakie ruchy trzeba wykonać, by móc marzyć o wyborczym zwycięstwie lub przepchnięciu projektu i jak wyglądają negocjacje, uznał że wie już wszystko, znaczy się przyjął, że jak będą JOW-y (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze), wszystkie problemy zostaną magicznie rozwiązane…, a przynajmniej te najważniejsze. Powtarzał to do znudzenia.

Pawełek poczuł się osobiście dotknięty tym, że PO wycofała się z realizacji postulatów z lat 2004-2005. Zrobiła to między innymi z powodu wątpliwego poparcia dla tych inicjatyw. Muzykant może nie wie, ale spora część elektoratu nie była entuzjastycznie nastawiona do tych pomysłów. Ja na ten przykład miałem duże wątpliwości co do JOW (taka ordynacja zdaje się umacniać system dwupartyjny), bardzo duże do zniesienia immunitetu parlamentarnego (otwierało to drogę do odsuwania niewygodnych polityków w decydujących momentach poprzez ich aresztowanie pod byle pretekstem), byłem za to gorącym zwolennikiem redukcji liczby posłów oraz umiarkowanym zwolennikiem likwidacji Senatu (wolałbym, by go nie było, ale nie uważam go za tak szkodliwy, by stanowił główny problem Państwa). Kukiz miał to w dupie, bo on był 4 razy na TAK i srać na innych! I to dlatego obraził się śmiertelnie na PO – partia nie zrobiła tego, co chciał ON – PAWEŁEK! Platforma wycofała się z pomysłu. Uznał to za personalny atak na własną osobę i poprzysiągł srogą zemstę, co zresztą przyznał kilka tygodni temu w wywiadzie. Zdarza się!

Ku zdumieniu obserwatorów sceny politycznej, w wyborach prezydenckich 2015 Paweł K. uzyskał trzeci wynik, postanowił więc założyć partię i powalczyć o miejsca w Sejmie i Senacie. Sprytnie punktował konkurencję, dowalał Platformie, dowalał PiS-owi, bo obie partie dostarczyły mu sporo argumentów, było tylko jedno „ale”: Nie znał ludzi, z którymi szedł do Parlamentu i nie miał programu, bo powtarzanie mantry o JOW-ach nie działało na obserwatorów sceny politycznej, choć ci mniej zainteresowani łyknęli kilka haseł.

Do tego momentu wszystko jest w porządku: Każdy ma jakieś wady i zalety, wiedzę mniejszą lub większą, każdy obywatel powyżej 21 roku życia ma prawo startować w wyborach. Mało tego: Każdemu wolno się obrazić na jakąś partię, a nawet mścić w granicach prawa, choć zemsta jest na ogół złym doradcą. Generalnie próbował wprowadzić siłę polityczną, której czasem przyznawałem rację, lecz na ogół miałem ją za naiwną i ze zbyt małą wiedzą i umiejętnościami. W pewnym momencie coś się jednak zmieniło.

De Mono – Wszystko jest na sprzedaż.

Nagle Pawełek przestał krytykować PiS i zaostrzył ataki na PO, a po wygranych przez kaczystów wyborach, zaczął wręcz wychwalać geniusz prezesa pana i św. posła Maciory Antoniego od wybuchów (ogłaszając go nawet najlepszym szefem MON w powojennej historii Polski). W decydujących o zniszczeniu demokracji głosowaniach Kukiz wspierał partię Kaczyńskiego. Cytując Kononowicza, „co się stało się?!”, czyli skąd ta zmiana?!

Zwróćmy uwagę, że Paweł Kukiz przez osiem lat flirtu z PiS w Parlamencie na krok się nie zbliżył do przegłosowania swoich postulatów, tych samych, o brak realizacji których śmiertelnie się obraził na Tuska. Wydymał swoich wyborców, zagarniając do siebie każdy ochłap, który mu rzucił prezes pan. W dodatku stał się integralną częścią PiS-owskiej szczujni, puszczając w Świat brednie, że to Tusk oszukał wyborców, a PREZES JEST JEDYNYM POLITYKIEM dotrzymującym słowa.

