162. Społeczeństwo. Kompulsywne? Samolubne? Jakie?

No i mamy kolejną dyskusję narodową w kwestii prawa do robienia kuku. Sobie i otoczeniu przy okazji. Od czasu wprowadzenia zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych, uzależnieni od tej substancji nie byli przez nikogo niepokojeni. Aż tu nagle SRU! Nadchodzi debata o zakazie sprzedaży trunków etanolowych na stacjach benzynowych i z miejsca rozlega się lament. W jednej chwili miliony Polaków zaczynają się martwić o los potentatów paliwowych i ich ajentów. Nie o to, że im się chlać chce i nie mając kontroli nad ilością wypitego alkoholu nigdy nie wiedzą, kiedy będą chcieli kupić więcej. O nie, co to, to nie! Oni się pochylają nad losem przemysłu paliwowego i ludzi w nim zatrudnionych! Chwyta za serce! Jest w tej piosence tyle smutku, tyle nieokreślonej tęsknoty jakiejś, że wzrusza!

Nie tak dawno temu mieliśmy lockdown spowodowany pandemią, a chwilę później wybuchła wojna w Ukrainie. Odbiło się to na cenach energii, rachunki za gaz i prąd poszybowały w górę. W efekcie padały piekarnie, kawiarnie, małe sklepiki i duże sieciówki, restauracje, teatry, sklepy odzieżowe i AGD. Wtedy społeczeństwo siedziało jak mysz pod miotłą. Niepokoje wywołał za to fakt, że może się okazać, iż między 22.00 a 6.00 (większość sklepów spożywczo-monopolowych jest wtedy zamknięta) kieliszka chleba nie będzie gdzie kupić! TAKI MAMY KLIMAT!

W tym roku minie 20 lat od chwili, gdy zamieszkałem w Irlandii. Siłą rzeczy, ani mnie ziębi, ani grzeje kwestia alkoholu na polskich stacjach benzynowych. Wolałbym, by go tam nie było (ani tam, ani w miejscach pracy typu Sejm RP), podobnie jak wolałbym, by marihuana nie była dostępna (ta do ćpania – w przeciwieństwie do marihuany medycznej), ale przecież nie mam żadnego interesu, by o to toczyć wojnę – mieszkam w innym kraju, które ma swoje problemy. Mam w związku z tym kilka marzeń odnośnie Irlandii: Podoba mi się nocny zakaz sprzedaży alkoholu, podoba mi się zgrupowanie pubów w centrach miast i zakaz picia w miejscach publicznych do tego nie przeznaczonych, bo wtedy łatwiej jest ogarnąć pijane grupy ludzi (wcale nie muszą to być chuligani, wystarczająco uciążliwe są nocne hałasy oraz siusianie, wymiotowanie i śmiecenie gdzie popadnie). Nie podoba mi się natomiast sprzedaż alkoholu w takich miejscach jak opera i teatr, czy pokład samolotu (jak ktoś nie może wytrzymać dwóch godzin bez picia, to czas na leczenie odwykowe), bo wszelkie próby nadania elitarności piciu alkoholu są jego kryptoreklamą. To naprawdę żadna umiejętność, zaszczani bohaterowie powieści Pilcha też tak potrafili i nie da się ukryć, że wypróżniali się przez ubranie na skutek spożycia alkoholu. W temacie zaś innych narkotyków, miałbym do władz Irlandii taką prośbę: Zdecydujcie się, co jest przestępstwem, a co jest legalne. Jeżeli żaden patrol Gardy nie reaguje na zapach marihuany, to albo czas zdepenalizować spożycie i posiadanie niewielkich ilości tego narkotyku, albo zacząć egzekwować obecne prawo, bo mało rzeczy tak podważa zaufanie do Państwa, jak przyzwolenie na jawne łamanie przepisów.

