126. Antysemityzm, czyli tajemnice rodzinne.

W maju minęło 78 lat od zakończenia II wojny światowej w Europie, a Polacy zdają się wiedzieć o tych wydarzeniach coraz mniej, zwłaszcza w temacie holocaustu i kolaboracji niektórych naszych rodaków z niemieckim okupantem. Jeszcze w trakcie II wojny światowej polskie podziemie z Armią Krajową na czele jednoznacznie oceniało działania szmalcowników (osoby szantażujące ukrywających się Żydów), donosicieli oraz szabrowników trudniących się kradzieżą mienia żydowskiego. Osoby podejrzane o te przestępstwa były skazywane przez sądy Państwa Podziemnego, często na najwyższy wymiar kary, czyli karę śmierci, a wyroki wykonywano natychmiast po zlokalizowaniu kolaboranta i znalezieniu sposobności do bezpiecznej jego realizacji. Co ciekawe, zazwyczaj zwalczający się przedstawiciele władz Polski przedwojennej i PRL w tym akurat byli zgodni: Winnych w/w zbrodni należy ścigać i karać.

Przez długie lata w polskiej przestrzeni publicznej również nie było wątpliwości co do odpowiedzialności kolaborantów, szmalcowników, czy szabrowników. Aż nadszedł upadek PRL. Jeszcze w 1990 roku Jan Jakub Kolski mógł nakręcić „Pogrzeb kartofla”, traktujący o zawłaszczaniu majątku sąsiadów, którzy stracili życie z rąk niemieckich okupantów, lecz już w 1991 roku powstało Radio Maryja puszczające w eter zdanie odmienne. Wraz z rosnącym zasięgiem rozgłośni, wyrosła w Polsce klasa tchórzliwych cipciaków, którzy tak panicznie bali się prawdy, że domagali się zaprzestania mówienia o współudziale części naszych rodaków w zbrodniach na ludności pochodzenia żydowskiego i de facto ochrony kolaborantów, szmalcowników, szabrowników i innych szubrawców, a twórczość literacka i filmowa podejmująca temat odpowiedzialności krajanów przyjmowana była histerycznymi protestami. Dziś ta klasa rządzi Polską. Tyle tytułem wstępu.

Żadne Radio Maryja nie miałoby szans na taką zmianę opinii społecznej, gdyby nie podatny grunt, który stanowili sprawcy oraz milczący świadkowie i ich następcy. Zwłaszcza tych ostatnich było wielu. Poznajcie zatem historię kilku tajemnic rodzinnych Wolanda.

Marek Dyjak – Miriam.

