114. Katar mam, czyli krótka historia o człowieku, który uważał, że dawniej było lepiej.

Katar kojarzy mi się z anegdotką z czasów licealnych, gdy będąc bardzo niesubordynowanym uczniem, często wyłudzałem zwolnienia lekarskie symulując choroby. W tym celu właśnie wraz z serdecznym kumplem udaliśmy się do gabinetu lekarskiego. Gdy w poczekalni zostaliśmy tylko my, wyszedł lekarz i spytał – A Wam co jest – Na co mój kolega odpowiedział – Katar mam!

Nie pamiętam, czy spalił naszą wizytę, ale wspomnienie pozostało. Tymczasem ja nie o tym katarze, bo przecież wszyscy wiedzą, nawet ja, że wkrótce zaczyna się MUNDIAL. Ponieważ moja ignorancja w temacie samych rozgrywek jest niewyobrażalnie dla przeciętnego Polaka głęboka, a moi koledzy prawdopodobnie mogliby uznać, że kokietuję, mówiąc że ze składu znam tylko Lewandowskiego, skupię się na tym, co interesuje mnie, a jest to przestępczy charakter tej gry, zwłaszcza w kontekście TYCH MISTRZOSTW ŚWIATA.

Piotr Bukartyk – Euro 2012.

Nie jest tajemnicą, że organizacja imprezy została przyznana Katarczykom po licznych mniej lub bardziej zawoalowanych łapówkach, że sam kraj nie spełnia demokratycznych standardów, że podczas pospiesznej budowy wykorzystywani byli niczym niewolnicy, podle opłacani wykonawcy. No i fajnie, normalny człowiek by powiedział: TO JA WAS PIEPRZĘ, GRAJCIE SOBIE SAMI, PRZESTĘPCY Z FIFA Z ARABSKIMI NAFCIARZAMI! Niestety! Chciwy, obyty z przestępczością zorganizowaną światek kopaczy załatwia to inaczej. Piłkarze oczywiście „tylko grają”, działacze udają, że bojkotują. Zbigniew Boniek na przykład powiedział, że do Kataru nie jedzie i będzie oglądał mecze w telewizji. Ojojoj! Pewnie szejkowie spać z tego powodu nie mogą! A MEDIA??? Media udają, że są krytyczne. Np. gówniarze (skrót od gównodziennikarze) z Polski, korzystając w najlepsze z akredytacji, publikują artykuły o skandalicznie drogim kebabie za 40 złotych! No i tyle, bo co ja tu więcej będę pisał?!

Krótka historia o człowieku, który uważał, że dawniej było lepiej.

Przy okazji spodziewanych występów polskich kopaczy, rodzime portale zamieszczają reminiscencje z „lat świetności” polskiej piłki, gdzie punktem wspólnym są wspomnienia o reprezentacyjnym chlaniu na umór i pijackich ekscesach. Najlepsze jest to, że wspominający eks-reprezentanci zdają się być z tego powodu dumni. Nie mam pytań.

Skoro już notka się zrobiła bardzo społeczno-obyczajowa, to na zakończenie mam dla Was „Piątkową opowieść”, tzn. działo się to w ostatni piątek i gdy to opowiedziałem małżonce mej Świechnie, zasugerowała mi, że to dobra historia na bloga. Wiecie, że od czasu do czasu zamieszczam anegdotki o bardzo charakterystycznych zachowaniach Polaków, czy innych przedstawicieli homo-sovieticus z obozu postkomunistycznego. Wtedy się podnosi gwar, że uogólniam, a ja po prostu piszę o czymś, czego Irlandczyk nigdy by nie zrobił, a Polak i owszem, nawet na moich oczach.

Na zlecenie luksusowej firmy branży odzieżowej robiliśmy kompleksowy remanent (butik, zaplecze i magazyn). Już, już kończyliśmy, właśnie sprawdzałem, czy czegoś nie pominęliśmy, gdy wpadł kierowca o znajomym, słowiańskim wyglądzie. Z miejsca nadstawiłem uszu, bo podniesiony ton jego głosu wskazywał na to, że facet nie zakumał, iż jest w cywilizowanym kraju, a jego Grajdołków pozostał 1500 km na wschód, za morzami, za lasami, za rzekami. Sprawa miała się tak:

Firma zlecająca wysyłkę nie przygotowała towaru do załadunku. Manager odpowiadający za zlecenie nie dopełnił obowiązków, kilkadziesiąt niezbyt ciężkich paczek zamiast na rampie, czekało w magazynie na piętrze. Zdarza się. Cywilizowany kierowca by poprosił o określenie, czy jest szansa na przygotowanie przesyłki, bo w tej formie niestety, ale nie może jej przyjąć, bardzo przeprasza, ale ma swoją robotę do wykonania. Po otrzymaniu odpowiedzi zdecydowałby, czy wrócić na pusto, czy poczekać aż spełnione zostaną warunki do rozpoczęcia załadunku, mógłby jeszcze rozważyć osobistą pomoc, jeśli by mu bardzo zależało na kursie. Co zrobił polski kierowca…???

Janusz Gajos – Nowy kierownik od leżaków.

Najpierw zaczął się mądrzyć, wykładając pracownicom teorię zaufania, tzn. jak on ma wierzyć, że w ogóle ktokolwiek jego firmie zapłaci, skoro towar jest nieprzygotowany. Tak był zachwycony swymi racjami i sposobem ich przekazywania, że nawet nie zauważył, że jest ignorowany (widocznie brak chęci podjęcia pyskówki uznał za oznakę słabości, możliwa jest też opcja, że żadna głębsza myśl nie rozjaśniła jego przestrzeni między uszami). Owszem, jedna z pracownic zadzwoniła do managera, nagrała na automatyczną sekretarkę zapytanie w tym temacie i spokojnie czekała na odpowiedź, zajmując się swoimi sprawami, ale to było tyle, co mogła w tej sprawie zrobić dla kierowcy, który zadzwonił w tym czasie do swojego szefa, też Polaka, by w sposób bardzo niekulturalny i głupi przedstawić mu zastaną sytuację. Głupi, bo zakładał, że nikt go nie rozumie, niekulturalny, bo zaczął wszystkich nas tam pracujących wyklinać, że coś sobie robimy, a moglibyśmy mu pomóc znieść paczki, krzyczał też do swojego szefa, że on to chce co najmniej sto euro ekstra, jeśli ma coś tutaj nosić.

Pogadał, pokrzyczał, pożalił się i nagle „miał pomysła”. Podszedł do pracownicy z którą dyskutował o zleceniu, zaczął na głos liczyć pracujących ludzi i rzekł, że gdyby wszyscy tutaj zaczęli nosić towar, to szybko by sprawa była załatwiona. Wczujcie się w położenie ubranej w garsonkę kierowniczki luksusowego butiku (bo to ona zaszczycana była światłymi uwagami), w chwili gdy randomowy kierowca próbuje na niej wymusić podjęcie pracy tragarza i nakłonienie do tego samego pozostałych ludzi zajętych swoją robotą. To trochę tak, jakby elektryk wezwany na salę operacyjną wezwał personel chirurgiczny do pomocy przy przeciąganiu kabla pod sufitem. Nasz Rodak nie znał jednak obciachu. On naprawdę poczuł się w tym momencie kierownikiem i rozwijał swój plan sugerując, że gdyby zorganizować wózek, to byłoby szybciej. Kierowniczka odpowiedziała spokojnie, że na dole są dwa wózki, więc może użyć jednego. Nie wiem, kiedy Ziomal zorientował się, że albo przeniesie toboły sam, albo spokojnie poczeka na odpowiedź managera od logistyki, ewentualnie odjedzie z niczym, bo my już skończyliśmy, zabraliśmy swój sprzęt, życząc wszystkim (w tym kierowcy) miłego dnia. Po drodze zastanawiałem się skąd Januszowi przyszło do głowy, że skoro on nie chce za darmo nosić towaru, to ktokolwiek inny będzie chciał to robić, ale to już jego problem.

Po tej przydługiej historii pozostaje mieć nadzieję, że rozumiecie dlaczego pokrzykiwania najlepszego z rządów na Komisję Europejską zostaną przyjęte identycznie, jak pokrzykiwania naszego anonimowego Rodaka.

27 myśli w temacie “114. Katar mam, czyli krótka historia o człowieku, który uważał, że dawniej było lepiej.”

