037. Jazda obowiązkowa.

Nawet się nie spostrzegliśmy, jak przepołowiliśmy rok, a potem minął lipiec na dokładkę. I to pomimo zmniejszonej liczby obowiązków zawodowych (pandemia). Znaczy, że było całkiem ciekawie. U mnie dopiero zaczyna się rozruch, zarobię co nieco, ale nie jest tak luksusowo, jak to było na początku roku, gdy mogłem wybierać co bardziej intratne propozycje. Może to i dobrze, bo wiązałoby się to z dłuższymi dojazdami, a z wiekiem coraz gorzej znoszę niedospanie.

Cream – NSU, live Royal Albert Hall 2005.

Świechna oswaja się z samochodem, mamy za sobą pierwsze jazdy po drogach publicznych. Jest dobrze, zważywszy że ani ze mnie instruktor – praktyk, ani teoretyk, a Małżonka dzielnie sobie radzi. Plan jest taki, żeby jeździła lepiej ode mnie 😉 Mam nadzieję, że nasz samochodzik będzie Jej sprzyjał.

Po pierwszosierpniowej pracy (bardziej mnie zmęczył stress przed pierwszym zleceniem po przerwie, niż sama robota), niedziela była dniem odpoczynku. Wyjechaliśmy do naszego ulubionego Carlingford. Co z tego, że tłoczno (wakacje, dobra pogoda, niedziela), skoro to „nasze miejsce”, tu spacerujemy, wpadamy do Ruby Ellen’s na pieczonego ziemniaka lub kozi ser, filiżankę dobrej herbaty, czasem dołożymy do tego deser i kawę, choć porcje są tam solidne i nie zawsze zmieści się wszystko w człowieka. W takich chwilach wiemy, co czuje kot Ryszard. „Zjadłbym ze smakiem wszystko, ale więcej w kota nie wejdzie, zostawmy coś na później”. Uwielbiam te chwile, gdy spacerując po okolicach naszych zaręczyn, cieszymy się naturą, krajobrazem i życiem. Wczorajsze spacery urozmaicał nam ciepły deszcz, na który mieliśmy sprawdzony, wzmacniany, ogromniasty parasol. Rankiem Świechna pochwaliła się babci sąsiadce, że jedziemy poudawać bogatych ludzi, na co wiekowa Anna powiedziała, że przecież jesteśmy bogaci. I to prawda. To co mamy dzisiaj, w latach mojego dzieciństwa było nieosiągalnym marzeniem. Naprawdę nie rozumiem, skąd się bierze chciwość na „więcej”. Ciągła chęć poprawy, udoskonalania, jest oczywiście pożytecznym zjawiskiem, ale ja mam na myśli zarywanie spokoju ducha, snu, nerwów, relacji międzyludzkich dla mało istotnych spraw (n.p. zamiana domu na twór pałacopodobny, samochodu na luksusowe cacko). Dom ma nam zapewnić bezpieczeństwo, prywatność, ciepło. Samochód ma dać możliwość szybkiego i wygodnego przemieszczania. Można chcieć więcej, ale ten nadmiar nie należy do rzeczy, za które warto płacić zdrowiem, czy rodziną. Jest się z czego cieszyć bez takiego zbytku. Zarówno ja, jak i Świechna, mamy swoje lata, wiemy co lubimy, znamy swoje pragnienia i doceniamy życie. Dobrze nam tak, jak jest, a to nie jest nasze ostatnie słowo, tylko spokojnie i powoli 😉

Po tak dobrym dniu, wstrząsnęła mną w domu wiadomość o nagłej śmierci siostry naszej znajomej. 43 lata, przyczyna nieznana, będzie sekcja. Zbyt dużo znam grobów czterdziestolatków, to wiek w którym dopiero zaczyna doceniać się życie. Skoro już mowa o śmierci, to minęła kolejna rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Każda kolejna jest coraz bardziej upolityczniona, skręcająca w stronę faszyzmu, ksenofobii, a ostatnio homofobii. Nie sądzę, by polegli chcieli przed śmiercią się dowiedzieć, kto będzie ich poświęceniem mordy sobie wycierać i pod jakimi hasłami maszerować.

The Exploited – Troops of Tomorrow.

