061. Uwaga na samowolne konstrukcje.

Siedziałem wygodnie w fotelu oddając się błogiemu nicnierobieniu, gdy Świechna zwróciła mi uwagę, że od tygodnia niczego nie opublikowałem. Nie wiem, czy o tym pisałem, ale wystarczy że zmęczę się w pracy, a już mój organizm żąda ode mnie całkowitego relaksu. Tak było i tym razem, cztery dni w rozjazdach i już odechciało mi się pisać, a jak mawiał klasyk, gdy nic ci się nie chce, pij wodę, będzie ci się chciało siku. Później jeden dzień na złapanie oddechu i kolejny wyjazd, i znów pragnienie odpoczynku. Jednak w tak zwanym międzyczasie, byliśmy z wizytą u koleżanki i dość niespodziewanie poruszyliśmy kilka rozwojowych zagadnień, które pozostawię na drugą część notki. Tymczasem, jak śpiewał Przemysław Gintrowski, świat się kręci, czas nie stoi, czas ucieka…., innymi słowy, dzieje się.

Ameryka wyautowała swojego Świrosława, nam pozostał nasz do pogonienia. Czwartek pokazał, że zdecydował się na konfrontację, zobaczymy co zrobi, gdy mu pół sasina ludzi wyjdzie na ulice (1 sasin = 70 mln, przyp. autora). Ja oczywiście wiem, że ma swych wiernych pancernych, jak niejaki Grzegorz Kosiński, komendant straży miejskiej w Suwałkach, który ubawił mnie do łez swą wypowiedzią o bałwanku śniegowym. Znacie historię…? Ktoś na suwalskim rynku ulepił bałwana, wetknął mu transparent, na którym sam bałwan przedstawiał się jako okraszony brzydkim epitetem PiSowiec, zobaczyli to strażnicy miejscy, podjęli ofiarną interwencję i usunęli go, a policja wszczęła śledztwo, niestety dowód rzeczowy wziął się i roztopił. Komendant Kosiński zaś skomentował, że to nie jest miejsce na takie samowolne KONSTRUKCJE Z TRANSPARENTAMI. Od razu przypomniała mi się KONSTRUKCJA w kształcie kaczki ulepiona ze śniegu przy smoleńskch schodach donikąd, rzekomo naruszająca ich powagę, również usunięta przez dzielnych funkcjonariuszy. „Poważny jak schody”, nie wiem czy się przyjmie, ale hasło obiecujące jest. Tego typu aparatczykami Kaczyński chce spacyfikować ogólnopolskie protesty przeciw zbrodniczemu orzeczeniu gangu kucharki Kaczyńskiego. Dusza hazardzisty, czy zwykły kretyn?

Martyna Jakubowicz – Gdyby nie nasz fart.

Byłoby politykowania na dziś, czeka bowiem zapowiedziany temat rozmów z A., czyli PRZYPADEK. Świechna zasygnalizowała o co chodzi na „Myszy futerkowej” (kliknij tu, by się zorientować). W skrócie: Ile w naszych wyborach było świadomego planu na przyszłość, a ile przypadku, poddania się czynnikom na nas działającym w momencie decyzji. Przykład: Alkoholik nie planuje alkoholizmu zaczynając picie, abstynent zaś niezwykle często, nie tyle planuje abstynencję, co nie polubił efektów działania alkoholu (to popularne zwłaszcza wśród pań, które nie przepadały za piwem, ni wódką, a słodkie likiery, czy wina powodowały u nich złe samopoczucie). W związku z tym mam dla Was historyjkę sześciu nastolatków z sekcji piłki nożnej przy klubie LZS (Ludowy Zespół Sportowy).

Raz, dwa, trzy – Miasteczko Bełz.

Opowieść zaczyna się w małym miasteczku (lata osiemdziesiąte), gdy jej bohaterowie są w wieku 12-15 lat. Pochodzą z różnych domów, dwóch z niewyobrażalnej patologii, gdzie głód, chłód, przemoc i alkohol, pozostali z rodzin „radzących sobie”, ponieważ jednak nikt tam nikomu w cztery ściany nie zagląda, by się przyjrzeć, co się za tym „radzeniem” kryje, więc i my nie będziemy. Ich ulubione zajęcie to piłka nożna. Są zwierzęco sprawni, szybcy, silni, odporni na ból i zmęczenie. Idą do klubu, bo to lubią. Brak im jednego: motywacji. Gdyby mieszkali w dużym mieście, spotykaliby zawodników ligowych, którzy wiodą dostatnie życie dzięki osiągnięciom sportowym. Tam jednak spotykają silnych i sprawnych robotników i rolników, którzy już wiedzą że nikt ich nie odkryje, żaden klub, żaden łowca talentów, a dziś są za starzy, nie mają profesjonalnego treningu, w dodatku za dużo piją, za dużo palą. Nasi bohaterowie domyślają się, że z nimi będzie podobnie, ale trenują licząc na cud. No i dostają pierwsze powołania do podstawowego składu, gdzie na meczach przeciwnicy ich masakrują, bo nikt tam nie zważa na młody wiek, czy mikrą posturę – mógł się jeden z drugim nie pchać na boisko. Potworne „kosy”, nakładki, ataki z tyłu, uderzenia łokciem w twarz. Piętnastolatek nie ma szans z trzydziestolatkiem, ale każdy stara się być twardy.