Doprawdy Pawełku? To poleć z Radomia do Egiptu, wróć na CPK Baranów, przesiądź się w elektryczną Izerę, dojedź do stoczni szczecińskiej, wsiądź na prom zbudowany na stępce Morawieckiego, popłyń na rejs przez przekop Mierzei Wiślanej do portu w Elblągu, wsiądź w kolej szybkich prędkości, by dojechać na drugą zmianę na nowym bloku węglowym Elektrowni Ostrołęka. Nie zapomnij policzyć po drodze Niemców pracujących na polskich plantacjach truskawek!

Pogodno – Spierdalacz.

Ta przebrzydła wazelina wobec prezesa pana nie byłaby taka nieznośna, gdyby pan Kukiz nie kłamał, że Donald Tusk nie zrealizował żadnych obietnic. Przypomnę, że w latach 2007-2015 uwolniono Polaków od zasadniczej służby wojskowej, wycofano wojska z Iraku, przeprowadzono kraj przez światowy kryzys utrzymując wzrost gospodarczy, przeprowadzono Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej i Mistrzostwa Świata w Siatkówce, ściągnięto kapitał, zbudowano potrzebne do obsługi mistrzostw lotniska, autostrady, obwodnice miast, stadiony, zaplecze hotelowe i cateringowe oraz komunikację publiczną. Paweł, głuptasku ty, ładnie tak mówić fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu swemu? Przecież to grzech śmiertelny, grzech przeciw Dekalogowi, a Ty się ostatnio chyba jakiś religijny zrobiłeś!

Ponieważ gołym okiem widoczny jest u naszego muzyka duży dyskomfort spowodowany tym, że jest powszechnie nazywany sprzedajną szmatą, co jakiś czas, niczym niejaki Duda Andrzej vel Długopis Adrian, udaje że to on stawia PiS-owi warunki współpracy, co jest tak groteskowo śmieszne, że aż się chce zapytać: Pawełku, a umiesz wypierdzieć pierwszą zwrotkę „Barki”?

Aya RL – Wariant C.

KONKURS DLA CZYTELNIKÓW: DLACZEGO PAWEŁ KUKIZ TAK SIĘ ZACHOWUJE?

Myśl pierwsza: Paweł to wtórny idiota. Narkotyki zakłóciły mu odbiór rzeczywistości i utracił zdolność oceny sytuacji.

Myśl druga: To żaden wtórny idiota, tylko sprzedajna szmata. Grabie grabią do siebie!

Myśl trzecia: Nie idiota i nie szmata, tylko szaleniec zaślepiony chęcią zemsty za urojone krzywdy.

Myśl czwarta: Żadne z powyższych. Zaprawione w zbieraniu haków PiS-owskie hordy znalazły coś na Kukiza. najbardziej prawdopodobne wydają się przestępstwa podatkowe (postawił wystawny dom z bogatym wyposażeniem, gdzie audiofilski sprzęt muzyczny i telewizyjny przewyższa wartością dom marzeń przeciętnego Polaka, powinien więc wykazać wystarczający dochód na taki zakup i opłacić fiskusa). Zważywszy, że Pawełek dużo ćpa, biorę też pod uwagę wpadkę z narkotykami, może znalazła się u niego jakaś większa niż kilka gram ilość białego proszku, a może jakieś krzaczki konopne lub duża ilość suszu…? To tylko spekulacje, nie mam żadnych przesłanek, by iść akurat w tym kierunku przypuszczeń, po prostu szukam rzeczowego uzasadnienia dla postępowania byłego rockmana, Pawła Kukiza.

A może przychodzi Wam do głowy jeszcze coś innego? Jeżeli tak, podzielcie się uwagami.