Moi dziadkowie od strony matki przeżyli wojnę w małym mieście centralnej Polski. Dziadek walczył w kampanii wrześniowej, uciekł z niemieckiej niewoli przebywając pieszo kilkaset kilometrów. On nie wspominał wojny, a gdy temat był poruszany na spotkaniach rodzinnych, ze łzami w oczach mówił urodzonym zbyt późno, by cokolwiek pamiętać krewnym, że nie mają pojęcia jak było. To wszystko. Babcia za to często wspominała głód, cebulę zabieraną do szkoły zamiast śniadania oraz to, że przed wojną żydowskie dzieci wołały za nią „wasze ulice, nasze kamienice”. O dziwo, jej pamięć jakoś nie chciała wspominać nawet o nazywaniu Żydów „parchami”, więc tym bardziej przecież „zapominała” o holocauście, mimo iż w jej ledwie kilkunastotysięcznym mieście było getto, a ze społeczności żydowskiej, liczącej prawie 3700 osób, wojnę przeżyło około 50. Jako dziecko nie zastanawiałem się nad tym przemilczeniem, bo i nie miałem pojęcia, że cokolwiek było przez babcię ukrywane. Skąd mogłem wiedzieć o holocauście w wieku lat czterech, pięciu, sześciu, a nawet dziesięciu? W końcu jednak z różnych źródeł zacząłem zdobywać wiedzę. Szkoła, filmy, książki, wspomnienia ocalałych z zagłady. Dziś najbardziej mnie nurtuje sprawa mieszkania dziadków, jednego z najlepszych w kamienicy, gdzie byli zakwaterowani. Dziadek – dziecko z sierocińca, babcia z przymierającej głodem wielodzietnej rodziny. Możliwe, że dostali taki przydział od władz PRL, gdy powiększyła im się rodzina, ale z drugiej strony mam w pamięci, że dziadek był jawnym antykomunistą i przez to moja matka i jej siostra miały kłopoty w szkole (i nie tylko). Mógł pomóc dziadkowi partyjny brat, którego dziadek się niby wypierał, ale gdy był w potrzebie, to zglaszał się po pomoc. Wiesz, jak nie wiesz…??? Jednak chodzi mi po głowie myśl mniej chwalebna, że mieszkanie owo zasiedlili jeszcze w czasie wojny, w miejsce wywiezionych lokatorów. Niejako przy okazji zastanawia mnie też historia wspaniałego, wielkiego, solidnego stołu dębowego, który dziadkowie (przymierająca głodem rodzina) „kupili od żyda” (słowa babci). Wiem skądinąd, że Polacy w czasie wojny chętnie odkupowali za bezcen żydowski majątek, nie bacząc na to, że każda złotówka zapłacona poniżej wartości, była cegiełką do śmierci właściciela i jego rodziny, więc miło by było, gdyby weszli w jego posiadanie w uczciwszy sposób.

Pomyślałem, że podzielę się z Wami tą historią, ponieważ kontrolowany przez ludzi Piotra Glińskiego Państwowy Instytut Sztuki Filmowej szantażuje nakazem zwrotu dotacji autorów dokumentu o Zuzannie Ginczance. Jednym z warunków postawionych przez PISF jest usunięcie wzmianki o tym, iż żydowska poetka została zadenuncjowana przez Polkę, właścicielkę kamienicy, w której mieszkała, a donosicielka po aresztowaniu lokatorki, oszabrowała jej mieszkanie.

Z innej beczki: Spotkaliście się kiedyś z pretensjami, że Żydzi obsadzili najbardziej dochodowe zawody w Polsce? Ja też! A spotkaliście się z pretensjami, dlaczego Polacy nie chcieli inwestować w edukację? Ja nigdy! Znacie dowcip, o tym, jak mieszkańcy Ziemi dowiedzieli się, że cała planeta za miesiąc zostanie zalana wodą? Różnie ludzie reagowali, jedni się modlili, inni rozpoczęli hulanki i swawole. Tylko Żydów zebrał rabin i powiedział: Bracia Żydzi, wkrótce Ziemię zaleje potop. Mamy miesiąc na nauczenie się jak oddychać pod wodą!!!

Zapraszam do zapoznania się z drugą historią rodzinną.

Jak wspomniałem, babcia pochodziła z biednej, wielodzietnej rodziny. Była jednak bardzo zdolna, a przedwojenna walka z analfabetyzmem dała jej pewną szansę. Otóż po ukończeniu z wyróżnieniem powszechnej szkoły podstawowej otrzymała stypendium państwowe, jeżeli tylko podejmie naukę w szkole średniej. To było jak dar z niebios. Niestety, najstarsza siostra babci właśnie zaszła w ciążę. Gdy usłyszała o stypendium, poszła do swej matki z pretensjami: „Kto się będzie dzieckiem opiekował, jak Maryśka pójdzie do szkoły?!” „Kochająca mamuśka” chwyciła się tego pretekstu i nie pozwoliła babci kontynuować edukacji. Jak babcia miała zostać lekarzem lub prawnikiem, skoro jej rodzice, a nasi wspaniali rodacy odmówili jej wsparcia w edukacji, ba, ZABRONILI kontynuacji nauki?! Dziecko, zwłaszcza dziewczynka, było dla nich tanią siłą roboczą, zwykłym niewolnikiem! Nikt tak nie rozumie potrzeb dziecka, jak matka, co nie…??? Czy Was, Polaków, moich ziomków to dziwi? Tym oto sposobem wejście do klasy inteligenckiej w mojej rodzinie zostało opóźnione o jedno pokolenie. Z całego rodzeństwa, jedynie babcia, ta sama, której rodzice nie pozwolili się uczyć, dała wsparcie swoim dzieciom w edukacji, moja matka dzięki temu mogła wejść na inny poziom. Jednak już dzieci babcinego rodzeństwa tej pomocy od swych rodziców nie dostały. Mój ojciec zaś poszedł na studia wbrew woli matki, przy biernej postawie ojca. Egzaminy zdał na tyle dobrze, by przeskoczyć poprzeczkę uzyskania stypendium wielkiego zakładu chemicznego, dzięki czemu mógł się skupić na nauce. Wtedy matka, która wcześniej rzucała mu kłody pod nogi, zaczęła się chwalić jego osiągnięciem, jak swoim własnym.