Ostatnia kwestia, jaką chciałem poruszyć przy okazji restrykcji w handlu alkoholem, to samolubność społeczeństwa. Zauważyłem to już podczas dyskusji o zakazie spożycia w miejscach publicznych, gdy często spotykałem głosy, że ktoś tam lubi sobie wypić jedno piwko na ławeczce, a nie lubi wchodzić do knajpy. NIESAMOWITY DRAMAT! Zachce mi się pić tu, a nie zachce tam, co ja wtedy pocznę!? Teraz podnoszona jest kwestia, co będzie, jak mi się zachce pić w nocy, a nie w dzień? Najkrócej można odpowiedzieć: Cóż, trzeba będzie nauczyć się z tym żyć! Odpowiedź można też rozwinąć. Jeżeli mam wybierać między komfortem kogoś, kto ma kaprys akurat TU GDZIE WSKAŻE napić się alkoholu, a komfortem człowieka, który zawodowo dba o czystość i ma wystarczająco dużo pracy ze sprzątaniem śmieci zwykłych, że nie potrzeba mu dorzucać śmieci zaplutych, zaszczanych i zarzyganych, rozbitych butelek, dodatkowych niedopałków papierosów, etc…, to wybieram komfort osoby sprzątającej. Jeśli zaś mam wybrać między komfortem kogoś, kto nie przewidział, że w nocy będzie mu się chciało chlać, a komfortem pracownicy stacji benzynowej, przed którą niedopite towarzystwo odprawia upośledzony taniec godowy, bo poczuło w sobie gorącą krew, to wybieram dobre samopoczucie sprzedawczyni…, albo sprzedawcy, bo przecież różnie bywa.

Pytanie brzmi: Po co ja to piszę? Czy nie jest tak, że pojazdy drogowe i alkohol powinny się wzajemnie wykluczać?

158. Portland, Oregon. Co z tego wynika?

Od 1-go lutego 2021, wzorując się na Portugalii, w której w ciągu 20 lat zmniejszyła się liczba wypadków śmiertelnych wśród osób zażywających twarde narkotyki, jak również zmalała liczba przypadków HIV wśród narkomanów, wprowadzono dekryminalizację posiadania niewielkich ilości twardych narkotyków. Niektóre detale nowego prawa możesz poznać KLIKAJĄC TUTAJ, w skrócie zaś chodzi o to, że uzależnieni złapani z małą ilością twardych narkotyków będą mieli wybór: mandat w wysokości 100 $ lub poddanie się terapii. Osoby złapane z narkotykami po przejściu terapii mają szansę skorzystać z programu socjalnego pozwalającego zdobyć własne mieszkanie oraz pracę, a sam program jest, TO WAŻNE, WRÓCĘ DO TEGO, finansowany z zysków z LEGALNIE UPRAWIANEJ I SPRZEDAWANEJ MARIHUANY oraz z oszczędności wynikających z tego, że więzienia nie będą zapełniane narkomanami, których jedyną winą jest, że ćpają.

Minęły 3 lata. Z powodu rozpowszechnienia na rynku stosunkowo nowego narkotyku, fentanylu w połączeniu z dotychczasowymi liderami śmiertelności, jak metaamfetamina i heroina, ilość ofiar śmiertelnych z przedawkowania podwoiła się. Jest jeszcze za wcześnie by mówić o innych, bardziej długofalowych skutkach. Na razie sytuacja wygląda tak: Większość uzależnionych, przyłapanych na zażywaniu narkotyków twardych wybiera terapię, po czym wraca na ulice ignorując jej zalecenia. W tłumaczeniu na coś bardziej zrozumiałego dla człowieka, który niezbyt się orientuje w temacie, to tak jakby chory na zapalenie płuc zignorował zakaz wychodzenia z domu i poszedł w mróz na basen, wracając z niego bez wysuszenia. Co ciekawe, uzależnienia od substancji psychoaktywnych można zaleczyć ze stuprocentową skutecznością, przestrzegając zaleceń (spróbujcie na przykład napić się wódki, jeżeli nie przebywacie tam, gdzie się ona pojawia, a każdego kto wam ją przynosi, wyganiacie na zbity pysk). Wracając do Oregonu: Sytuacja wymknęła się spod kontroli, a władze pracują nad korektą programu (nie mylić z powrotem do kryminalizacji używania narkotyków). Wprowadzają stan wyjątkowy, ale zupełnie inny, niż te znane dotychczas. Uruchamiane są dodatkowe fundusze na centrum dowodzenia akcją, programy żywieniowe i mieszkalne dla uzależnionych, powiększenie przytułków o setki dodatkowych łóżek oraz wybudowanie wioski dla osób, które podejmą leczenie. Zaznaczyć trzeba, że problem ze zwiększoną ilością zgonów z przedawkowania oraz wzrost bezdomności narkotykowej odnotowały także stany, w których zażywanie narkotyków jest traktowane jak przestępstwo, z tym, że z jakichś względów, zjawiska te są w Oregonie wyjątkowo drastycznie widoczne.