  1. Na chwilę błysnęła mi w tekście silna inspiracje Vonnegutem 😁 Skupiając się na Twojej historyjce z życia pracowniczego, dobrze, że uwzględniając różnice kulturowe zilustrowałeś sytuację porównaniem (elektryk + personel chirurgiczny), bo wyobrażam sobie, że nie każdy polskojęzyczny Czytelnik może od razu zrozumieć, co dziwnego jest w opisywanej przez Ciebie scence z punktu widzenia Irlandczyka. W Polsce przerzucanie na kogoś innego własnych obowiązków, szantaż emocjonalny, pretensje, racjonalizacje, odgrywanie ofiary są w środowisku pracowniczym na porządku dziennym. Jak zapewne wiesz, normą jest np., że pracownice biurowe mają pretensje do koleżanek, które idą na chorobowe, bo one nie mogą powiedzieć szefowi, że mogą zrobić tyle, ile mogą zrobić i sorry (gdyż trochę się boją), łatwiej jest im łajać własnych podwładnych i nękać koleżanki na tym samym poziomie zarobków. Zdarza się.

    Polubione przez 2 ludzi

    1. I któż tę inspirację mógł wychwycić, jak nie moja Świechna 😉
      Zdradzę Ci, i Czytelnikom przy okazji, że to była dla mnie najtrudniejsza część felietonu – takie podejście do historyjki, by było wiadomo, co tu nie gra, także dla Polaka mieszkającego w kraju. Wiem po sobie, że mieszkanie w Polsce potrafi uodpornić na pewne zjawiska i dopiero dłuższa rozłąka z krainą buraka cukrowego uruchamia diagnostykę i automatyczny sprzeciw wobec zachowań będących normą nad Wisłą.

      Polubione przez 1 osoba

  2. Nie ma co się bulwersować Katarem, poczekaj na mundial w Korei Północnej. Mignął mi dziś tekst na Onecie, że szef FIFA nie widzi żadnych przeszkód dla takiej egzotycznej miejscówki.

    Polubienie

    1. A wiesz, że mnie by to nie zdziwiło…, wcale a wcale…? Kiedyś lubiłem grać w piłkę nożną, ale gdy nauczyłem się grać w koszykówkę, a nieco później w siatkówkę, zorientowałem się, że piłka nożna to gra dla krętaczy, w dodatku tolerująca cwaniaków, którym się grać nie chce. Gdy na boisku do kosza ktoś nie nadąża za akcją, to się go sadza na ławę, podobnie gdy partoli dobre sytuacje. W piłce nożnej ilość zmian jest ograniczona, ci sami zawodnicy nie mogą już wracać, więc trener musi tolerować zachowania, których nigdzie indziej by nie tolerowano. Do tego korupcja, podsycanie pozastadionowych walk, żeby media miały o czym trąbić i jest taka kupa, że Mundial w Korei Północnej byłby tylko chorągiewką wbitą w sam ciepły stolczyk.

      Polubienie

        1. Ja również tego nie wiem, dopuszczam weryfikację mojej oceny, choć w temacie samej gry na boisku niewiele by się zmieniło, gdyż widziałem wiele meczów na najwyższym poziomie NBA oraz tych organizowanych przez FIFA. Tu akurat koń jaki jest, każdy widzi. Diabeł może tkwić gdzie indziej.

          Polubienie

        2. Muszę uwierzyć na słowo, bo jedyny sport który mnie odrobinę interesuje to zapasy, a też tego prawie w ogóle nie oglądam 🙂

          Polubienie

  3. Nawet bez tej historii wiem, jak te pokrzykiwania zostana przyjęte, ale historia przednia, dziekuję 🙂
    Katar mam w dupie. Jakkolwiek dziwnie to brzmi ;p Przestałam się interesować piłką dość dawno temu, ale nawet jakbym sie interesowała, to nie TYMI mistrzostwami. Piekną grafike widziałam w internecie, z piłką unurzaną we krwi. Celne.

    Polubienie

    1. Mnie łatwo jest mówić o mistrzostwach, bo piłka nożna interesuje mnie tak samo, jak TVP Kurwizja, czyli wcale, chyba że ktoś na swoją odpowiedzialność poświęci czas i wyciągnie dla mnie jakieś anegdotki, czy inne smaczki.
      Domyślam się, że sporo osób wie, jaki efekt przyniosą pokrzykiwania najlepszego z rządów, ale celowo to obrazuję, bo być może zabłąka się jakiś miłośnik prezesa pana i domyśli się, że drę łacha z planu tego wielkiego stratega.