Myślę, że Polakom byłoby łatwiej, gdyby zamiast udawać, iż nie popełniali grzechów, wykorzystali wiedzę o nich do swojego rozwoju. A tak, bliższa nam rosyjska onuca, niż wolna Europa.

125. Chodź, opowiem Ci jeszcze jedną z życia historię.

Czasem aż oczy bolą patrzeć jak się dla naszego kraju przemęcza, prezes Kaczyński Jarek, naszego klubu „Tęcza”. Ciągle pracuje, wszystkiego przypilnuje i jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie. To wilki!

Stanisław Tym, Stanisław Bareja – Miś, parafraza sceny z szafą prezesa.

Gdzie nie spojrzeć, sukces! Prawdziwe pieniądze robi się na drogich, słomianych inwestycjach (to też Tym i Bareja). Elektrownia Ostrołęka, której nowego bloku węglowego nie ma i nie będzie, przekop Mierzei Wiślanej, którym niemal nikt nie pływa i pływać nie będzie, stępka promu, który po ośmiu latach od jej uroczystego przybicia nadal ma postać stępki, Centralny Port Komunikacyjny Warszawa-Baranów, który w ósmym roku od ogłoszenia inwestycji przez najlepszą władzę Europy nadal jest rozległą łąką. Na szczęście ja to mam dobre połączenie. Odkąd nowe, wspaniałe lotnisko w Radomiu odciążyło Centralny Port Komunikacyjny, mogę latać gdzie chcę i kiedy chcę, byle nie przez Polskę, w szczególności nie przez Radom, ani tym bardziej Baranów. Tym razem poleciałem do Frankfurtu, by spędzić 2 dni w Nadrenii. Lądy i morza przemierzam, kulę ziemską z otwartym czołem, polski mam paszport na sercu. Skąd, pytam, skąd go wziąłem? A wziąłem go z dumy i z trudu, ze znoju codziennej pracy, ze stali, z żelaza, z węgla. A węgiel to koks, to antracyt (Tym, Bareja – Miś)!

Spóźniłem się! Miałem odwiedzić w hospicjum kolegę. Kilka dni przed jego śmiercią rozmawiałem z nim telefonicznie, jego głos brzmiał mocno, optymistycznie jak na sytuację, w której się znalazł. „Zostało mi mało czasu, na razie muszę się tu (do hospicjum) przeprowadzić, żeby tam (w poprzednio zajmowanym mieszkaniu) wszystko zamknąć. Przyjedzie do mnie córka z narzeczonym. Moje ubezpieczenie pokrywa ich noclegi tutaj, nawet do dwóch tygodni. Pewnie, przyjeżdżaj! Jestem w Bonn, wiesz, gdzie to jest.”

