061. Uwaga na samowolne konstrukcje.

Siedziałem wygodnie w fotelu oddając się błogiemu nicnierobieniu, gdy Świechna zwróciła mi uwagę, że od tygodnia niczego nie opublikowałem. Nie wiem, czy o tym pisałem, ale wystarczy że zmęczę się w pracy, a już mój organizm żąda ode mnie całkowitego relaksu. Tak było i tym razem, cztery dni w rozjazdach i już odechciało mi się pisać, a jak mawiał klasyk, gdy nic ci się nie chce, pij wodę, będzie ci się chciało siku. Później jeden dzień na złapanie oddechu i kolejny wyjazd, i znów pragnienie odpoczynku. Jednak w tak zwanym międzyczasie, byliśmy z wizytą u koleżanki i dość niespodziewanie poruszyliśmy kilka rozwojowych zagadnień, które pozostawię na drugą część notki. Tymczasem, jak śpiewał Przemysław Gintrowski, świat się kręci, czas nie stoi, czas ucieka…., innymi słowy, dzieje się.

Ameryka wyautowała swojego Świrosława, nam pozostał nasz do pogonienia. Czwartek pokazał, że zdecydował się na konfrontację, zobaczymy co zrobi, gdy mu pół sasina ludzi wyjdzie na ulice (1 sasin = 70 mln, przyp. autora). Ja oczywiście wiem, że ma swych wiernych pancernych, jak niejaki Grzegorz Kosiński, komendant straży miejskiej w Suwałkach, który ubawił mnie do łez swą wypowiedzią o bałwanku śniegowym. Znacie historię…? Ktoś na suwalskim rynku ulepił bałwana, wetknął mu transparent, na którym sam bałwan przedstawiał się jako okraszony brzydkim epitetem PiSowiec, zobaczyli to strażnicy miejscy, podjęli ofiarną interwencję i usunęli go, a policja wszczęła śledztwo, niestety dowód rzeczowy wziął się i roztopił. Komendant Kosiński zaś skomentował, że to nie jest miejsce na takie samowolne KONSTRUKCJE Z TRANSPARENTAMI. Od razu przypomniała mi się KONSTRUKCJA w kształcie kaczki ulepiona ze śniegu przy smoleńskch schodach donikąd, rzekomo naruszająca ich powagę, również usunięta przez dzielnych funkcjonariuszy. „Poważny jak schody”, nie wiem czy się przyjmie, ale hasło obiecujące jest. Tego typu aparatczykami Kaczyński chce spacyfikować ogólnopolskie protesty przeciw zbrodniczemu orzeczeniu gangu kucharki Kaczyńskiego. Dusza hazardzisty, czy zwykły kretyn?

Martyna Jakubowicz – Gdyby nie nasz fart.

Byłoby politykowania na dziś, czeka bowiem zapowiedziany temat rozmów z A., czyli PRZYPADEK. Świechna zasygnalizowała o co chodzi na „Myszy futerkowej” (kliknij tu, by się zorientować). W skrócie: Ile w naszych wyborach było świadomego planu na przyszłość, a ile przypadku, poddania się czynnikom na nas działającym w momencie decyzji. Przykład: Alkoholik nie planuje alkoholizmu zaczynając picie, abstynent zaś niezwykle często, nie tyle planuje abstynencję, co nie polubił efektów działania alkoholu (to popularne zwłaszcza wśród pań, które nie przepadały za piwem, ni wódką, a słodkie likiery, czy wina powodowały u nich złe samopoczucie). W związku z tym mam dla Was historyjkę sześciu nastolatków z sekcji piłki nożnej przy klubie LZS (Ludowy Zespół Sportowy).

Raz, dwa, trzy – Miasteczko Bełz.

