064. Zbieram się w sobie.

Zbieram się w sobie i zbieram, i zebrać się nie mogę, odkładając wszystko na później, pisanie tekstów również. A przecież tyle ciekawych rzeczy się stało w międzyczasie. Na przykład zaszczepiono prezesa pana. Niezawodny Krzysztof Skiba z Big Cyca uczcił to wydarzenie dłuższym wpisem na f-b oraz rymowanką rozpoczynającą się słowami:

Bał się Jarek igły,

ale już po wszystkim.

Kotek bił mu brawo

i nasrał do miski.

Pod wpływem pomysłu Jotki na zabawę w znajdowanie zupełnie nowych znaczeń poprzez zmianę szyku wyrazów, ułożyłem taką wersję wydarzeń opiewanych przez Skibę:

Bał się Jarek igły

i nasrał do miski.

Kotek bił mu brawo,

ale już po wszystkim.

Szczepienie dziadygi szczepieniem dziadygi, ale wszyscy zdajemy sobie (mam nadzieję) sprawę, że najistotniejszym wydarzeniem krajowej polityki jest demaskowanie przestępstw Dyzmy, bandyty i brudnej pały w jednym. Swoją drogą, jak to życie się plecie: Pewien pyskaty gnojek jednego dnia rzuca pod adresem nielubianego biznesmena (i wuja przy okazji) niewybredne epitety, zadufany w swą pozycję burmistrza Pcimia z ramienia PiS, następnego zostaje ogłoszony mężem opacznościowym kraju i prezesem jego największego koncernu paliwowego, a dziś gdy powiesz „brudna pała”, to myślisz tylko o nim i na nic się zdają tłumaczenia, że to o wujku miało być, a w ogóle to wszystko przez zespół Tourette’a. Zastanawia mnie tylko, jak długo sekta będzie łykać te historie, że niewiadomego pochodzenia nieruchomości warte dziesiątki milionów złotych, to nie wynik przestępczej działalności, tylko tego, że się o tym mówi, bo w tym sęk, że choć pospolici przestępcy zdarzają się wszędzie, to już narody stawiające im pomniki, już niekoniecznie. Dla wyznawców sekty żoliborsko-torńskiej, wyjaśnienie: poprzednie zdanie może być trudne, bo zawiera aluzję i metaforę.

Skoro już jesteśmy przy polityce, to wzruszył mnie inny prezes, niejaki Kurski Jacek. Bardzo go oburzył wynik głosowania esemesowego na Telekamery, więc czynem zademonstrował, co zrobić, by takie sytuacje nie miały miejsca w przyszłości. Reprezentanta Polski na Eurowizję wybrał sam z opłacanymi przez siebie (ale pieniędzmi podatnika) ludźmi w tajnym głosowaniu (o równie tajnej ordynacji). Został nim (co za zaskoczenie!), prezenter muzyczny TVP Kurwizja, Rafał Brzozowski. To jeszcze nie koniec, nastaw uszu, Polaku! Otóż zamiast za TWOJĄ KASĘ promować rodzimych twórców, piosenkę dla Brzozowskiego KUPIONO od SZWEDÓW. Jej autorami są Joakim Övrenius, Thomas Karlsson, Clara Rubensson i Johan Mauritzson. Znaleźć ją można na youtube wpisując tytuł (Ride) i nazwisko wykonawczyni (Clara Rubensson). Cóż…, praca dla TVP Kurwizja wymaga poświęceń, przede wszystkim traci się twarz, przyjaciół, nikt przyzwoity nie chce z kimś takim współpracować, niech chociaż kasa się zgadza, jak na prostytutkę przystało…, tu zacytuję Brudną Pałę: „do chuja trypla”!

KNŻ – Artyści.

Tyle na dziś polityki, bo u nas trochę się pozmieniało. Małżonka rozpoczęła pracę i od jakiegoś czasu wdraża się do zadań nauczycielki pomocniczej dla uczniów z problemami. Jak się domyślacie, raczej trudno tutaj zetknąć się z przełożonymi z Europy Wschodniej (w szczególności z Polski, Litwy, Łotwy, czy innej Rumunii), więc i robota pełna spokoju, uśmiechu i wzajemnego zrozumienia. Pomiędzy zaś pracą Świechny a moją, oddawaliśmy się naszej głównej przyjemności pandemicznej, czyli spacerom po plażach, klifach i „w tak pięknych okolicznościach przyrody… i niepowtarzalnych….”!

