021. Schowani przed huraganem.

W środę żyłem emocjami po dokumentnym rozwaleniu Trójki, doszły do tego informacje o zabagnieniu stadniny w Janowie do poziomu Polaka – cebulaka, który na mocy „sprawiedliwości dziejowej” przejął stadninę po fachowcach i topi ją w gnoju.

Artur Andrus – 1999.

Na szczęście wieczorem obejrzeliśmy sobie „Moje córki krowy” – Świechna po raz pierwszy, ja zaś sobie odświeżyłem film po czterech latach. Kinga Dębska jest naprawdę świetną obserwatorką i zdaje się przykładać wagę do konsultacji psychologicznych, bo idealnie wyłapuje charakterystyczne cechy właściwe dla różnych typów zaburzeń. Mimo tego, że tytułowe bohaterki bywały irytujące, podobnie jak ich ojciec, a wszyscy tkwili po uszy w problemach życiowych, nie oszczędziły ich też tragedie, to wyszedł z tego ciepły film, po którym miałem poczucie, że życie jest dobre i warto przez nie przejść najlepiej jak umiemy. No i to wrażenie spójności obrazu, scenariusza i gry aktorskiej – świetnie dobrana obsada, niemalże czułem to samo, co występujące w filmie postaci.

Piotr Bukartyk – Kup sobie psa.

Od czwartku pogoda zaczęła się narowić, to huragan walący centralnie w zachodni brzeg wyspy zamiast pójść sobie prosto, robił widowiskowy nawrót nad Morzem Irlandzkim i atakował nasze wybrzeże, na szczęście dużo słabiej, choć nawet to nie było przyjemne. Plus taki, że nie naniósł nam zbyt intensywnych opadów, zrosił ziemię z umiarem i niósł ciepłe powietrze. Gdyby wiatr o takiej sile pochodził z Arktyki, mielibyśmy powrót zimy, na szczęście przywiało do nas powietrze ze strefy międzyzwrotnikowej.

The Doors – Riders On The Storm.

Unikaliśmy wychodzenia z domu, a czas spędzaliśmy między innymi śledząc reakcje na film Latkowskiego „Nic się nie stało”. Tylko tyle mogliśmy, bo nie znaleźliśmy dokumentu w sieci, mimo to dowiedzieliśmy się całkiem sporo. Po pierwsze, komentatorzy dość zgodnie oceniają, że to co było udokumentowane, autor splagiatował z prac innych dziennikarzy śledczych zajmujących się sprawą ofiar Krystka, a to co dodał od siebie, było rzuconą na oślep insynuacją. Po drugie, właściwie jedyną informacją dodaną do tego, co już było wiadomo z wcześniejszych doniesień dziennikarskich było to, że w międzyczasie prokuratura zrobiła niewiele. Chciałbym obejrzeć ten film, żeby się przekonać na własne oczy, ale już cieszę się, że niektóre z osób czujące się pomówionymi chcą wejść na drogę sądową. Osobiście uważam, że każda sprawa o kontekście pedofilskim wymaga rozpoznania przez prokuraturę i sąd, także jeśli to pomówienie, bo pomówienie w takiej sprawie, to niezłe ohydztwo. Swoją drogą, jak to się stało, że po emisji dwóch filmów braci Sekielskich na temat molestowania dzieci, pan Latkowski jeszcze nie załapał, na czym polega różnica między udokumentowanymi faktami (zeznania ofiar, rodziców, wypowiedzi sprawców czynów zabronionych i tych, którzy kryli sprawców) a daleko idącymi konfabulacjami. Mimo, że po taśmach Wprost miałem o Latkowskim jak najgorsze zdanie, nie spodziewałem się, że w tak poważnej sprawie pozwoli sobie na równie marny materiał dowodowy.

Bielizna – Pani Jola.