Opowieść zaczyna się w małym miasteczku (lata osiemdziesiąte), gdy jej bohaterowie są w wieku 12-15 lat. Pochodzą z różnych domów, dwóch z niewyobrażalnej patologii, gdzie głód, chłód, przemoc i alkohol, pozostali z rodzin „radzących sobie”, ponieważ jednak nikt tam nikomu w cztery ściany nie zagląda, by się przyjrzeć, co się za tym „radzeniem” kryje, więc i my nie będziemy. Ich ulubione zajęcie to piłka nożna. Są zwierzęco sprawni, szybcy, silni, odporni na ból i zmęczenie. Idą do klubu, bo to lubią. Brak im jednego: motywacji. Gdyby mieszkali w dużym mieście, spotykaliby zawodników ligowych, którzy wiodą dostatnie życie dzięki osiągnięciom sportowym. Tam jednak spotykają silnych i sprawnych robotników i rolników, którzy już wiedzą że nikt ich nie odkryje, żaden klub, żaden łowca talentów, a dziś są za starzy, nie mają profesjonalnego treningu, w dodatku za dużo piją, za dużo palą. Nasi bohaterowie domyślają się, że z nimi będzie podobnie, ale trenują licząc na cud. No i dostają pierwsze powołania do podstawowego składu, gdzie na meczach przeciwnicy ich masakrują, bo nikt tam nie zważa na młody wiek, czy mikrą posturę – mógł się jeden z drugim nie pchać na boisko. Potworne „kosy”, nakładki, ataki z tyłu, uderzenia łokciem w twarz. Piętnastolatek nie ma szans z trzydziestolatkiem, ale każdy stara się być twardy.

Pierwszy odpada Kawka, ma dość siniaków i kontuzji, uczy się nieźle, spróbuje się dostać do technikum budowlanego, nie musi się narażać. Lubi towarzystwo, ale nie musi to być drużyna piłkarska, równie dobrze się bawi siedząc z kumplami w knajpie i popijając browar za browarem. Skończy technikum, nawet zda maturę, choć po drodze zetknie się z niepowodzeniem i droga do tego celu powiedzie go przez zawodówkę. Zdobyty fach szybko go odrzuci brudem, smrodem oraz żulerskim (tak je wtedy oceniał) towarzystwem. Zbyt późno się dowie, że nie od razu następuje to stadium, że picie zaczynasz jako młody, atrakcyjny mężczyzna, destrukcja następuje za jakiś czas. Ćwierć wieku później sam umrze na marskość wątroby.

Oleś i Schabik, to chłopaki z patoli. Trzymają się razem, może i wytrzymaliby starcia na boisku, ale wstyd im być wiecznie bez kasy. Pragną się zaprzyjaźnić, ale starzy piłkarze piją na umór, żeby siedzieć przy nich, trzeba pić jak oni, a to nie jest gratisowy sport. Odchodzą, ale zupełnie nie wiedzą, co robić z życiem. Oni nie mogą liczyć na sfinansowanie nauki, ani nawet dojazdów do szkoły średniej. Nie chcą iść do „OHaPu”, bo ma złą sławę (podobno niewiele się różni od poprawczaka), więc radzą sobie jak umieją, a że nie umieją, zostają gangsterami. Zginą razem, rozstrzelani w porachunkach mafijnych.

Louis Armstrong – Mack the Knife.

W LZS zostają Kasa, Bobek i Czopek. Pierwsi dwaj nie na długo, nie widzą perspektyw. Co ciekawe, wtedy prawie w ogóle nie piją, pieniądze za dużo dla nich znaczą, by je wlewać w gardło. Nie potrzebują też towarzystwa starszych piłkarzy, mają swoich kumpli. Po prostu ten klub przestał być dla nich atrakcyjny: ani rozwoju, ani gaży, więc rzucają go bez żalu. Kasa nieźle zarabia przy naprawach zerwanych linii wysokiego i średniego napięcia, a Bobek zdaje się czuć smak pieniądza handlując narkotykami. Postronnym obserwatorom mogoby się wydawać, że stają na nogi. Przyzwoite samochody, takież ciuchy…, to wszystko złudzenie. Psuje się niemal od początku…, Kasa ma dziecko z alkoholiczką i tworzą klasyczny kryminalny konkubinat. On ją tłucze jak worek, ona kradnie i pije, on krok po kroku też pije coraz więcej. W tym czasie Bobek najpierw prawie ginie z rąk konkurencji od narkotyków, kopiąc przedtem swój grób. Usuwa się z rynku, by wrócić, gdy konkurencja sama się pozabija. Wkrótce potem idzie siedzieć, interes przejmuje Kasa, który kilka miesięcy później również trafia za kratki, a po nim konkubina – alkoholiczka (z tego samego powodu). Przynajmniej przeżyli, choć czy można powiedzieć, że mieli takie plany na życie?! Ciekawostką jest, że Bobka postawiło na nogi coś, co w opinii społecznej bywa oceniane jako naganne: Po odsiadce wyjedzie za granicę, spróbuje wrócić do dilerki, ale spotka starszą koleżankę z miasteczka, pozbawioną praw rodzicielskich rozwódkę z opinią gościnnej w kroku. Ona pod czterdziestkę, on skończy lat trzydzieści, gdy zdecydują się na wspólne życie. Ona da mu dach nad głową, wywrze presję na uczciwą pracę, on na to przystanie, choć będzie u nich różnie. Miodem i mlekiem płynącego życia nie stworzą, ale przynajmniej utrzymają się z dala od więziennej celi, czego o Kasie nie będzie można powiedzieć. Obaj zaczną też więcej pić, niegdyś zawsze trzeźwi, coraz częściej będzie ich widać w brudnych ciuchach i na miękkich kolanach.