Tym to cytatem z Himilsbacha (a właściwie Sidorowskiego z pamiętnego „Rejsu” Marka Piwowskiego) przedłużyłem notkę, którą już, już zamierzałem kończyć, bo przypomniał mi on, że niedawno oglądaliśmy ze Świechną dwa filmy, w których pan Jan odegrał niebagatelną rolę. Mam tu na myśli „Wniebowziętych” Andrzeja Kondratiuka, gdzie był jednym z dwóch głównych bohaterów oraz „Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy” Jerzego Gruzy, gdzie był scenarzystą (we Wniebowziętych zresztą też współtworzył scenariusz). Zazwyczaj zwracałem uwagę na żartobliwie-ironiczny aspekt tych produkcji, jednak w ostatnią środę filmy te mnie przytłoczyły. Nie wiedzieć czemu, widziałem w nich całą mizerię PRL. Bohaterowie brzydcy, chodzący w tych samych ubraniach (zwracaliście może uwagę, że we Wniebowziętych panowie nie mieli nawet bielizny na zmianę?), znający jeden sposób rozrywki: napić się i „podrywać” kobiety w sposób tak żenujący, że chciałoby się to „odwidzieć” i „odsłyszeć”. W filmie Gruzy królowało gwizdanie i wycie podrywaczy, u Kondratiuka zaś na pierwszy plan wysuwała się gadka szarmanckiego żula – erudyty (panie pozwolą, że się przysiądziemy…, czego się panie napiją…, co panie robią, bo my to z kolegą latamy…, a gdzie panienki były, jak myśmy pukali z winem…, itp. itd.) i sam nie wiem, co wyglądało słabiej. Najgorsze jest to, że ja taki PRL pamiętam. W roku szkolnym żyłem w swojego rodzaju bańce ochronnej, bo rodzice inżynierowie, do tego głęboko wierzący abstynenci…., więc było życie w elitarnym, jak na owe czasy, miejskim osiedlu, była szkoła, sport, nauka…, ale gdy nastały wakacje…., ooooooj…, działo się, działo. Trafiałem wtedy do Polski ubranej w brudny podkoszulek i dziurawe skarpetki, gdzie co drugi facet cały dzień chodził pijany w drelichu roboczym, a gdy podrywał kobiety, to „hej malutka, pokaż brzuszek” było szczytem elokwencji, bo oczywiście gwizdy, orgazmiczne jęki i sapania starego capa były równie powszechne. A panie…, cóż…, dziewczyny często innych mężczyzn w ogóle na oczy nie widziały, bo taki był tatuś i wujkowie, taki był starszy brat, tacy byli bratowi koledzy, więc uśmiechały się zakłopotane, próbując wierzyć, że jest w tym jakiś pozytyw. Najbardziej zaś zdołowałem się, gdy sobie uświadomiłem, że nawet ludzie z tzw. „klasy inteligenckiej” mieli wtedy równie mały repertuar przyjemności: zastawić stolik wódą, zagrychą i się nachlać. Co z tego, że na stole zamiast czystej były wódki kolorowe, a zamiast popularnych, czy sportów, leżały caro lub carmeny, skoro był ten sam brak umiejętności spędzania czasu, nawet konwersacja leżała i kwiczała, wystarczyło tylko zamiast kolegi z pracy podsunąć obcą osobę o odmiennych zainteresowaniach i wracały sztywne, sztuczne dialogi rozluźniane dopiero przez wtłaczane do krwi promile, niestety nijak nie podnoszące poziomu dyskusji.

Zanim powstały złote obrączki, trzeba było się dokładnie obmierzyć.

Sami widzicie…., ulało mi się. Na zakończenie historyjka z happy endem: Kocham tę moją Świechnę i uwielbiam z nią chodzić wszędzie, gdzie tylko się da. Dzisiaj (patrzę na zegarek i właściwie to już wczoraj), mimo niepewnej i wietrznej pogody wybraliśmy się na plażę, tym razem do Annagassan. Charakteryzuje się ona niesamowitą ilością wyrzucanych na brzeg muszli, przeważnie drobnych, ale za to w ilościach przemysłowych. Po kilku minutach miłego spaceru poczułem, że nie mam na palcu obrączki. Nagłe spięcie w mózgu sprawiło, że przypomniałem sobie, jak ściągałem rękawiczkę , by zrobić kilka zdjęć. Byłem przekonany, że wtedy zsunęła mi się z palca. Z miejsca poczułem się jak straceniec, zaczęliśmy szukać, ale spróbujcie sobie wyobrazić taki mały kawałek złota pośród małych muszelek, kamyków i piasku. Beznadziejna sprawa. Pogoda się pogarszała, szedł deszcz, zbliżał się zmierzch, a potem przypływ. Z nosem na kwintę wracałem do naszej wsi, Świechna próbowała odwrócić moją uwagę, a pod domem zaproponowała, bym posiedział za kierownicą, to sprawdzi, czy nie ma zguby w środku, a jeśli nie będzie, to wrócimy na dalsze poszukiwania. Wzięła ode mnie klucz, zniknęła za drzwiami i po chwili wróciła, trzymając w dłoni uniesiony tryumfalnie złoty przedmiot. Moja skleroza szczęśliwie okazała się silniejsza od niefrasobliwego operowania dłońmi z obrączką na palcu, tym razem jej po prostu nie nałożyłem. Zeszło ze mnie napięcie, ale czuję się, jakbym wrócił z pracy w kamieniołomach. I to by było na tyle.

32 myśli w temacie “064. Zbieram się w sobie.”

