075. Oświeceniowe aspiracje homo sovieticusa.

„Praca męczy”. Pamiętam, jak 16 lat temu rozśmieszył mnie mój brat, któremu zorganizowałem możliwość wakacyjnego zarobkowania w firmie, w której i ja pracowałem. Dla mnie była to praca marzeń, nie przypominam sobie, bym tak lekko i bezstresowo zarabiał tak duże pieniądze. Dzieliłem się tymi odczuciami z rodziną i brat uznał, że jedzie po pieniądze za nic. Dla niego dla odmiany, była to pierwsza praca w życiu. Któregoś dnia zwierzył mi się, że jest zdziwiony, wręcz zaskoczony, bo nastawiał się na luzik, a tymczasem „praca go męczy”. Otóż od dłuższego czasu (odkąd wznowiłem pracę po chorobie) ja doznaję podobnego uczucia. Gdy tylko jakieś zlecenie się przedłuża, męczę się, ale do tego stopnia, że nie chce mi się nic, ale to dosłownie nic robić, nawet komentowanie notek na blogach mnie przerasta. Zmęczenie fizyczne ma jednak swoje plusy: Informacje społeczno-polityczne nie są dla mnie w takim stanie istotne, ważne jest, by się przespać, a przyznacie, że to całkiem rozsądny wybór, gdy po drugiej stronie jest nakręcanie się narodowym debilewem (ostatnio nasi politycy starają się dowodzić, że omijanie procedur bezpieczeństwa nie jest niczym złym, ba, konfuduje nawet obce wywiady, które zamiast męczyć się hakowaniem zabezpieczeń, wpisują hasło „dupa”, „admin” albo „qwerty” i już są na koncie z dostępem do informacji wrażliwych). Zdarza się jednak, że społeczeństwo polskie przychodzi do ciebie w pracy, a do pomocy bierze sobie przedstawicieli społeczeństwa rosyjskiego i litewskiego. I wtedy…, pozostaje robić swoje.

Rory Gallagher – Check Shirt Wizard.

W Irlandii szczepienia ruszyły pełną parą, ja jestem już po dwóch dawkach, moja żona po pierwszej, podobnie z większością ludzi w mojej pracy. Wyjątek stanowi całkiem spora grupa materiału genetycznego typu HOMO SOVIETICUS. Po pierwsze, uważają się za jedynych myślących, a po drugie, są czujni i wszędzie wywęszą czający się SPISEK. Noc ze środy na czwartek obfitowała w temat szczepień. Nie wiem, kto zaczął i gdzie, ale ludzie dzielili się swoimi doświadczeniami. Jednak szczególny rodzaj ludzi, ten z bloku postsowieckiego, dzielił się inaczej. Najpierw zbliżyłem się do Litwina opowiadającego Irlandce, dlaczego się nie szczepi i gdy mnie zauważył, zapytał czy ja się zaszczepiłem. „Jasne, jestem po dwóch dawkach Pfizera”, brzmiała moja odpowiedź, na co dowiedziałem się od kolegi znad Niemna, że jestem idiotą. Ponieważ go zignorowałem, poczuł się zobowiązany przybliżyć mi swą argumentację. „Zdrowy jesteś, po co ci to? Dałeś sobie COŚ wstrzyknąć, jesteś idiotą”. Zaprawiony w internetowych potyczkach z trollami, zbanowałem go, opuszczając jego towarzystwo. Rozmyślając o wytatuowanych ramionach rozmówcy (z tego co wiem, tatuaż robimy wstrzykując coś pod skórę, ale co ja, jako idiota, mogę o tym wiedzieć).

Nick Cave – Idiot Prayer.

