136. Ryży nadjeżdża, spieprzaj dziadu!

Dziwny to rok. Sezon ogórkowy w pełni, a napięcie polityczne nie tylko nie spada, ale cały czas rośnie. Pomyślałem, że przydałoby się w takim razie nieco je poluzować. Prawdopodobnie zwróciliście uwagę na tytuł felietonu i idę o zakład, że większość Was widzi w tym zdaniu aluzję do dwóch głównych antagonistów sceny politycznej. Co ciekawe, zdanie to zdecydowanie uderza w Breżniewa, choć ten był przekonany, że używając publicznie określenia „Ryży” w stosunku do Tuska, zdobędzie jakieś punkty dla siebie i partii. Jego rodzonemu bratu-bliźniakowi to samo się niegdyś zdało, gdy zwrotem „spieprzaj dziadu” traktował przechodnia (nie mylić z „przypadkowym przechodniem” – postacią fikcyjną często występującą w inscenizowanych „reportażach” TVP Kurwizja płacącej regularne gaże za tego typu występy przed kamerą). Tymczasem tytułowe zdanie z powodzeniem może pełnić funkcję nieoficjalnego hasła kampanii KO, bo każdy wie o kogo chodzi, choć jego autorzy, bracia bliźniacy znani z przeboju filmowego „O dwóch takich, co ukradli księżyc” chcieli uderzyć w kogoś innego. Cóż…, kiepscy aktorzy, kiepscy autorzy… Trudno…, co robić?!

Stanisław Bareja – Miś, Bardzo porządna dziewczyna.

Patrzę na spanikowanych członków (nomen omen) najwspanialszej partii pierdyliardlecia i myślę sobie, że demencja szefa w tych wyborach może mieć decydujące znaczenie. Zazwyczaj karnie dawał się zamknąć na czas kampanii do szafy pancernej (razem z towarzyszem Maciorą), a tym razem zapomniał, że powinien to zrobić, mało tego, wpadł w furię niczym jeden z bohaterów filmu „Upadek” i nie daje się odgonić od mównicy. Wraz z nim na pierwszą linię wychodzą niewolnicy znani z nadużywania wazeliny, alkoholu i kleju i zaczynają się odgrażać. Taki Czarnek (wychowanek księdza) na przykład krzyczy „NAUCZYMY WAS DEMOKRACJI”, Terlecki również odgraża się opozycji z mównicy i…. WYWOŁUJĄ EFEKT KOMICZNY. No, jakże się przestraszyłem ich mocy, ojojojoj! WY RÓWNIEŻ? Dwóch międzypośladkowych z trzecim, żartobliwie-ironicznie tytułowanym prezydentem ostatnio zaczęło robić za twardzieli. Muszą mieć zajebiście silną psychikę!

Chłopaki nie płaczą – Ale ty masz silną psychikę.

Jak ja to napisałem w tytule? No to jeszcze osiem gwiazdek i Konfederację! Chyba od czasu pierwszej paranoi smoleńskiej PiS tak wyraźnie nie przypomniało elektoratowi, że składa się z zaburzonych psychicznie frustratów. I tylko szkoda, że opozycja nie zawiązała szerszej koalicji wyborczej (tu przypomina mi się nieodrobiona lekcja z 2015, gdy przeciw sobie stanęły dwie partie lewicowe pozbawiając się wzajemnie mandatów poselskich). Jak to pisał Kochanowski w „Pieśni o spustoszeniu Podola”?

(…) Nową przypowieść Polak sobie kupi,

Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

PiS nie ma szans na zwycięstwo, ale opozycja ma szanse na przegraną, więc niech lepiej wygra. Zawsze mam w pamięci, że obecna władza nadal koszulkę z napisem „KONSTYTUCJA” uważa za obraźliwą, kobiety mają dla nich wartość inkubatorów lub odkryć kulinarnych, w młodzieży widzą przyszłych poborowych nadstawiających karnie na ich rozkaz swoje głowy, a w każdej mniejszości doszukują się wroga.

P.S.

A cóż to za geniusz polityki, krynica mądrości, oaza sprawności intelektualnej i fizycznej, wzorzec elegancji z Grajdołkowa użył poniższych słów obnażając niechcący swój stan umysłowy i fobie:

-z ziemi polskiej do Wolski

-ja bez żadnego trybu

-Polki dają w szyję

-pamietajcie o tym ryżym

-mordy zdradzieckie

-Żydzi są zdolniejsi od Polaków i dlatego plasują się w środowisku inteligenckim

-żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne.