Bilet powrotny został. Spotykać możemy się tylko z żywymi, więc spędziłem ten czas z drugim kolegą, to razem z nim planowałem wybrać się w odwiedziny. Prócz oglądania widoków, którymi się tu z Wami dzielę, trochę pogadaliśmy o starych Polakach i właśnie podczas tych rozmów usłyszałem to: Znacie historie o miłości nad życie? Poznajcie zatem historię o ludzkiej zawiści sięgającej poza śmierć.

Pamiętacie małe, polskie miasteczka, te same, gdzie rytm zdarzeń jest wyznaczany przez wypiek chleba i kościelne dzwony. To właśnie wtedy jest okazja do spotkań – w kolejkach po świeży chleb, w drodze do kościoła i z powrotem. Jeżeli nie ma pomiędzy mijającymi się mieszkańcami jakiegoś otwartego konfliktu, pozdrawiają się, plotkują, razem się śmieją i razem narzekają. Tak było i z siedemdziesięcioletnią Bohaterką opowieści. Mimo biedy i trudnego życia, miała w sobie iskrę ciepła, więc ludzie chętnie z nią rozmawiali. Tak mi się przynajmniej zdawało. Jednak rytm miasteczka wyznacza coś jeszcze: POGRZEBY ZNAJOMYCH. Będący w rozjazdach młodzi, starający się ułożyć sobie życie tam, gdzie jest trochę łatwiej, nie doceniają ich znaczenia, ale dla emerytów jest to bardzo ważny rytuał, którego starają się nie opuszczać.

Nasza siedemdziesięciolatka zmarła po długiej i ciężkiej chorobie. Była niewierząca, nie przyjmowała nawet księdza po kolędzie, więc zażyczyła sobie pogrzebu cywilnego z mistrzem ceremonii zamiast kaznodziei. I wtedy wściekłość wylała się z parafialnych dziadersów, tych wszystkich udających przyjaciół znajomych, których toczył rak bezinteresownej zawiści. Miejscowy klub seniora zbojkotował pogrzeb, jakby miał tym zaszkodzić prochom złożonym w urnie. Nie wiem dokładnie, jakie mogły być przyczyny tej chęci zemsty, ale opowiem Wam coś o tych seniorach.

Większość dzisiejszych emerytów z Miasteczka, to tępe, przemocowe bydlaki, dziecięcy bokserzy znający jedynie język siły, dopóki była ona po ich stronie. Dziś, gdy pas lub kabel w ciężkiej dłoni zastąpiony został pampersem pomiędzy nogami, pozostała SAMOTNOŚĆ i GORYCZ. Na nic się zdało tolerowanie partnera – pijaka, na nic chłód, głód i bida, na nic wdowie grosze rzucane na tacę, czy szeleszczące koperty wręczane „po kolędzie”, w ramach „wypominków”, „intencji”, czy innej „COŁASKI”. Samotność przewiercała ich na wskroś. Niegdysiejsi „GÓWNIARZE”, jak nazywać zwykli ludzi z młodszych pokoleń, mijali ich na ulicy jak przezroczystych, rzucając zdawkowe „dobry”, bo „dzień dobry” zajmuje za dużo czasu, skwapliwie wdrażając w życie głęboko wpajaną naukę o tym, że dzieci i ryby głosu nie mają. No to nie mają!

Co innego było z naszą Bohaterką. Popełniła w życiu całą masę błędów, ale nie straciła pogody ducha i apetytu na życie. Po śmierci męża-alkoholika, zamiast przykładnie pogrążyć się w cierpieniu, skołtunieć, zrobić ołtarzyk na grobie denata i tworzyć legendę o jego głęboko ukrytych zaletach, które znała tylko ona, postanowiła wykształcić dzieci, pozwolić im odlecieć z gniazda i zadbać o siebie. Nie wszystko poszło jak w marzeniach (błędy wychowawcze niosą konsekwencje), ale zachowała coś, czego jej rówieśniczkom (i rówieśnikom, choć tych z powodu alkoholu nie było w miasteczku przesadnie wielu) ocalić się nie udało: RELACJE RODZINNE.