  1. „nawet ludzie z tzw. „klasy inteligenckiej” mieli wtedy równie mały repertuar przyjemności: zastawić stolik wódą, zagrychą i się nachlać”
    I tak nam zostało i zostanie na wieki wieków amen”
    „My o jedno tylko szlemy
    Modły k’ niebu z naszej chaty:
    By nam buty mogły śmierdzieć,
    Jak śmierdziały przed stu laty… „Hoc ha! Hopsa! Byle zdrowo,
    Zdrowa dusza — zdrowe ciało!
    Niechaj śmierdzi, jak śmierdziało,
    Byle tylko narodowo!
    Wolę polskie ….. w polu,
    Niż fiołki w Neapolu!
    Swojsko, polsko, po naszemu,”

    Polubione przez 1 osoba

    1. Niezapomniany Tetmajer. Sam chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ciężko wykorzenić pewne zachowania. Ciekawe, czy przewidywał, że za 100 lat jego utwory będą nadal aktualne.

      Polubienie

  2. e tam… chyba za ostro nas ( Polakow, PRL) ocenaisz. Niewatpliwie byly to czasy charakterystyczne i jedyne w swoim rodzaju, ale cos mi sie wydaje, ze kazdy kraj ma swoj klimat nazwijmy go rpzrywkowy i swoje niezmieniane podkoszulki. 🙂 Mowiac ogolnie kazdy kraj ma swoja szarzyzne. Swoja droga ludzie swietuja zawsze strandardowo, czyli alkoholowo. Razu koregos w tv niemieckiej pokazywano okres karnawalu ( konkretnie ostro tu swietowany poniedzialek przed sroda popielcowa). Pogotownie mialo pelne rece roboty, szczegolnie detox tych, ktorzy przedawkowali. 🙂

    Z Eurowizja zas… no coz , co rzad to prominenci. Przyjdzie nowy rzad beda nowi prominenci i celebryci. Z piosenka zas jest tak, ze od jakiegs czasu ( tak chyba zalezy Polsce na wygranej, a Eurowizja ) zamawiamy piosenki u zachodnich tworcow, szczegolnie u Szwedow. Gust Polakow i ich wyobrazenie o przeboju jest inne niz zachodniej Europy.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Niewiele tu mojej oceny, więcej wspomnień, a już z pewnością nie wrzucam wszystkich do jednego worka, nawet wspominam enklawę, w której się wychowywałem. Natomiast jeżeli ktoś pije i nie zmienia bielizny, to pije i nie zmienia bielizny, niezależnie od tego, czy znajdziesz taką postać wśród Niemców, Szwedów, czy Polaków. Hrabia Aleksander Fredro pisał „znaj proporcje, mocium panie”. Za czasów PRL za żelazną kurtynę pojechałem raz, do Francji, przez NRD i RFN. Odwiedzana przeze mnie rodzina mieszkała w małej miejscowości pod Verdun. Ani razu nie spotkałem tam podczas dnia pijanego Francuza, chwiejącego się na nogach w brudnym stroju roboczym, a było to w roku 1985, gdy miałem 14 lat. W tym samym czasie bywałem często u babci mieszkającej w podobnej wielkości miejscowości. Tam rynek, czyli centrum miasta, pełen był brudnych pijaków od świtu do zmierzchu chodzących w tych samych gumofilcach i drelichu. Tak po prostu było, Mało tego. Ta rodzina odwiedziła nas w Polsce. W pierwszych dniach pobytu (zaczęli od miejscowości mojej babci) pokazywali sobie palcami zataczających się po ulicach miasta robotników. Po kilku dniach przywykli i przestali. A Eurowizja? Od wielu lat Polacy wybierali za pomocą płatnych SMS-ów. W tym roku partyjniok odpowiedzialny za propagandę wskazał, kto ma pojechać. To jest pewna różnica.
      Ludzie mają tendencję do koloryzacji wspomnień. To bardzo częste zjawisko opisywane przez psychologię społeczną. Jednak gdy oglądam stare dokumenty, bądź nawet filmy fabularne, pamięć mi się odświeża.

      Polubienie

      1. 🙂
        „Ani razu nie spotkałem tam podczas dnia pijanego Francuza, chwiejącego się na nogach w brudnym stroju roboczym, a było to w roku 1985, gdy miałem 14 lat.”
        Bo pojechales na krotko. Nie poznales tamtejszego zycia od kuchni. To prawda, na zachodzie nie ma zwyczaju obnosic sie z nietrzezwoscia, pije sie inaczej, ale sie pije. U mojego meza w pracy, pare lat temu, zwolnili pracownika tuz przed emerytura. Popijal sobie gdzies na zapleczu. Prawda natomiast jest, ze w Polsce widok pijanych pracownikow budowy to byla normalka. Natomiast tutaj takie zachowania nie sa lekcewazone. Im bardziej poznaje zycie tutaj, tym bardziej wydaje mi sie, ze polskie kompleksy sa wyolbrzymiane, sa na wyrost. Biora sie z nieznajomosci zycia gdzie indziej i idealizowania innych.

        „W tym samym czasie bywałem często u babci mieszkającej w podobnej wielkości miejscowości. Tam rynek, czyli centrum miasta, pełen był brudnych pijaków od świtu do zmierzchu chodzących w tych samych gumofilcach i drelichu. ”

        Moja tesciowa, kiedy przyjechala do Polski, poznac dom rodzinny swojej synowej, czyli moj, byla „spragniona” widoku owych lezacych na chodnikach polskich pijakow i sie zawiodla. Mit legl w gruzach… albo nie wiedziala gdzie zagladac i gdzie patrzec. Ja bym teraz jej wskazala miejsca tutaj ( na miejscu); gdzie mogla by napasc swoj wzrok i ciekawosc. :)) Maja tutaj tylko inna kulture picia.