128. Między nami Polakami.

Ależ mieliśmy lewacki weekend! Co prawda, do końca nie wiem, co znaczy słowo „lewacki”, ale po sposobach użycia przez takie indywidua, jak Czarnek, czy Plugawy Krystyn lub JKM albo inny Mentzen wnoszę, że lewak to ten, kto próbuje poznać coś nowego, doświadczyć, a przy okazji nauczyć się czegoś, natomiast „nielewak” uczyć się nie musi, bo już „umi”, wie i wierzy, ogląda mecza i szacunek ma dla barw, nie używa lewackiej ortografii, wywala śmieci do lasu, zakłada wnyki, kłusuje, bo mu przecież „PISMO” powiedziało, że czynić ma ziemię sobie poddaną. Co to jest to „PISMO”? Aaaa…, to taki skrypt wydany przez pasterzy kóz z okolic Jerozolimy, z którego dowiadujemy się m.in. takich rewelacji, jak to, że najpierw powstało światło, a potem dopiero jego źródło, spisany na podstawie opowieści snutych w zimne pustynne noce przy ogniskach koczowników, mocna sprawa!

Ponieważ nijak nie łapiemy się pod definicję nielewaka i stanowimy tak zwane „przypadki beznadziejne”, pojechaliśmy sobie do Irish Museum of Modern Art, a później na spotkania autorskie, bo i tak nic już nam nie zaszkodzi! W muzeum sztuki nowoczesnej, jak to w takim muzeum, same lewaki, jako i my. Siedzą na trawie, kawę piją, muzykę inspirowaną skandynawskim pop rockiem na żywo grają, coś oglądają, czegoś słuchają…, jedna wielka dekadencja i my w tym wszystkim. Ale hola hola…, żeby potem nie było, poszliśmy zaraz potem do polskiej biblioteki, a tam już było inaczej trochę. Pani bibliotekarka właśnie wykład komuś czyniła, że poezja nowoczesna jest słaba, podobnie jak i literatura, więc staraliśmy się nakierować jurną Polkę na to, by policzyła nam za wybrane książki, bo chcemy płacić i spadamy.

Czas nas nieco gonił, faktycznie, czekały nas tego dnia dwie prelekcje do wysłuchania. Pierwsza heroiczna, spotkanie z autorkami książki o członku AK, Rudolfie Probście, który na rozkaz dowództwa został szpiegiem w gestapo. Polski ruch oporu wykorzystał fakt, że był volksdojczem i doskonale mówił po niemiecku. Ponieważ działo się to wszystko na Podkarpaciu, książka zapowiadała się świetnie, naprawdę chcieliśmy ją kupić. Tyle że rozmowa z autorkami nas od tego odwiodła. Panie skupiły się na wątku bohaterskim, czyli dzielnym młodym Polaku, który był takim Hansem Klossem (J-23), tyle że prawdziwym. Niestety, takie ustawienie ciężaru tematycznego czyni książkę nudną, bo to, że zagrożenie, że zdemaskowanie było nieuchronne (gdy ostrzegasz podziemie, przed ruchami Niemców, musieliby być upośledzeni umysłowo, by nie załapać, że mają wtyczkę), podobnie jak i ucieczka (autorki osobiście znały Rudolfa Probsta), więc jakoś musiał się ocalić. Później musiał mieć też problemy, bo polscy sąsiedzi widzieli go niejednokrotnie w mundurze gestapo, więc mieli go za zdrajcę, a nadchodzący ze wschodu mieliby go za zdrajcę nawet wtedy, gdyby się dowiedzieli, że szpiegował Niemców dla AK. Tego wszystkiego się domyślaliśmy i potwierdziły to autorki podczas rozmowy. Najciekawsze wątki, te nieoczywiste, jak kwestia ewentualnej współpracy, bądź jej braku z żydowskim ruchem oporu w warunkach holocaustu i walk z banderowcami zostały pominięte. Wieś między Krosnem a Sanokiem…, naprawdę nic takiego się nie działo…??? Nawet określenia „volksdojcz” panie bały się używać w odniesieniu do bohatera, choć wytłumaczyły, że ojciec Probsta po prostu uległ pod presją gróźb wywiezienia na roboty do Niemiec.