      Polubienie

    1. Cuchnie, cuchnie, czuć to mimo KATARU 😉
      Faktycznie, on delegował zadania, zapomniał jedynie, że nie ma do tego kompetencji, a był za mało lotny, by zauważyć, że jest ignorowany. Trochę byłem ciekaw jego zderzenia z rzeczywistością, ale nie aż tak, by zostać po pracy i się temu z boku przyglądać.

      Polubienie

  4. podczas czytania Twojego tekstu nagle do głowy wepchnęło mi się myślenie na temat mundialu 2014 w Brazylii, który skazał na bezdomność mnóstwo ludzi, a potem zaintrygowany tematem znalazłem w necie takie coś:

    Kliknij, aby uzyskać dostęp ssoar-2014-terminski-Wysiedlenia_ludnosci_wywoane_organizacja_wielkich.pdf

    czyli katarski mundial w zasadzie nie jest niczym szokującym, to kontynuacja, taka rozwojowa kontynuacja tej samej bajki o krzywdzeniu jednych ludzi w celu zabawienia innych ludzi…

    opowieść o kierowcy, który próbował wkręcić innych, aby rozwiązali za niego problem zaiste rozbawiła mnie swoim barejowskim humorem, zagadką tylko jest dla mnie puenta jego rozmowy z własnym szefem, który również /tak się domyślam/ nie bardzo wiedział, co z tą sytuacją zrobić…
    p.jzns 🙂

    Polubienie

    1. Gdy się tak zastanowić, to grozę budzi pytanie, dlaczego cywilizowane państwa i ich systemy prawne, nie potrafią sobie poradzić z Gorgoną FIFA, czy jej europejską pasierbicą UEFA. To jest coś na kształt sekty o światowym zasięgu, liczniejszej i potężniejszej od Kościoła Katolickiego, a równie bezwzględnej.
      Niestety, sam nie poznałem puenty rozmowy z szefem kierowcy, ale po sposobie prowadzenia rozmowy wnosiłem, że kierowca jest z nim w dość dobrej komitywie. Polski pracodawca = licha pensja, więc pozory kumplostwa opłaca się szefowi utrzymywać, a sprawa mogła go zaskoczyć. Gdybym miał obstawiać, to przemyśli i podejmie decyzję. Towar miał jechać do Holandii, więc wartość zlecenia jest odpowiednio wysoka.
      Ciekawostką jest, że pomimo iż sytuacja ma miejsce 35 lat po śmierci Barei, sytuacja nikogo z czytających nie dziwi, podobnie zresztą, jak aktualność filmów kultowego reżysera nie dziwi nikogo z jego miłośników, od kiedy brunatna neokomuna doszła do władzy.

      Polubienie

      1. tak mi to wyglądało, że kierowca ma swój interes w odebraniu towaru, nie tyle materialny, co natury lojalnościowej wobec szefa, firmy… korpoludek miałby wyjebane: on tylko jeździ, ma płacone godzinowe i wszystko mu jedno, czy kurs jest z towarem, czy na pusto… ale w takich małych firmach, quasi-familijnych relacje wyglądają trochę inaczej… ba, czasami szefowie wymagają wtedy od pracowników jakiegoś osobistego wkładu, inicjatywy, czy nawet wkładu materialnego… znam autentyczną sytuację z małej budowy, gdy zabrakło gwoździ, oczekiwanie szefa było, że zanim gwoździe dojadą, to pracownik na razie kupi je za swoje… nie byłoby sprawy, gdyby szef jasno postawił sprawę: „kup, ja ci potem zwrócę”, tymczasem szef sypnął tekstem: „to nie umiesz sobie poradzić?”, a wtedy pracownik się wkurwił, „jebnął kaskiem”, bo poczuł się robiony w wała…
        natomiast mój śmiech ze sposobu rozwiązania sytuacji przez kierowcę wziął się po części ze wspomnienia imprezy, na której pewna moja Była zapragnęła pieczonego kurczaka i wkręciła wszystkich obecnych facetów /oprócz mnie, bo dobrze znałem jej sztuczki 🙂 / w kupno i cały szereg czynności związany z jego przyrządzeniem i finałowym uplasowaniem w piekarniku… zamanipulowała nimi mistrzowsko, to oni nagle chcieli zjeść kurczaka, nie ona… kierowca próbował tego samego, ale nie umiał tej manipulacji wykonać, poszedł z ludźmi „na huki”, więc go olali, być może nawet ktoś pukał się znacząco w głowę, że gość „frajerów szuka”…

