025. Wędrówki, filmy i boże oraz boskie ciała.

Zaczęło się: Dopadło mnie wielkie „o jak mi się nie chce”! Pisać mi się nie chce, pracować mi się nie chce, włóczyć mi się chce, wyspać się po włóczędze chce mi się także. Krótkie wycieczki po okolicznych pagórkach odbyte w celu przetestowania „boskich butów górskich” jedynie to pragnienie podsyciły. Uwielbiam ten stan, kiedy po prostu jestem tu i teraz „w tak pięknych i niepowtarzalnych okolicznościach przyrody”, gdy nie ma czegoś takiego jak pośpiech. Wycieczka podobna do tej czwartkowej, spokój, reset, właściwie nic ponad to, co opisywałem w poprzedniej notce, za to parę słów dodam do relacji Świechny o obejrzanych przez nas ostatnio filmach (kliknij tu, jeśli Cię ten post interesuje).

Kult – Posłuchaj to do ciebie.

7 uczuć Koterskiego, to przede wszystkim świetny film edukacyjny. W sposób bezpośredni pokazuje konsekwencje tradycyjnego wychowania „chłopiec ma być twardy i nie może płakać, dziewczynka ma być posłuszna, miła i nie może się gniewać”, uzależnień rodziców (w tym pracoholizmu), lekceważenia potrzeb dziecka (dzieci i ryby głosu nie mają). Warto go obejrzeć, bo niewiele powstało filmów poruszających zagadnienie impaktu patologicznego, konserwatywnego wychowania na życie dziecka. Oczywiście można problemy przemilczać, nawet niedawno oglądaliśmy inny film, tym razem dokument, między innymi o ukrywaniu patologii wychowawczej. To była rzecz o Wojciechu Młynarskim, dotkniętym chorobą dwubiegunową, przez co jego dzieci wychowywane były nieadekwatnie do stopnia rozwoju. Dziś żadne z nich nie nazwie swego dzieciństwa łatwym, dużo by mogli za to opowiedzieć o cenie, jaką im przyszło płacić za perfekcjonizm i pracoholizm ojca.

Marillion – Childhoods End/ White Father.

Ze spraw innych: Pamiętacie, jak kilka dni temu podczas manifestacji w Waszyngtonie odgrażający się wszystkim wkoło rasista Donald Trump popuścił w majty i schował się do schronu w Białym Domu? Gdy zaś służby opanowały sytuację i oczyściły drogę do pobliskiego kościoła, wtedy „dzielny” prezydent otoczony policją, tajniakami etc. odwiedził tę świątynię. To nam pokazał odwagę, hohoho, wielki brat jest pod wrażeniem! Tak mi się to skojarzyło z naszym rodzimym tchórzem z Żoliborza, który „dzielnie” chodzi w różne miejsca, pod warunkiem że najpierw obstawią go kulsony z tajniakami i partyjniokami. Ot, choćby gdy w Sejmie otoczony swymi międzypośladkowymi lży tych, którzy dobrowolnie zrezygnowali z czopkowania jego niedołężnej mości. Ale nie to mnie bawi najbardziej. Najzabawniejsze jest, jak prezesowy ewidentny brak panowania nad sobą, tłumaczą jego niewolnicy. Na przykład posłanka Emilewicz udała niedosłyszącą i w ogóle niczego nie słyszała, za to premier teoretyczny Morawiecki szał prezesa nazwał „męskimi słowami”. Nie wiem, nie znam się, ale mnie to się kojarzy ze słowami żulerskimi – z jednym zastrzeżeniem – czynni alkoholicy płci męskiej raczej rzucają mięsem, „chamską hołotą” operują raczej ich partnerki od spożywania dziwnych płynów. Zresztą, wyobraziłem sobie taki oto literacki opis sejmowego incydentu:

Prezes Pan:

Chamska hołota.

Posłanka Emilewicz:

Nic nie widziałam, nic nie słyszałam.

Premier teoretyczny:

Na Jowisza. Jakiż pan prezes jest męski! To im pan dogadał. Sam bym lepiej tego nie wymyślił. To znaczy, chciałem powiedzieć że nikt na świecie nie może się równać z pańskim męskim geniuszem!