MISTRZ SAMOZAORANIA!

026. Od wieczorów filmowych do ucieczki na półwysep Cooley.

Sam nie wiem, jak te dni zleciały. O ile rozumiem, że wczorajsza, rozjaśniona piękną pogodą wycieczka na półwysep Cooley sprawiła, że dzień upłynął w tempie błyskawicy, to co się stało z pozostałymi dniami? Poprzednia moja notka ma datę 11.06.2020, a ja odnotowałem w pamięci jedynie dokończenie tegorocznych prac ogrodowych (od teraz zajmujemy się co najwyżej podlewaniem i usuwaniem świeżych chwastów) oraz obejrzenie czterech filmów. W międzyczasie trochę uganiałem się po domu w niekompletnej odzieży za moją Małżonką, ale o tym akurat nie będę się rozpisywał, by uniknąć nadinterpretacji, tudzież innych produktów ubocznych wyobraźni.

Róże Europy – Młode koty noszą wykrochamlone kołnierzyki.
Na Jowisza, jak ten wokalista fałszuje!

Po kolei: „Ziemia obiecana” Wajdy pozytywnie mnie zaskoczyła. Z różnych przyczyn nie dane mi było w skupieniu obejrzeć tego filmu, aż do teraz. Oglądało mi się to jak dobry thriller z akcją umieszczoną w latach raczkującego kapitalizmu. Co ciekawe, autorom udało się pokazać różne aspekty tamtego ustroju, bo oprócz wyzysku klasy robotniczej, obrazowane są też śmiertelne wyzwania przed jakimi stali sami kapitaliści: nieuczciwą konkurencję, podpalenia dla wyłudzenia odszkodowań, podpalenia dla doprowadzenia do bankructwa nieubezpieczonej konkurencji, zmowę kredytową, a także znane i z dzisiejszych czasów zjawisko molestowania seksualnego i mobbingu. Mówcie co chcecie, ale za wyjątkiem technicznych błędów typu „zbyt widocznych offów” wcale nie odczuwałem tego, że film powstał 45 lat temu.

Wojciech Kilar – Walc z filmu „Ziemia obiecana”.

„Manhattan” (1979), Woody Allena, to kolejny odcinek przygód tego samego typu bohatera, neurotycznego samca o wysokich wymaganiach wobec otoczenia przy jednoczesnej nadtolerancji dla siebie samego. Teraz sobie pomyślałem, że coś bardzo podobnego robi nasz Koterski ze swoim Adasiem Miałczyńskim. Oczywiście nie jest to ten sam typ psychologiczny, ale sama koncepcja utarczek z życiem na różnych jego etapach, jako nadrzędny pomysł na twórczość jest podobna. O tyle wolę Koterskiego, że ten przepracował temat, podczas gdy Allen zdaje się tkwić w swoich racjonalizacjach. Oczywiście każdy film Allena gwarantuje dobrą zabawę, nie tylko komediową, ale i intelektualną – lubujemy się ze Świechną w odgadywaniu, jakim chciał siebie autor pokazać, a co zza tego obrazu przebija.

Maanam – Parada słoni i róża.

„Zakochani widzą słonie” to ciekawa duńsko – islandzka produkcja (reżyser i scenarzysta jest Islandczykiem zdobywającym filmowe wykształcenie w Danii). Nietypowe spojrzenie na cenę, jaką płacimy za wybrany przez siebie tryb życia, bohaterami są kompletni utracjusze przeciwstawieni przykładnemu sędziemu (z zaskakującym finałem). Filmy skandynawskie mają to do siebie, że podchodzą ze zrozumieniem do każdego człowieka, jednocześnie unikając koloryzacji. Jak jest wynikająca z dekadencji bieda, to jest bieda, a jak jest zblazowanie i zmanierowanie, to jest (bez względu na przynależność społeczną). No i ten zachwyt nad codziennością. Jaka by nie była, warta pokazania, warta przeżycia. Nie znaczy to, ze skandynawscy bohaterowie nie stają przed problemem bezsensu życia, tyle że każdy na swój sposób z nim walczy, zamiast się poddać i narzekać.

Aerosmith – Permanent Vacation.