        Polubienie

        1. Ależ oczywiście, że i na zachodzie są ludzie uzależnieni, tylko cały czas jest sprawa proporcji. Jak by nie patrzeć, mieszkam w Irlandii już ponad 16 lat, wiem jak się miejscowi upijają i jak odurzają innymi niż alkohol narkotykami. Nie idealizuję ich, zdarzało mi się na blogu opisywać ich styl uzależnienia się, ale żeby łazić po mieście tyłem od rana, trzeba być odpowiednio daleko posuniętym w degeneracji. Kiedyś mój nieżyjący już znajomy na wyrzuty matki dotyczące picia odpowiedział przy mnie, że wszyscy piją, na co ja, że ja nie piję, jego matka też powiedziała że nie pije, na co on jej odpowiedział, że pije, bo kiedyś wypiła z nim kilka kieliszków. Różnica polegała na tym, że tych kilka kieliszków jego matki, było chyba największą dawką w jej życiu i nigdy tego nie powtórzyła, podczas gdy on rzadko trzeźwiał, aż zapił się na śmierć. To są te Fredrowskie proporcje i to akurat nie ma nic wspólnego z kompleksami, a z faktami.

          Polubienie

  3. Poniżej fragment o PRLowskich dialogach (w tego rodzaju filmach) z noty o Januszu Kondratiuku na portalu culture.pl (podkrślenie – rabrabar).

    „Bracia Kondratiukowie w latach 70. często postrzegani byli jako spółka autorska, a ich filmy oglądano jakby wyszły spod jednej ręki, co w dużej mierze było uprawnione. Krytyka porównywała tak filmy Janusza, jak i „Wniebowziętych” jego brata z kinem czeskim lat 60., przede wszystkim z filmami Miloša Formana i Jiři’ego Mentzla.
    Kondratiukowie stronili od skomplikowanych fabuł. Podobnie jak w czeskiej nowej fali, ulubioną formą polskich twórców była stylizacja na dokument, stawianie na talent niezawodowych (z nielicznymi wyjątkami) aktorów, na ich naturalność i brak pozy. Podobnie, jak „Miłość blondynki” czy „Czarny Piotruś” Formana, ich filmy opowiadały o zwykłych, wręcz nieciekawych ludziach, żyjących w nieciekawym świecie. Czyniły to z ironicznym humorem, ale też z charakterystyczną melancholią i nieodzowną dawką ciepła. Realizm tych filmów jest nie do przecenienia. Agnieszka Holland pisała w „Kinie” (10/2004):
    W najlepszych czeskich filmach ludzkie twarze, brzydkie i niezdarne ciała były niesłychanie ważne. Nawet młodzi i ładni – jak blondynka i pianista w „Miłości” – mieli w sobie coś żałosnego i bezradnego.
    Takie też są w „Dziewczynach do wzięcia” nieatrakcyjne, niemądre dziewczyny z podwarszawskiej prowincji, szukające wrażeń w stolicy i tacy są poznani przez nie młodzi mężczyźni, skrępowani, niepotrafiący prowadzić najprostszej rozmowy. Taki sam, choć o tym pewnie nie wie, jest ich kolega kelner, który tylko im może wydać się osobą należącą do wytwornego towarzystwa. A także bohaterowie „Czy jest tu panna na wydaniu?”, młody chłopak ze wsi pragnący się ożenić i jego troskliwy ojciec chrzestny kreowany przez Romana Kłosowskiego, wytrwale poszukujący tytułowej panny dla swego podopiecznego. Zachowują się niezręcznie i mówią sztucznie, a w tej sztuczności są nad wyraz naturalni, bo jest ona składnikiem ich świata, bo sięgając po wytworne – w ich mniemaniu – zwroty, innym i sobie samym chcą się wydać bardziej atrakcyjni i wartościowi. Marzą, ale ich pragnienie przynależenia do lepszego świata nie może się zrealizować. Wie o tym widz, nie wiedzą bohaterowie. Wie reżyser filmu i robi dla swoich bohaterów jedyne co może zrobić – pokazuje ich tak, żeby widz oglądając te banalne historie, widział bohaterów żałośnie śmiesznymi co prawda, ale i, przez przyrodzoną bezradność, tragicznymi. Jacek Szczerba pisał o „Dziewczynach do wzięcia” w „Gazecie Wyborczej” (22.11.1999):
    W komedii Janusza Kondratiuka czuje się dokumentalną inspirację w duchu szkoły czeskiej sprzed roku 1968. Śmieszno tu i straszno zarazem. Poraża rozziew między nadziejami bohaterek i rzeczywistością.”