Dobrze, „Pseudonim Weksler, opowieść o Rudolfie Probście”, to tytuł książki. Laura Barszczewicz, Lidia Zielonka są autorkami. Z pewnością wątek sensacyjny będzie interesujący, to nie ulega wątpliwości. Zbyt wielu zagrożeniom ten człowiek się wymknął, by wspomnienie tych wydarzeń mogło nie wciągać czytelnika. Jeżeli komuś zależy tylko na wyrywku historii, warto sięgnąć po tę pozycję – nikt nie będzie zawiedziony. Dla mnie problem stanowi to, że zarówno pani Laura, jak i pani Lidia, mogłyby zacząć prelekcję słowami Aleksandry Kozeł z „Misia”: „Nie chcę być kontrowersyjna…”. Najciekawszych tematów nie chciały dotykać, nawet przypadkowo.

Potem nadszedł moment, na który czekaliśmy. Bohaterka wieczoru była tylko jedna. DOROTA MASŁOWSKA. Inteligentna, bystra, błyskotliwa, swobodnie poruszająca się między realizmem a groteską. Było o muzyce, o hejcie młodych dziadersów, który wylał się na nią po wydaniu płyty hip-hopowej w tej samej wytwórni co Mata, o miękkim hejcie dziadersów właściwych, dla których Masłowska była za młoda by używać takiego języka podczas debiutu, a za stara, by go używać teraz, czyli 20 lat później. Tak naprawdę jednak chodzi o to, że jest UTALENTOWANĄ KOBIETĄ, za którą panowie nie nadążają, bo przeszkadza brak umiejętności, przesadna chęć narzucenia swojej optyki, bądź zwykła kupa w majtach. Na ogół zaś wszystkiego po trochu. Jak tu żyć, panie premierze, jak żyć i jak rzyć? Takie pasmo ciosów w rozdęte ego nadwiślańskiego samca, najpierw Szymborska, potem Tokarczuk i Masłowska. W każdym razie mam dobre nowiny, „prawdziwi biali Polacy” mogą dokupić pampersów, bo Dorota nadal pisze książki, dramaty i felietony oraz teksty piosenek, komponuje, śpiewa i wygląda na to, że jeśli kiedykolwiek miała kompleks małego miasta i lekkiego seplenienia, to znakomicie sobie z tym poradziła, uważa że ma coś do przekazania, chce to zrobić, więc robi.

Mister D – Społeczeństwo jest niemiłe.

Ciekawostka: Przedstawiciel ambasady się spóźnił i choć to pierwsze gościnie tego dnia były bardziej po linii partyjnej, przybył dopiero na Masłowską. Dziwne, my – lewacy posłuchaliśmy co miały do powiedzenia panie od heroizmu, a przedstawicielowi najlepszego rządu Galaktyki się nie chciało. Oczywiście przy okazji wyszła polska usłużność i włazidupstwo, bo spóźnionemu przedstawicielowi władzy trzymano najlepsze miejsca, bo wicie-rozumicie, bohaterskim Narodem jesteśmy i wcale nie chciwym, bo pańska ręka karmi, karci i nagradza. Okazało się, że władza miała problem z wypowiedzeniem kilku słów prezentacji i może zdawało mi się, ale pan tak jakby nie wiedział, kto tak naprawdę prowadzi tu prelekcję. Słowo Wam daję, nie zająknął się o żadnej z autorek. No i nie wsparł pana prowadzącego wywiad z Masłowską, gdy pani Dorota go lekko porysowała za żart o normalnym, białym, heteroseksualnym człowieku. Drobna, uśmiechnięta autorka z właściwym sobie wdziękiem przyprawiła twardziela o panieński rumieniec. Nikt z sali też nie przybył mu z pomocą.