Taka dygresja: Znacie powiedzenie, że zakazany owoc lepiej smakuje? Tzn. trzymając się tego przysłowia, należałoby oczekiwać, że zakazywanie używania narkotyków (w tym alkoholu i marihuany) powoduje wzrost ich spożycia. Przykład Oregonu tak na pierwszy rzut oka sugeruje mi, że to nie zakazany owoc smakuje lepiej, ale komfort spożywania tego owocu poprawia ten smak. To oczywiście tylko moje domniemanie, które należałoby sprawdzić odpowiednim badaniem, ale gdybym miał postawić hipotezę, to byłaby właśnie taka: Użytkowników substancji psychoaktywnych, zwłaszcza nowych, przyciąga raczej komfortowe spożycie, niż jego zakaz.

Wrócę teraz do zdania, o którym pisałem, że jest ważne. Stan Oregon nie dość, że zdepenalizował użycie marihuany, to jeszcze zalegalizował jej produkcję i sprzedaż. Nijak nie przełożyło się to na zmniejszenie liczby uzależnionych, czy na redukcję szkód, w szczególności zaś na liczbę zgonów z powodu przedawkowania twardych narkotyków. Nie ma najmniejszych powodów, by podejrzewać, że zalegalizowanie marihuany w jakikolwiek sposób poprawiło sytuację medyczną, choć oczywiście zwiększyło wpływy do budżetu stanowego, więc można je przeznaczyć na pomoc uzależnionym. Przypomnę: Ilość zgonów z przedawkowania nie tylko się nie zmniejszyła, ale podwoiła się. Ilość koczujących w centrum bezdomnych stała się pilnym problemem, który dopiero teraz władze będą się starały rozwiązać. Nie ukrywam, że TEN AKAPIT kieruję do Ciebie, @PKanalia, bo uporczywie publikujesz fake-newsy o rzekomej walce z narkomanią za pomocą narkotyku zwanego marihuaną, który konsekwentnie nazywasz zielem (ewentualnie używasz innych eufemizmów). Jak obaj wiemy, moja małżonka Świechna zbiera linki do badań na temat wpływu zdrowotnego na zażywających marihuanę, można się z nimi zapoznać KLIKAJĄC TUTAJ. Zebrała całkiem sporo badań przeczącym Twojej tezie, dlatego jeżeli coś się zmieniło i dotarłeś w końcu do prac naukowych na jej poparcie (do badań, a nie strony z cyklu „tłumaczył ćpun ćpunowi”), to podziel się ze mną, a obiecuję Ci, że tu, na tym blogu przedstawię źródło i wyniki (jak wiesz, przeczytam je z ciekawością, jeśli będą po polsku lub angielsku). Jeżeli jednak nadal tylko Ci się zdaje, że palenie marihuany zmniejsza społeczne szkody wynikające z zażywania innych narkotyków, a nie dotarłeś do wyników żadnych badań, to nie znaczy to nic więcej, jak tylko to, że Ci się zdaje. Lobby marihuanistyczne, a jak napisałeś u mej małżonki, według Ciebie także rzekomo uznający tezy tego pierwszego ekolodzy, to całkiem spora grupa, wystarczająco zamożna, by przeprowadzić uczciwe badania i je naukowo obronić. Jeżeli to zrobili, podziel się tym proszę, bo bez sensu jest dyskutować o tym, co im się zdaje i co opierają o własne tak subiektywne, jak i niesprawdzone naukowo pomysły.

