028. Zalety błogostanu.

Weekend nie zapowiadał się dobrze. Pogoda miała być dość podła (deszcz padający poziomo z powodu wiatru), więc na nic się nie nastawialiśmy. Tymczasem sobotni ranek przywitał nas słońcem i transparentem u sąsiadów z naprzeciwka głoszącym, że obchodzą 50-tą rocznicę ślubu. Zaraz po śniadaniu zapakowaliśmy się więc w samochód, by znaleźć odpowiedni do okazji upominek, a że cztery kilometry od nas jest nieźle zaopatrzony sklep z bibelotami, akurat w stylu wystroju domu sąsiadów, więc problemów z zakupem nie mieliśmy. Oczywiście przy okazji wręczania prezentu zostaliśmy zaaresztowani na small talk. Uwielbiam to! Oni tak się cieszą z każdej możliwości miłej pogawędki, że dla zaobserwowania tej radości warto się skusić na taki „czacik”. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że siostrzenica sąsiadki pracuje w miejscu, gdzie Świechna aplikuje o pracę, więc będziemy mieć rekomendację.

Zacząłem od pogody, prawda? Co ma wisieć, nie utonie, silnie dmiący wiatr przywiał w końcu deszczowe chmury i zaczęło się: ostro zacinający deszcz odebrał ochotę do wynurzania się z domu. Na osłodę dostaliśmy trochę ciasta od małżeńskich jubilatów, a my i bez ciasta się nie nudzimy. Niezwykle pogodnie nas nastrajają tutejsze stosunki międzysąsiedzkie.

Ostatnio staraliśmy się jak najmniej rozmawiać o polityce, choć śledzimy wydarzenia. Włóczenie się po okolicy bardzo nam w tym pomaga, a gdy pogoda jest niepewna, sięgamy po film. A już jak się trafi możliwość seansu z przyjaciółmi, jesteśmy w siódmym niebie. Prywatny dyskusyjny klub filmowy 🙂 W niedzielę padło na „Kamerdynera” Bajona. Było o czym pogadać, bo choć jednogłośnie oceniliśmy film jako rozczarowujący, to jednak tło historyczne i burzliwe losy Kaszubów między pierwszą a drugą wojną światową dały nam sporo wątków do omówienia. Filmowo…, no cóż…, Gajos, zdjęcia, a potem długo, długo nic, potem Woronowicz i znów jakoś tak pusto. Postaci niespójne, film zbyt dosłowny, bez miejsca na domysły, charaktery narysowane nieciekawie, jakby w ogóle nie trapiły ich dylematy moralne, niezmienne przez cały czas akcji. Mimo to dyskusję toczyliśmy dość długo, także po opuszczeniu domu znajomych, odkrywając coraz więcej słabych stron obrazu. Żeby była jasność…, film oglądało się nieźle, rozczarowanie brało się z niewykorzystanych możliwości.

Poniedziałek i wtorek minęły nam zakupowo, więc nie będę Was zanudzać szczegółami, pochwalę się tylko, że Świechnie udało się obłowić w świeżo po pandemii otwartym TK Maxx w atrakcyjne, a jednocześnie kosmicznie przecenione towary, pośród których chyba najbardziej niespodziewaną ceną zaskoczyły nas dwie pary Barkerów (9 i 14 euro, razem 23). Poczuliśmy się jak myśliwi wracający z obfitą zdobyczą. Żeby trochę ochłonąć, po obiedzie zrobiliśmy sobie małą wycieczkę nad morze. Żyć, nie umierać!!!

I tak powoli dotarłem do mojego kącika obyczajowo – politycznego, który nie jest tak błogi, jak nasze życie. Kolejna wiadomość o samobójczej śmierci prześladowanego homoseksualisty. Ta krew jest na rękach polityków i duchownych. Od czasu samobójstwa Dominika z Bieżunia, a potem Kacpra z Gorczyna nie tylko nie zrobiono niczego, by zapewnić bezpieczeństwo prześladowanym mniejszościom seksualnym, ale nie zrobiono też nawet małego kroku, by zakończyć prześladowania. Mało tego, duchowni katoliccy z pasją faszystowskich fanatyków przeprowadzili jedną z najbardziej zwyrodniałych propagandowych kampanii nienawiści w dziejach kościoła polskiego po 1989 roku, najpierw pod hasłem „GENDER”, a potem „LGBT”. A dziś się dowiedziałem o tym, że wspólnik pedofila z filmu Sekielskich, biskup Janiak, nachlał się jak świnia i trafił do szpitala z 3,44 promila alkoholu we krwi. Tak bełkotał, że podejrzewano udar. Sprawę…, tak tak…, próbowano wyciszyć. TYLKO NIE MÓW NIKOMU (nomen omen). Wyszła na jaw dopiero po kilku tygodniach (zdarzenie miało miejsce 2-go czerwca). Co jeszcze musi się stać, by suweren pogonił czarną hydrę i współpracujących z nią polityków?!