Po Litwinie trafił się Polak. Prowadził rozmowę stojąc jakieś 10 metrów ode mnie, wydzierał się tak, że Irlandczyk do którego wykrzykiwał swoje wywody spytał się go w końcu, dlaczego na niego krzyczy. Oczywiście słyszałem, co takiego ważnego wykrzykiwał, bo nie słyszeć się nie dało. Po pierwsze, okazał się następnym, który nie da sobie CZEGOŚ, NIE WIADOMO CZEGO wstrzyknąć. Poruszony do głębi swą własną deklaracją, zaczął wykrzykiwać, że ma większą odporność od tych zaszczepionych i na wszelki wypadek powtórzył, że nie da sobie CZEGOŚ wstrzyknąć. Jednak to nie wszystko, gdyż nagle zabrzmiała nuta martyrologiczna. Otóż nasz rodak jest z kraju, który przeszedł HOLOCAUST (toż to prawie, jakby on sam go przeżył – moja złośliwa uwaga), a szczepienie jest jak gwiazda Davida na ramieniu. Ostatnim poruszanym tematem było…., no kto zgadnie? Tak, zgadza się…, on, polski ojciec i głowa rodziny nie szczepi się DLA DZIECI. W tym momencie Irlandczyk przerwał pytaniem o powód krzyku, co zmąciło memu rodakowi wątek i nie dowiedziałem się, jaki jest związek przyczynowo skutkowy.

Zauważyliście pewnie, że jak do tej pory bracia emigranci wykazywali się chęcią niesienia „oświaty kagańca” niedouczonym tubylcom, do których przybyli w poszukiwaniu lepszego życia. Nie inaczej było w przypadku Rosjanki, tłumaczącej nieśmiało Irlandczykowi przyczyny swojej rezygnacji ze szczepienia. Uderzył mnie sposób mówienia, charakterystyczny dla środowisk, gdzie kobiety nie mają nic do powiedzenia, więc każdą swoją myśl przedstawiają bardzo niepewnym głosem (ewentualnie krzykliwym, agresywnym, to drugi sposób obrony). Cichutko przekonywała rozmówcę, że koncerny to robią dla zysku (nie słyszałem, by ona pracowała gratis), a przecież nie tylko na covid można umrzeć, można zginąć na przykład w drodze do pracy. Nie byłem ciekaw, dlaczego w związku z tą prawdą życiową, chce dodatkowo zwiększyć szansę przyspieszonego zgonu, bo nie o sens przecież w takim tłumaczeniu chodzi.

Opowieść tę snuje człowiek zaszczepiony na ospę prawdziwą, błonicę, krztusiec, tężec, dur brzuszny, polio, wirusowe zapalenie wątroby, gruźlicę, covid-19. Byłbym niepocieszony, gdybym nie mógł dodać, że większość antyszczepionkowców jest również zaszczepiona. Nawet, jeśli o tym nie wie, nie pamięta, bądź nie chce pamiętać.

Człowiek zbuntowany i inne tragikomizmy.

Mój dzień zaczął się całkiem zwyczajnie: Zjadłem śniadanie, wypiłem kawę i wyszedłem popracować w ogródku, by nie przeszkadzać Świechnie w pracy zdalnej. Po powrocie stało się: Otworzyłem internet i z miejsca uderzyła mnie informacja o planowanej produkcji TVP o żarobliwie ironicznym tytule „Człowiek zbuntowany”. To ten, który do wieku starczego mieszkał z mamusią, gdybyście się jeszcze nie domyślili o kogo chodzi, a po jej śmierci zamieszkał z ochroną i kilkoma zaufanymi kuwetowymi. Podobno potrafił odmówić mamusinej zupki, a jak się uparł, chodził tylko w ulubionych rajtuzkach. Bogdan Borusewicz, gdy mu zaproponowano udział w produkcji (w charakterze wspominającego podziemną działalność małego buntownika) odpowiedział krótko, że nie zamierza się wypowiadać do filmu, bo poznał go (Jarosława Kaczyńskiego) dopiero w 1988 roku i nic nie wie o jego działalności opozycyjnej. A teraz proszę o obejrzenie tego krótkiego fragmentu filmu:

Alternatywy 4 – Czy jest pan zadowolony?