Drodzy czytelnicy. Mam wielką prośbę, by nie odnosić się personalnie do nikogo, ani do @PKanalii, ani do mnie, ani do nikogo innego z komentujących. Jestem w stanie moderować blog i nie potrzebuję wymiany inwektyw. Wystarczy, jeżeli zabierzecie głos w sprawie treści mojego artykułu. ZA TO MAM INNĄ PROŚBĘ: Byłbym bardzo wdzięczny, jeżeli udostępnilibyście mi jakieś inne BADANIA, a raczej linki do tych badań, odnoszące się do tematu. Interesują mnie wszelkie naukowe publikacje, zarówno te omawiające wpływ zdrowotny palenia marihuany, jak i wpływ społeczny (np. czy legalizacja handlu marihuaną, bądź tylko depenalizacja, wpłynęła na zwiększenie/ zmniejszenie szkód związanych z zażywaniem innych narkotyków, W TYM ALKOHOLU). Nie musi to być całe badanie, wystarczy podanie autora i miejsca przeprowadzenia badania z ilością badanych i podstawowymi rezultatami, żebyśmy mogli odnaleźć całą publikację. Artykuły w prasie popularnej, na blogach, popularnych portalach internetowych nie są wiarygodnymi źródłami, więc ich proszę nie podawać, bo to naprawdę strata czasu. Czasopisma naukowe, internetowe biblioteki, to miejsca w których można znaleźć wiarygodne dane.

O czym wiemy z całą pewnością i na to dowodów nie potrzeba: W niektórych krajach prowadzone są programy, w których uzależnieni od szczególnie wyniszczających narkotyków, jak np. heroina, dostają na receptę narkotyki mniej szkodliwe i dzięki temu destrukcja organizmu nie postępuje tak szybko. Próbowano użycia w tym celu marihuany, np. w wypadku uzależnienia od alkoholu, a także od środków przeciwbólowych, m.in. opioidów. Rzeczywiście zażywający medyczną marihuanę przyjmowali wtedy mniej innych narkotyków. Problem w tym, że wcale nie wychodzili z uzależnienia i gdy nie dostawali marihuany, wracali do dawek sprzed zastosowania substytutu, a stosowanie marihuany wcale nie gwarantowało, że tego dnia nie sięgną po inny narkotyk. Żeby zrozumieć, co w tej metodzie jest nie tak, podam inny przykład. Alkohol jest narkotykiem, który potrafi wykończyć organizm w ciągu kilku lat od rozpoczęcia picia ciągami. Dlatego zdecydowana większość pijących robi sobie przerwy w piciu, bo po prostu więcej w siebie wlać już nie mogą. To też jest mechanizm redukcji szkód, takie „harm reduction” prowadzone na własną rękę, intuicyjnie. Kto zetknął się z alkoholikami wie, że jak tylko zdrowie im się poprawi, wracają do ciągu. Alkoholik, który zmniejsza spożycie etanolu spożyciem marihuany robi dokładnie to samo – to oddech od za dużej na możliwości organizmu ilości toksyny, tyle że tutaj jest on na ciągłej bombie. Czy zdrowszej? Polemizowałbym. Uzależnienie polega na braku kontroli, zawsze można się spodziewać tego dnia, w którym mimo przyjętej marihuany, ilość wypitego alkoholu okaże się zabójcza, choć statystycznie rzeczywiście należy się spodziewać, że długość oczekiwana życia nieco wzrośnie, tyle że co to za życie? Jak jednak by tego nie oceniać, rzeczywiście w niektórych krajach wykorzystuje się taką zależność do redukcji szkód i polemika na ten temat nie ustaje.