Tymczasem jeden z tych przepełnionych patridiotycznymi frazesami złotoustych, Czarnecki Rysiu został przyłapany na pobieraniu nienależnych pieniędzy (wyłudzał diety i zwroty fikcyjnych kosztów, nie on jeden, bo już w 2015 Newsweek ujawnił ten proceder u europosłów PiS), niestety sprawą zajmie się partyjna prokuratura kierowana przez mecenasa pedofilów i zbrodniarzy partyjnych oraz kościelnych, Zbigniewa Ziobrę. Poza tym, nie oszukujmy się, kto w Polsce uważa wyłudzanie pieniędzy od pracodawcy za nieuczciwe? Państwowe, firmowe, unijne, czyli niczyje, to nie kradzież tylko zaradność, tym się chwalimy przy kielichu, prawda? Znam pewnego, byłego już starostę, który co popił, to opowiadał o tym, jak wyłudzał we współpracy z księżmi i konserwatorem zabytków unijne pieniądze na trzykrotnie przeszacowane remonty kościołów. W jednym Ziobro ma rację: złodziej na złodzieju, tyle że w jego otoczeniu.

Kult – Ręce do góry.

Na dzisiaj w planie przesadzenie chorującego krzaczka lawendy, pływanie i kolejna jazda obowiązkowa, czyli Świechna doskonaląca swe umiejętności kierowcy. Niedługo to ona będzie mnie woziła 🙂

003. A gdy już zaśnie nakarmiony kot.

Świechna jak zwykle pochłania niewyobrażalne ilości wiadomości. Wystarczy jej tylko coś wyszperać w sieci i zarekomendować, a zaraz przeczyta, by następnie wyszukać inne informacje na ten temat. Ja tymczasem, gdy się na czymś zafiksuję, mielę to we łbie dbając, by w tym czasie mi nikt nie robił śmietnika informacyjnego poprzez podsyłanie nowych wiadomości. Wspominałem Wam o przesłanych przez kumpla utworach autorstwa jego syna. Były tak dobre, że niewiele byłem w stanie zrobić oprócz wałkowania ich w głowie. Skończyło się dopiero, gdy wysmarowałem recenzję i odesłałem koledze. Chłopa zatkało i nie wiedział przez cały dzień, co mi odpisać, żeby w to włożyć adekwatnie dużo wysiłku co ja. Dopiero gdy po jego odpowiedzi przeczytałem sobie, co mu napisałem, zacząłem się śmiać, a gdy to pokazałem Świechnie, przyłączyła się i ona. ZA DUŻO SŁÓW!!! Młody artysta wart jest uwagi, nie mam wyrzutów sumienia 🙂 No i przyjemnie jest tak skupiać się na rzeczach miłych wiedząc, że obowiązki nie gonią.

Od czasów studenckich nie słuchałem tyle muzyki i nie oglądałem tylu filmów. Prawie codziennie robimy sobie seans. Być może miłośnicy telewizji wzruszą ramionami, bo wiem że użytkownicy tego sprzętu mają niewyobrażalną dla mnie umiejętność obejrzenia filmu na jednym kanale po to, by sekundę po jego zakończeniu przerzucić na inny kanał, gdzie od 15 minut dają inny film i go dalej oglądać. A mój ojciec, to ma nawet zdolność zaśnięcia na jednym filmie, obudzenia się na drugim i kontynuacji oglądania z przekonaniem, że ogląda to samo, tylko początek był jakiś taki ciekawszy. My tymczasem czujemy potrzebę przegadania każdego filmu, chyba że gadać nie ma o czym. Wczoraj mieliśmy „Wszystkie odloty Cheyenne’a” Paolo Sorrentina – ma naszą mocną rekomendację. Pierwszy raz widziałem coś takiego, że każdy kadr z pomieszczenia zamkniętego wyglądał niczym obraz olejny lub projekt okładki płytowej. Odnosiłem wrażenie, że każdy rekwizyt był przemyślany, a przesunięcie go o pół metra rozwaliłoby kompozycję całego ujęcia. Piękne zdjęcia plenerowe były oczywistą kontynuacją tak pedantycznie przygotowanych ujęć studyjnych. Drugi w ciągu kilku dni film drogi, chyba nawet bardziej zbliżony do wzorca gatunku od „Trzech pogrzebów Melquiadesa Estrady”, bo tu zdecydowanie od przebiegu akcji ważniejsze było poznanie bohatera i śledzenie jego przemiany. Powiedziałbym, że najmniejszego znaczenia nie miało, co mu się uda, a co nie. Świetny film o wrażliwości.

Jethro Tull – Fire At Midnight.