Jeszcze ciekawiej było dnia następnego, gdy gwiazdą wieczoru była dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, guru terapii uzależnień, autorka dziesiątek publikacji naukowych i popularnonaukowych, nie tylko o nałogach. Tym razem promowała książkę „Nasz bieg z przeszkodami – o wrażliwości i inności”. Było zatem o lękach wobec obcych, lękach wobec innych oraz ich konsekwencjach, czyli nietolerancji i prześladowaniach. Pani doktor przypomniała „strefy wolne od LGBT”, porównała je (słusznie zresztą) do hitlerowskich lokali „nie dla Polaków”, „nie dla Żydów” Na sali było co najmniej 30 osób, bardziej 50-70. Jest po prostu statystycznie niemożliwe, by w tak dużej grupie nie było ani jednego homofoba, ale tradycyjna kupa w majtach zrobiła swoje. Żaden się nie odważył pyskować: Siła autorytetu, plus niepewność , czy dostanie wsparcie…, jednak było to spotkanie ludzi (a tfu, tfu) czytających książki, chcących posłuchać pani Woydyłło, która jest historyczką sztuki, dziennikarką, (LABOGA!) doktorką psychologii i terapeutką uzależnień. Kobieta, wykształcona, w dodatku na samych jakichś takich kierunkach kolidujących z tzw. „społeczną (chacha) nauką kościoła”. Istniała szansa, że wsparcie dla homofobii będzie nikłe, chociaż….

…Nieśmiało, z bocznego rzędu o głos poprosiła pani przedstawiająca się jako małżonka Nigeryjczyka, więc również ofiara prześladowań. Jednak pomimo bycia ofiarą nie do końca była przekonana, że prześladować nie wolno. Celowo wspomniałem tego Nigeryjczyka, bo pochodzi on z kraju, gdzie mentalne lęki, kompleksy i wynikające z nich prześladowania mniejszości są mniej więcej na tym samym poziomie, co w Polsce. „Mukumba-ska, Polska-Afryka-Afryka-Polska”. Miał rację Skiba, że to w gruncie rzeczy zbliżone mentalnie rejony. Kobieta zapytała: „Gdzie leży w takim razie granica tolerancji, czy ja muszę tolerować wszystko?!” Pani doktor odpowiedziała jej stanowczo i spokojnie: Granica jest tam, gdzie leży zdrowie i życie drugiego człowieka. Jeżeli ktoś chce palić w pokoju, to nie musi pani tego tolerować, bo szkodzi pani zdrowiu! Ale jeżeli ja jestem lesbijką, to jakie ja zagrożenie stanowię dla pani?!

Wiecie, co się dzieje na anonimowym forum internetowym. Demagogiczne teksty w stylu „Tak, a może mam tolerować nekrofilię i pedofilię”. Ale tam jest anonim i można liczyć na wsparcie innych trolli, bądź wesprzeć się samemu pod innym nickiem, a tutaj dupa zbita! PEŁNE GACIE – PO TYM ICH POZNACIE! Nie znalazł się ani jeden „prawdziwy Polak”, ani żadna strefa wolna od LGBT.

To jeszcze nie koniec! Działo się! Zapytałem dr Woydyłło, czy poruszała w książce sprawę ostrych stanów lękowych, wspominając mojego przyjaciela, który podczas ataku paniki wbił w głowę 2 ośmiocentymentrowe gwoździe. Odpowiedziała, że nie, że nie o tym jest ta książka, ale poprosiła by pamiętać, że takie nieadekwatne reakcje zdarzają się na co dzień. Wbicie gwoździa jest drastyczne, ale takie same gwoździe wbijają w swój mózg pijący alkohol, a w płuca osoby palące. W tym momencie po sali przeszedł szmer. Domyślam się, że to „tylko sobie spokojnie palący i nikomu ni wadzący” nie wytrzymali ciśnienia porównania do wbijania gwoździ w głowę. Pani doktor przypomniała natychmiast, że była żoną Osiatyńskiego, który umierał, bo latami regularnie wbijał gwoździe w mózg, płuca i wątrobę, lekarze wytłumaczyli mu gdy umierał, że dwa ostatnie narządy były tak zniszczone, że pracuje tylko 10%, a na przeszczep się nie kwalifikuje, bo go nie przeżyje. Z faktami ciężko dyskutować.

