040. Odchodzą ludzie.

I tak to jest, jak po dłuższym czasie pandemicznej posuchy, rzucam się na każde zlecenie, by nadrobić finansowe straty. Efekt jest taki, że mija 10 dni, w czasie których sporo się wydarza, ale w głowie pozostaje mi tylko wspomnienie pracy. Na krótką metę to nie takie złe, bo przestałem tak nakręcać się sprawą W., w której i tak nie mogę wiele pomóc, mam coś za to do zrobienia w sprawie chorego Rysia, któremu według ostrożnej diagnozy (weterynarz nie zdecydował się na prześwietlenie) przytrafiło się bakteryjne zapalenie płuc. Kot nasz jest mocno osłabiony, ale antybiotyk działa, więc jesteśmy dobrej myśli. Współczuję mu, bo to kot wolny, areszt domowy jest dla niego trudny, niestety jest niezbędny, bo nasz puchaty przyjaciel wymaga dobrych warunków i obserwacji – niestety, nie znamy kociego (i to w wersji irlandzkiej), więc sam nam nie opowie, co mu dolega.

Ewa Demarczyk – Wiersze wojenne.

W międzyczasie odeszły trzy ważne osoby dla polskiej kultury i humanizmu: Ewa Demarczyk, Józefa Hennelowa i Maria Janion. Czarny tydzień dla tych, którzy mają pojęcie o dorobku tych niezwykłych kobiet. O nich pisali bardziej kompetentni ode mnie. Ja napiszę o kimś innym.

Dowiedziałem się o śmierci kolegi. D. był teatralnym aktorem niezawodowym, poznałem go w tej roli. Długo myślałem, co Wam o nim napisać. „Gdybyście wiedzieli, co to by za facet”, to zdanie mocno mnie kusiło, ale natychmiast przypomniałem sobie, że to samo usłyszałem o M., jego koledze z tego samego teatru. D. Grał wtedy pana Kidda w „Pokoju” Harolda Pintera, a zespół dedykował spektakl dopiero co zmarłemu M.. Sztuka o samotności między ludźmi, także w rodzinie, wypełniona dialogami o niczym, słowotokiem, który zamiast rozjaśniać i ułatwiać, ma zaciemniać i utrudniać głębsze relacje. Coś, co tak mocno kojarzy mi się z patologią, z ludźmi którzy mają życie tak nieciekawe, że do perfekcji doprowadzili sztukę mówienia bez treści. Mówią tak ludzie uzależnieni i współuzależnieni, ale też ofiary przemocy domowej i ludzie długotrwale bezrobotni.

– Co tam?

– Stara bida.

– A co u Józia?

– Mąż wyjechał.

– To niech uważa na drodze.

– Dobrze jeździ.

– Dobrze, jasne że dobrze, ale niech uważa, bo deszcz. W taki deszcz trzeba uważać.

– Mokro tu, dach przecieka. U pani w domu też mokro?

– Też, ale nie tak jak tu.

I tak dalej, i tak dalej….Zero myśli, zero uczuć, wysoko podniesiona garda, nic nie mówić, nic nie czuć, nic zdradzić o sobie.

Adam Nowak, Mateusz Pospieszalski – Na łubudu.

Wracając do tematu. Gdy usłyszałem o obcej osobie „gdybyś wiedział, co to był za facet”, nie powiedziało mi to kompletnie nic, nie poczułem żadnych emocji, choć domyślałem się, że autor tych słów o M. je czuł i chciał, abym i ja poczuł. Dlatego poczułem nagły opór przed ich wypowiedzeniem. Tym bardziej, że czuję wielką złość, gdy przedwcześnie umiera ktoś tak ciekawy i wartościowy. D. trzy lata przed śmiercią został zauważony w środowisku, powierzono mu do realizacji indywidualny projekt poetycki, a amatorski teatr, w którym występował, zdobywał uznanie nawet, gdy konfrontował się z zespołami zawodowymi. D. wyróżniał się spośród aktorów umiejętnością szybkiej, precyzyjnej, wyrazistej i wyraźnej interpretacji, a jego postać miała w sobie coś szelmowskiego, taki inny rodzaj Jacka Nicholsona. Po roli Naczelnika w „Policji” Mrożka, pomyślałem sobie, że byłby idealnym odtwórcą ról urzędników z dramatów Gogola. Mam do tego spektaklu szczególny sentyment, bo to pierwsza sztuka, którą oglądałem razem z wtedy jeszcze przyszłą Małżonką. D. zrobił piorunujące wrażenie. Z boku patrząc, wszystko zaczynało się mu układać, a miało po czym, bo odbudowywał swe życie ze zniszczeń alkoholizmu (ok. 10 lat wcześniej poszedł na terapię i od tamtej pory nie pił). Z czymś sobie jednak nie poradził, więcej robił „sam”, mniej z grupą. Nie mogę tu pominąć antyterapeutycznego wpływu religii (D. wierzył, że „Bóg” nim kieruje – z punktu widzenia terapeutycznego, jest to przerzucenie odpowiedzialności za własne życie na „Siłę Wyższą”), ani sezonowego wyjazdu na Zachód. Wytężona praca i intensywna religijność, to nadal czynniki społecznie akceptowane, wręcz uznawane za godne pochwały i naśladowania, podczas kiedy w nadmiarze, stosowane kompulsywnie, są szkodliwe, wręcz zabójcze dla zdrowia psychicznego, somatycznego zresztą też. D., podobnie jak wcześniej M., złamał abstynencję. W ich sytuacji to było tak, jakby mogli uciec z dogorywającej powstańczej Warszawy, ale w pół drogi wrócili tam, gdzie już tylko śmierć i nikomu nie można pomóc. Koleżanki i koledzy, ze mną włącznie, są w szoku, że to już. Tak naprawdę jedynym sposobem, byście zobaczyli, jakim facetem był D., byłoby zobaczenie go na scenie, porozmawianie z nim, wspólna praca, ale do tego musiałby żyć. Miałem okazję obserwować go podczas prób i nigdy tego nie zapomnę. Wielu z nas, przyjaciół i znajomych, będzie go brakowało.

Marek Dyjak – Piosenka w samą porę.

Przy okazji, ostatnia notka Świechny jest blisko tematu, może ktoś z Was ma ochotę tam podyskutować (kliknij tutaj, by się tam przenieść).