Parasolowy Bredziński:

O tak, o tak, bezsprzecznie, co za męskie słowa. Ja to chciałbym być taki męski, zawsze chciałem być takim męskim mężczyzną.

Kuwetowy Płaszczak:

Na pewno nie tak bardzo, jak ja, prawda nasz najbardziej męski prezesie?

Nagle dzwoni prezesowy telefon, a głos w słuchawce mówi:

– Tu prezydent kandydat na prezydenta dzięki pańskiej łasce, panie prezesie. Wszystko słyszałem. Jaki pan jest męski. Jest pan moim największym wielbicielem. Chciałbym umieć tak jak pan, wszystko po męsku. Może podpisać jakąś ustawę albo nominację? Jakby co, to do usług, polecam się na przyszłość. Taki mężczyzna, no, no no…..!!!

Marek Koterski – Nic śmiesznego – Twardziel Czarek Pazura.

Mógłbym tak zmyślać w nieskończoność, co partyjnioki mogą w takiej chwili improwizować, by się przypodobać prezesowi, ale mnie zastanawia jedno: Gdy oni już po wszystkim tego męskiego mężczyznę grupowo odprowadzają do limuzyny, żeby mu się krzywda nie stała, a on przed drogą z sali plenarnej na Żoliborz zapragnie skorzystać z sejmowej toalety, to czy oni mu najpierw oczyszczają przedpole sprawdzając, czy pilna potrzeba nie zatrzymała tam kogoś z opozycji? A jeżeli tak, to co robią, by ochronić swojego męskiego mężczyznę przed tak niebezpiecznym spotkaniem? Kto w ogóle jest odpowiedzialny za to, by do uszu prezesowych dochodziły tylko pochwały. By oczy spoglądające w najpiękniejsze męskie oczęta naszego mężczyzny były oczami wystarczająco oddanymi i uniżonymi, przepełnionymi wdzięcznością i miłością? Bo jak to pięknie ujął wspomniany w dzisiejszej notce Wojciech Młynarski: „Po co babcię denerwować?”.

Wojciech Młynarski – Po co babcię denerwować.

Ze spraw bieżących: Dziś wyznawcy Latającego Potwora Spaghetti spożywają Boskie Ciało Wielkiej Wszechwiedzącej Węglowodanowej Istoty, a dzieje się tak, by bez potrzeby nie mnożyć i tak już licznych w Polsce świąt, stąd pomysł podłączenia się pod datę już zajętą na (co za przypadek) Boże Ciało. Jako sympatycy spożyliśmy ze Świechną makaron w rosole i dyskutowaliśmy o dziwnym zwyczaju wycinania milionów młodych brzózek w celu ozdobienia ołtarzy i ogołacania okolicy z wszelkich kwitnących o tej porze roku kwiatów. Zdradzimy Wam, że znamy sposób na zakończenie tego durnego barbarzyństwa. Wystarczy nie brać w tym udziału. Wyobrażacie sobie, żeby jakikolwiek ksiądz własnoręcznie zbudował cztery ołtarze, ściął do ich przystrojenia cztery brzozy, a potem biegał po okolicy zrywając płatki kwiatów, by sobie samemu sypać je pod nogi, trzymając nad sobą samym baldachim, by niesiony przez niego samego w dużej ilości wafel pszenny, czuł się doceniony tym, że ma pod sobą dywan z kwiatów? No, ale rozumiem, bywają tacy wierni, którym się wydaje, że muszą. Wyobrażacie sobie, co za kilka tysięcy lat będą pisać historycy badający kulturę dzikich nadwiślańskich plemion o tym dość cudacznie dla laika wyglądającym obrzędzie? Zwłaszcza po tym, jak w zeszłą niedzielę odczytano w kościołach list biskupa Janiaka, znanego ze swej przestępczej współpracy z księdzem – gwałcicielem dzieci, który nie tylko nie uważa umożliwiania księżom pedofilom dostępu do kolejnych ofiar za nic złego, ale wręcz sam siebie uważa za ofiarę nagonki, a nie za ofiarę swej zwyrodniałej do cna podłości. Nie to, żebym był jakoś zdziwiony Janiakiem, ale jak uczciwy człowiek może to dobrowolnie finansować?