Na zdjęciach Dorota Masłowska, Ewa Woydyłło, wybrane dzieła z IMMA.

127. Dupę rusz. Nie tylko 4-go czerwca.

DUPĘ RUSZ (daupin rouge)

gdy mówią że pozamiatane

że nie ma żadnych szans na zmianę

sam sobie taką szansę stwórz – dupę rusz

choć będą chcieli cię zniechęcić

przeróżnej maści konfidenci

licząc że uda się a nuż – dupę rusz

mówię to sobie sam

mówię to wszystkim wam

każdemu z nas – już czas

mówię to sobie i każdemu z nas – już czas

gdy rządowego przekaźnika

bełkot uszy ci zatyka

i nie chcesz tego słuchać już – dupę rusz

gdy mówi ci gdzie stało zomo

a nigdy nie wychodził z domu

powszechnie znany cwany tchórz – dupę rusz

mówię to sobie sam …

powiedzą – komu by się chciało

a jeszcze można dostać pałą

i tak się nic nie zmieni – słyszysz, już są wystraszeni

najpierw próbują cię ośmieszać

a zaraz potem w tłum się wmieszać

pełne gacie – po tym ich poznacie

Piotr Bukartyk.

Dlaczego???

Żeby zrozumieć, że jesteśmy większością, że kłamstwo o wyborze gangu Kaczyńskiego przez przeważającą liczbę wyborców wynika jedynie z przelicznika zawartego w ordynacji wyborczej, że PiS nigdy nie zdobyło więcej głosów, niż opozycja. Żeby pokazać siłę solidarności (i nie myślę tu o przystawce politycznej mafii żoliborsko-toruńskiej). Żeby pokazać swój sprzeciw wobec dyktatury populistycznych niedouków, nieudaczników i frustratów. I wreszcie, by zrozumieć, że jedynym sposobem na nich, jest pokonać ich tak, jak komunistów 4-go czerwca 1989 roku.

Armia – Na ulice.

To ważne, a nawet najważniejsze, jak i edukacja jest najważniejsza. Biję każdy zakład, że w rozmowach z głosującymi na PiS znajomymi będą padać pytania z serii „O CO WAM CHODZI?”, więc dobrze by było wiedzieć o co. Najpierw dygresja:

1-go czerwca przed jedną ze stacji paliw „Lotos” w Gdańsku, opozycyjne posłanki Agnieszka Pomaska i Barbara Nowicka zwołały konferencję prasową. Tematem była sprzedaż aktywów „Lotos” po zaniżonych cenach. Reporterka TVP eksKurwizja spytała zgodnie z rozkazem przełożonych o 950 spółek sprzedanych za rządów PO-PSL. Posłanka Pomaska spytała, czy potrafi wskazać te spółki. Zaległa cisza. Spytała choć o jedną. Nie znała, bo „ona jest tylko dziennikarką i zadaje pytania”. Nieszczęśliwie dla niej się złożyło, że za cholerę nie wie o co pyta.

Znam kilku PiS-owców. W prywatnych rozmowach zawsze na początku próbują powtarzać przekaz dnia do ciemnego luda. Liczą na spotkanie z idiotami, więc by na nich nie wyjść, dobrze jest wiedzieć i zawsze o tym pamiętać, dlaczego wolna Polska wychodzi na ulice 4-go czerwca.

Ustawa podpisana przez jak to określił Jakub Żulczyk, a sąd przyznał mu rację, PREZYDENTA DEBILA łamie Konstytucję RP. I to ŁAMIE W WIELU PUNKTACH.

