161. Nic tak nie boli, jak lustro.

Wielkanoc zakończyłem seansem filmowym. Skorzystałem z nieobecności małżonki mej Świechny, by obejrzeć film, który od wielu lat czekał u mnie na półce. Wiedziałem, że ze względu na szeroko komentowaną brutalność obrazu, seans taki nie dawałby jej radości, natomiast ja w związku z tematem, nad którym pracuję, chciałem zobaczyć, jak go pokazywali inni twórcy.

Autor zabiera nas na jeden specjalny dzień do raczej prowincjonalnego, niż dużego miasta. Szóstoklasiści kończą podstawówkę i mają odebrać świadectwa. Od samego początku filmowi towarzyszy aura dreszczowca. Dziecięcy bohaterowie zachowują się nienormatywnie i od razu czujemy, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Dziewczynka z „dobrego domu” z cechami perfekcjonizmu przed wyjściem do szkoły celowo bierze w usta wrzątek, kontrolując reakcję na ból. Chłopiec, również z „dobrego domu”, gdzie nie ma biedy (choć luksusu też nie ma) wzorowo wypełnia zrzucony na niego obowiązek opieki nad niepełnosprawnym ojcem, by na zakończenie go pobić, właściwie nie wiadomo czemu. Trzeci bohater pochodzi z domu ubogiego, śpi w pokoju z bratem, który jest jeszcze niemowlakiem, więc siłą rzeczy musi się nim zajmować, gdy mały się obudzi i zacznie płakać. Dom utrzymuje ich najstarszy brat. Scena pokazuje jednoznacznie, że matka w ogóle nie spełnia obowiązków rodzicielskich, nie potrafi obronić średniego syna przed przemocą starszego, nie potrafi zarobić na utrzymanie rodziny, więc wypiera wszystko ze świadomości, biorąc się za prace domowe i nakazując niesłuchającym jej synom, by również robili, co do nich należy. Ojca, jak to często bywa, nie ma wcale, nie ma go tak bardzo, że nie wiadomo nawet, czy żyje.

Nieźle, prawda? Jest jeszcze szkoła, gdzie w dniu rozdania świadectw nagrodzeni zostają dobrzy uczniowie, a ci gorsi słyszą w przemówieniu pani dyrektor „cytat wychowawczy”, w którym piętnuje się głupich, mądrym radząc unikanie ich i przedstawiając ich towarzystwo, jako największe nieszczęście. Szkoła zalecająca wykluczenie tych mniej zdolnych – sam miód! Na dodatek jest nudny, sztampowy i koślawy program artystyczny, oczywiście o wakacjach, których co najmniej dwóch z trojga głównych bohaterów mieć nie będzie. Trzy różne domy plus szkoła, miejsca, gdzie dziecko powinno mieć wsparcie, a jest w najlepszym razie brak umiejętności wychowawczych. Do tego dochodzi akcja poprowadzona jak w najlepszym horrorze: Wiemy, że coś jest nie tak, ale nie wiemy dokładnie co będzie miało decydujące znaczenie i nie spodziewamy się, z której strony padnie cios. Mamy więc ojca, który kompletnie nie respektuje prawa córki do prywatności, wchodząc do zajętej przez nią łazienki bez pukania, mamy dzieci szantażujące się wzajemnie, stosujące wobec siebie przemoc i groźby karalne, mamy dziewczynę, która została tak upośledzona społecznie przez najbliższych, że nawet nie wie, jak zagadać do chłopaka, który jej się podoba, więc szkoli się u doświadczonej koleżanki, która ją wyposaża w instrukcje i kondoma oraz umawia parę w odosobnionym miejscu, mamy wreszcie kilkulatka pozostawionego kompletnie bez opieki w centrum handlowym – ktoś poszedł sobie na zakupy i by malec nie przeszkadzał, wsadził/ wsadziła go do samochodu zabawki. Dorośli kompletnie nie ogarniają kuwety.

