055. Dalsze przygody z filmami dokumentalnymi i jeszcze coś.

Zanim przejdę do dalszej części omawiania ostatnio obejrzanych dokumentów, taka informacja: Teatr Nasz w Michałowicach został zarżnięty przez polski nierząd, a wieloletni właściciele, państwo Kutowie, będący jednocześnie twórcami repertuaru i jego wykonawcami, wystawili go na sprzedaż. Info tutaj (kliknij). Za dużo w Polsce teatrów, za mało disco polo, więc teoretyczny minister kultury znany jako Tablet Techniczny, wybrał wsparcie grup disco polo, wszak Polska nie byłaby Polską bez frazy „majteczki w kropeczki, łohohoho”, której natchniony twórca miał otrzymać pół miliona złotych. Ale kogo może obchodzić, że jakiś tam Woland, czy Świechna dla zdystansowania się od codzienności jeździli do 300-letniego domu w otulinie Karkonoszy, by obejrzeć państwa Kutów, Jacka Szreniawę, ewentualnie ich zacnych gości na żywo, przejść się w lesie u stóp gór, wstąpić do restauracji, gdzie ci sami artyści podawali po spektaklu jadło i bawili gości rozmową. W dupach się poprzewracało, ŁOHOHOHO! Dziś grill i guziczek oraz staniczek, ŁOHOHOHO! Wesele najwyższą forma kultury, co zauważyli Stanisław Wyspiański, Marek Grechuta, Wojciech Smarzowski i Tymon Tymański. Miałeś chamie złoty róg, ŁOHOHOHO! Ostał ci się ino sznur, ŁOHOHOHO!

Teatr Nasz – Drażetki.

„Dzieci z Leningradzkiego” (2004), wstrząsający film Hanny Polak i Andrzeja Celińskiego. Moskwa przełomu tysiącleci, szacuje się że koczuje w niej 30 tysięcy bezdomnych dzieci. Najbrudniejsze z narkotyków i alkoholi, dziecięca prostytucja, przemoc, choroby i śmierć. Oraz dorośli, którzy zamiast chronić, prześladują najmłodszych. Tak mniej więcej wygląda treść. A ja miałem pod koniec filmu łzy w oczach, nie ze wzruszenia, a z bezsilności, bo wiem, że nawet gdyby zabrać z ulicy któreś z dzieci grających w filmie, to wkrótce wrócą w to samo miejsce, są tak zdegenerowane przez zaniedbania i zbrodnie dorosłych, a Rosja tak nieprzystosowana do opieki nad osieroconymi najmłodszymi. Jeden z tych filmów, które trzeba obejrzeć, żeby naprawdę wiedzieć w jakiej bańce odgradzającej nas od niewyobrażalnego zła żyjemy. Dostępny bezpłatnie i legalnie na portalu Ninateka.

„Wizyta” (1974) i jej kontynuacja, „Żeby nie bolało” (1998), dwa dokumenty Marcela Łozińskiego, które miały być opowieścią o ciekawej kobiecie, a wyszła z nich opowieść o nieciekawych reporterkach. Pierwsza z nich prowadziła wywiad z panią Ulą Flis w roku 1974 i w niegrzeczny sposób próbowała jej wmówić, że z jej pasją do literatury i teatru nie powinna mieszkać na wsi, bo marnuje swój potencjał (jakby miasto PRL rocznik 1974 tylko czekało z ogrodem rozkoszy na samotną kobietę, która chce czytać książki i oglądać teatr). Druga z reporterek, prowadząca wywiad ’98 w zastępstwie będącej na emigracji w Szwecji koleżanki po fachu, po prostu chce odgrywać taką psiapsiółkę, z którą można sobie pogadać. Ani pierwsza, ani druga z dziennikarek nawet nie zbliżyła się do głębi bohaterki, żadna nie spojrzała na świat jej oczami, obie były jak próżne i zadufane w sobie „panie mądre”, które „wiedzą jak pomóc” pani „mniej mądrej, bo czyta na wsi”. Nawet jeżeli ten dokument miał być prowokacją (w co wątpię), to budzi mój gniew, bo nie rozumiem jego celu. A może w tych słowach tkwi klucz: „nie rozumiem”?!

Lady Pank – Vademecum Skauta.

Mówi się, że dziennikarze, to czwarta władza i rzeczywiście, siła informacji, bądź propagandy, może ludziom otwierać albo zamykać oczy. Sytuację polityczną w Polsce mamy, jaką mamy: wściekły tetryk i jego czopki, tudzież miękiszony u władzy, opozycja w rozsypce, a dziennikarze z wolnych mediów w większości niedouczeni, nastawieni na show. Dziś media puściły w eter plotkę, że Kaczyński uciekł z Warszawy. Kilka godzin później napisali, że jednak został w domu, bo zapaliła się w oknie świeca. W obu przypadkach przemyślenia dziennikarzy z dupy wzięte, bo ani nie widzieli Kaczyńskiego uciekającego, ani zapalającego w domu świeczkę (pamiętamy, że ulicy Mickiewicza broniło przed demonstrantami 80 załóg policyjnych furgonetek, a w domu była stała ochrona, mógł to zrobić byle krawężnik). Ludzie w walce z reżimem są skazani na siebie samych, bo ani opozycja, ani media nie spełniają warunków do skutecznej walki o wolność. To tyle, co mam do powiedzenia o tegorocznej niedzieli, 13-go grudnia, cała otoczka polityczna i historyczna były dziś wałkowane do porzygania, więc nie będę dorzucać kamyczka do tego ogródka.