        Polubienie

        1. Widzę, że masz optymistyczną wizję „pakietu lojalnościowego”. Nie jest tak dobrze, by obowiązywał on jedynie w quasi-rodzinnych firmach, inne są tylko metody manipulacji pracownikami. Np. w szkołach stosuje się szantaż emocjonalny: „TO DLA DZIECI, MASZ MISJĘ”, w postkomunisycznych reliktach takich jak gminne ośrodki kultury, funkcjonuje nadal „JAKOŚ SIĘ DOGADAMY”. Ponieważ są to wiecznie niedoinwestowane instytucje, to „jakoś” polega na tym, że płaci się gówniane pieniądze, zatrudnia na śmieciówkach, ale pozwala się nie wywiązywać z czasu pracy, nieodpłatnie udostępnia się materiały biurowe i inne (kiedyś regularnie nocowałem w miejscu, gdzie przyjeżdżałem z własnymi żarówkami, które znikały po moim wyjeździe, bo ktoś z pracowników uważał, że w korytarzach i łazienkach nie są one potrzebne, a u niego w mieszkaniu są niezbędne – i to w formie gratisu). Dyrekcja przymyka oko, ba, nawet złego słowa nie powie, a pracownik lojalnie daje się dymać na kasę, pocieszając się, że ukradł żarówki i skserował nielegalnie podręczniki dla dziecka i nie musi kupować książek, więc złego słowa na dyrekcję nie powie.

          Polubienie

  5. Przyznaję, że na owego kierowcę patrzę nieco innym okiem, bo znam z autopsji wiele podobnych sytuacji. Na bank jego szef oczekuje od niego, że załatwi każdą sprawę. „Nie płacę ci za to, żebyś siedział na dupie i czekał, aż ktoś coś zrobi! Masz się zaangażować w załatwienie sprawy! Tu nie przedszkole, tu trzeba myśleć i działać”. Zachował się tak, jak wyszkolił go „menadżment”, który sam dopiero co został oderwany od pługa.
    Dlatego rozumiem jego frustrację, gdy okazało się, że tej sprawy nie potrafi załatwić, bo odbił się o mur. A ja przyznaję, że na miejscu pracowników magazynu, wiedząc, że do sytuacji doszło poprzez zaniedbanie mojej firmy, starałbym się pomóc trochę bardziej, niż wykonując jedynie telefon do przełożonego. Bo po mnie też do niedawna tego właśnie oczekiwano. Niech się pali i wali, ale robota musi być wykonana – taka była filozofia firmy, a komu się nie podoba – droga wolna.
    Gdyby kierowca traktował swoje obowiązki tak samo jak oni, po prostu olałby sprawę i odjechał bez towaru. I niech sobie załatwiają inny transport. Oczywiście, po uiszczeniu kosztów, jakie poniósł kierowca, przyjeżdżając po nieprzygotowane paczki. Może w Irlandii tak się pracuje, nie wiem. Wiem tylko, że wszystko można załatwić w sposób kulturalny – bo zapewne nie chodzi tu o sam fakt próby podjęcia rozwiązania, co o sposób, w jaki je zaproponowano.

    A Mundial – no cóż, mogę tylko zacytować Jamesa Maya z programu „Top Gear”: Twój umysł nie jest w stanie ogarnąć tego, do jakiego stopnia mnie to nie interesuje.