Spojleruję, tak, wiem że spojleruję, choć nie całkiem, bo uważny obserwator zauważy, że nie podałem tytułu filmu, ani jego kulminacyjnych momentów. Nie mam wyrzutów sumienia, bo każda jego recenzja zawierała zwrot oznaczający końcową tragedię. Każdy, kto chciał go obejrzeć, dostawał spojler w pakiecie – od krytyków, którzy by się chyba zesrali, gdyby nie mogli spalić filmu, który nie bardzo zrozumieli, ale bardzo się chcieli na jego temat wypowiedzieć. W jednym zdaniu oskarżali autora o stereotypowe sugestie przyczyny tragedii (bieda, patologia, gry komputerowe, zagrożenia związane z siecią i hejtem oraz szantażem internetowym), by w następnym narzekać, że ani geneza dramatycznego finału, ani jego konsekwencje nie zostały wyjaśnione. Typowa reakcja ludzi, którzy zobaczyli lustro, zobaczyli sposób, w jaki wychowywali swoje dzieci, bądź miejsca, w których sami byli wychowani. To nie jest brak wiedzy. To nie jest też głupota. To mechanizm obronny mający na celu oddalenie od siebie przemyśleń związanych z błędami wychowawczymi (własnymi, swoich rodziców, opiekunów), oraz braku reakcji na krzywdę dzieci i młodzieży, czy wręcz jej pogłębianie. Taka jest moja koncepcja, tak ja to widzę, jak śpiewał Kazik Staszewski.

Kult – Elektryczne nożyce.

Cywilizowana Europa wśród rodzajów przemocy, prócz fizycznej, psychicznej i seksualnej wymienia STANDARDOWO obciążanie dzieci obowiązkami dorosłych, obowiązkami ponad ich możliwości fizyczne i psychiczne. W Polsce ten ostatni rodzaj przemocy nadal w kręgach konserwatywnych i kryptokonserwatywnych przedstawiany jest, jako kształtujący charakter element wychowawczy. W takim razie zapraszam na dziecięce oddziały psychiatryczne, na sale samobójców, samookaleczeń i innych zaburzeń kontroli typu anoreksja. I wtedy możemy pogadać o tym, jak to świetnie jest zrzucić na dziecko opiekę nad kalekim rodzicem, bądź chorym psychicznie rodzeństwem, ewentualnie jak to super zajebiście jest wymagać od dziecka, by było we wszystkim co robi doskonałe. I zachęcam do szybkich odwiedzin na takim oddziale, nim dziecko dokona udanej próby samobójstwa.

Kult – Rozmyślania wychowanka.

Dobrze, tyle moich emocji, zachęcam do kliknięcia w ten link, który przeniesie Was na stronę filmweb, gdzie znajdziecie TYTUŁ FILMU oraz gównoburzę na forum, choć mimo to znalazła się tam i dość celna recenzja pana Piotra Czerkawskiego pod tytułem „Uderzenie prosto w twarz” – polecam. Jak już pisałem, zakończenie i tak zostało zdemaskowane przez krytyków i krytykantów, więc każdy, kto zdecyduje się go obejrzeć, może się skupić na wyłapywaniu przedstawionych w nim mechanizmów psychologicznych i patologii. No i oczywiście, A JAKŻE, niemiłych dla komfortu psychicznego momentów deja vu.

Róże Europy – Stańcie przed lustrami.

Na zakończenie wytłumaczę się ze swojego gniewu. Film pokazujący realia zostaje odsądzony od czci i wiary, podczas gdy na stronie filmweb znajduje się też opis totalnie patologicznego filmu „Piła” (Saw) – kliknij tu, by poczytać, którego treść stanowią sadystyczne fantazje autorów scenariusza. O dziwo ten film jest przez widzów chwalony, a tam naprawdę nie ma nic poza perwersją i dewiacją, więc nikt się nie dowie, skąd się to bestialstwo wzięło. Nie ma tu żadnych obserwacji społecznych, za to jest dużo krwi, a zboczony sadysta w niczym nie przypomina tatusia, mamusi, cioci, wujka, sąsiadki, sąsiada, pani ze szkoły, bo film w żadnym miejscu nie przypomina rzeczywistości, więc nie ma się czego bać, nie ma się czego wstydzić, ani nad czym zastanawiać. Nie ma to, jak zbić lustro i zanurzyć się w fantazjach. Nic tak bowiem nie boli, jak zwierciadełko, w którym można zobaczyć siebie i bliskich. Irytuje mnie to tchórzostwo. Kompletny brak odwagi cywilnej!

014. Dokumentalnie, domowo i ogrodowo.

Kwarantanna jest dla mnie czasem bezkarnego lenistwa. Jak coś robię, to robię, jak nie to nie, brak presji czasu i zobowiązań. W jakiej to innej sytuacji mógłbym sobie pozwolić na wspólne z Małżonką oglądanie czterech dokumentów w dwa dni („Nienormalni” Jacka Bławuty z 1989, „Siostry” Michała Hytrosia z 2017, „Siostry” Pawła Łozińskiego z 1999 i „Na chwilę” Wojciecha Staronia z 2005), dokładne ich obgadanie i okraszenie trzema płytami z nowoczesnym folkiem o lekkim zabarwieniu psychodelicznym (Odpoczno, Żywiołak i Kapela ze wsi Warszawa) i poprawienie Karoliną Cichą?! Może kto inny by potrafił to pogodzić, ale ja zbyt łatwo daję się ponieść klimatowi takiej twórczości i pielęgnuje go w sobie jakiś czas.