    Wolandzie, postaci tragiczne, a nawet w swojej bezradności i z marzeniami nie do spełnienia, mnie nie odrzucają, przeciwnie, nawet wzruszają. Mam jednak wrażenie, że Ty w tych dialogach słyszysz to samo, ale zabrakło Ci empatii. Może dlatego, że byłeś wtedy dzieckiem jeszcze, a ja już prawie nie.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Oj, wręcz przeciwnie, odbierałem te postaci wyjątkowo empatycznie, czułem je wszystkimi zmysłami, dlatego chciałem od nich uciec. Może dlatego, że spotykałem się z nimi na żywo, a w czasach wczesnej emigracji nawet zdarzało mi się z nimi mieszkać, a wtedy nie oddzielał mnie od nich ekran telewizora. Tam jeśli ktoś cię pobił, to cię pobił, gdy okradł, to okradł, jeżeli wsadził nóż pod żebro, to wsadził nóż pod żebro, a gdy woził ledwie dorosłą dziewczynę na dyskoteki, gdzie stręczył ją przypadkowym uczestnikom imprezy, to robił to i już. To nie są sytuacje, do których chciałbym wracać.

      Polubienie

      1. Twoja odpowiedź, Wolandzie, sprawia wrażenie, że mówisz o innych ludziach niż ci, których w latach 60. i 70. Kondratiukowie czynili bohaterami swoich filmów. Wobec tego zaczynam wątpić, czy rzeczywiście obejrzeliśmy te same filmy. No cóż, czasem tak bywa, że inaczej się odczytuje ten sam obraz. Spierać się nie będę, masz prawo do odmiennej oceny.
        Realni ludzie, których w tym kontekście wspominasz, mnie przypominają bardziej kreatury z czarnej serii dokumentu z II połowy lat 50. z filmów np. Karabasza i Skórzewskiego (choć spotkałeś ich w latach późniejszych). Mają oni mało wspólnego z zakompleksionymi, nieporadnymi wobec rzeczywistości facetami i podobnymi do nich dziewczynami „do wzięcia”.

        Polubienie

        1. O ile „Dziewczyny do wzięcia” rzeczywiście wśród bohaterów mają ludzi nieporadnych i zakompleksionych, to filmy które wymieniłem w notce, za bohaterów mają ówczesny półświatek. W „Przyjęciu na dziesięć osób plus trzy” jest to powiedziane wprost. Bohaterami są unikający pracy panowie, którym pod budką z piwem milicjant wręczył wezwania do stawienia się do urzędu zatrudnienia. Postać grana przez Maklakiewicza dopiero co wróciła z rocznej odsiadki w zakładzie karnym, a jej koledzy doskonale rozumieją grypserę, którą się posługuje. Bohaterowie „Wniebowziętych” nie są tak wprost opisani, ale nie wygląda na to, by uczciwie zarabiali na życie, żadnej wzmianki o zawodzie wykonywanym. Zdarzało mi się ocierać o półświatek warszawski na początku lat dziewięćdziesiątych, nie tyle na stopie koleżeńskiej, co sąsiedzkiej.

          Polubienie

    2. Woland
      Czyli ow film spelnil swoje artystyczne zadanie. Piszesz zdawkowo, ze Cie przygnebilo, ale czy w pewnym sensie nie powinien ow obraz ( miedzy innymi tez) przygnebiac? :))

      Polubienie

      1. Jak najbardziej tak, choć zawsze mam kłopot z ocenieniem intencji autorów, po prostu pewne rzeczy wychodzą, bo taki jest zamysł, a pewne rzeczy wbrew intencji twórcy.

        Polubienie

        1. ” (…) to filmy które wymieniłem w notce, za bohaterów mają ówczesny półświatek. W „Przyjęciu na dziesięć osób plus trzy” jest to powiedziane wprost. Bohaterami są unikający pracy panowie, którym pod budką z piwem milicjant wręczył wezwania do stawienia się do urzędu zatrudnienia. Postać grana przez Maklakiewicza dopiero co wróciła z rocznej odsiadki w zakładzie karnym, a jej koledzy doskonale rozumieją grypserę, którą się posługuje. ”

          Tak napisales w komentarzu do rabrabar i tak mi sie cos nasunelo. Ze niby czasy szare wowczas byly, bohaterowie to raczej tamtejsi antybohaterowie. Na dodatek promowani przez owczesne media. Podczytuje ” Rejs na krzywy ryj…czyli Jan Himilsbach i jego czasy” Anny Poppek. I masz racje. Himilsbach to owczesny celebryta. Wchodzi na krzywy ryj na imprezy. Naduzywal alkoholu. Awanturowal sie . Naturszczyk, taki jaki w filmie taki i w zyciu:)
          Analogia do wspolczesnosci. Pamietasz takie reality show „Big Brother”? Pol nadzy mlodzi ludzie pierniczyli sie na wizji, pili i wyzywali nawzajem… im ktos bardziej ostry, tym mial wieksze szanse na zaistnienie potem. Frytka (Agnieszka Frykowska ) zaistniala po tej serii. Pamietam jak ja Cejrowski zaprosil do swojego programu i burczal, ze w tym Big Brotherze to tylko kupa psychopatow. Obecnie cos nowszego, ale w tym samym stylu leci na europejskich kanalach: „Love Island”. W Polsce nazywa sie to chyba „Hotel Paradise” gdzie polnagie panienki ( im bardziej rozebrane tym lepiej) i panowie w spodenkach lacza sie w pary, a widzowie podgladaja czy sie z tego cos wykluje, czy nie:))
          Nie wiem dokladnie, ale chyba Doda miala swoj epizod z Big Brotherem. Pamietam jak kolko znanych dziennikarzy debatowalo, ze chyba mamy zmierzch kultury, skoro bluzgajaca, nie majaca hamulcow zwiazanych z kultura panienka, triumfuje w telewizyjnych programach i dorobila sie miana celebrytki. Czy to nie cos na styl Himilsbacha?