Czopek gra w piłkę długo, najdłużej z nich. Zostaje nawet królem strzelców swojej ligi (zbyt odległej kategorii, bym nadążał której). Żeni się, płodzi czwórkę dzieci, robi na budowach, kieszonkowe z klubu uzupełnia budżet. Jest robotnikiem, najlepszym zawodnikiem i pierwszym kielichem drużyny, co wkrótce skutkuje wywaleniem z klubu i coraz rzadszymi fuchami na budowach. Coraz częściej pilnuje schodów przy monopolowym i tak mu zostanie. Będzie najbardziej widocznym pijaczkiem z „Zakaźnego” o rozpoznawalnym zawołaniu „Sprawa jest!”, którym rozpoczyna swą prośbę o dwa złote.

Piotr Bukartyk – Nawet mam już ten dom.

Gdy tak o nich wszystkich myślę, dochodzę do wniosku, że życie zmuszało ich do podejmowania decyzji, ale nie dawało zbyt wielu wskazówek, żeby móc powiedzieć, że sobie coś zaplanowali. Ja też nie planowałem, choć mnie marzenia się spełniają. Ale żeby to był w młodości opracowany ciąg przyczynowo skutkowy…, oj nie, aż tak skomplikowanych przygód to przewidzieć nie potrafiłem.

060. Nie liż korby od studni, kiedy mróz jest na dworze.

Strasznie nas w domu upupiły połączone siły lockdownu i pogody. Ja mam od czasu do czasu pracę, ale Świechnie muszą wystarczyć spacery w okienkach pogodowych i zakupy. Cóż…, wiecznie tak nie będzie, i tak nie możemy się nagadać, tyle tematów wokół a jeszcze pomagamy sobie filmami. Obgadaliśmy kilka dokumentów, które wzięliśmy na tapetę, Małżonka ma osobista polecała je tutaj (kliknij, by poczytać), obejrzeliśmy też „Czwartą władzę” Spielberga z Meryl Streep i Tomem Hanksem, więc kilka słów o filmie.

Jak każdy Spielberg, oglądał się świetnie do momentu wielkiego finału, gdzie patetyczna muzyka i nie mniej napuszone slogany upstrzyły brzydko ostatnie wrażenie. „Oglądał się świetnie” nie oznacza jednak, że chciałbym go widzieć jeszcze raz. Im więcej czasu mija od seansu, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że od początku był to film z tezą, że z rozterek moralnych, poruszane były jedynie dylematy zastraszanych dziennikarzy. Widz na pewnym poziomie nie ma bowiem wątpliwości, czy potrzebna jest wolność słowa, za to pojawiają się one w pytaniu o jej zakres, a tego w filmie zabrakło. Inną sprawą jest to, że prezydent Richard Nixon próbował zniszczyć prasę za fakty, za stuprocentowo udokumentowany materiał (nie mylmy z tym, co podaje TV PiS), ujawniona była analiza zrobiona przez członków jego własnej administracji, dlatego sprawa była tak jednoznaczna, przez co nieciekawa dla widza. I w tym kontekście bardzo podobała mi się ostatnia scena, pokazująca, że jeżeli ktokolwiek zachowuje się niegodnie i nadużywa swojej władzy, choćby był prezydentem Stanów Zjednoczonych, jest przestępcą i wcześniej czy później trzeba będzie zjeść tę żabę, bo złamas zostanie złamasem, zwłaszcza jeżeli utrzyma się przy władzy. Być może już się domyślacie, że scena ta pokazuje zdemaskowanie sprawy nielegalnych podsłuchów zakładanych na polecenie Nixona, czyli aferę „Watergate”, po której nastąpił impeachment prezydenta. Rozumiecie teraz przepaść cywilizacyjną między USA a Polską?