    Polubienie

    1. Nie dziwi mnie to, jeżeli rzucisz okiem na komentarz małżonki mej, Świechny, zauważysz że wiemy co nieco o stosunkach panujących w polskiej pracy. Przecież właśnie dlatego żadne nas nie zamierza pracować w Polsce, małe są też szanse, byśmy chcieli pracować dla Polaka. Dlatego też napisałem tę historyjkę, żeby na konkretnym przykładzie pokazać różnicę między mentalnością pracownika polskiego i irlandzkiego. Pokrótce, jak to wygląda z mojego punktu widzenia:
      Kierowca nie tylko był niegrzeczny, ale też przekroczył swoje uprawnienia i kompetencje, a był na tyle wielkim ignorantem w tej sytuacji, że próbował wkręcić w gratisową pomoc sobie samemu ludzi z firmy nie mającej nic wspólnego ani z jego firmą, ani z jego zleceniodawcą. Mnie najbardziej uderzyło, że policzył nas jak ten Boryna bydło i próbował zaprząc do nie naszej roboty, po to, żeby on nie musiał tego robić.
      Twoja reakcja była trochę falowa (od fali w wojsku): „mnie jebali, to i ja mogę jebać innych”. A chodzi o to, żeby nie dać się dymać. Bycie ofiarą swojej firmy nie daje prawa do wyzyskiwania pracowników z innych firm, ze swojej zresztą również. Poza tym kierowca z Polski traktuje swoje obowiązki jeszcze gorzej, niż Irlandczycy, bo nie dość, że nie zamierza nosić towaru (do czego ma pełne prawo), to jeszcze próbuje do tego zaprząc osoby postronne, którym nic do tego (do czego nie ma najmniejszych uprawnień). Założyłeś optymistycznie, że on sobie może przecież pojechać, a zleceniodawca zwróci koszty jego firmie. Tego nie wiesz, bo nie widziałeś umowy. Gdyby kierowca był grzeczny i miły, to jego odjazd bez ładunku nie miałby raczej negatywnych konsekwencji dla firmy przewozowej, ale ponieważ zachowywał się jak burak, a wykonywał zlecenie dla luksusowej firmy, wystarczy że jej manager się pożali kolegom z partnerskich firm i straty firmy Polaka mogą się zwiększyć, nawet jeśli dostanie zwrot kosztów podróży. Na początku historii napisałem, jak sprawę rozwiązałby Irlandczyk: Grzecznie i asertywnie.
      Co do Mundialu: Akurat mój mózg ogarnia to o tyle dobrze, że mnie również MŚ w sposób wręcz niewyobrażalny nie interesują.

      Polubione przez 1 osoba

      1. Moja reakcja absolutnie nie była falowa. Po prostu, jestem w stanie zrozumieć, że ten kierowca jest, jak to określiłeś, „jebany” przez swego pracodawcę i zwyczajnie boi się konsekwencji, gdy nie wykona zadania. Presja pracodawcy potrafi czasem być niewyobrażalna. Do tego stopnia, że człowiek zapomina o własnej godności i daje sobą pomiatać. Wiem, bo też to przeżyłem, a z pewnego powodu nie mogłem wtedy zwyczajnie zmienić pracodawcy.
        Oczywiście, jego buraczanego zachowania nie usprawiedliwiam, bo rozumiem, że właśnie o to chodzi. Facet zaczął się szarogęsić, nie mając zielonego pojęcia, kim są ludzie, których widzi – i to jest nie do przyjęcia. Można było tę sprawę załatwić zupełnie inaczej, kulturalnie, bez traktowania ludzi jak bydło. Ja spytałbym, czy jest szansa, aby załatwić tę sprawę szybko i poinformowałbym, ile czasu mogę czekać. Więcej nie – bo mam inne towary do rozwiezienia, na które czekają inni klienci i obowiązuje mnie harmonogram. Jeśli nie są w stanie tego załatwić w akceptowalnym czasie, przeprosiłbym i odjechał, informując swego szefa o zaistniałej sytuacji. Fakt, że opóźnienie nie powstało z winy kierowcy, tylko to zleceniodawca się nie wywiązał z umowy, daje mu takie prawo.
        I jeszcze jedno – zawód kierowcy ma to do siebie, że objeżdża on sporą część świata, napotykając na różne kręgi kulturowe i spotykając się ze zwyczajami sobie nieznanymi. Mogło zwyczajnie brakować mu doświadczenia. Skoro w jego firmie sprawy załatwia się właśnie tak, mógł przypuszczać, że w innych firmach będzie podobnie i tego właśnie oczekiwał.
        No i na koniec – firma luksusowa nie oznacza, przynajmniej nie dla każdego, że to ma być firma uprzywilejowana i jej interesy są ponad interesami innych firm. To zabrzmiało trochę tak, jakby lekarz miał w pierwszej kolejności leczyć Kaczyńskiego, bo ten może mu zaszkodzić, a zaniedbać leczenie Nitagera, bo ten może mu jedynie skoczyć z rozpędem na bęben, jak mawiał mój znajomy. Jakby nie patrzeć, to jednak zleceniodawca pokpił sprawę.

