052. Baba-dziwo, czyli tak jakby olśnienie.

Aura się stabilizuje, choć nie w tym punkcie, który lubią koty. Dzieją się zjawiska gwałtowne i niemiłe, jak wiatry i deszcze, a niskie chmury powodują mrok już o 16-tej, choć dziś formalny zachód słońca miał miejsce o 16.18, dlatego też kot Ryszard spędza dużo czasu z nami, przez co Świechna odkrywa nowe sposoby głaskania naszego puchatego czworonoga. Mimo ponurych okoliczności przyrody jest dobrze, praca mnie docenia, zmusza do przebierania w ofertach, co skutkuje miłym poczuciem bezpieczeństwa finansowego, co nie dla każdego gospodarstwa domowego jest oczywiste w czasie pandemii. Teraz zaś zrobiłem sobie kilka dni wolnego, by porobić z małżonką coś miłego 😉 Na przykład przejść się po plaży.

W ramach przyjemności i rozwoju duchowego, wykupiliśmy możliwość obejrzenia premiery „Baby-dziwo” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w reżyserii Ewy Domańskiej. Świetnie zagrana przez artystów Teatru Polskiego sztuka będąca prześmiewczym spojrzeniem na tyranię ideologiczną i bardzo przy tym przystępnie napisana – mój przyjaciel, reżyser teatralny nazwałby ją wręcz „teatrem plebejskim”, ale on się zajmuje teatrem eksperymentalnym, więc sami rozumiecie…. Najważniejszą jej zaletą jest aktualność. W postaci dyktatorki widziałem raz Kartofla, innym razem hybrydę Plugawego Krystyna z Kają Godek, czasem Jędraszewskiego, czy innego Głódzia, a w kreacjach pochlebców i wazeliniarzy bez specjalnego wysiłku dało się dostrzec Płaszczaków, Bredzińskich, Zera, Jakich, Adrianów, premierów teoretycznych i technicznych. Program przymusowego rodzenia dzieci jako żywo przypominał zaś ostatnią ofensywę kleru i polskich nazistów przeciw kobietom.

Męskie wsparcie dla strajku kobiet – Wypierdalać!

Oglądanie spektaklu tuż po ataku kartoflanej furii na mównicy sejmowej miało jeszcze jedną zaletę. Pomyślałem sobie tak: A TERAZ JASIU UWAŻAJ, KARTOFEL BĘDZIE SIĘ STAWIAŁ! A teraz popatrz, zaraz zmięknie. Tak, ostatnia scena, gdy w postaci dyktatorki widać jedynie sfrustrowaną, przegraną, przepełnioną nienawiścią nieudacznicę życiową jak ulał mi pasowała do prezesowej furii. Czekam, aż będzie wypier… ups., odchodził w podskokach w samych kalesonach, za to po śniegu. To tylko mały, stetryczały niedojda, który całe życie woził się na cudzych plecach. Słychać już krzyk demonstrujących. Jeszcze chwila…. Tak jakby olśnienie! Inna sprawa, że sztuka napisana została w 1938 roku, a temat powraca jak bumerang.