Druga sprawa, którą Was chciałem dziś zainteresować, wypłynęła w roku 2019, a teraz do sądu wpłynął akt oskarżenia. Nie odmówię sobie jednak przyjemności zbudowania napięcia….

Stali czytelnicy wiedzą, jak wielki sprzeciw budzą we mnie konserwatywne zachowania. Takie oparcie filozofii życiowej na „Zawsze tak było i dobrze było, robiłem tak całe życie i jaki ze mnie fajny człowiek wyrósł”. Czasem jest to „mnie ojciec bił i jaki jestem super”, a czasem „gdybym nie bił psa, to by nie wiedział gdzie jego miejsce”. Czasy się jednak zmieniają, zmieniają się okoliczności, zmieniają się możliwości, wymagania, zmienia się też dostępność do różnego rodzaju narzędzi, np. wiedzy, informacji, komunikacji. Konserwatysta ignoruje postęp.

Mężczyzna wychowywał się w pełnej biedy okolicy zaludnionej głównie przez Kresowiaków z terenów wiejskich, zatem zacofanych, pełnych przesądów i patologii. Jednak on był twardy i pracowity, nie bał się ryzyka, dzięki temu dorobił się olbrzymiego majątku, a jego inwestycje przekroczyły granice Polski. Miałem okazję go poznać, mało brakowało a wżeniłbym się w jego dalszą rodzinę. Z dawnych lat miał zwyczaj używania psów do ochrony majątku i pod tym względem był bardzo konserwatywny, co oznaczało, że zwierzęta były agresywne i nieprzekarmione. Na terenie jednego z jego składów cztery psy zagryzły stróża. Dorobek jego życia stanął pod znakiem zapytania, bo grozi mu więzienie. Nie żyje człowiek, a inni byli narażani na utratę zdrowia i życia. Przy okazji wyszły wątpliwości związane z ubezpieczeniem.

Nie jestem od osądzania, chciałem jedynie poddać pod rozwagę tępy konserwatyzm. „Zawsze tak robiłem i dobrze było”, a jednak coś poszło nie tak. Czy było warto? Niegdyś psy dozorujące ratowały życie, ratowały majątek. Właśnie takie…, ostre, agresywne. Dziś mamy kamery na każdym kroku, szybką komunikację…. Pies do obrony? Po co? Nie musisz nawet łapać złodzieja na gorącym uczynku, wystarczy prześledzić kamery monitoringu, by wiedzieć gdzie się udał. Chcesz psa, wystarczy przyjacielski szczekacz, który zaalarmuje stróża, a ten kilkoma kliknięciami smartfona powiadomi policję. Od każdej reguły są wyjątki, ale to nie był ten przypadek. Tam nie było łatwych do ukrycia klejnotów, ani dzieł sztuki, nie było dokumentów wagi państwowej. Jeden człowiek nie żyje, ktoś stracił członka rodziny, komuś grozi więzienie. Po co…? Jak mawiał poeta: „Nie liż korby od studni, kiedy mróz jest na dworze i nie kąp się z suszarką, bo może być jeszcze gorzej….”

Zacier – Skazany na garnek.

Od jutra czeka mnie mały maraton w pracy, ale na komentarze czekam zawsze.