        Polubienie

        1. No i widzisz, wiesz jak można asertywnie załatwić tę sprawę. Ja niczego innego od kierowcy bym nie wymagał. Z jednym zastrzeżeniem: Nie wiemy, czy nastąpiło jakiekolwiek opóźnienie, bo nie wiemy, jakie ramy czasowe zostały ustalone w umowie. Prawdopodobnie zetknąłeś się nie raz i nie dwa z pracownikami firm przewozowych: Absurdalnie często wydaje im się, że Świat ma obowiązek czekać w gotowości, aż podjadą z przesyłką lub po przesyłkę, ramy czasowe kursu brzmią mniej-więcej „JAK DOJADĘ, TO BĘDĘ”, więc z terminem „OPÓŹNIENIE” byłbym ostrożny. To, że manager nie dopilnował wszystkiego wnoszę po zdumieniu kierowniczki sklepu tym, że kierowca oczekiwał przygotowanego towaru oraz po tym, że kierowniczka nie dysponowała ludźmi do takiego przygotowania. Pracownice sklepu odpadają, bo ich strój roboczy (szpilki, sukienki bądź garsonki) nie nadaje się do tej pracy, nie wiem nawet, czy mają aktualne szkolenie „manual handling”. Ale też wiem, że manager mógł luźno podejść do tematu, jeśli umowa nie była doprecyzowana.
          W żadnym wypadku nie sugeruję, że firma luksusowa ma mieć większe przywileje, po prostu przedstawiam rachunek zysków i strat: Dla małej firmy przewozowej taki klient, to fajna wizytówka do portfolio, a konflikt z nią może oznaczać nie tylko utratę tego klienta, ale też innych klientów, znanych managerowi firmy ekskluzywnej. Dlatego nie drzemy ryja na takiego klienta, bo po pierwsze, nie opłaca się to, po drugie, mógł w nawale obowiązków zwyczajnie o nas zapomnieć, zwłaszcza jeśli ramy czasowe były luźne, a koszt przesyłki kilkudziesięciu paczek mieszczących się na 4-6 paletach dupy nie urywa zleceniodawcy, za to bardzo pomaga małej firmie transportowej. Zważ, że panu od logistyki akurat ten transport nie mógł spędzać snu z powiek: to tylko nadmiarowy towar, na który zapotrzebowanie zgłosił butik z Holandii. Zalegał w magazynie miesiącami, nawet jeszcze jeden miesiąc zwłoki nie zrobi mu różnicy, to nie jest coś, co będzie priorytetem logistyki w okresie przedświątecznym. Pamiętaj, że w biznesie, jeśli jest jakieś niedopatrzenie, to ma swój powód i ekstremalnie rzadko jest to złośliwość.
          I jeszcze jedna sprawa: W Irlandii jest pora deszczowa. Paczki nie powinny długo czekać na kierowcę na nieosłoniętej rampie, bo w środku jest luksusowa odzież, warta w detalu tyle, co przechodzony dostawczak kierowcy. To też mógł być powód, dla którego manager uznał, że najpierw niech ten koleś przyjedzie, a wtedy się pomyśli.

          Polubienie

  6. I ja mam katar na Katar oraz niemoralne zarobki za kopanie siebie nawzajem w piłce, kupowanie piłkarzy niczym dawniej niewolników na targach.
    Natomiast zwróciłam uwagę na Twoje ciekawe felietony, które jaskrawie pokazują nędzę moralną tkwiącą w człowieku, kiedy czytałam o zachowaniu kierowcy, przekupstwie szejków, czy zachowaniu g*dziennikarzy.
    Zasyłam serdeczności

    Polubienie

    1. Tak naprawdę chyba w każdych czasach i każdym regionie Świata znajdziemy tak przykłady nędzy moralnej, jak i wyżyn moralnych, ludzie są różni. Za to z pewnych spraw warto zdawać sobie sprawę, żeby nie popełniać tych samych błędów. Nie dać się zmanipulować, ale też i nie wykorzystywać innych, bo na dłuższą metę, to równeż nie popłaca. Pozdrawiam.

      Polubienie

Dodaj komentarz