Nasza wieś była dziś powleczona lekką mgiełką, dzięki której mieliśmy słoneczko jak z obrazu Van Gogha. Pięknie się odcinały w tej scenerii klifowe skały naszej Głowy, a daleki odpływ zapraszał w miejsca, gdzie rzadko da się przejść suchą nogą. Irlandia dzielnie radzi sobie z ograniczeniami, ale z niepokojem zastanawiamy się co będzie z naszymi ulubionymi kawiarniami. Zdajemy sobie sprawę, że w takich warunkach większe szanse mają sieciówki, które raczej omijamy. Zwłaszcza niepokoi nas los świeżo odkrytej włoskiej knajpki z kawą z własnego palenia i świetnymi śródziemnomorskimi przekąskami. My nie mamy powodów do obaw – u nas codziennie zasypia nakarmiony kot, a dom w którym zasypiają spokojnie syte zwierzęta, to szczęśliwy dom.

001. Urodziny.

Urodziny zaczęły się w swoją własną wigilię, co wynikało z różnicy czasu. Korzystając z wymówki, jaką daje pandemia, mogłem cieszyć się moją Świechną, nie rozpraszając się żadnymi gośćmi. Właściwie w ogóle nie mam zwyczaju zapraszać gości urodzinowych (imieninowych zresztą też) i nie praktykuję tego od ćwierćwiecza – nie lubię spędów. Lubię odwiedziny tych, którzy chcą mnie odwiedzić. Dobrowolność lubię, dlatego ożeniłem się z dziewczyną, której ta wartość jest równie bliska.

Nie mogłem spać. Często zdarza mi się to właśnie wtedy, gdy poczuję się szczęśliwy, gdy docenię wszystkimi zmysłami, jaki piękny traf stał się moim udziałem. Wtedy wracam do czasów, gdy tak nie było, a gdy mówię nie było, to znaczy dokładnie to co mówię. Dzięki traumatycznym doświadczeniom wiem, jakie uczucia przewalają się przez przepracowany mózg W.: Nie znam jego myśli, ani planów, ale wiem co może czuć. Powiedzieć „bezsilność”, to jak nie powiedzieć nic. Obiecałem sobie od tej pory traktować prokuraturę polską, jak zorganizowaną grupę przestępczą. Od dziś członkowie tego gangu zajmują u mnie miejsce obok faszystów, komunistów i fanatyków religijnych, a to oznacza brak jakichkolwiek relacji towarzyskich. Dotyczy to każdego prokuratora, bez wyjątku, także mojej koleżanki z klasy. Po tym, co zrobili W., nie mam wątpliwości, że od gangu pruszkowskiego różni ich jedynie to, że żaden prawnik nie zechce ich ścigać. Ja wiem…, gangster też uśmiechnie się słysząc taką „groźbę”, ale jeżeli OSTRACYZM jest jedynym, co w tej chwili mogę zrobić, użyję go. A koleje losu różnie się plotą, może kiedyś zrobię więcej.

Czy nakarmienie kota przywraca spokojny sen? Nakarmiłem Ryszarda o 2.30, a potem spałem do dziewiątej, odwlekając następnie moment spionizowania niemrawego ciała. Właśnie piłem przygotowaną przez małżonkę kawę (uwielbiam, gdy robi ją dla mnie), gdy pojawił się przede mną Ryszard odmieniony. Gdybyśmy mieszkali na Górnym Śląsku, czy w Zagłębiu, uznałbym że bawił się w nieczynnej kopalni węgla kamiennego, ale w naszej najbliższej okolicy zbliżone warunki może posiadać jedynie szopka Eugene’a – jako jedyny z sąsiadów pozostał wierny opalaniu kominka węglem. Umorusany kot w sposób doskonały przypomniał mi, jak dobre i beztroskie jest moje życie.

Lubimy spacerować. Świechna i ja. Mamy dwie plaże do dyspozycji i całą Irlandię pod ręką. Nie ma miejsca, do którego nie da się dojechać w cztery godziny, jednak koronawirusowe ograniczenia w przemieszczaniu uznajemy za rozsądne, co nie uwiera tak mocno, gdy się ma do dyspozycji dwie plaże i klifowy cypel. Dobrze nam.

Korzystając z pandemicznego spadku aktywności, zamarzyło mi się zamienić frontowy trawnik w poletko krzaczków ozdobnych z dominacją lawendy. W Irlandii trawniki tnie się na 2 centymetry, a trawa do kostek uznawana jest za sąsiedzkie faux pas. Gdy tylko pszczoły i trzmiele z nadzieją na napełnienie włochatych brzuszków witają rozkwitające mlecze i stokrotki, ostrza mowerów szybko pozbawiają je pożywienia. Lawenda to zmieni, nie dając sąsiadom powodów do pretensji. Mamy już kilka krzaczków, ale dziś postanowiłem zamówić większą ilość. I padł serwer hurtowni, a gdy wrócił do życia, lawendy już nie było. Jutro znowu spróbuję.