„Nieustające wakacje” (1980) Jima Jarmusha. Oooo…., tu autora poniosło, film składający się z samej symboliki, o ludziach uwięzionych w swoich zaburzeniach, ciągnący wszędzie za sobą samych siebie, niezmienionych. Coś o samotności introwertyków uciekających od społeczeństwa w szaleństwo. Ciężkie, tak do obejrzenia, jak i zrozumienia przekazu, zdecydowanie nie jest to kino familijne.

Cieszę się, że udało nam się zakończyć prace ogrodowe przed wznowieniem pracy zarobkowej po dość długim okresie „lockdownu”. Źle mi działa na psychikę, gdy coś nade mną wisi, a z drugiej strony mam tendencje do przeciągania „spraw do załatwienia”, tym razem jednak wyrobiłem się na kilka dni przed powrotem do pracy.

Wycieczka po półwyspie Cooley zawsze mnie nastraja radośnie. Zwłaszcza teraz, gdy pogoda okazała się dużo lepsza niż to, co nam prognozowano. Warto się nauczyć doceniać słońce w Irlandii. Jeśli zaś chodzi o sam półwysep: Niewysokie lecz strome, granitowe góry wznoszące się wprost od morza dają wspaniałe widoki na wszystkie strony świata. To z góry Carlingford najlepiej podziwiać panoramę gór Mournes, ale jest i coś dla bardziej leniwych wycieczkowiczów. Miasteczko Carlingford łączy w sobie urok portowego grodu warownego i kurortu, gdzie zamek i obronne domy konkurują z pubami, restauracjami, kawiarniami i lokalnym rękodziełem. Świechna wszystko opisze u siebie, jak zwykle dokładniej niż ja, pochwalę się tylko, że udało nam się odnaleźć Proleek Dolmen oraz wedge tomb, obiekty starsze o pół tysiąca lat od piramidy Cheopsa w Gizie. Prawdopodobnie służyły jako grobowce, dodatkowo dolmen jest zorientowany tak, by w dniu przesilenia letniego, promienie wschodzącego słońca padały przez jego prześwit na Slieve Goulion, najwyższy szczyt hrabstwa Armagh. 5 tysięcy lat tradycji, czapki z głów!

Proleek Dolmen.

Na zakończenie trochę polityki. Zauważyliście, że propagandziści PiS uznali, że najlepszą drogą do reelekcji pana Andrzeja będzie podkreślenie jego homofobicznego buractwa. Nie będę tu czasu tracił na domysły, czy słusznie, czy niesłusznie, bo to się wkrótce okaże. Ja o czym innym. Mimo ewidentnych wpadek w mediach społecznościowych, gdy nasz Adrian wdawał się w niepotrzebne dyskusje, nie wyciągnął wniosków za grosz, mało tego, postanowił wdać się w pyskówkę ze znanym z ciętego języka Donaldem Tuskiem. Ledwie zaczął, a od razu dostał bęcki. Ten dialog znają już chyba wszyscy:

Andrzej Duda:

„Był Pan dwukrotnie namawiany, by się ze mną zmierzyć przez swoje środowisko. Wolał się Pan jednak schować za plecami MKB a pozniej RT. Wie Pan, jak się na taką postawę mówiło na podwórku? Cykor…”

Donald Tusk:

„Interesowała mnie konfrontacja z pańskim przełożonym. Ale, jak to mówią na podwórku…”

I pal sześć, że intelekt Andrzeja nie wytrzymał konfrontacji. Gorzej, że się na dodatek popłakał i zaczął skarżyć na wiecu wyborczym PiS, bo zły Donald się z niego nabija. Żeby było śmieszniej (gdyby komukolwiek umknął ten szczegół), kontrkandydatem Dudy jest Trzaskowski, nie Tusk. Zamiast komentarza, przypomnę wspomnienia dawnej nauczycielki późniejszego prezydenta teoretycznego znanego jako Adrian, Długopis, czy Budyń z Soczkiem lub Maliniak: „Grzeczniutki aż do zemdlenia. Taki pieszczoszek naszej pani. Pamiętam, że podczas wyjazdów na obozy naukowe próbował nawiązywać bliższe kontakty z nauczycielami. Rówieśnicy bawili się we własnym towarzystwie, a on przychodził, dopytywał o różne rzeczy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mówił zawsze to, co ludzie chcieli od niego usłyszeć”.