059. Malowany ptak, czyli kiedy wyjdziemy poza ptasi móżdżek?!

Nowy Rok przywitał nas mrozem, który nie chce odpuścić. Oczywiście nie jest to trzaskający mróz w rozumieniu polskim, ale delikatne irlandzkie zejście poniżej zera, poprzedzone ostrzeżeniami meteorologicznymi i alertem służb socjalnych zajmujących się bezdomnymi i uzależnionymi, których życie w tych dniach jest szczególnie zagrożone. Nie wspominałem chyba tutaj o tym, że wkraczaliśmy w 2021 u koleżanki, która nabawiła się poważnych problemów zdrowotnych (bólu kręgosłupa i palpitacji serca) z powodu nieleczonych zaburzeń lękowych. Nie wiem, czy byłaby możliwa taka diagnoza w Polsce, ponieważ tam nawet lekarze w sile wieku zaburzenia podejrzewają dopiero, gdy ktoś zaczyna porządnie świrować. I to mimo od lat znanego powiedzonka, że nie ma osób normalnych, są tylko niezdiagnozowane. Wspominam o tym, bo chciałbym, by możliwie dużo osób zdawało sobie sprawę, że wbrew utartej opinii, osoby z zaburzeniami to podobnie liczna grupa, jak z chorobami somatycznymi, np. grypą i przeziębieniem. I wiele rzeczy można bardzo łatwo skorygować, potrzebna jest jednak wizyta u psychiatry, który zdecyduje, czy to sprawa dla niego, czy psychologa. Uważam, że obok przemocy, faszyzmu, rasizmu i homofobii, największym wstydem dla Polski jest stygmatyzacja osób korzystających z pomocy psychiatry lub psychologa. Przez to osoby z lekkimi formami nerwicy, depresji, aspergera, zaburzeń lękowych, boją się zgłaszać po pomoc, choć dzisiejsza wiedza daje im szanse na cieszenie się pełnią życia.

Dorwałem się wreszcie do „Malowanego ptaka” Kosińskiego. Długo odkładałem lekturę, bo wiele słyszałem o opisywanych okrucieństwach i myślałem, że to kolejna pozycja o holocauście. Po prostu mylnie zaprojektowałem sobie spodziewaną treść. Owszem, wojna, zbrodnie hitlerowskie, udział Polaków w denuncjacji Żydów i Romów ciągle się gdzieś przewijał, ale tak naprawdę jest to historia o zbrodniach wynikających z zabobonów, braku wiedzy, lęku przed innością. Dlatego też zaskoczony byłem, że ofiarami w książce byli nie tyle Żydzi, co najsłabsi: dzieci, kobiety, upośledzeni umysłowo, zwierzęta, a oprócz nędzy, alkoholizmu i śmierci, powieść przesączona była przemocą seksualną i dewiacjami powstałymi na jej tle. I wiem już, skąd takie krzyk narodowy, że Kosiński jest „polakożercą”. Uderz w stół, a nożyce się odezwą! O przemocy wobec dzieci, gwałtach i stręczeniu nieletnich, wykorzystywaniu seksualnym upośledzonych umysłowo, dewiacjach seksualnych takich jak zoofilia, kazirodztwo, czy pedofilia, które miały miejsce w małych miejscowościach i wioskach lub wielkomiejskich gettach patologii, wiedziałem z dobrych źródeł w latach dziewięćdziesiątych (jeszcze wtedy były tam one na porządku dziennym). Zarówno sprawcy, jak i bezczynni świadkowie oraz udający, że nic złego się nie dzieje, streszczali przeróżne incydenty tak, jak opowiada się film, a wszystko przy piwie, wódce i licznej rzeszy słuchaczy. Skoro tak wyglądała polska prowincja schyłku XX wieku, to lepiej miałoby być na ścianie wschodniej w latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku? Gdzie analfabetyzm, brud, smród, zabobony, choroby, izolacja, brak komunikacji….

Piotr Bukartyk – Małgocha.

Tytuł powieści wziął się od zwyczaju jednego z mężczyzn przewijających się przez tę historię: Gdy czuł się bezradny, wyładowywał frustrację malując pióra złapanych ptaków na wściekłe kolory i zwracając im wolność. Nieszczęsne ofiary były zadziobywane przez własne stado – ptaki nie tolerowały odmieńców, miały wgrany lęk przed innością. Pytaniem otwartym pozostaje „kiedy Polacy wyjdą poza algorytm ptasich móżdżków?!” Uchodźcy, LGBT, Niemcy, Rosjanie, Ukraińcy, ekolodzy, wegetarianie, ateiści i cykliści…, tyle odmieńców do zadziobania!

Tak się złożyło, że oglądamy sobie właśnie „Karierę Nikodema Dyzmy”. Główny wątek zna chyba każdy, ale moją uwagę przyciągnęło coś innego. Warszawska ulica, nędznicy gotowi za 100 złotych zasztyletować człowieka, nie pytając nawet dlaczego oraz ulicznice, dla których płatni mordercy stawali się bohaterami. Najbardziej zaś wpadło mi w ucho słowo „FRAJER”, którego prawdziwe znaczenie poznałem, gdy mój kolega w latach dziewięćdziesiątych przygotowywał film o dzieciach z warszawskiej Pragi. Nie…, nie odnosi się ono do kogoś o marnym charakterze, nie odnosi się do głupca, ani pochlebcy…, to zły trop. KAŻDY KTO NIE JEST SWÓJ, jest FRAJEREM, potencjalnym wrogiem, ofiarą do oskubania. Bez żadnych pytań.