          Ciekawe czy za jakies 20 lat usiada , zafascynowani pbecnie ta kultura widzowie i stwierdza..”.coz to za szarzyzna byla”, „jak my moglismy sie tym ekscytowac jak dobra komedyjka” ? :))

          Polubione przez 1 osoba

        2. Oj, tu mnie zaginasz tematem, którego zupełnie nie znam, czyli telewizją. Od 2007 roku wcale nie mam telewizji, a wcześniej, n.p. w czasach big brother show, oglądałem wyłącznie wyselekcjonowane filmy (stąd częściej widziałem Ale Kino lub Kino Polska, niż TVP lub TVN).
          Jeżeli zaś chodzi o upadek kultury…, gusta widowni masowej nigdy nie były specjalnie wysublimowane, więc telewizyjny kał mnie ani nie dziwi, ani przesadnie nie niepokoi, jeżeli tylko są enklawy wyższej kultury (włączając w to ambitne kino). Jeżeli już się czegoś boję, to zawłaszczania enklaw kultury wyższej przez rozrywkę popularną, n.p. koncerty Martyniuka w Operze Białostockiej i Operze Łódzkiej. A już najbardziej obawiam się ograniczenia państwowego mecenatu nad teatrami i uzależnienia go od wykonywania rządowych zamówień na kino, czy sztukę „patriotyczną” lub „religijną”. Sztuka jest od zadawania pytań, a nie od udzielania arbitralnych odpowiedzi.
          Być może dzisiaj filmy Kondratiuków, Piwowskiego lub wczesnego Krauzego, Kieślowskiego, czy nawet wczesnego Koterskiego odbieramy jako te, które były niegdyś promowane, ale to nie do końca prawda. Nad nimi dominowało kino popularne, czyli Stawka większa niż życie, Janosik, 4 pancerni i pies, 07 zgłoś się oraz superprodukcje typu Potop, Lalka, czy Faraon. Mój ojciec na przykład każdy film eksperymentalny wyłączał z pogardliwym komentarzem, że to jakiś film psychologiczny (w jego ustach była to obelga).
          Po roku 2000 pojawiło się wiele ciekawych postaci w polskim kinie: swą renomę ustalili Kolski i Koterski, pojawili się Smarzowski, Szumowska, Dębska, Pawlikowski…. Nie ma się czego wstydzić.

          Polubienie

        3. skoro o Dodzie mowa, to wiem że na pewno brała udział w reality show „Bar 2″… był to jedyny program tego rodzaju, który oglądałem, do tego nawet regularnie… moja ówczesna kobitka mnie w to oglądanie wkręciła, mieliśmy swojego faworyta do kibicowania, ale nie wygrał… Doda pojawiła się jakoś w połowie, po prostu doszło kilkoro nowych uczestników… na początku wjechała ze swoim manierycznym zachowaniem, które tak wielu ludzi wkurza, a do tego przy okazji wprowadza w błąd… ale odcinek po odcinku ta jej maska znikała i spod niej wyjrzała naprawdę fajna, sensowna osoba… kropką nad „I” było, gdy w ramach różnych zadań dla zawodników Doda poprowadziła sesję zajęć muzycznych w bidulu… miała znakomity kontakt z dzieciakami i naprawdę świetnie jej to szło…
          minęło mnóstwo lat, ale od tamtej pory lubię Dodę, choć nigdy osobiście jej nie spotkałem i tamto pozytywne wrażenie zostało… ale ludzie przeważnie „widzą przedstawienia nie widząc rzeczy”, więc jak najbardziej zdaję sobie sprawę, że moja opinia jest wybitnie mniejszościowa…
          p.jzns 🙂

          Polubienie

        4. Niewiele uwagi poświęcałem Dodzie, więc zupełnie nie mam na jej temat zdania. Ani twórczości, ani życiorysu nie zgłębiałem, a jej cyckami zajmowali się amatorzy gatunku. Pamiętam jedynie, że z zażenowaniem przyjmowałem jej publiczne wojenki z byłymi partnerami. Zapamiętała mi się też jej wypowiedź w temacie autorstwa Biblii, że (cytuję) „Ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła”. Zupełnie nie wiem na jakiej podstawie sąd uznał to za obrazę uczuć religijnych, gdyż interpretacji stanu twórców dokonujemy dosyć swobodnie w innych przypadkach, ale nie od dziś uważam sądy i prokuraturę za zorganizowaną grupę przestępczą.