Oczywiście nie tylko Latkowski wypełniał nasze rozmowy. Przy okazji wyglądającego na fejkowe zdjęcia sugerującego podobieństwo nagiego mężczyzny uprawiającego seks z nie wiadomo kim do Dudy Andrzeja (marna jego jakość sprawia, że może być to każdy łysiejący pan w kryzysie wieku mocno średniego z dowolnego regionu globu), zeszło nam na panią Jolę twierdzącą, że ma romans z prezydentem. Jej wypowiedzi wyglądają na symptomy poważnych, choć niezdiagnozowanych zaburzeń (prawdopodobnie wykorzystywanie ich do jakichkolwiek celów pozaterapeutycznych jest wykorzystaniem osoby chorej). Ani ja, ani Świechna nie wyobrażamy sobie, by osoba mieszcząca się w normie posuwała się do tego typu wyznań bez ich poparcia jakimikolwiek sensownymi dowodami, bo umówmy się, o ile na Andrzeja Dudę są dobrze udokumentowane oskarżenia o łamanie Konstytucji, są też dobrze udokumentowane informacje, że teoretyczny prezydent nie czuje obciachu i nie wie, że tweetowanie z Leśnym Ruchadłem, nieco zbyt czułe gesty wobec byłej szefowej sztabu wyborczego, czy rapowanie „Ostrego cienia mgły” prestiżu mu nie podnoszą, ale w sprawie rzekomego romansu z Jolą z okolic Łososiny Dolnej, to żadnego punktu zaczepienia nie ma. Jedyna sprawa, na którą mamy namacalne dowody, POWAŻNA SPRAWA, to totalny brak kompetencji ochrony prezydenckiej. Wyobrażacie sobie, żeby jakaś kobita rzuciła się na szyję Trumpa, Putina, Wojtyły? Ochrona natychmiast by ją powaliła! To przecież widać, gdy ktoś chce zrobić coś więcej, niż podać rękę do uściśnięcia, a to było naprawdę dużo więcej. Czy to możliwe, żeby zatrudniać aż takich ignorantów? Ta ekipa niczym mnie nie zadziwi, rekordowa ilość wypadków członków najwyższych władz i dalsze zatrudnianie znajomków w miejsce fachowców spokojnie współegzystują, więc niepokój mój budzi inna myśl: „Może oni celowo wystawiają Dudę na atak psychofanki lub psychofana licząc, że zmobilizuje to szeregi ich wyborców”. Odpędzam ją jako zbyt spiskową, ale i tak mam złe przeczucia co do Polski. Według mnie na włosku wisi kolejna tragedia. Niedbalstwo po pierwsze, agresywne zachowanie kulsonów po drugie, arogancja władzy po trzecie.

020. O skutkach mylenia dni tygodnia i nie tylko.

Niedzielę rozpocząłem od pomylenia jej z poniedziałkiem. Dziarsko wybierałem się do otwartego po pandemicznej przerwie sklepu ogrodniczego, a moja pewność siebie była tak wielka, że Świechna z dużą dozą niepewności zapytała, czy otwarcie nie nastąpi następnego dnia. Gdy na f-b znalazłem info, że sklep otwierają w poniedziałek, od razu przekazałem to lubej z myślą, że zaraz wskakujemy w samochód, gdy tymczasem sprowadzony zostałem na ziemię spokojnym „To znaczy jutro. Jutro jest poniedziałek”!

Wracając do niedzieli…, zebrało mi się na wspomnienia. Lata czarnej dupy, początek stanu wojennego, nastroje minorowe, skrajnie antyrządowe. Miałem 11 lat i widziałem już czołgi na ulicach (obserwowałem przejazd kolumny pancernej do pacyfikacji ZA. Puławy – naliczyłem ponad 30 czołgów i ok 70 bojowych wozów piechoty), za cholerę nie rozumiałem co to znaczy, była to dla mnie raczej ciekawostka, ale nastroje grobowo – kontestacyjne były wyczuwalne nawet dla takiego łebka. W kwietniu 1982 władza podjęła próbę rozładowania napięcia i zezwoliła na coś, co miało się stać legendą: Listę Przebojów Programu III PR. Prowadził ją Marek Niedźwiecki, a można w niej było usłyszeć oprócz zagranicznych gwiazd rocka, niekoniecznie lubianą przez władze PRL czołówkę polską: Perfect, Maanam, TSA, Republikę. Pamiętam, że kibicowałem ulubionym zespołom mocniej, niż reprezentacji piłki nożnej. Oczywiście nie miałem żadnego osłuchania muzycznego, mój gust również daleki był od wyrafinowanego, można powiedzieć że gówno się znałem na muzyce, ale wiedziałem co znaczy „chcemy być sobą” i „biała flaga”, a dwa lata później wiedziałem także, że Kora nie straszy Kreona z tragedii Sofoklesa, ale że zwraca się do dużo bardziej realnej postaci (czy dziś na Żoliborzu ją słyszą?). Dobrze się złożyło, że istnienie legendarnej listy zostało zakończone utworem Kazika „Twój ból jest lepszy niż mój” i tak przejdzie do historii. Z momentem odejścia Niedźwieckiego Lista przebojów Programu III wraca w najczarniejszą dupę stanu wojennego, zamienia się w Listę TRUJKI i dobrze by było, by poprowadzić ją zechciał PiSowski partyjniok, prokurator stanu wojennego, Stanisław Piotrowicz wraz z Plugawym Krystynem, Julią Przyłębską i z nowo odkrytym raperem znanym jako Ostry Cień albo D.U.P.A.! Wykonawcy zmienią się również, być może usłyszycie tam Zenona Martyniuka ze Sławomirem, nie wątpię że współprace chętnie podejmą bracia Golce i grupa Pectus. Do tych ostatnich dwa słowa: Jak tam, marni PiSowscy prowokatorzy? Nie udało się wystawić na żer waszej trollowni byłych prezydentów. Takim słodkim, niewinnym głosem ich nominowaliście, a oni was olali!!! DZIŚ JUŻ TYLKO CHUJKI PRACUJĄ DLA TRUJKI (nie poprawiać)!