Z innej beczki: Śledzicie wydarzenia w USA? Tak mi się skojarzyło, bo na Kapitol wtargnęli dziobacze malowanych ptaków.

Znowu niezbyt pamiętnikowy mi wyszedł post. Ale co ja zrobię, że w zimową pogodę więcej jest czasu na książki, filmy, rozmowy i rozmyślania, niż na przygody w terenie?!

058. Umowna data imprezy.

Z roku na rok ogarnia mnie coraz większe zniechęcenie w temacie maratonu świąteczno-noworocznego. Nie lubię presji świętowania, podobnie jak presji zabawy. Do tego dochodzi ta nieznośna umowność dat, które właściwie nic nie znaczą – w przeciwieństwie do takiego przesilenia ziomowego, które dla przyrody ma kapitalne znaczenie. Tym niemniej, większość obywateli Globu świętuje właśnie dni niezwiązane kompletnie z niczym, a reszta nie ma szczególnego wyjścia, bo i tak wszystko w tych dniach wyhamowuje i jest koncentracja na zabawie.

A propos zabawy, przeglądając informacje z Polski nie mogliśmy ominąć tego tematu. Nie wiem, jak to widać od środka, ale z perspektywy półtora tysiąca kilometrów dzielących nas od kraju wygląda to gorzej niż żałośnie. Pewne grupy uważają się za uprzywilejowane i organizują imprezy, mimo krajowych zakazów. Pasterki i inne msze, Sylwester z Dwójką, impreza u Rydzyka, to najbardziej znane mecyje odprawiane w czasach pandemii „dlatego, że bo tak”! Nie sam ten fakt budzi jednak moje zażenowanie, a to, że uczestniczący w tym ludzie uważają siebie za uprawnionych do szczególnych zaszczytów, ale niestety, nie powoduje to ich zniknięcia z życia publicznego. Naród, który ma odrobinę godności, dawno by ich pogonił z wielkim hukiem. Zwłaszcza po roku 2020.

Niepotrzebnie robię się taki poważny, bo przecież robi się coraz śmieszniej. W Polsce przybywa bowiem:

husarii,
rycerzy Chrystusa (PAP/Rafał Guz),
rycerzy Jana Pawła II,
wojowników Maryi,

a podobno zmierzają już do nas rycerze okrągłego stołu.

The Best of „Monty Python i Święty Graal”.

I tylko czasem w głowę zachodzę, kiedy to struktura ludnościowa Polski została tak zdominowana przez szlachtę?! Naprawdę pozostał już tylko jeden wiejski głupek?

Ażeby już całkiem rozproszyć ponure wrażenie z początku notki: Nawet w tak nieciekawych czasach jak pandemia podczas dyktatury ciemniaków i innej szlachty z Grajdołkowa, gdzie główny prawierycerz ma pełne galoty, więc obstawia własny dom setką suk policyjnych, można mieć całkiem dobry rok.

Puddles Pity Party – Royals.

Zrobiłem sobie mały bilansik, nie biorąc pod uwagę tego, na co nie mam wpływu i okazało się, że naprawdę mamy się ze Świechną z czego cieszyć. Z siebie nawzajem, relacji z sąsiadami i przyjaciółmi, dziesiątków wspólnych seansów, udanych wycieczek (i to mimo pandemii), spacerów i rozmów. Udało nam się nie tylko ciekawie poprowadzić wspólne szczęście, ale i przy okazji pomóc kilku osobom, uratowaliśmy też życie naszemu kotu. I jeśli mogę Wam czegoś życzyć w przyszłym roku oprócz zdrowia, to właśnie tego, byście czerpali radość z własnych dokonań i potrafili pogodzić się z tym, na co wpływu nie macie. Oj…, coś niebezpiecznie blisko są te życzenia od „Modlitwy o pogodę ducha”, ale to jest najlepsza modlitwa jaką znam, więc nie mam wyrzutów sumienia.