          Polubienie

        5. mnie w tym wszystkim bardziej zainteresowała nie tyle sama Doda /życie, twórczość i takie tam inne/, co pewien „fenomen” zjawiska nienawiści w stosunku do niej i nie jest to zresztą jakiś odosobniony przypadek, wielu artystów jest tak traktowanych… i sprawa jest w sumie dość prosta: przeważnie /co nie znaczy, że zawsze/ stoi za tym zwykła, prozaiczna zawiść… zawiść o karierę: sławę /o takim, czy innym zasięgu/ i pieniądze /nieraz domniemane, bo nie każdy artysta jest bogaty/… gdy tym artystą jest kobieta /mniej lub bardziej atrakcyjna, kwestia gustu/, to dochodzi jeszcze zawiść innych kobiet o urodę, zaś u mężczyzn jest to frustracja spowodowana jej niedostępnością, nieosiągalnością… i wtedy każdy pretekst jest dobry, aby tą swoją nienawiść wyładować…
          temat „obrazy uczuć religijnych” to w ogóle dla mnie jest jakaś chora jazda, bo jeśli ktoś nie ma dystansu do własnej religii, to jest to tylko jego problem, więc dlaczego ktoś inny ma za to obrywać?… zaś ta historia z żartem Dody na temat Biblii to już dla mnie przykład skrajnej głupoty ze strony „obrażonych”, jak i sądu, a także objaw wspomnianej wcześniej nienawiści, Doda oberwała jedynie za tym, że jest Dodą…
          /gdzieś czytałem, że sprawa ponoć nie jest zakończona i wylądowała w Strasburgu, ale nie mam danych na ten temat, nie szukałem ich zresztą, więc więcej nie wiem/…

          Polubione przez 1 osoba

  4. Zapamiętaj raz na jutro bo znow zapomnisz.!!
    Chcesz czy nie chcesz ale artyści „Dzieci boże”maja inną wrażliwość niż przeciętny rodak Jak słuchają, to słyszą, a rzeczy, które dla nas są oczywiste i nam wydaja się banalnie codzienne,ich akurat śmieszą .I dlatego to wszystko notują,przelewają na papier czy taśmy filmowe.
    A po, ty to wszystko oglądasz na taśmie czy słyszysz w kabarecie I ryczysz płacząc ze śmiechu.Byc może i dla tego ze cala sala się śmieje.Wiec i ty, by nie wyjść na głupa „bo z czego się śmiejecie sami z siebie się śmiejecie” ci wychodzi.

    Polubione przez 1 osoba

  5. Stare polskie filmy to wspaniałe antidotum na zmyślone wspomnienia, na nasze poczucie, że dawniej byliśmy tak samo fajni jak teraz, tylko młodsi, więc wtedy było lepiej. Podobają mi się teksty zacytowane wyżej przez @rabrabar, bo pokazują jak z perspektywy czasu można czuć niefajność tego, co się dzieje na ekranie i trzeba to jakoś intelektualnie podrasować. Tymczasem pod gagami, sytuacjami do śmichu, twórcy przemieszczają się w pewnej rzeczywistości zupełnie wówczas normalnej. Czy Bareja kręcąc „Zmienników” aż tyle myślenia poświęcił faktowi, że główny bohater przez kilka odcinków cały czas biega w tym samym podkoszulku? Jeszcze gdy byłam w liceum miałam wychowawczynię, której sweterki śmierdziały potem, bo raz założone to przecież czyste. Nie pamiętamy takich rzeczy, i pomimo tego, że rozwój jest przecież godny pochwały umniejszamy swoje osiągnięcia. Wyobrażam sobie, że dwie panie grające w „Dziewczynach do wzięcia” mają pod tym względem utrudnione zadanie. Na pewno dojrzały, rozwinęły się, zmieniły sposób bycia. I gdy oglądają siebie na ekranie nagle obraz im przypomina, że wtedy, do tego filmu ubrały to, co miały najładniejsze, a panowie zapamiętali się im jako wyjątkowo szarmanccy 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Tak, filmy (w tym dokumenty, których przecież równie dużo oglądamy), są niezłym środkiem antysklerotycznym. Dzisiaj na przykład rozbroił mnie obraz sklepu mięsnego z naszego seansu „Party przy świecach” (puste haki i ustawione w stosiki konserwy). No i obraz patologicznych, czyli „całkiem normalnych” rodzin, gdzie chłop i baba żrą się od rana do wieczora.
      Przypomniałaś mi wspomnieniem swojej wychowawczyni pewną nauczycielkę, która trafiła do mojej podstawówki na praktyki w czasie, gdy już zwracałem uwagę na urodę kobiet. Mimo, że była młoda i ładna, w moim mózgu mnie bardzo obrzydzała, bo zawsze chodziła w charakterystycznym zielonym komplecie o bardzo intensywnej barwie, a dodatkowo mocno się malowała, ale zawsze tak samo: krem, dużo różu i zielony cień do powiek. W efekcie miałem wrażenie, że ona nigdy się nie myje, bo jest zawsze tak samo umalowana i ubrana. Natomiast w odniesieniu do siebie samego, pamiętam dokładnie moje poczucie wstydu, gdy wyjechałem z rodzicami do Francji, a musiałem się ubierać w to, co było dostępne w Polsce połowy lat osiemdziesiątych. Nie było to miłe uczucie, na starcie czułem się jak ktoś z zupełnie innej bajki, komu nigdy nie będzie dane zaznać zachodnich wygód, spisany na straty.