Siekiera – Atak.

Powołuje nadzwyczajny sąd, który zgodnie z Konstytucją może powstać jedynie w czasie wojny.

Zwalnia z odpowiedzialności od przestępstw popełnionych przez ten sąd (komisję) w czasie jego pracy. Oznacza to, że (nomen omen) członek komisji może rzucać fałszywe oskarżenia, może lżyć świadków, fałszować materiał dowodowy – i to na miesiąc przed wyborami – i nie poniesie żadnych konsekwencji swych przestępczych działań.

Nie daje możliwości obrony, odwoływać się można jedynie do sądu administracyjnego, który nie ma kompetencji wypowiadać się na temat meritum, jego zadaniem jest jedynie zbadania zgodności z procedurą. Jeżeli procedura spalenia na stosie opisuje upewnienie się, że został skazany oraz wskazuje sposób ułożenia skazańca, to nie sprawdza się, czy został słusznie skazany, ani czy proces był sprawiedliwy, tylko czy jest odpowiednio przywiązany na rozkaz właściwego inkwizytora.

Postawiony przed komisją nie zna zarzutów. Niczym w „Procesie” Kafki jest piętnowany jako „podejrzany element”, tylko za cholerę nie wiadomo o co jest podejrzany.

Przestępcza ustawa autorstwa PiS z podpisem prezydenta-debila nie precyzuje wreszcie, co oznacza zwrot „wpływy rosyjskie”. Nie wiadomo zatem, czy jeżeli Zenon Mańciula bzykał TIR-ówkę z Moskwy, pijąc z nią jednocześnie rosyjską wódkę, to był pod wpływem Rosji, czy też nie był.

Wisienką na torcie pozostaje fakt, że w kodeksie karnym nie ma przestępstwa zwanego „przebywaniem pod wpływem rosyjskim”, zatem w założeniu KOMISJA ŚCIGA LUDZI PODEJRZANYCH O NIEWINNOŚĆ.

Nie muszę chyba dodawać, że PiSowska komisja bezprawia nie zamierza ścigać Macierewicza, Rydzyka, czy Obajtka i Kaczyńskiego, choć wpływy rosyjskie na tych panów są całkiem nieźle udokumentowane przez dziennikarzy śledczych.

DUPĘ RUSZ OBYWATELU!!! 4-go czerwca jest dzień wolny, niedziela, piękna pogoda. Możesz szukać wymówek, ale lepiej weź „niepierdol” (taki lek na niechktoinnyzamnieruszydupizm).

Aaaa…., byłbym zapomniał, więc i Wam przypominam. Polska demokracja przestała istnieć w momencie, gdy stanowisko prokuratora generalnego przejął partyjny aparatczyk pełniący jednocześnie rządową funkcję ministra sprawiedliwości, następnie premierka teoretyczna odmówiła w żywe oczy realizacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, a później zaciekli partyjniocy weszli do jego składu, przy czym prezesem została małżonka TW Wolfganga, a do składu trafił komunistyczny przestępca sądowy, prokurator stanu wojennego (oskarżyciel opozycjonistów), oraz niespełniona oszczepniczka, dyskobolka, sprinterka i działaczka Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. W międzyczasie państwo zaczęło mordować ciężarne kobiety poprzez nieudzielenie im pomocy ginekologicznej, dzieci zaś szkolne oddano pod władzę zwyrodnialców w stylu Czarnka (znam ładniejsze określenia męskich genitaliów, ale niech będzie) oraz kuratorki Nowak, jawnie wspierających przemoc i prześladowania w szkołach.

Nie zapominam też o prezydencie teoretycznym, który podpisywał wszystko, co mu kazał pierwszy sekretarz KC PiS – i to w czasie tak krótkim, że uniemożliwiającym przeczytanie tekstu. Muszę dodawać, że przynosił to szefowi w zębach, choćby i w środku nocy?

DUPĘ RUSZ!!!