Karolina Cicha/Tadeusz Różewicz – List do ludożerców.

O „Siostrach” (zarówno Hytrosia z 2017, jak i Łozińskiego z 1999) porozmawiamy na „Związku niesakramentalnym” (kliknij tu, by poczytać). Co się zaś tyczy „Nienormalnych” i „Na chwilę”, to świetne dokumenty pokazujące jak ci, którzy już na starcie życia źle trafili, są dodatkowo gnojeni przez najbliższe otoczenie. Pierwszy o ludziach upośledzonych psychicznie, zdanych na łaskę niekoniecznie potrafiących sprostać zadaniu rodziców i opiekunów, a drugi o dzieciach z popegieerowskiej wsi, również zdanych na łaskę i niełaskę ludzi, którzy sobie nie radzą sami ze sobą – własnych rodziców. Wszystkie cztery pozycje znajdziecie na „Ninatece” w dziale „Dokument”. Zachęcam: Krótkie, ale treściwe.

Zmieniając temat: Ci, którzy śledzili mój dziś już nieczynny blog polityczny zapewne pamiętają, że często zdarzało mi się porównywać obecną władzę do agresywnego zachlajmordy z taniej pijalni dziwnych płynów, a ich wyborców do kiboli wrzeszczących „sędzia chuj, Polska gola”. Jak się Wam podoba rozwój żulii narodowej? Konkretnie chodzi mi o to, że prezes pan z niewiadomych przyczyn zaplanował, że będzie wydawać wyborcze polecenia koronawirusowi, a za posłuszeństwo pandemii wobec swoich rozkazów odpowiedzialnym zrobił niejakiego Sasina Jacka, partyjnego głupka tak wiernego i posłusznego, jak i nierozgarniętego. Jeszcze w długi weekend majowy zapewniali oni, że wszystko jest pod kontrolą i zorganizowane. Z ciekawości…, wyobrażacie sobie, żeby gdzieś tak w połowie kwietnia rozpocząć organizację ślubu i wesela planowanego na dziesiątego maja? Tymczasem towarzystwo bez żadnych umocowań prawnych wymyśliło sobie, że oni w takim czasie zorganizują całej Polsce wybory w nowej formule, ignorując takie drobiazgi, jak pandemia, Konstytucja RP, czy ważny wyrok TK z 2011 roku mówiący, że wszelkich zmian w kodeksie wyborczym można dokonywać na co najmniej pół roku przed ich terminem. A wszystko dlatego, że prezes pan wymyślił sobie, że skoro tak powiedział, to tak ma być. Biedny, zdziecinniały, niedołężny starzec. Swoją drogą, przypomina mi to scenę z filmu „Upadek”, gdzie zupełnie inny dyktator wydaje rozkazy dla nieistniejących armii, ignorując fakt zupełnie nowej sytuacji geopolitycznej. Żeby było ciekawiej, dziadyga brnie w swoją paranoję: najpierw nakazał partyjniokom odrzucić senackie weto w sprawie wyborów, jednocześnie sam na sam z niejakim Gowinem, również Jarosławem, USTALILI przyszły wyrok Sądu Najwyższego. Zresztą…, karty do głosowania również były wydrukowane zanim ustawa o wyborach korespondencyjnych nabrała mocy. Wcale nie idioci, prawda…??? I panie i kto za to płaci…? Pan płaci…, pani płaci…, my płacimy (…) SPOŁECZEŃSTWO!!!

Rejs – I kto za to płaci…?

Tymczasem na trawniku przed naszym małym domkiem na wybrzeżu Morza Irlandzkiego następują ciągłe zmiany, dosadzamy stopniowo zdobywane krzaczki lawendy i żurawki, wygląda na to, że wszystkie się ładnie przyjęły, co doceniają trzmiele i pszczoły, a kot Ryszard zaakceptował powagą swojego stanowiska. A propos powagi…. Słyszeliście, co musi zrobić prezes pan, żeby uratować powagę wyborów…??? PRZEPROWADZIĆ JE W FORMIE ZDRAPKI!!!