Na zakończenie dygresja osobista. W latach 1990-2004, miałem intensywny kontakt ze środowiskami używającymi przeróżnych narkotyków: od alkoholu i marihuany po amfetaminę i kokainę. Widziałem sporo na własne oczy i nie są to jakieś szczególnie miłe wspomnienia. Potem wyemigrowałem do Irlandii, wciągnęły mnie zupełnie inne zainteresowania, imprezy stawały się dla mnie coraz mniej ciekawe, aż niemal całkowicie straciłem kontakt z sytuacjami „po zażyciu” narkotyków. Co nie znaczy, że nie potrafię odnaleźć w tłumie osoby, która prawdopodobnie jest na jakiejś bombie. Nie zawsze potrafię powiedzieć na czym, ale jeżeli chodzi o narkotyki najpopularniejsze – alkohol i marihuanę, to każde nadużycie widać i czuć. Obie substancje śmierdzą w charakterystyczny sposób. W pracy mojej małżonki, osoby od których poczuje się marihuanę lub alkohol, są wypraszane z budynku i proszone o przyjście następnego dnia, już bez zapachu. W mojej pracy przełożeni przymykają oko, jeśli nie dochodzi do incydentów. A dochodzi. Osoby pod wpływem alkoholu na ogół nie docierają do pracy, zdarza się też, że dotrą i są zbyt wylewne w stosunku do klientów. Osoby pod wpływem marihuany tylko nią śmierdzą i mają niedbałe podejście do obowiązków, niemal wszyscy z używających tego narkotyku, nadużywają jednocześnie napojów energetycznych. Nie dziwi mnie to, bo godziny naszej pracy sprzyjają zmęczeniu, a uspokajające działanie marihuany jeszcze to poczucie zwiększa, więc pomagają sobie kolejnym syfem. Ponieważ ani ja nie jestem od diagnozowania, ani też od wychowania obcych ludzi, powiem tylko tyle: Jeżeli ktoś nie może wytrzymać w pracy bez jakiejś substancji psychoaktywnej, to nie jest to kwestia lubienia, bądź nielubienia, a uzależnienia. To jest tak: Jeżeli ktoś na przerwie zamiast odpocząć, zjeść śniadanie, napić się herbaty, biegnie po schodach po ciuchy, potem wybiega z budynku, żeby zapalić, to niezależnie od tego, czy jest to tytoń, czy marihuana, możemy z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością założyć, że jest uzależniony. Szczególnie w wypadku marihuany (teoretycznie za to można stracić pracę w trybie dyscyplinarnym), takie ustawienie priorytetów jest podejrzane. To samo się tyczy alkoholu – gdyby ktoś wyskoczył w pracy na jednego, to umówmy się, że słabo ocenia sytuację.

108. Uzależnienia. Najpierw zrozum, o czym są te filmy.

Te filmy dzieli 45 lat: „Afonia” (Georgi Daneliya, 1975, ZSRR) i „Na rauszu” (Thomas Vinterberg, 2020, Dania/ Szwecja/ Holandia). Obejrzałem je w ramach seansów obowiązkowych, wiedziałem że chcąc poznać najważniejsze filmowe komentarze do tematyki uzależnień, nie mogłem tych dwóch pozycji pominąć. Oprócz tematu, te dwa diametralnie różne spojrzenia łączy jedno: Widownia ma kłopot ze zrozumieniem tego, co zobaczyła. Stereotypy, marzeniowe podejście do rzeczywistości oraz mechanizmy wyparcia powodują masowe złagodzenie odbioru, choć oba filmy wyraźnie ukazują utratę kontroli, destrukcję życia bohaterów i ich rodzin. Widzowie chcą tu widzieć komedię, a nawet dowód, że regularnie przyjmowane używki wcale nie muszą być złe. Ups…, trzeba było uważać!!!

Krokodyl Gienia – Piosenka urodzinowa.