      Polubione przez 1 osoba

  6. A może niebawem usłyszymy, że Obajtek te pałace od bezdomnego w darze dostał?
    Twoje przerażenie z powodu zgubienia obrączki rozumiem, bo sama przeżyłam, na szczęście, podobnie jak u Ciebie, moja znalazła się w siatce z chlebem. Od tego czasu noszę na tym samym palcu także pierścionek.
    Gratulacje dla Świechny, praca w spokoju i wśród życzliwych to dziś prawdziwy uśmiech od losu…

    Polubione przez 1 osoba

    1. Sam na to czekam, w końcu brat leśniczy z pensją 7 tysięcy do ręki wyszedł do posłów opozycji opieprzać ich, by nie robili afery z niczego, bo on od 14 lat „pracuje w pocie czoła”. Biorąc do ręki kalkulator, wyliczam szybko, że wziął w tym czasie legalnie 1176000 złotych. coś niewiele w porównaniu do wartości Obajtkowych nieruchomości, a przecież za coś musiał żyć.
      Mam nadzieję, że już mi się przygoda z gubieniem nie powtórzy, a praca Świechny rzeczywiście napawa nas optymizmem, bo choć nie jest jakoś gigantycznie płatna, to jej założeniem jest pomoc w rozwoju (w tym finansowanie przez państwo edukacji). Coś z tego może być 🙂

      Polubienie

  7. Szczęśliwie nigdy się nie pasjonowałem Eurowizją więc w ogóle mi nie przeszkadza,każda, że nie wiem kto to jest Rafał Brzozowski.
    O polityce to szkoda gadać. Dno, muł i wodorosty.
    Cieszę się, że obrączka okazała się zapomniana a nie zagubiona.
    Pozdrawiam z Karkonoszy, przyjechałam zaznac trochę zimy. 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. To masz z Eurowizją zupełnie jak ja, ani się nie pasjonowałem, ani nie oglądałem, to zupełnie nie ta estetyka, której bym chciał szukać w muzyce. Dlatego też zupełnie nie rozpatruję wysłania na nią Brzozowskiego w kategoriach artystycznych, to mnie zupełnie nie obchodzi. Chodzi mi tutaj wyłącznie o to, z czego tak zasłynęła podła zmiana, czyli upychania swoich gdzie tylko się da. Zdecydowaleś się tracić w twarz pracując w Kurwizji, wyślemy cię za to bez eliminacji na festiwal. „Chcesz? Kupię ci futro!” (przypomniał mi się cytat z „Misia” Barei).
      Karkonoszy niezmiennie zazdroszczę, pozdrawiam z wybrzeża Morza Irlandzkiego.

      Polubienie

  8. Zbyt wiele pamiętam z czasów słusznie minionych, by teraz nie wpadać w panikę. A wygląda na to, że obecna rzeczywistość może być bardziej ponura niż zabity dechami PRL!
    A o przygodzie obrączkowej u Świechny przeczytałam. Dobrze, że wszystko skończyło się szczęśliwie- i nie chodzi o wartość materialną a emocjonalną. Pozdrawiam Was oboje! 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Z perspektywy 2 tysięcy kilometrów od Warszawy wygląda to jeszcze gorzej, bo wiem, że państwo może wyglądać tak jak w Irlandii, może szanować każdego, może być na co dzień wypełnione uśmiechem i dobrą wolą.
      Pozdrawiamy serdecznie!

      Polubienie

  9. do obrączek to ja mam pecha… właściwie to nosiłem takową na okoliczność jednej pani jedynie, z którą mieliśmy związek rejestrowany w USC… dość szybko okazało się, że ta obrączka uwiera mnie przy pracy, jako że zajmowałem się wtedy sporo metalowym rękodziełem artystycznym, do którego używałem różnych odmian klapcążkowatych narzędzi… więc sposobem podpatrzonym w Norwegii nosiłem ją na rzemyku na szyi, potem na łańcuszku… od czasu do czasu ja zdejmowałem na noc i wieszałem w pokoju na jakimś wystającym z szafki gwoździu, czy haku, czasem też ją kładłem gdzieś w łazience… któregoś dnia obrączka zniknęła i nigdy się nie wyjaśniło, jak to się stało… hipotez było wiele, np w tamtym czasie bywało u nas sporo różnych osób, ale do żadnej nam to nie pasowało… mogło też być tak, że łańcuszek się urwał, gdy byłem gdzieś na mieście, a mnie to umknęło… za to sprawa obrączki mojej ówczesnej małżonki była jasna… będąc w innym mieście padłą ofiarą napadu, do tego w biały dzień, na jednej z głównych ulic… sytuacja była dynamiczna, ale znikąd pomocy i obrączka poszła się jebać…
    p.jzns 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Na razie w celu zapobieżenia pechowi, co do obrączki nabrałem ostrożności i zostawiam ją w chłodne dni w domu, by nie ściągnąć jej wraz z rękawiczką. Tego patentu z noszeniem na szyi chyba nie łyknę, bo nigdy nie przepadałem za noszeniem łańcuszków, wolę dobrze dobrany szalik, bądź apaszkę.

      Polubienie

Dodaj komentarz