Oczywiście jestem przekonany, że TVP bez trudu znajdzie kogoś, kto zgodzi się przed kamerami poświadczyć, że tak, oczywiście, doskonale pamięta takiego opozycjonistę. Tylko wiecie…, to idzie w Polskę. Jeden z bohaterów Alternatywy 4 też zgodził się wystąpić w telewizji i powiedzieć, co mu reżyser kazał, ale kto pamięta serial ten wie, że sporo przez to niewinne kłamstewko stracił.

Przyznam się, że ciekaw jestem tego dzieła, bo widziałem już jeden film wiernopoddańczy o małym. Był to „Lider”, z której to produkcji utkwiło mi w pamięci, jak tytułowy bohater zapewniał o swoich dziecięcych bójkach przeciw gangowi chłopaków z Targówka, co komentowałem wówczas słowami: „To, że chłopaki z Targówka skopali kiedyś tyłek Kaczyńskiemu, nie oznacza od razu, że Jarek się z kimś bił, po prostu dostał wpierdol.” Rozśmieszył mnie też fragment fabularyzowany, gdy jakieś dzieci, bliźniacy lat na oko 10, grający młodych Lecha i Jarosława, budowali konia na biegunach, bo mam kłopoty z uwierzeniem, iż Jarek potrafi samodzielnie wbić gwóźdź w ścianę, a co dopiero wyciąć w drewnie skomplikowany kształt i przytwierdzić go na sztywno do biegunów. Nie biorę tego domniemania z powietrza, samodzielnie to on może siku robi, ale pod kibel sejmowy, to już ochrona go musi podprowadzić, nawet w osławionym filmie „O dwóch takich co ukradli księżyc” głos musiała podłożyć za niego aktorka.

Lady Pank – Marchewkowe pole.

Słyszeliście już prawdopodobnie o pseudoprawicowej akcji „odsyłania książek Tokarczuk”? Pomijając już ten drobny szczegół, że prawiczkom coś się w tłumaczeniu wywiadu noblistki pokićkało, to najbardziej rozśmiesza mnie fakt, że aby odesłać, to oni najpierw będą musieli te książki kupić. Jeszcze lepszą polewę mam z innego powodu: Otóż fundacja Olgi Tokarczuk ogłosiła, że wszystkie odesłane książki zostaną zlicytowane na aukcję charytatywną wspierającą osoby LGBT.

Nie będę komentować tego, co powiedział teoretyczny marszałek Terlecki na temat Cichanouskiej. Nawet klej go nie tłumaczy.

W poniedziałek oglądaliśmy Highwaymenów (2019) z Costnerem i Harrelsonem, czyli historię Bonnie i Clyde’a z punktu widzenia ścigających ich policjantów. Nie spodziewałem się, że ten film zrobi na mnie aż takie wrażenie. Być może dlatego, że często w rozmowach ze Świechną poruszaliśmy temat ofiar, które są jednocześnie zbrodniarzami. To nie wina tych ludzi, że urodzili się biedni, w wielodzietnych rodzinach dotkniętych alkoholizmem i bezrobociem, ale też i żadna bieda nie tłumaczy bezwzględnych morderstw, ani współudziału (choćby w formie przyłączenia się do tłumu biedaków pomagających przestępcom). Jak mało który film hollywoodzki, ukazał on prawdę o tym, że bycie biednym wcale nie uszlachetnia, choć z całą pewnością utrudnia życie. W pewnym momencie filmu, tłum pomagający Bonnie i Clyde’owi skojarzył mi się z tłumem wspierającym skompromitowany masowymi przestępstwami rząd PiS i przystawek. Ten sam mechanizm: Biedni, chorzy na zawiść ludzie dali sobie wmówić, że oto nadeszli mściciele. To wrażenie nie opuszczało mnie już do napisów końcowych.