„Afonia” ukazuje stosunkowo krótki okres życia tytułowego bohatera, przetasowany z jego wspomnieniami i marzeniami. Pomysł bardzo mi bliski, bo i ja swój amatorski film o alkoholowej tematyce skonstruowałem podobnie. Nie ukrywam, że moje ego zostało mile podłechtane, bo swój obraz robiłem bez znajomości tego klasyka, nawet nie znałem streszczenia. W dodatku z moją wizją zbiega się tu fakt, że Georgi Daneliya unikał scen drastycznych, to nie Smarzowski, u którego w ruch idzie siekiera, głowy bohaterów lądują w muszlach klozetowych, a ich bielizna nosi wyraźne ślady awarii zwieraczy. Film opiera się na emocjach. Oglądamy całkiem przystojnego faceta, który z powodu nadużywania alkoholu ma zupełnie zaburzony obraz rzeczywistości: Zamiast realnych, życzliwych mu ludzi, wybiera swoje mrzonki, nie odróżnia przyjaciół od ludzi mu obojętnych. Poczciwy, lecz zaślepiony Krokodyl Gienia, zupełnie niezauważający życzliwych mu ludzi, odtrącający ich i rzucający się w czeluść swych fałszywych wyobrażeń. Sielankowy obraz dzieciństwa odbiera jako realną wizję, chłopców z którymi się bawił widzi w ten sam sposób, w jaki ich zapamiętał, a przygodną kobietę obdarza wydumanymi przymiotami, robiąc dla niej w swej fantazji główne miejsce w swoim życiu. Tymczasem ludzie, których pamięta nie żyją, bądź zmienili się znacząco (podobnie jak on sam), a obdarzona uczuciem kobieta nawet w opcji nie bierze go pod uwagę i dopiero, gdy na własne życzenie Afonia traci przyjazne dusze, ustawia je na piedestale swych mrzonek. Samo życie. I jeszcze to dyskretne ukazanie, co można zrobić spotykając takiego człowieka na swej drodze: POZWOLIĆ MU SAMODZIELNIE PONIEŚĆ KONSEKWENCJE SWOICH WYBORÓW. Zostawić mu problemy do rozwiązania, zwolnić z pracy, której nie chce wykonywać, zająć się swoim życiem. Zakochana w nim dziewczyna znika bez śladu (pojawia się w końcówce, ale raczej jako oniryczna wizja, niż realna postać), ktoś z pracy wreszcie mówi: „zwolnijmy go”, nawet nastoletni uczniowie bohatera proszą przełożonych o zmianę instruktora widząc jego nieuczciwość. Może i chłop poczciwy, ale wybrał inne życie. Wiele, wiele emocji, przy bardzo oszczędnej formie. I głębokie przekonanie o szczerości obrazu…., i niedowierzanie, że Rosjanie odbierają ten film, jak komedię sentymentalną. Taki obraz destrukcji! Za najbardziej niesamowite uważam jednak, że takie dzieło powstało w miejscu i czasie, w którym wiedza na temat alkoholizmu była gorzej niż mizerna.

Dżem – Wehikuł czasu.