Perfect – Chcemy być sobą.

Rozmawialiśmy też o komentarzach do dokumentu braci Sekielskich „Zabawa w chowanego”. Jeden z najciekawszych, bo patrzących znacznie szerzej, niż samą pedofilię, przeczytaliśmy na łamach KATOLICKIEGO CZASOPISMA „WIĘŹ”. Serdecznie zachęcam do przeczytania – kliknij tutaj. W dużym skrócie: Autorka robi katolikom gorzki rachunek sumienia, wypominając że to oni sami zrobili z duchownych święte krowy, postawili ich zarówno ponad prawem, jak i ponad obowiązkami wynikającymi z posługi kapłańskiej, do tego stopnia, że nikt nawet nie próbuje pójść do swojego biskupa z problemem, bo wie, że nie zostanie wysłuchany. Temat nie jest istotny, tak po prostu jest, biskupi mają ich w dupie, a wierni traktują to jak normę i nie widzą w tym nic złego. Najsmutniejsze jest to, że artykuł zawiera sprawy oczywiste, a wymaga on wyróżnienia, jakby był odkryciem na miarę elektryczności.

Bob Dylan – Hurricane.

Dużo się działo w niedzielę, bo wieczorem zarezerwowaliśmy sobie czas na obejrzenie wstrząsającego filmu fabularnego Macieja Pieprzycy „Jestem mordercą” (2016), opartego na motywach śledztwa w sprawie „wampira z Zagłębia”. Film bardzo dobry aktorsko, choć naprawdę na wyżyny wybiła się grająca drugoplanową rolę Agata Kulesza. Nie dość, że dała się oszpecić, to jeszcze zagrała taki lokalny koloryt, jakby się tam wychowała. Oczywiście strasznie na mnie wpłynął temat, kolejny dowód na to, że trio śledczy – prokuratura – sądy, to zorganizowana grupa przestępcza. Hańbą jest, że tak w PRL, jak i RP po roku 1989 nie został skazany żaden przestępca sądowy i żadnemu to nie grozi.

Daab – W moim ogrodzie.

W poniedziałek oczywiście nie mogłem odpuścić zakupu brakujących roślinek. Długo, bardzo długo przyglądaliśmy się ofercie, ostatecznie decydując się na 6 żurawek (po dwie w każdym z dostępnych kolorów), 3 różne lawendy i jeden krzaczek rozmarynu. Do tego farba do malowania szopki i płotu, pędzel – można pracować nad wyglądem naszego gniazdka.

Dziś sadziliśmy krzaczki. Coraz częściej nasze życie przypomina mi bajkę dla dzieci. Taką o szczęśliwych zwierzątkach mieszkających na wsi w swoich domkach, gdzie na ulicach pozdrawiają wszyscy wszystkich, a każda aktywność spotyka się z życzliwym zainteresowaniem – niezależnie od tego, czy idziesz na spacer, pobiegać, wybierasz się do sklepu, czy pracujesz w ogródku. Trochę jak w Misiu Uszatku, choć bardziej przypomina mi to jakieś anglojęzyczne bajki współczesne. Patrzę sobie na moją Świechnę i jestem szczęśliwy. Gdy miałem 20-30 lat, zdawało mi się, że w związku będę potrzebował jak powietrza „urlopów od małżeństwa”, czyli „wyskoków za miasto” z kumplami, byłem przekonany, że moja dusza włóczykija będzie tego wymagać. I patrzcie: Okazało się, że Świechna ma taką samą duszę, więc nie potrzeba nam „urlopów”, bo najbardziej lubimy przebywać ze sobą, włóczymy się razem. Po plażach, klifach, po górach, ulicach miast, galeriach (młodszym czytelnikom przypominam, że to takie miejsce, gdzie można obejrzeć dzieła sztuki: obrazy, rzeźby, fotografie…). Niedługo minie 3 lata, gdy się po raz pierwszy zobaczyliśmy na żywo. Od tego czasu byliśmy razem w tylu pięknych miejscach, że można by z nich zrobić kilkutomowy przewodnik, widzieliśmy razem tyle wspaniałych filmów i spektakli, odbyliśmy niewyobrażalną ilość dyskusji…, wydaje mi się, że nigdy nie było inaczej. Najlepsze jest jednak to, że wszystko znajdowaliśmy „na wyciągnięcie ręki”. Nie jeździliśmy z biurami podróży w poszukiwaniu egzotyki, choć jeśli trafi się okazja, skorzystamy i z tego. Po prostu żyjemy w pięknym świecie, wszystko mamy pod ręką. Nawet sąsiadów mamy wspaniałych. Jak z bajki 🙂