Było jeszcze coś…. Jak już wspomniałem, Bohaterka miast pogrążyć się w oczekiwaniu na śmierć, ośmieliła się żyć swoim życiem. Nie tylko nie pędziła żywota pobożnej wdowy, ale miała bogate życie towarzyskie, miała także różnych kochanków, w tym MŁODSZYCH, czasem nawet o 10-12 lat. Być może to było przyczyną zawiści, bo nie napisałem Wam jeszcze, że Bohaterka nie mieściła się w kanonach urody onanistów znad Wisły, miała wyraźną nadwagę, co wyrzucało ją poza marzenia erotomanów-gawędziarzy. Nie będąc majętną, swoje pozycję towarzyską zawdzięczała wyłącznie urokowi osobistemu, który jest rzeczą tak ulotną, że niemal nieuchwytną dla jej rówieśniczek. Albo się to ma, albo nie, a jeżeli się nie ma, to i tak się o tym nie wie. W każdym razie, Bohaterce samotność nie groziła, bo nie tworzyła bariery między sobą, a młodszym pokoleniem. I co na to mogą powiedzieć jakieś moherowe wdowy? Dlaczego ta lafirynda ma, a one nie mają? Ma bliskość rodzinną, relacje z młodymi, ma partnerów, którzy do „prawdziwych” i „bardziej urodziwych” katoliczek jakoś się nie garną? Zapłaciły księdzu panu tyle łapówek i nic, a ona grosza nie płaci i ma! I dlaczego „Bóg” na to pozwala???

Znacie to straszenie, że możecie chodzić do kościoła, ale jak śmierć stanie Wam na drodze, to w panice zaczniecie prosić o księdza? BULSHIT! Sam miałem całkiem blisko na tamtą stronę, prawdopodobnie bliżej, niż większość z Was i nie tylko nie prosiłem, ale i odganiałem natrętnych duchownych, którzy jak sępy krążyli dookoła szpitalnego łóżka w nadziei, że strach skłoni mnie do opłacania ich szamańskich praktyk. Bohaterka zrobiła to samo, nawet w ostatniej woli zaznaczyła, że pragnie mieć pogrzeb świecki z mistrzem ceremonii, bez szarlatanów i magów, bez sekciarskich praktyk. Czy tchórz może zazdrościć odwagi do tego stopnia, by próbować się mścić po śmierci? Nieistotne! Koleżanki z Miasteczka na świecki pogrzeb Bohaterki nie przyszły, denatka przyjęła to ze spokojem, oznak rozpaczy zmarłej nie stwierdzono, pozostało świadectwo, koń jaki jest, każdy widzi!

P.S.

Czy to jakaś reguła, że gdy ktoś bardziej kościółkowy, to i skłonny do szwindli, spiskowania, podkładania świni? Właśnie się dowiedzieliśmy, że jednego z naszych przyjaciół bogobojna mamusia próbowała wykręcić na kasę, okraszając to gęsto szantażem emocjonalnym. „Uczciwa”, katolicka, mamusina propozycja wprost spod Wadowic brzmiała tak: Zapłać mi za działkę i dom ze spadku, ale go nie używaj, ani nim nie dysponuj, bo ja w nim mieszkam. Bogobojny brat naszego kolegi (po katolickim rozwodzie unieważnieniu ślubu, jak na katolika przystało), który już wcześniej wziął swoją część spadku, przepuścił ją i chce część kolejną, miałby dostać działkę (do dyspozycji od razu), bez żadnego płacenia, ale z zastrzeżeniem, że jak mu kiedyś będzie mało, to nasz przyjaciel mu odda z części swojej. Brzmi tak absurdalnie, że aż nie do uwierzenia? Naprawdę, głęboko wierząca mamusia zaproponowała taką umowę i takie zastrzeżenie: „Gdyby brat miał kłopoty finansowe, to nasz przyjaciel mu odda część swojego spadku”. No i patrzcie no tylko, dlaczego on się na to nie zgodził…?!