„Na rauszu” to z kolei film dość świeży, kooprodukcja powstała w krajach sumiennie i naukowo podchodzących do problemu uzależnień. Dlatego pierwszy kwadrans był dla mnie niczym strzał w pysk. Zdawało mi się, że twórcy kpią z wiedzy naukowej, snując mrzonki o zbawiennym wpływie kontrolowanych dawek alkoholu. To było tak absurdalne, że szybko odgadłem, iż jest to METAFORA ROZWOJU UZALEŻNIENIA. Faktycznie, film potwierdził moje przypuszczenia. Od euforii, rozluźnienia, przełamania blokad społecznych, barier międzypokoleniowych, czy kryzysów małżeńskich, po pasmo wstydu, żenady i tragedii. Nawet pomysł „eksperymentu”, który tak naprawdę nie spełniał jego znamion, gdyż grupa badana była zbyt mała, grupa kontrolna nie istniała, a założenia badania były zmieniane według widzimisię uczestników, jest genialną, choć nie wiem czy zamierzoną metaforą, bo przecież w powszechnym użyciu znajduje się eufemizm „eksperymentować z narkotykami”. I to umieszczenie akcji w szkole, co pokazuje jak zarażamy kolejne pokolenia pozornie niewinnymi zwyczajami, bo niejeden z Was, drodzy czytelnicy, jak mówi „uczcijmy to”, to ma na myśli „napijmy się”, prawda? I nie kryje tego przed dziećmi, ani przed młodzieżą, chyba nie odbiegam od statystycznych realiów taką sugestią??? Co mnie martwi, to komentarze do filmu. Duża, zbyt duża część komentatorów (włączając w to ludzi opiniotwóczych, jak np. prof. David Nutt, psychiatra i neuropsychofarmakolog) mówi: „Ten film pokazuje jak jest, że picie alkoholu może mieć też dobre skutki”. Nie zgadzam się z taką opinią, Wam też odradzam tego typu myślenie. Alkohol ma działanie rozluźniające, znieczulające, uspokajające, to prawda. Ma jednak skutki uboczne, nad którymi duża, zbyt duża grupa ludzi nie jest w stanie zapanować. Jeżeli zbadamy reprezentatywną grupę ludzi dorosłych, używających alkoholu, to okaże się, że nieco więcej, niż co piąty z nich pije szkodliwie. Kto z Was poszedłby rozluźnić się grupowo kąpielą w Nilu z wiedzą, że co piąty zostanie zaatakowany przez krokodyle, niektórzy z zaatakowanych będą mieć tylko blizny, niektórzy stracą nogę, a inni życie? Zwłaszcza, że można wykupić bilet na basen? Tak jest i z alkoholem. Ma dość dobrze poznane działanie, ale pożądany efekt można osiągnąć metodami, które nie są obarczone takim ryzykiem. Odnosząc to do filmu: Uczestnicy eksperymentu postanowili go zakończyć z powodu szkód społęcznych i ryzyka uzależnienia, jednak okazało się, że odbywał się on już poza ich kontrolą. Dwóch z czwórki głównych bohaterów na oczach widzów poniosło nieodwracalne straty, a dwóch pozostałych NA RAZIE się wybroniło, choć było już gorąco. Nie wiemy, jak potoczy się ich życie, ale…, tu zwrócę się do zwolenników teorii, że film pokazuje też użyteczność alkoholu, zauważmy że uczestnicy pseudoeksperymentu, to jedynie czwórka z dużego grona pedagogicznego. Cała reszta radzi sobie świetnie bez alkoholu i nie widzi najmniejszej potrzeby przeprowadzenia tych wątpliwej jakości badań.

King Crimson – Epitaph.

Jak myślicie, dlaczego widzowie tak chętnie zastanawiają się, co zrobić, by picie alkoholu miało jedynie pozytywne skutki, zamiast przemyśleć o niebo ważniejszą rzecz: Dlaczego pozostali filmowi nauczyciele świetnie sobie radzą bez destrukcyjnych używek? I dlaczego to tej grupy w swych „eksperymentach” nie chcą naśladować, tylko wolą strzelić sobie piwko, łyknąć pigułkę, wciągnąć kreskę, czy przyjarać maryśkę. Potocznie mówi się, że wszyscy piją, ale z każdych dziesięciu osób w Polsce, tylko jedna wypija dziewięć butelek alkoholu w czasie, gdy pozostałych dziewięć do spółki wypija zaledwie jedną. Innymi słowy: Przeciętna osoba pijąca szkodliwie pije osiemdziesiąt razy więcej, niż statystyczny, wolny od problemów związanych z nadużywaniem alkoholu obywatel. I skoro już tak na to spojrzymy, to dlaczego szukamy sposobu, by stanąć w grupie pijących osiemdziesiąt razy więcej i łudzimy się, że odbędzie się to bez negatywnego wpływu na nasze życie, a wręcz oczekujemy pozytywnej zmiany naszego życia?