Pierwszy odpada Kawka, ma dość siniaków i kontuzji, uczy się nieźle, spróbuje się dostać do technikum budowlanego, nie musi się narażać. Lubi towarzystwo, ale nie musi to być drużyna piłkarska, równie dobrze się bawi siedząc z kumplami w knajpie i popijając browar za browarem. Skończy technikum, nawet zda maturę, choć po drodze zetknie się z niepowodzeniem i droga do tego celu powiedzie go przez zawodówkę. Zdobyty fach szybko go odrzuci brudem, smrodem oraz żulerskim (tak je wtedy oceniał) towarzystwem. Zbyt późno się dowie, że nie od razu następuje to stadium, że picie zaczynasz jako młody, atrakcyjny mężczyzna, destrukcja następuje za jakiś czas. Ćwierć wieku później sam umrze na marskość wątroby.

Oleś i Schabik, to chłopaki z patoli. Trzymają się razem, może i wytrzymaliby starcia na boisku, ale wstyd im być wiecznie bez kasy. Pragną się zaprzyjaźnić, ale starzy piłkarze piją na umór, żeby siedzieć przy nich, trzeba pić jak oni, a to nie jest gratisowy sport. Odchodzą, ale zupełnie nie wiedzą, co robić z życiem. Oni nie mogą liczyć na sfinansowanie nauki, ani nawet dojazdów do szkoły średniej. Nie chcą iść do „OHaPu”, bo ma złą sławę (podobno niewiele się różni od poprawczaka), więc radzą sobie jak umieją, a że nie umieją, zostają gangsterami. Zginą razem, rozstrzelani w porachunkach mafijnych.

Louis Armstrong – Mack the Knife.

W LZS zostają Kasa, Bobek i Czopek. Pierwsi dwaj nie na długo, nie widzą perspektyw. Co ciekawe, wtedy prawie w ogóle nie piją, pieniądze za dużo dla nich znaczą, by je wlewać w gardło. Nie potrzebują też towarzystwa starszych piłkarzy, mają swoich kumpli. Po prostu ten klub przestał być dla nich atrakcyjny: ani rozwoju, ani gaży, więc rzucają go bez żalu. Kasa nieźle zarabia przy naprawach zerwanych linii wysokiego i średniego napięcia, a Bobek zdaje się czuć smak pieniądza handlując narkotykami. Postronnym obserwatorom mogoby się wydawać, że stają na nogi. Przyzwoite samochody, takież ciuchy…, to wszystko złudzenie. Psuje się niemal od początku…, Kasa ma dziecko z alkoholiczką i tworzą klasyczny kryminalny konkubinat. On ją tłucze jak worek, ona kradnie i pije, on krok po kroku też pije coraz więcej. W tym czasie Bobek najpierw prawie ginie z rąk konkurencji od narkotyków, kopiąc przedtem swój grób. Usuwa się z rynku, by wrócić, gdy konkurencja sama się pozabija. Wkrótce potem idzie siedzieć, interes przejmuje Kasa, który kilka miesięcy później również trafia za kratki, a po nim konkubina – alkoholiczka (z tego samego powodu). Przynajmniej przeżyli, choć czy można powiedzieć, że mieli takie plany na życie?! Ciekawostką jest, że Bobka postawiło na nogi coś, co w opinii społecznej bywa oceniane jako naganne: Po odsiadce wyjedzie za granicę, spróbuje wrócić do dilerki, ale spotka starszą koleżankę z miasteczka, pozbawioną praw rodzicielskich rozwódkę z opinią gościnnej w kroku. Ona pod czterdziestkę, on skończy lat trzydzieści, gdy zdecydują się na wspólne życie. Ona da mu dach nad głową, wywrze presję na uczciwą pracę, on na to przystanie, choć będzie u nich różnie. Miodem i mlekiem płynącego życia nie stworzą, ale przynajmniej utrzymają się z dala od więziennej celi, czego o Kasie nie będzie można powiedzieć. Obaj zaczną też więcej pić, niegdyś zawsze trzeźwi, coraz częściej będzie ich widać w brudnych ciuchach i na miękkich kolanach.

Czopek gra w piłkę długo, najdłużej z nich. Zostaje nawet królem strzelców swojej ligi (zbyt odległej kategorii, bym nadążał której). Żeni się, płodzi czwórkę dzieci, robi na budowach, kieszonkowe z klubu uzupełnia budżet. Jest robotnikiem, najlepszym zawodnikiem i pierwszym kielichem drużyny, co wkrótce skutkuje wywaleniem z klubu i coraz rzadszymi fuchami na budowach. Coraz częściej pilnuje schodów przy monopolowym i tak mu zostanie. Będzie najbardziej widocznym pijaczkiem z „Zakaźnego” o rozpoznawalnym zawołaniu „Sprawa jest!”, którym rozpoczyna swą prośbę o dwa złote.

Piotr Bukartyk – Nawet mam już ten dom.

Gdy tak o nich wszystkich myślę, dochodzę do wniosku, że życie zmuszało ich do podejmowania decyzji, ale nie dawało zbyt wielu wskazówek, żeby móc powiedzieć, że sobie coś zaplanowali. Ja też nie planowałem, choć mnie marzenia się spełniają. Ale żeby to był w młodości opracowany ciąg przyczynowo skutkowy…, oj nie, aż tak skomplikowanych przygód to przewidzieć nie potrafiłem.